poniedziałek, 19 marca 2012

Czy dam jej radę? ...

Dwa weekendowe dni upłynęły mi na zwalczaniu jabłoniowego pasożyta, jakim jest jemioła.
Opanowuje stare drzewa, nowe odrosty na nich; pewnie, ładnie wygląda z daleka, zwłaszcza jak drzewo nie ma liści.
Dopiero przy przybliższym spojrzeniu widać, jaki to jest żarłoczny stwór ...


Sporo czasu spędziłam w koronach drzew z piłką ręczną i taką na wysięgniku, zielone zaścielało suchą trawę pod jabłoniami, a ja cięłam, odcinałam, wyłamywałam ...


... z ziemi i z powietrza. Ciężka to praca, bo ręce uniesione wysoko, sznurek od gilotynki wrzyna się w dłoń, ale zlikwidowałam sporo zielonego paskudztwa ...


Bardzo praktyczne jest to narzędzie, piłka do przycinania w jednym z bardzo ostrą gilotynką, nie daj Boże palec tam włożyć, dosyć grube gałęzie spadały z chrzęstem.
Wczoraj po południu zaszedł do mnie sąsiad, ten z poniższej działki, mieszka w górnym końcu wsi i w niedzielę zawsze wyrusza na obchód swoich włości, i pytam, czy coś da ten mój wysiłek z jemiołą?
- Pani, to stare drzewa, wszystko przeżarte do samego spodu, cały pień, trzeba będzie wyciąć!


Nawet mniejsze gałązki chore, spękane, porobiły im się chore narośle i zgrubienia, może chociaż jeszcze kilka lat będzie im darowane. Widziałam na gałązce nasionko jemioły, już przyrośnięte, zielone, ciężko zdrapać, ptaki roznoszą tę zarazę, zjadają jej jagody, a niestrawione nasionka spadają na gałęzie, pnie i tam się lokują, przyprawiając o powolną śmierć swojego żywiciela.
Macie może jakieś doświadczenia z tym pasożytem?


Pozbierane suche gałązki były doskonałym paliwem do "bębnowego" grilla, późno po południu wcięliśmy z mężem przypieczoną kaszankę, plastry boczku i kiełbaskę, pierwsze w tym roku ...


Mały odpoczynek, trochę książki, wieczór nie był spokojny. Przy tak dużym wietrze zapalił ktoś suchą trawę nad Rybotyczami, wiatr niósł aż do nas swąd dymu, pogorzeliska, za chwilę syreny wozów strażackich, we wsi poniżej, w Makowej syreny zwołujące strażaków i wyjazd na akcję ratunkową ...


Gasili płomienie długo w noc, ludzka bezmyślność nie daje wytchnienia ...


Wczesny poranek niedzielny ze śpiewem ptaków, tuż po 4 zaczynają swoje koncerty, Maksio też podnosił łeb i nasłuchiwał, kiedy na śliwce pod oknem usiadł śpiewak i rozpoczął swoje melodyjne koncerty, jakiś taki nakrapiany ptak ...


Tak wygląda u nas wschód słońca, my schowani w cieniu, tylko łąka skąpana w słońcu. U jej góry malutki pasek śniegu, wczoraj zauważyłam tam człowieka, wyszedł z zagajnika, myślałam, że jakiś tubylec chodzi za porożem, ale nie ... lornetka przybliżyła mi prawdziwego turystę, z plecakiem, powędrował pewnie na Kopystańkę; górą ładnie idzie się, widoki dookoła, sucho pod nogą, a wiatr we włosach ...


Przy porannym wyjeździe na Kalwarię zobaczyliśmy, że nie tylko w Rybotyczach walczono z żywiołem, tu, w Huwnikach jeszcze dymiło pogorzelisko, strażacy chodzili po zboczu i sprawdzali ewentualne zarzewia ognia, a wozy ich na parkingu pod kościołem. Mocny, zachodni wiatr pewnie błyskawicznie przenosił ogień, a na prawo są domy mieszkalne wyżej, karygodne postępowanie ludzi, to pewnie zbyt łagodne określenie ...


Wzniesienia przy drodze do Rybotycz już przykrywają wcześniejsze ślady pożogi zielonym dywanikiem, a ile pożytecznych stworzeń straciło życie?
A wiosna już wyciągnęła ludzi w plener, na rowerach, motorach, przy grillach, kto żyw! wyruszył po słońce i ciepło ...


I do naszej wioski wspina się z wysiłkiem młody człowiek na rowerze, jest poranek, a on już w trasie ...


