wtorek, 15 maja 2012

Na jarmarku pod Kopcem ... śladami przeszłości ...

W pierwszą majową sobotę i niedzielę odbył się Podkarpacki Jarmark Turystyczny "Pod Kopcem" w Przemyślu, z koncertami z "krainy łagodności", a jakże! ... zabraliśmy ze sobą Miśkę i pod Kopiec. Co za grzeczne stworzenie! ułożona na polarze przespała wszystkie sobotnie koncerty, a długo trwały, od czwartej po południu prawie do północy ...
Na tegorocznej YAPIE wypłynęła grupa z Przemyśla i to oni pierwsi zagrali na scenie, klimatyczna nazwa Dusza We Mgle ...


... a potem moje ukochane "dinozaury" ... FART z Nowej Soli ...


... Grupa R ze swoją "Pocztówką z Beskidu" czy "Butami rajdowymi" ...


.... w środku Jerzy Krużel, prowadzący rzeszowskie radio Mikroklimat z taką właśnie muzyczką, z kojącym, ciepłym i spokojnym głosem ...
Już w noc zagrał zespół Do Góry Dnem z Olą Kiełb ...


... a panowie w jednej piosence wykonali bardzo skomplikowane, taneczne figury ...
Wydali nową płytkę, słuchamy jej na okrągło ... na koniec wystąpił jeszcze filar Lubelskiej Federacji Bardów - Marek Andrzejewski i m.in. zaśpiewał "Kto nas rozesłał w świat jak listy", świetna dykcja, głos, wyczucie rytmu ...


To jeszcze nie koniec imprezy ... przenieśliśmy się potem do podziemi Rynek 1, a tam długo, prawie do rana zaśpiewy przy gitarze z towarzyszeniem wymienionych zespołów różnych, starych hiciorów, bukowych domów, zielonych połonin, górali, owiecek ....
Towarzyszyły tej imprezie stragany z regionalnymi przysmakami, promowały się biura turystyczne, byli obrońcy twierdzy ...


... i sznowna komisja poborowa również ... z siostrzyczkami miłosierdzia ...


.... i ranni w potyczkach takoż, a jacy sympatyczni ...


Sił w śpiewaniu i klaskaniu dodawały nam grube pajdy chleba ze smalcem i ogórem, a potem usłyszałam od męża: Maryś, przecież Twój chleb jest lepszy ... ależ mnie to mile połechtało, człowiek to takie stworzenie, które lubi, jak go chwalą ... ot! próżność!
Z Kopca Tatarskiego można podziwiać przepiękną panoramę miasta Przemyśla ...


W niedzielę przepędził nas deszcz, wystąpił zespół Dom o Zielonych Progach , Myśli RozczochraneWiatrem Zapisane z przemiłą dziewczęcą obsadą. Pod Wiatr z Ostrowca Św.; znamy te grupy z Kropki w Głuchołazach, z rzeszowskich koncertów czy też przemyskich na Zamku ...

Przy okazji zakupów w dolinie, przy dobrej pogodzie wyskoczyliśmy na pobliskie pagóry nad Makową, bo przecież Krzysiek Pogórski pisał kiedyś o starym cmentarzu ewangelickim, pozostałości po osadnikach kolonizacji józefińskiej ... w starych drzewach odnaleźliśmy jego resztki ...




... a pod stopami, w zeschłej trawie mnówstwo dzikich orlików, narcyzów. bujne krzaki bzów .... a na pagórze, powyżej cmentarza całe łany zawilca olbrzymiego, czy jakoś tak się nazywa ... pierwszy raz w życiu miałam okazję oglądać go w naturze ... prowadzą tam drogi, głęboko wcięte w stok góry, odwieczne trakty, łączące poszczególne wsie ... teraz już prawie zarastające chylącymi się, ostrymi tarninami ...




Jest to tak cudne miejsce, że chyba powinno być jakoś chronione dla potomnych ... no i koniecznie trzeba tam wybrać się na własnych nogach, aby dotrzeć w każdy zakątek, a nie tylko szybko, przy okazji ...
takie miejsca wymagają czasu ...
Gdy już wracaliśmy do chatki, zawiał bardzo silny wiatr, zakurzyło się dookoła ...


... to pylą tak kwitnące sosny, brzozy .. pewnie gdzieś spadł deszcz, u nas był spokój do nocy. Przy naszej drodze zauważyłam kwitnący krzew berberysu ... zawsze był przycinany nisko wraz z innymi krzaczorami, dopiero teraz pokazał swoją urodę w całej okazałości ...


