Najpierw miał być bożocielny weekend, potem majstrom remontowym zgrały się terminy i długo psuli nam dom, jak mawia Jasiek, a i tak końcówkę robót zostawiliśmy na głowie domowników, sami zwiawszy z domu na trzy doby do ulubionej Rumunii.
Tym razem ramówkę naszego wyjazdu oparłam na relacjach Wojtka Franza z cro-forum "Jak nie Chorwacja, to ...", wątek "Rumuńskie wyrypy". Jak dla nas to kopalnia natchnienia na kolejne wyjazdy, tylko że my nie biegamy po górach, a raczej bardziej oglądamy różne ciekawostki.
Ponieważ nie lubimy dużych miast, omijamy je szerokim łukiem lokalnymi drogami, które są ciekawsze widokowo, ale i sprawiają różne niespodzianki.
Wczesnym, rześkim rankiem stanęliśmy w miasteczku Carei, z małym spacerem po parku, którego punktem centralnym jest zamek Karolyi ... trzeba jeszcze zakupić obowiązkową ro-vinietę na 7 dni, wymienić pieniądze ...
Nasz pierwszy wyjazd do Rumunii przed laty odbyliśmy w słodkiej nieświadomości ... objechaliśmy obydwie trasy, transalpinę i transfogaraską bez winiety, nawet zatrzymała nas ichnia policja, ale to dlatego, że nie świeciła jedna żarówka w aucie. Teraz nie popełniamy tego błędu:-)
Trasa w rumuński interior prawie zawsze przebiega przez miasteczko Jibou z ciekawymi ogrodami w dawnej posiadłości grafa Wesselenyi ... najpierw kawa w którejś z kafejek na małym, acz barwnym ryneczku miasta, potem uczta dla oczu ...
Jeszcze trochę podroczyliśmy się z mimozą, miziając jej listki, która składała je po każdym dotknięciu, pierwszy raz widziałam takie zjawisko, przedtem tylko czytałam.
W miejscowości Galgau Alasului znajduje się ciekawy rezerwat skalny Gradina Zmeilor, byliśmy tu już, ale trzeba odświeżyć widoki ...
Gorąco, bardzo gorąco ... dobrze, że teren przy parkingu dobrze zorganizowany, pod zadaszeniem coś przekąsiliśmy, odpoczęli i ruszyli dalej, na poszukiwanie wąwozu Turenilor, o którym przeczytałam również u Wojtka. W pobliżu teren przecina autostrada Transilvana, rozłożyło się wielkie miasto Cluj-Napoka, z którym mamy nieustanne porachunki, bo włóczy nas po ulicach niemiłosiernie, łącznie z romską dzielnicą. Udało się je ominąć, mimo że trochę postaliśmy w korkach przed kolejnymi rondami, rozjazdami w różne strony kraju ... wreszcie miejscowość Tureni, tylko jedna tablica z pokazanym kierunkiem wąwozu, o resztę dopytaliśmy mieszkańców.
Jaka ulga ... z tego młyna, ogromnego ruchu na drogach, smrodu olbrzymiego śmietniska w pobliżu Napoki, wielkiego jak Połonina Wetlińska, wjechaliśmy w ciszę, piękne widoki i co najważniejsze, byliśmy sami. Na stokach stada owieczek, dalekie dzwonienie dzwoneczków, wąwóz Turenilor ...
Zbliżał się wieczór, trzeba poszukać miejsca na nocleg, przenieść się w pobliże następnej atrakcji turystycznej, żelaznej pozycji w każdym przewodniku po Rumunii, to wąwóz Turda.
Różne są sposoby przemieszczania, każdy ma swój ...
- Uważaj Maryś, znosi cię trochę na lewo! - zaśmiał się mąż.
Zawsze śmieje się, że nowoczesne wiedźmy latają na odkurzaczach, ja to tradycyjnie, na miotle:-)
To mój najnowszy nabytek, wyczekany długo, bo w miejscowości Ghenci, miotlarskim ośrodku oferowali ostatnio tylko zwykłe sorgo:-) już zdobi werandę chatki pogórzańskiej.
Nocleg znaleźliśmy na kempingu pod samym wąwozem, nawet nie rozkładaliśmy namiotu, bo pogoda była niepewna, grzmiało gdzieś za górami. Mały domek z łóżkiem na paletach w zupełności wystarczył ... siedzieliśmy długo w noc na małej werandce, grały cykady, nietoperze bezszelestnie latały po niebie, a przed oczami mieliśmy bielejące w mroku ściany wąwozu Turda i towarzystwo sympatycznego psiaka.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!