Na łąkę wyszło 5 dorodnych jeleni, przez lornetkę widać było rozłożyste poroża, powoli przesuwały się, skubiąc trawę, potem wzdłuż zagajnika; przystanęły na samej górze, na tle nieba ... i skryły się za wzniesieniem.
Wczoraj miałam jeszcze jedno spotkanie z jeleniami tuż przy drodze do Koniuszy, w młodniku przyuważyłam łanię, mąż zatrzymał "czołg" ... spojrzałam bardziej w prawo, o matko! całe stado jeleni, tylko rogi wystają z krzaków, bliziutko! zanim wyszperałam aparat z pokrowca, stado ogromnymi skokami uciekło w gęstszy las, pruły gałęzie rogami, dudnienie kopyt ... i mojego serca z wrażenia, pierwszy raz w życiu widziałam je tak blisko, co za piękne zwierzęta!

W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze do Chyrzynki, zobaczyć, co w cerkiewce ...


Jest tu o wiele przyjemniej niż kilka lat temu, czysto, bez krzaków, wejście do cerkiewki zabite deskami i napis: Wł.Leśnictwo, są prowadzone jakieś prace, okna wstawione, widać było przez nie malowidła na ścianach i suficie, oklejone jakimiś plastrami ...


Krzyż pewnie bardzo stary, wymyty przez deszcze, części miękkie odpadły, tylko sęki trzymają całość ...
Dopiero teraz zauważyliśmy przy drodze cmentarz ...


Teren oczyszczony z krzaków, kiedyś to była tylko zielona kępa drzew, przechodziliśmy obok, nie podejrzewając, że jest tam cmentarz ... W Chyrzynie droga kończy się, jest tylko przeprawa promem przez San, w niedzielę nie kursuje, po drugiej stronie Krzywcza ...
Wracaliśmy tą samą drogą, przecudną doliną Sanu, wędkarze moczyli kije w wodzie, jeszcze płynęła kra, woda wzburzona, bo dopiero z gór schodzą roztopy ...

..

... i dalej płonęły pola, łąki ...


Dla odmiany odrobinę kolorów, to wszystko u nas tak szybko rozkwitło ...


... troszeczkę "niebka" na ziemi ...


... i słońca też są ...


... i jeszcze inne słońca ...


... wawrzynek rozszalał się drobnymi, uroczymi kwiatkami ...


... i przebiśniegi, skądeś przyszły do nas, bo wcześniej ich nie przyuważyłam.
Wreszcie zobaczyłam żurawie, wcześniej je usłyszałam niż zobaczyłam, smutno mi się kojarzą, w tamtym roku, jak odlatywały, zabrały ze sobą najbliższą mi osobę ...
Czeka nas dużo pracy w obejściu, ogrodzenie działki, skończenie czyszczenia jabłoni z chorych części, teraz już tylko piłą motorową ...


O! i czosnek trzeba posadzić!
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i ciepło, cieszmy się tą cudną porą roku, wędrujmy, podziwiajmy, oddychajmy pełną piersią, wszystkiego dobrego, pa.






wtorek, 13 marca 2012

Wyprawa po domek dla murarek... spotkania z przyrodą ...

... potrzebne było kilka pęczków trzciny, przyciętych i zakończonych kolankiem, a trzciny w pobliżu nas nie ma.
Trzeba było wspiąć się wysoko, aż prawie pod Kopystańkę, tam, gdzie zbierałam ją jesienią na czapę dla Światowida ...
Odczekałam kilka godzin od nocnego mrozu, aż powietrze ogrzeje sie trochę i powędrowałam z psem, tymi łąkami, hen! za kilka pagórów ... mróz zbudował na bystrej wodzie potoku jakieś fantastyczne formy, wystarczyło, żeby tylko gałązka dotykała wody ...


... i takie ...


... i jeszcze takie ...


Trawa na łąkach zyskała teraz bardzo przyjazny kolor dla zwierząt, saren prawie nie widać na tym tle, a lisy straciły piękny, rudy odcień i również poszarzały, jak te łąki ... i nam jeden przebiegł drogę ...


.... a za pasem trzcin spokojnie polegiwało stado jeleni z łaniami ...


... nie podchodziłam blisko, żeby ich nie płoszyć, zwierzęta nie wyczuły mnie, bo wiatr wiał z przeciwnej strony, w obniżeniu terenu było im zacisznie i spokojnie.
Nacięłam cały koszyczek łodyg, w trzcinach leżał jeszcze śnieg, a ja w gumiaczkach, zmarzłam w stopy jak licho, ale wystarczył szybki marsz ...