... na gałęziach grona żółtych kwiatuszków i upajający zapach ...


Zioła wśród kamieni mają się bardzo dobrze, rozsiewają się już zupełnie samodzielnie ...


... ta najwyższa kępa, to melisa ... pewnie czas zacząć pierwsze zbiory ...
Odwiedziła mnie również ta kobieta, zbierająca zioła ... akuratnie piekłam chleb i inne różności ... zaprosiłam ją na degustację drożdżówk, przy okazji rozmowy o zielarstwie ... dozbierała sobie jeszcze pokrzywy, teraz czas na kwitnący głóg, potem krwawnik i skrzyp ... skrzyp nie taki rozwinięty pierzaście, tylko w pędach ...
a w lipcu - centuria o różowych kwiatkach, poprosiłam, żeby mi pokazała, jak ona wygląda ... kiedyś ...
Bacznie obserwowała, jak mi idą te wypieki, padały pojedyncze pytania ... a sama pali w piecu? ... a ma swoje zęby? ... a do kościoła gdzie chodzi? ... pojadłyśmy drożdżówek z serem, otarłyśmy popiół z ust, popiłyśmy wodą ... i poszła do góry, chudziutka, w kapeluszu od słońca, z tymi pokrzywami, zbieranymi tylko w trzy górne listki, jak herbatę na Cejlonie ... lubię z nią pogadać ...
A nasza Miśka zdążyła już nam zjeść kabel od zasilacza do komputera ... najgrubszą książkę z biblioteki ... jakieś mężowskie papiery ... klapki ... trzeba wszystko chować do góry, poza jej zasięg ...


A tu w gonitwie po ogrodzie, Gutek bardzo ją kokietuje, zaczepia do zabawy, a ona czasami nie wie, czego on od niej chce ... uczy się wszystkiego ...
Na sośnie odkryłam zmyślne kwiatuszki ... jak z bibułki ..


... a to pewnie pylniki, takich jeszcze nie widziałam.



Do środy trwają "dni krzyżowe", nie siejemy nic, nie sadzimy, modlimy się o urodzaje ...

Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dzięki wielkie za odwiedziny, dobre i ciepłe słowa, dobrego! pa.




poniedziałek, 14 maja 2012

Nad słowackim Morskim Okiem ...

Majowe, wolne dni spędziliśmy trochę przy pracach chatkowych, wyskoczyliśmy też na Słowację, na drugą stronę Bieszczadu. W dzień przyjazdu do chatki pogoda była jakaś taka tłamsząca, rozpalenie pod kuchnią zakończyło się jednym, wielkim zadymieniem ...


Potem dym znalazł drogę do komina, ale chatka była zawędzona dokumentnie ...


Wpierw zamontowaliśmy wreszcie kabinę prysznicową w naszej mini-łazieneczce; nie powiem, iskry się sypały, krew się lała, niby to wszystko proste, a zeszło nam spory kawał dnia. Potem przygotowałam wsad do pieca chlebowego, trzeba wykorzystać całą powierzchnię grzewczą, więc były różne wypieki ...


Chlebek pięknie wyrósł w koszyku, do tego pierogi z nadzieniem kartoflanym, kaszą gryczaną i białym serem, malutkie pizze z kaszą, no i coś na słodko ... kruchy placek z powidłem śliwkowym z czekoladą i rumem ... słoiki z tym przetworem stoją w spiżarni, trzeba je stopniowo wykorzystać, bo jest to naprawdę pyszne, o smaku jak śliwka w czekoladzie, nie za słodkie ...


Z takim zestawem można wyruszać na wyprawę .... bladym świtem obraliśmy kierunek na Słowację ... Medzilaborce, a potem na Vihorlatske Vrchy ... zawsze przy takich wyprawach omijamy główne drogi, pakujemy się na boczne, lokalne ... mniejszy ruch, widać tam spokojne życie, a i my nie szalejemy z prędkością, tylko powolutku pasiemy oczy krajobrazami ...


Pierwszy przystanek na herbatkę i małe śniadanko na przeogromnej łące, słońce od rana przypiekało, Miśka ułożyła się w cieniu "czołgu" i cierpliwie czekała, aż ruszymy dalej ...


