... Nosi mnie, wodzi mnie, na pokuszenie mnie wodzi ... tak pisze w swoim wierszu poeta Adam Ziemianin, i nam coś nie daje usiedzieć w miejscu. Pierwsze kolory na drzewach, buki muśnięte złotem po wierzchołkach wyzwalają w człowieku tęsknotę, żeby jeszcze gdzieś pojechać bodaj na jeden dzień. Kierunek Ukraina, bo blisko, a ponieważ nie byliśmy poprzednim razem na Skałkach Dobosza w Bubniszczu, ruszyliśmy świtem aż za rzekę Stryj. To rzeka, która stanowi specyficzną granicę, wręcz barierę w podróżowaniu, bo przeprawy są oddalone, góry nie puszczą i trzeba objeżdżać kilometrami, prawie tą samą trasą, żeby znaleźć się odrobinę dalej po drugiej stronie gór. A to wszystko po to, by zobaczyć skalny monastyr we wsi Rozhurcze, ale o tym później, najpierw wycieczka do Skał Dobosza.

U nas prognozy niezbyt, czwartek miał być deszczowy, a tu jeszcze rankiem błękitne niebo, ciepło, no i przede wszystkim mało ludzi, jak to w dzień powszedni. Piaskowcowe ostańce, wystrzelające do góry, rzeźbione przez naturę, inne przekształcił człowiek.
Liczne pieczary, groty wykute w skale ręką człowieka, służyły mu od pogańskich czasów, a po przyjęciu chrześcijaństwa były tu tzw. skalne monastyry. Na górę prowadzą wykute schody, można przytrzymać się wyślizganej do gładkości poręczy, drobniutki piasek tworzy na powierzchni doskonałą warstwę poślizgową, można nieoczekiwanie zjechać:-)
Głębokie szczeliny pomiędzy poszczególnymi ostańcami trochę odstraszają, ale zamocowano stalową linę, można przytrzymać się, zniknęły również koszmarne ozdoby w postaci kolorowych foliowych reklamówek, uwiązanych na poręczach. Jest bardzo czysto, pracownik sprząta, zbiera, a nawet oferuje się z pomocą, opowie legendy, historię. Dziękujemy, bo jesteśmy tu już któryś raz.
Nie zostajemy tu długo, pojawiają się kolejni ludzie, tłumna wycieczka z przewodnikiem rozsypała się po skałkach, wracamy do auta. Ale nie można przejść spokojnie, kiedy wokół jesień, grzybny czas, więc oczy myszkują po poszyciu:-) W pniu drzewa znalazłam sarniaka, grzyb pod ochroną ...
... a nieco dalej, głowę dam, że to lejkowiec dęty, owe inaczej zwane "trąbki umarłych", ze względu na kolor:-)...
Trzeba mi było aż tutaj na Ukrainę przyjechać, żeby zobaczyć je w naturze:-)
Teraz znowu powrót pod miasto Stryj i przejazd prawie równoległą drogą, aby znaleźć się po drugiej stronie gór, nad rzeką Stryj we wsi Rozhurcze. Co się naszukałam w gps-ie, nie ma takiej wsi, cały czas odrzuca, nawet zapytany po drodze młodzieniec opryskliwie odpowiedział: ja was ne rozumiju. Ale kiedy zamieniłam w literkę u na i, nazwa Rozhircze rozjaśniła mu pytanie, machnął ręką kierunek. Dopiero na tablicy przed wsią zobaczyłam, gdzie był mój błąd, to nie Rozhircze, a Rozgircze:-)
W tej malutkiej wioseczce, a właściwie za nią, pod lasem mała łączka jako parking, dojazd polną drogą, znajduje się kolejna ciekawostka, znaczona na mapach jako "Skalny Monastyr". Wśród drzew ogromna tablica ze zdjęciami poległych młodych ludzi w wojnie z Rosją na wschodzie, podobne tablice można spotkać w każdej miejscowości.
Miejsce monastyru nie jest specjalnie oznaczone, weszłam ścieżynką w las, żeby cokolwiek odszukać. Jest, niedaleko, a gdybym spojrzała wcześniej powyżej tej tablicy, zobaczyłabym wśród drzew bielejące ściany.
W ilustrowanym przewodniku Truskawiec-Zdrój sprzed wojny znalazłam taki opis miejsca:
... obok położona wieś Rozhurcze, gdzie
znajdują się w lesie niezmiernie ciekawe skały a w skałach wykute rękami ludzkiemi komory z oknami.
Jeszcze teraz widać resztki schodów
i ganków z niewiadomej epoki. Według opowiadań m1e1scowego ludu,
miał tu istnieć niegdyś klasztor OO.
Bazyljanów a później ukrywał się zbój Dobosz ...
Wg historyków monaster ten powstał w XII-XIII wieku, a wcześniej była tu świątynia pogańska. Miejsce służyło jako schronienie miejscowej ludności w czasie najazdów tatarskich, a także jako kryjówka karpackich opryszków, w tym zbójnika Dobosza. Nawet w naszych Bieszczadach są skały Dobosza, a gdyby tak odnaleźć wszystkie miejsca, gdzie wg legend Dobosz ukrył zrabowane skarby, pewnie usypałaby się z nich spora górka:-)
Monastyr składa się z dwóch kondygnacji, na piętro prowadzą wykute schody, trochę spłaszczone wskutek działania przyrody, wchodziłam tam na czworakach.
W ścianach wykute nisze, palą się świeczki, przez otwory okienne widać zielone drzewa, rozweselające to miejsce, ktoś z wystającej w kącie skały wyrzeźbił twarz, trochę niesamowite wrażenie.
Wyszło się do góry na czworakach, to i zejść w ten sam sposób trzeba, żeby przytrzymać się rękoma i nie zjechać ze sporej wysokości. Jeszcze ścieżką wspięłam się na samą górę tego skalnego olbrzyma przez osobliwą bramę z dwóch ogromnych głazów z wyrytym krzyżem, widać, że niedawno zrobionym. Teren wokół pokryty poduchami mchu, żywozielono po niedawnych opadach.
Na samej górze krzyż z tablicą, a widok rozległy, aż za rzekę Stryj, widać drogę, którą będziemy za chwilę jechać. Przez rzekę parędziesiąt metrów, a objazd znowu kilkadziesiąt kilometrów. Jest skrót przez dyndająca kładkę przymocowaną do rurociągu, może i ktoś decyduje się na takie ekstremalne przejście:-)