Tak patrzę na te zdjęcia, od dłuższego czasu monotonia kolorystyczna, przedtem biało, a teraz szaro-buro...
Mąż został w chatce, zbijał daszek z desek na domek dla pszczół, przed moim wyjściem mówi :
-Będę patrzył przez lornetkę, jak idziesz górą -
Przyszłam zmachana, bo najbardziej stromy odcinek drogi prowadzi od potoku z dołu do naszej chatki, można mocno zasapać się:
- No i co? widziałeś mnie tam na górze?
- Nie! bo postawiłem sobie kawę na pasku od lornetki, jak ją podniosłem, to kawa wylała się i musiałem sprzątać! - uśmiałam się z niego serdecznie ... a potem powiązałam trzcinkę w pęczki, włożyliśmy to pod trójkątny daszek, zabezpieczyliśmy siatką, żeby ptaki nie wydziobały owadów ...


W tym pudełku jest 200 kokonów murarki, w bocznej ściance są otwory, żeby pszczółki mogły wyfrunąć i odnaleźć od razu nowe miejsce do składania jaj w łodygach trzciny, do jednej komory składany jest pyłek z 40 oblotów do kwitnących kwiatów, potem przegroda i następne jajo; będziemy obserwować, co też będzie się tu działo ...
Rankami dalej obserwowałam ptaki, na podwórzu pod jabłoniami przyuważyłam śliczne "jarzębinki" ...


... ani chybi gile, parka, samczyk jak zwykle bardziej kolorowy, samiczka stonowana, w brązach ...
Przez kilka wysiadywał na starym orzechu dzięcioł zielonosiwy i darł się wniebogłosy ...


... ale dopiął swego, przywołał sobie samiczkę i już razem przylatywali na smalcową wklejkę na śliwie ...


... samczyk oczywiście kolorowy, w czerwonym bereciku, na plecach, między skrzydłami intensywna żółta plama, a samiczka skromniutka; nie mogę napatrzeć się na te stworzenia ... tylko sikorek nie potrafię odróżnić, są zupełne podobne ...
Ptaki łączą się już w pary, odwiedzała nas również parka czyżów, dwa grubodzioby, kowaliki również w parze, jest wiele ptaków, których nie znam, przelatywały całe stada drobniutkich ptaszków, widziałam je również żerujące na łące; jak podrywały się do góry, to jeden świergot wokół ...


I wiewiórki już się obudziły, śmigają po sadzie, tu ruda, przychodzi jeszcze taka szara, ze ślicznymi pędzelkami na uszkach ... fascynujące jest obserwowanie przyrody, mogę tak godzinami ...
Pod dachem chatki mamy nowego mieszkańca, coś tłukło się od jakiegoś czasu, niemożliwe, żeby już popielice, i nie tak głośno .... przyuważyłam ją przy rąbaniu polan, biała łasiczka z czarnym ogonkiem, niektórzy nazywają ją gronostaj, śliczna, ale obawiam się, że może sobie chcieć gniazdo założyć pod dachem, o rety! ...
Wstaję wcześnie rano, bo ja jestem typ skowronka, wieczorem padam na nos ...
Przed szóstą jest już prawie jasno, wypuściłam psa, coś smyrgnęło z tarasu, myślałam, że jak zwykle wszędobylskie sikorki; odgłosy jak rozeźlony kot ... może liska zapędziłam niechcący w kąt? szukam, skąd dobiega ten głos, pod stół patrzę, pod wędzarnię, nic! dopiero jak podniosłam wzrok do góry, zobaczyłam ją ...


Kuna ... to ona w zimie zjadała ptakom kulki tłuszczowe, smalec z sęka śliwkowego, teraz też przyszła posilić się ... zgrabnie przeskoczyła z gałęzi na gałąź, na sąsiednie drzewo, coraz dalej ... i oddaliła się ...


Na łące widłak goździsty rozpanoszył się na całego, zajmuje coraz większe obszary, cieszy mnie to, jest chroniony, a tu będzie sobie spokojnie rósł ...


Również kopytnik zajmuje swoimi rozłogami coraz większe tereny, ciekawa to roślina ... ma niepozorne, dzwonkowate  kwiatuszki, które w okresie kwitnienia leżą na ziemi, a zapylają je włażące wszędzie muchówki, mrówki ...


... i specyficznie pachnie.
Przyszła zamówiona podpuszczka, zrobiłam bundz z mleka krowiego, już ocieka na sicie, jeszcze tylko do solanki, a potem z świeżo upieczonym chlebem żytnim, może listek bazylii na wierzch, będzie pycha!
Posadziłam dziś cebule do doniczek, będzie również własny szczypior, szybko rośnie ...

