poniedziałek, 21 listopada 2011

A my patrzymy ...

... przez okno w chatynce i nie możemy napatrzeć się.
Orzech runął, krzaki wytrzebione, przeciwległy stok widać jak na dłoni, czasami przemknie sarna, albo lis.
Na kufrze w pogotowiu leży radziecka lornetka, która przybliża nam tamte łąki, zwierzęta, albo traktor wspinający się mozolnie do góry, a odgłos pracy silnika dobiega jakby z opóźnieniem.
Poranna czy południowa kawa jest wypijana właśnie przed widokowym oknem ...


Patrzymy na przedwieczorne zamglenia ...


... takie zachody słońca ...


... i oszronione poranki, kiedy wschodzące słońce dopiero muska przeciwległy stok.
Kulinarnie również poczyniłam do wyjazdu małe przygotowania, jeszcze kilka pogórzańskich jabłek leżało w koszu, w sam raz na szarlotkę ...


Nie roztrząsałam się zbytnio nad przepisem, jabłka starłam od razu na ciasto posypane tartą bułką, żeby sok z nich miał gdzie wsiąknąć, radełkiem nacięłam pasków i ułożyłam krateczkę, zapachniało cynamonem ... i wtedy przypomniałam sobie, że nie posypałam ich cukrem. Cóż, trzeba było zdjąć krateczkę, dodać cukier i powtórnie ułożyć paseczki ... pyszna była, jabłka ze starych odmian nie rozpadają się przy pieczeniu na miazgę ...a potem ukręciłam jeszcze trochę paluchów ...


... zagościły na stałe w naszym wyjazdowym jadłospisie, słonawa przegryzka, jak za bardzo żołądek upomni się o swoje prawa.
W chatce było zimno, trzeba było dobrą chwile palić, zanim można było zdjąć kurtki, psom zmarzły nóżki, nawet palce grabiały przy czytaniu książki ...


Wyroiły się jakieś ćmy, przy zapaleniu światła na tarasie całe roje przylatywały, rankiem znajdowałam je w zmarzniętej trawie, może to jakieś jednodniówki?
W nocy lis podszedł pod dom, szczekał, wydaje brzydki odgłos, jak szakal na pustyni ... Bigos warczał cichutko ... pobudka wczesna, przed szóstą zwierzaki domagają się wyjścia, jest jeszcze szaro ...
Z zakola potoku dobiegły do mnie okropne odgłosy, jakby szlachtowali jakieś zwierzę, ale mąż mnie uspokoił, tam potok tworzy rozlewisko, dolinka mocno zabagniona i tam dziki mają swoje błotne "kąpieliska" ...
Piękna pogoda sprzyjała pracom ogrodniczym, przekopałam cztery grządki na zimę, strachy poszły pod dach, tyczki pomidorowe i fasolowe pod ogromnego orzecha ...


Jeszcze jakieś letnie pory się ostały, maleńkie selery, które nie zdążyły zbytnio urosnąć, bo zając ciągle przystrzygał im listki tuż nad ziemią ...


Wrzucimy je do rosołku, chociaż małe, pachną mocno ...


W oddali, na łące za sadem zobaczyliśmy z mężem jakieś ogromne, czarno-białę zwierzę ... okazało się potem, że to dwa psy, wygrzewały się na słońcu, podsypiały, a potem odeszły za pagór, może wioskowe, może myśliwskie ...


Jabłoń u sąsiadki, zupełnie opanowana przez jemiołę, może zbieracze przed świętami ogołocą ją z pasożyta, ona sama już jest nie do uratowania, rozłamuje się i schnie ... tuż przy moich grządkach, malownicza i zupełnie bezbronna ...

Przy okazji przekopywania działki znalazłam jakiś metalowy przedmiot, myślałam, że to stara zasuwka z okna ...


 ... ale znawcy orzekli, że to zamek z pierwszowojennego karabinu, nawet padła jakaś nazwa, której nie zapamiętałam.


I odnalazłam smak swojego dzieciństwa, przypiekane na blasze ugotowane ziemnaki, potem przyrumieniona cebulka i duży kubek mleka, takie robiła mi moja mama, inne dodatki do ziemniaków zupełnie mnie nie interesowały ...
Po południu, jak zwykle, wyprawa na łąki, po dalsze widoki ...


