Potrzeby nasze są niewielkie, więc nie jeździmy do dużych marketów, aby oczekiwać w kolejce, a jeszcze jak się nie pamięta, to można trafić na "godziny seniora":-)
Wymrożone powietrze jest jak kryształ, bez śladu wilgoci, chmury pojawiają się sporadycznie, kiedy je wiatr nawieje, a o wiosennych burzowych można zapomnieć.
I takim rankiem zatoczyliśmy pętlę za Wiar i z powrotem.
Bardzo mi się podoba ten widoczek, kiedy zjeżdżamy z góry.
W dolinie Jamninki puściutko, bo to właściwie jeszcze była nasza druga "nielegalka", ale w końcu nie było nigdzie powiedziane, że do sklepu trzeba jechać najkrótszą drogą:-)
Pokazywane wcześniej rozlewisko na Jamnince zyskało nowy koloryt, zakwitły glony, pływając po powierzchni w postaci zielonych kożuchów. Ależ uroczysko, gdzieś zza drzew sfrunęła czapla, trzeba uważać na żabska, które wędrują do wody, bo czują wolę bożą.
Ale co innego przykuło naszą uwagę.
Rozległo się kwilenie orlika, potem ogromny ptak prawie otarł się o wierzchołki drzew i dostojnie poleciał dalej. Jak mi było żal, że nie zdążyłam go sfotografować, pewnie jakiś szlachetny drapieżca.
Ruszyliśmy powolutku dalej, a za zakrętem zobaczyliśmy go znowu, ale nie jednego, tylko parę.
Towarzyszyły im inne ptaki, były orliki i inne, mniejsze, naliczyłam siedem sztuk.
One nie walczyły ze sobą, ale kołowały w powietrzu, fundując nam taki spektakl, że gęby pootwieraliśmy ze zdumienia ...
Żałowałam, że nie mam lepszego obiektywu, byłyby niezwykłe zdjęcia.
Nikt im nie przeszkadzał, pewnie można było patrzeć na nie cały dzień, coś cudownego, do dziś jestem pod wrażeniem. Nie wiem, jakie to ptaki, orły na pewno:-)
W południe ładne zdjęcia nie wychodzą, ale tak przy okazji pstryknęłam Kopystańkę, a wokół kwitnąco.
Dziś skończyłam pracę na grządkach, podstawowe zasiewy zrobione, a mnie na sam koniec dziabnęło w krzyżu, no i chodzę taka połamana. Jednak jest chłodno, przy pracy człowiek spoci się, wiatr owieje i gotowe, wystarczy jeden niefortunny skręt.
Na grzędach zieleni się szpinak, szczaw, czosnek zimowy, i ten zapomniany z zeszłego roku, cebulka siedmiolatka, a nawet pozbierałam roszponkę. Z roku na rok wysiewa mi się kolendra, z którą usiłuję się zaprzyjaźnić, ale trudna to przyjaźń. Zerwałam listek, roztarłam w palcach, a akuratnie był przy mnie mąż. - No powąchaj, czym ci to pachnie? mnie rozgniecionym pluskwiakiem. - zaśmiałam się.
Mąż wącha, wącha - A mnie instalacją elektryczną, nowe kable tak pachną.
Masz ci babo placek, ale wymyślił, myślałam, że może chociaż on się zachwyci kolendrą, ogląda Okrasę codziennie:-)
Ale ziaren kolendry używa, rozgniecione mają przyjemny zapach, a wrzuca ją do potrawy "chłopski garnek", bo mąż czasami lubi pitrasić, zwłaszcza tutaj, na Pogórzu, na zwykłej kuchni. Szura garnkami po blachach, a ja mu wcale nie przeszkadzam.
W niedzielę po południu opamiętałam, się, że nie mam nasion marchwi i buraka, gdzie tu o tej porze można je kupić? Jest takie miejsce, przy rondzie przed górą Chyb, straganik i okazuje się, samoobsługa, jak nam powiedzieli ludzie przed nami.
Na torebeczkach napisane ceny, zsumować i wpłacić należność do metalowej kasy-skarbonki:-)
świat mnie kolejny raz zadziwił:-)
Pod koniec dnia wychodzę na łąki, poszukać, może coś już zakwitło, najwięcej jest pierwiosnków, jest lekarski i wyniosły ...
Znalazłam wreszcie sama młodziutkie nasięźrzały na łące, oko się nauczyło szukać ... dziwne paprocie.
Na sąsiedzkiej łące coś żółtego przyciągnęło wzrok, kwiatek-nie kwiatek, w towarzystwie maleńkich wilczomleczy ...
Znalazłam też jakiś dziwny mech, u mnie rośnie widłak, a ten jakiś inny.
A to mój widłak ...
Widoki na łąkach rozległe, wyraziste, zwłaszcza przed zachodem słońca ...
A wiecie, co dzierga moja koleżanka z Kujaw, Lidka?
KORONA-chustkę ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, słowo komentarza, zostańcie w zdrowiu, pa!