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i ciepło, dziękuję za odwiedziny i dobre słowa,  już czuje się wiosnę w powietrzu, pachnie ziemia, wszystkiego dobrego, pa.




niedziela, 11 marca 2012

Po bezdrożach, dawnymi polami ...

Wstąpiliśmy niedzielnym porankiem nad Wiar, o wiele dalej, niż ten zator z kry w poprzednim poście.
Tu, w dolnym biegu, wody opadły, tylko złożone na brzegu płyty lodowe znaczyły, dokąd sięgała, a i mróz przytrzymał nagły spływ wód ...



Oberwane kawały brzegu odsłaniają piękną ścianę fliszu karpackiego ...


Długo poleżą jeszcze te bryły lodowe, zanim ciepło rozpuści je zupełnie.
A potem mąż zajął się swoimi sprawami, papierowymi, a ja poszłam w dolinę potoku, z moim wiernym towarzyszem, czarna kulka uwielbia spacery ...



Potężne domostwo naszych sąsiadów, wieczni tułacze, znowu wyjechali, tym razerm prawdopodobnie do Australii, na 3 lata. Chcieliby tu już zamieszkać, ale dom wymaga ogromnych nakładów; wierzę, że im się uda, że zamieszkają w końcu u siebie i mocno trzymam za nich kciuki.


Nad potokiem jeszcze zima, lód trzyma w okowach całą dolinę, chociaż woda z malutkiego wodospadu już spływa powolutku; bardzo lubię to miejsce, woda spada do głównego nurtu, obok ogromny kamień wypłukany ze ściany, teraz porósł go mech ...


W tym miejscu jest pralnia moich szmacianych dywaników z chatki, przynoszę jej tutaj, wkładam do wody, przygniatając kamieniami. Nurt wody doskonale wypłukuje piach i kurz z nich, bo tylko takie zanieczyszczenia trzyma w sobie, jeszcze pochodzę po nich w gumiaczkach, a jakże! bo woda zimna, aż chwyta za płuca, pogniotę i idę na spacer za potok. Potem wynoszę je na brzeg, wieszam na zwalonej wierzbie i idę do chatki, pięknie ociekną przez noc, rankiem zabieram je na górę i dosychają w słońcu, pachną potem czystą wodą, bez żadnego obcego zapachu, tak pachnie tylko czysta woda z jeziora albo rzeki ...


Mijam tuż przy leśnej drodze pozostałości starego domostwa, kamienie, na których opierała się podwalina domu; kiedyś wieś sięgała potoku, a nawet na drugą stronę ...


.... doskonale zachowana piwnica, może ktoś wykorzysta ją kiedyś. W bocznej ścianie posiada wnękę na garnek gliniany z kwaśnym mlekiem, a strop trzyma się całkiem dobrze, życzyłabym sobie takiej przy chatce.


Nad potokiem jest fajne miejsce, niestety, w tej chwili teren jest w rękach "wyjechanego" sasiada, chodzę tam na pierwsze przylaszczki, na pierwsze ciepło w zaciszu sosen, a poniżej świetne, pogórzańskie skałki ...
Na zdjęciu powyżej widać zabłoconą skalną ściankę, widać dzik przybył tu z kąpieliska, cały zabłocony i wycierał się o nią ...


Po tej skałce wspina się malowniczo bluszcz, a pod spodem też są ślady ocierania się dzików ...


Wracamy powoli do siebie, widać tarasowo układające się dawne pola mieszkańców, teraz nikt ich nie uprawia, są tylko koszone pod dopłaty unijne. Dobre i to, bo nie zarastają kłującymi głogami czy samosiejkami sosen, nie można by było teraz przedrzeć się przez zarośla ...


Wspinamy się z Maksiem coraz wyżej, po tych poszarzałych łąkach, aż do naszego pola, a potem śmigamy do chatki ...


Na kamiennym tarasie tylko jedna mięta rozłogowa mocno przymarzła w czasie mrozów, obetnę te czarne pędy i poczekam na nowe, bo ze środka już wychodzą zielone listki, odbije na pewno , cała reszta ma się zupełnie dobrze ...
Ten post pisałam we wtorek, nie zdążyłam go opublikować, bo musiałam szybciutko wyjechać, pewnie, że do chatki, bo były mrozy nocne spore i baliśmy się o wodę w rurkach.


Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za dobre słowa, a żurawi dalej nie widziałam, pa.