Przy okazji odkryłam, że na łące zagościła nowa roślina - tak mi się wydaje, że to widłak, roślina chroniona ...


... a tarnina ma jeszcze wiele zupełnie soczystych owoców. Jej zarośla stanowią naturalną granicę między polami, które tarasowo schodzą w dolinę i właśnie na tych stopniach rosną obficie kolczaste zarośla z tarniny i głogu, zwierzęta mają kryjówkę i pożywienie, końce młodych gałązek są równo przycięte zębami jelonków, tak traktują również moje drzewka w sadzie i trzeba je chronić ...


Niedzielny poranek mroźny, omglony, czy to dymy, czy mgły, sama już nie wiem ...


... niebo sięga gór, albo góry sięgają nieba, za bardzo nie widać granicy między dwoma światami.
A my ruszyliśmy na poszukiwanie owoców róży, na zdrowotną nalewkę "różanną", od Go i Rado, znaleźliśmy ją przy drodze kalwaryjskiej, polnej ...


Widzicie ten trawiasty pagór po prawej? po chwili słyszę męża: patrz, patrz! co to? spore stado dzików przebiegło górą i skryło się ponżej, ciemne, krępe, tylko ziemia dudniła, pewnie coś je rano wypłoszyło z krzaków, a zdjęcia nie zdążyliśmy zrobić ...


Róża zmarznięta, dorodna, dobry surowiec ...
No to do tego jeszcze zebrałam malutki koszyczek tarniny i głogu, które odkryłam poprzedniego dnia ...


Tarninówka? głogówka?
Na blacie wędzarni rozgościł się dorodny kogut ...


... ceramiczny, ciężki, z pięknym grzebieniem, tylko ogon trochę mizerny, jak zdobędę jakiekolwiek pióra, zrobię mu nowy. Pisałam Wam o cebulkach krokusików, które zapominałam posadzić, tym razem zostały wyniesione w zupełnie nieznane nam miejsce, zostały tylko łuski okrywowe ... no cóż! wiosną może okazać się, że ze szpar podłogowych zaczynają wychodzić kwiaty, albo zza pieca ...
Piękna była ta niedziela, zupełnie znośna temperatura, aż wierzyć się nie chce, że w przyszłą niedzielę już Adwent, niech tak będzie jak najdłużej ...
Jeszcze muszę przykryć gałęziami zioła na tarasie, może winorośl też zabezpieczyć i będziemy czekać ...
aż pójdzie zadymka od zachodu, najpierw widziana za potokiem, potem wichry przywieją ją do nas ...
a może zacznie padać równiutko wszędzie, będzie cichutko, puszyście ...
Muszę się pochwalić, muszę! moimi "organami" ... za całe 10 złociszów wygrzebałam taki zestaw z solidną zawartością ...


... różne rozmiary, na żyłkach długich, krótkich, 5 do skarpet czy rękawic, szydełka ... ciężko zasunąc zamek.
I to już wszystko, muszę jeszcze pobuszować na Waszych blogach, nadrobić zaległości,  a potem popracować z zebranymi owocami ...
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za dobre słowa, udanego tygodnia i jeszcze trochę tak cudnej jesieni, pa.









Te skarpety z owczej wełny wygrałam kiedyś na rajdzie świętojańskim, zacnemu jury spodobał się mój wianek, a teraz służą mi ze wszystkich sił w chatce, nic lepszego na zmarznięte stopy, gryzą jak licho! i są o wiele za duże.


środa, 16 listopada 2011

Ocieplacze, szyjogrzeje, "napulsniki" ... dziergane i żywe ...

Oj, pora ku temu wielka, aby cieplej się przyodziać, nie pozwolić, aby jakieś przeziębienie nas dopadło.
Bo u nas dziś pogoda "barowa", mokro, posypywało mokrym śniegiem od wczoraj, mgła tylko na chwilkę uniosła się przez południe, a potem znowu szaro ...


Na blogach dziewczyny dziergają przepiękne rzeczy dla ochrony przed zimnem, z cudownych włóczek, piękne wzory, z pewną nieśmiałością chciałam pokazać swoje, które są wyjmowane od czasu do czasu ...