Zeszliśmy do auta, jest wyjątkowo cicho, słychać tylko pianie kogutów ze wsi, czuje się zmianę w pogodzie, to pewnie nadciągają te deszcze znad Polski. Zmierzamy w kierunku na Skole, skręt z drogi na Kamionkę, w tle szczyty Beskidu Skolskiego w przesłonie deszczowych chmur, już na szybie auta widać pojedyncze krople ... może wytrzyma, zdążymy na Kamieniecki Wodospad i Jezioro Żurawinowe. Tutaj też zmiany, pobierają symboliczną opłatę za wjazd, droga kiepska, ale da się przejechać ... las jak uroczysko, skalne ściany bystry potok toczący swe wody po kamieniach. Przy wodospadzie stragany, mnóstwo przetworów w słoikach, dymy z bukowych polan ... wypiliśmy pyszną kawę, przed nami podejście do jeziora stromo w górę, najpierw po drewnianych podestach, potem po kamieniach.




Jeziorko położone na wysokości 600 m n.p.m., torfowe w niecce skalnej, nazwane jest żurawinowym ze względu na bagienną torfową roślinność porastająca brzegi. Z pomostu ładny widok, choć jest mocno pochmurno, ale na szczęście nie pada. Są turyści, sporo ich, do pomostu ciężko dopchać się, wszechobecne selfie:-)
Jeszcze spacer po drodze do szumiących kaskad potoku Kamionka, ogromne głazy, na omszonych ścianach pomarańczowe punkciki, to kurki, ale kto tam do nich wydrapie się:-)
Przez potok przerzucona żerdź jako przejście do "żywej wody", gdzieś tam wypływa spod skał święte źródełko, ale kto po tym przejdzie?
Wodospad Kamionka, bystry, szumiący, spieniony, ładne miejsce, pomosty, schody, można posiedzieć nad brzegiem.
Te wszystkie miejsca, które odwiedziliśmy, dzieli niewielka odległość, ale trzeba było objeżdżać wieloma dziesiątkami kilometrów, żeby je zobaczyć. Np. ta właśnie Kamionka, gdyby tak przejechać przez góry, leży niedaleko skał Dobosza, tylko dojechać do Kozakiwki, troszkę lasu i już. A gdyby również ze skał Dobosza można było przejechać przez góry, to do Rozhurcza rzut beretem. Góry i rzeka mają to do siebie, że niełatwo je akurat tutaj pokonać, stanowią przeszkody nie do przebycia.
Powrót do domu przez znaną nam drogę koło ruin Tustania, gdzie byliśmy poprzednim razem. Mieliśmy w planie jeszcze zobaczyć wodospad Hurkało, gdzieś między Kruszelnicą a Korczynem, ale jakoś nam umknęło. Przecież coś musi zostać, żeby tu wrócić:-) Wstąpiliśmy pod Tustań do znajomych babeczek coś zjeść, a tam wielka impreza rowerowa, międzynarodowa, na tych malutkich śmiesznych rowerkach wyczynowych jeździli. Całe szczęście właśnie się zakończyła, już ludzie wyjeżdżali, dzięki temu mogliśmy zaparkować.
Na granicy nasi celnicy zabrali nam arbuza, takiego 8 kg olbrzyma z Chersonia, nie wolno przewozić owoców, warzyw, grzybów, bo granica unijna, ale banany i kokosy wolno.
Zobaczcie, jakie czasznice olbrzymie, ogromne purchawki rosną w czyimś sadzie na Pogórzu, ponoć jadalne:-) mąż myślał, że to śpiące gęsi.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!