To jest mój pierwszy ocieplacz, czekoladowy, oglądałam kiedyś prognozę pogody na TVN, a tam pogodynka Dorota miała coś ładnego na ramionach, do koszulowej bluzki. Całkiem fajnie to wyglądało, zapragnęłam takie coś i ja ... robiony w poprzek, golfik dorabiany, cieniowany, bo zabrakło włóczki ...


Ten malinowy, całkiem duży, grzeje solidnie, rozwesela zimowe odzienie, wzór warkoczasty, jak w poprzednim ...


To taka niby kamizelka, złapany guziczkami z boku ocieplaczyk nie przesuwa się, nie zwija, a w pracy szybciutko można się go pozbyć ...
Pisałam w ostatnim poście, że zaczęłam przy ciepłym kominie dziergać czapkę do dużego szala, bo włóczki mi zostało, i zrobiłam taką "mątwę z workiem trzewiowym", jak mawia mój syn, bo czapka lekko zwisa z tyłu ...


Szal jest ogromny, można się nim owinąć solidnie, kolorowy jak mój jesienny swetropłaszcz ... nie mam modelki, żeby uczciwie pokazać moje dziewiarskie wytworki, wszystko na płasko ...


O, to jest bardzo zdrowotny szalik, z surowej, ostrej wełny, drapie w szyję, jak licho, ale to podobno dobrze, skóra się rozgrzewa i nie pozwala na przeziębienie ... a to obok - to tytułowe "napulsniki". Spodobała mi się ta nazwa na jednym z rosyjskich blogów, bo tu nie ma miejsca na palce, tylko jakby długi rękaw, wychodzący na nadgarstki ...
Nie są ważne te ocieplacze, najważniejsze są te futrzaste, które skutecznie okładają mi boki, kiedy tylko przysiądę, grzeją stopy, albo rozpychają się na kolanach ...


... Gutek wyleży się w cieple kominka ...


... potem nawalczy się z Bigosem, żyją w wielkiej przyjażni, potem wraca do mnie ...

Bigosa znacie !

Dołaczył do nich maluszek, puszysta czarna kulka i bardzo stara się dorównać im kroku, przyjechał do nas z jakiegoś nieciekawego miejsca ...



... dzielnie daje sobie radę w wysokiej trawie, wspinają się razem na górkę za sadem, czasami sturla się ze stromizny pod chatką ...
I tak mnie ocieplają te moje stworzenia z każdej strony, zima mi nie straszna!
Byłam dziś w biedronce na zakupach, strasznie fajne, dziergane z cienkiego sznurka pojemniki na akcesoria łazienkowe widziałam, wykończone koronką, albo mankiecikiem, albo takimi uszami jak torba, bardzo pożyteczne natchnienie, i jeszcze ciepłe skarpeciory, kolorowe, we wzory norweskie, z żelowymi bąbelkami na podeszwie, coby się nie ślizgać, dla "nogowych zmarzluchów" jak znalazł.
Pozdrawiam serdecznie i ciepło, dzieki za ciepłe słowa, pa.


poniedziałek, 14 listopada 2011

Pogórzańskie świętowanie ... seromania ...

Dla nas to był dodatkowy dzień "pogórzańskiego życia".
Wyjątkowo starannie przygotowywałam się do wyjazdu, bo w planie było wędzenie serów , a przy okazji 3 pstrągi trafiły do nas z lady chłodniczej, również do wędzenia. Ponieważ z ubiegłego roku zostało mi trochę podpuszczki, trzeba było wykorzystać całość do momentu nabycia nowej i zakupiłam na początku tygodnia 20 litrów mleka prosto od krowy, a smaku na sery narobił nam huculski z Bieszczadów.


Ten u góry, po lewej, zrobiłam za radą Joli z Jolinkowa, z "osobistym" cząbrem i czosnkiem, na prawo bundz, tylko poleżał w solance, a te dwa u dołu, małe płaskaneczki - do dymu ... tu sobie leniwie ociekają z zalewy solankowej ...


U Mony z Podlasia poczytałam kiedyś o serach korycińskich, na filmiku YT zobaczyłam gotowe, przyprawione i takie też zrobiłam, suszone pomidory swoje, odrobina bazylii z domowych zbiorów, a i garść oliwek też się znalazła ... te sery smakowe, to moje próby, który będzie dobry ...


A tu ociekają z nadmiaru serwatki następne gomółeczki, też do wędzenia.
Cały czas uczę się tej sztuki, im bardziej ocieknięte sery, tym twardsze i trzymają formę, te mniej - pewnie smaczniejsze, mięciutkie ...
Przy okazji oczekiwania w procesie produkcyjnym i mnogości czasu spędzonego w kuchi machnęłam jeszcze murzynka ...


... gdzieś przy okazji czytania blogów przemknął mi słodki widok, ale z polewą ...


... mój przyprószyłam tylko cukrem pudrem, ale smaczny był również. I jeszcze paluchy, bo mam zapas startego, wysuszonego bundzu, jeszcze bryndza rumuńska ostała się w lodówce, smakowita, ostra i to wszystko wrzuciłam do ciasta, tylko zyskało na smaku, trochę ziaren kminku ... dziś ślad po nich nie został.


A jesień na Pogórzu powitała nas resztkami złotych liści, tylko na starych jabłoniach, reszta drzew ogołocona zupełnie, zrobiło się jasno, przejrzyście, pod nogami szeleszczące dywany, nawet w nocy brałam "na ucho", gdzie też wędrują psy, właśnie po szelestach liści ...


Drzewo powoli zmienia się w klocki do palenia, pod dachem chatki prawie pusto, będzie jeszcze jedna przyczepka, a w to miejsce pójdzie to - do suszenia ...
Piątkowy dzień był śliczny, chociaż chłodno; chwilami wychodziło słońce, poszerzyłam mój areał uprawowy na przyszły rok ...


Na razie wygląda to, jakby dziki zaorały kawałek trawy, ale mróz rozsadzi wszystkie grudy ziemi, na wiosną wytrzepię tylko korzenie roślin, bo ziemia w tym miejscu jest czarna i pulchna ...
Ze 3 tygodnie temu kupiłam cebulki botanicznych krokusików i zapomniałam je posadzić, a teraz znajdowaliśmy je pod poduszką, kołdrą, jakieś stworzonko zapasy sobie z nich robiło ... a w domu przypomniałam sobie, że znowu zapomniałam je posadzić ...


I bez liści na drzewach jest fajnie, każda pora ma tutaj swój urok ...
... a łąki zsiwiały zupełnie ...


W domu trwają przygotowania do jutrzejszego wędzenia, sprawione pstrągi czekają na kąpiel całonocną w solance ...


Nie wiem, może odkryję nowe smaki, narwałam z zielnika hyzopu, cząbru i tymianku i mnóstwo liści pietruszki, po gałązce do brzuszka, reszta pocięta pływa swobodnie ...


Niech się aromatyzują ...
Przez okno w kuchni zdjęcie sadu zrobiłam ...


... drzewka owinięte w zeszłym tygodniu ...


... całymi stadami latają teraz jakieś kolorowe, większe ptaki, tu udało mi się złapać w obiektyw trzy sztuki, ale na tych kolorowych liściach pewnie ciężko je wypatrzeć. Czy zimują, czy tylko przelotem, nie wiem, są ich całe stada ...


.... a sójek jest też przemnóstwo, chociaż drapieżne - przepiękne z tym turkusem na skrzydłach, i strasznie brzydko wydzierają się,  ... jakby miały chore gardło ... a jakie kłótliwe ...


Sobotni poranek bardzo mroźny, ale bez chmur ...
Jeszcze słońce do nas nie doszło, a łąki za potokiem już oświetlone, jakoś tak różowo, liliowo na świecie ...


... wschodzące słońce kładzie długie cienie, wszystko osrebrzone ...


Za doliną Wiaru masyw Kanasina, bukowe zbocza ledwo muska słońce ... a ręce już mi zgrabiały z mrozu, uszy też, jeszcze tylko Kopystańka ... z księżycem ...


... bo w chatce czeka już gorąca kawa ...


... a słońce dopiero zaczyna prześwitywać przez drzewa  nad nami ...
Dziś dzień wędzenia, najpierw trzeba rozpalić wewnątrz komory wędzarniczej, aby ją ogrzać i przepędzić wilgoć z kamieni ...


... kamienie pocą się, ale to tylko przez chwilę ...


... a potem wszystko zaczyna schnąć ...


Nad okapem wbudowany kamień, który nazywam Trzy Korony, on też już podsycha ...


Zadymianie idzie, aż miło, pachnie śliwkowym i buczynowym dymem ...


... a pstrągi ociekają z nadmiaru zalewy, muszą być prawie suche przed włożeniem do wędzarni, wyższa temperatura, aby ścięły się na powierzchni i zatrzymały w sobie to, co najlepsze, potem już tylko dym ...
Poszerzają nam się horyzonty ... widokowe ...
Przedtem zielona ściana u sąsiada skutecznie przysłaniała widoki na dolinę potoku i łąki za nią ...
Rankiem ruch w chaszczorach sąsiedzkich, zaczyna lekko dymić ...


 ... pracują piły, wycinane są krzaki, wrzucane w ognisko uschłe gałęzie, pnie ...


... zajechał nawet ciągnik, jak transformer, obudowany, jakiś wysięgnik z przodu, wprasował się elegancko w krzaki, zrobił miejsce do ścinania spróchniałych pni, które stały tylko oparte o sąsiadów, trzask, jakby halny szedł dołem ... drzewa zdrowe, dorodne ostają się, trzebią drobnicę i próchno ...


Pojechaliśmy potem w dolinę do sklepu, Turnica już lekko przymarzła ...
Widoki dookoła równie piękne, jak te wiosną, latem czy kolorową jesienią ...


To widok z drugiej strony Wiaru na nasz las, za lasem chatka, tylko modrzewiom zostały jeszcze kolorowe, miękkie igiełki, które barwią jesiennie jednolitą zieleń lasu ...


Wymrożone, sobotnie niebo, bez jednej chmurki, chociaż ciągnie zimnym, wschodnim wiatrem ...


U sąsiadów już spokój, dymiące ognisko zostało, te gałęzie na lewo - to z orzecha, też pójdzie pod piłę, bo mówił sąsiad, że chorują u niego, odchodzi kora od pnia i usychają. Ten też stoi już mocno pochylony ...


Słońce zachodziło tuż przy lesie, przesunie się jeszcze trochę w lewo w najkrótszych, zimowych dniach, zanim zacznie wędrówkę z powrotem ... ku wiośnie ...


Kombinat wędzarniczy pracował do późnego wieczora, dymy pachnące snuły się między belkami dachu ...
Kiedy trochę wszystko ostygło, wyjęłam  gotowe smakowitości ...


Rumiane, cieplutkie ryby ...
Wędzimy je w tych trzymadełkach do grillowania, powinny być rozpięte na specjalnych drutach, które są łatwe do wykonania, ale przypominamy sobie o nich, kiedy ryby trzeba wkładać do wędzarni ...


... i ser, że tak powiem, prawie huculski, siatka odcisnęła się na nich, tworząc wzorek. Pyszne są te wszystkie domowe jedzonka, dochodzi do tego jeszcze zadowolenie, że samemu się to zrobiło ... dziś już połowy serów nie ma, zjedzone przez domowników, rybka jedna się ostała ...
A ja mam jeszcze jedną porcję podpuszczki i już myślę, jaki ser zrobić następny ...


 W niedzielny poranek zapachniało zimą, chmury dotykały wierzchołków gór, jakoś tak przenikliwie zimno.
Kiedy pakowaliśmy drzewo do przyczepki i sprzątaliśmy obejście, zaczynało coś lekkiego i białego lecieć z nieba, może to tylko zmrożona mgła, ale to tak się zaczyna ...


Z okna chatki mamy teraz rozległy widok, ta jabłoń na prawo jest zupełnie zaatakowana przez jemiołę, która przenosi się do nas, przed świętami będzie również ogołocona z chorych konarów, a przy okazji sąsiedzi oczyszczą również naszą jabłoń ...
Trzeba wracać, w chatce cieplutko i przytulnie, wydziergałam kawałek czapki do długiego szala, który kiedyś pokazywałam, chce się już siedzieć przy kominie ...


Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, dzięki za odwiedziny w naszej chatce, za ciepłe słowa, udanego tygodnia życzę, pa.


Patrzę za okno, tony liści w ogrodzie, grabicie je przed zimą czy zostawiacie? jakoś nie chce mi się w tym roku walczyć z nimi ...