Okolica naprawdę przepiękna, nie podejrzewałam nigdy, że po drugiej stronie jest tak ładnie ... i cieplej ...
małe wioseczki w dolinach, domki z zagospodarowanymi do wszelkich granic ogródkami ... przy każdym domku rozpięta na stelażu winorośl, niektóre pędy grube jak ramię dorosłego mężczyzny ... pięknie poprowadzone ... ja chyba nigdy nie nauczę się, jak przycinać winny krzew ... Każdy spłachetek ziemi zagospodarowany, albo winniczka na paru metrach, albo owocowy sadek  z pięknie przyciętymi drzewkami ... i spokój ... ruch znikomy, kilkoro dzieci idzie do szkoły, starsi wracają ze sklepu, paru zawianych mężczyzn ... jak wszędzie ...


Zastanowiły nas te brzozowe drzewka, przystrojone kolorowymi wstążkami, przy wielu obejściach ...
najpierw myśleliśmy, że wesele .. potem, że jest tam jakaś panna na wydaniu .... a niedawno ktoś nam powiedział, że to "maik" ... i że też tam ten zwyczaj jeszcze się zachował ...
A my kierowaliśmy się na południe, potem droga wzdłuż pięknego zalewu, potem wśród bukowego lasu .. do Morskiego Oka ...


... osuwiskowe jezioro wśród Gór Vihorlatskich, na wysokości ponad 600 m n.p.m.. Objęte jest całkowitą ochroną, woda wielkiej przejrzystości, wokół niego prowadzi urocza ścieżka przyrodnicza ... rozczłonkowanie tego zbiornika powoduje, że sporo czasu zajmuje obejście jego brzegów ...


... ponad Morskim Okiem góruje Sninski Kamień o wys. 1005 m n.p.m ... prowadzą do niego szlaki od północy z miasteczka Snina, a także od południa ... nie wchodziliśmy tam, bo jakoś czas się skurczył, a my chcieliśmy jeszcze do bieszczadzkiego Przysłupia na smażonego pstrąga ...


W czyściutkiej wodzie pstrągi ... jakieś inne ryby .. duże okonie ... mąż tylko westchnął: ale by powędkował ..tu nie wolno, całkowita ochrona ...
Strome brzegi zbiornika pokrywały zeszłoroczne liście bukowe, ich gruba warstwa śliska jak piorun ... gdy my tak podziwialiśmy te ryby,  nasza Miśka zjechała na tych liściach ... i chlup! prosto do wody ... nie wyjdzie sama za nic, bo stromo jak licho ... ja jak kwoka na brzegu, kiedy rozbiegną jej się kurczaki, w tę i z powrotem ... co robić?
Ano mąż zostawił sandały na ścieżce i też chlupnął za Miśką ... wysadził ją na brzeg, ale samemu ciężko wyjść ... głęboko, wreszcie jakiś pień bukowy, zahaczył o niego, wydrapał się na stromiznę, na czworakach do góry ... uff! ciężar spadł mi z serca ... ubranie wyschło po drodze do samochodu ...
Wracaliśmy powolutku, smakując krajobrazy, ze świadomością, że za tamtym ogromnym pasmem górskim już są nasze Bieszczady ...
I wjechaliśmy na polską stroną w niesamowity młyn, o ludziska! samochód za samochodem, motory, rowery, turyści z plecakami, ruch jak na Marszałkowskiej, ludzie spieczeni na raka ...
A my szybciutko do Przysłupia, zjedliśmy wymarzonego pstrąga, naprawdę pysznie tam go przyrządzają ...
a drogą ciągnęły bezustannie dosłownie całe kawalkady pojazdów ...


Nad pstrągowiskiem wpatrzony tęsknym wzrokiem w Miśkę, ogromny stróż ...
Z ulgą wracaliśmy do swojej ciszy ... jeszcze tylko kilka zdjęć połoninnych ...




Stoki całe w białych koronkach kwitnących tarnin, po naszej stronie rośliny o wiele wolniej rozwijają się ...


... i jeszcze panorama z punktu widokowego nad Lutowiskami, na Bieszczady Wysokie ... na północnych stokach jeszcze leży śnieg ...
Do upieczonego chleba kupiliśmy u jednego bacy bundz, chciałam ostry w smaku ... dostał nam się jakiś mydłowaty, bez smaku zupełnie i twardy jak licho ... coś im nie wyszło przy produkcji, pewnie za dużo sprażony ...
Po północnej stronie Gór Słonnych, już od Arłamowa powitały nas mokre drogi, spadł błogosławiony deszcz, bo już było mocno sucho ...niby blisko, a zrobiliśmy blisko 600km, byliśmy zmęczeni ... i sen przyszedł od razu, nie wiadomo skąd ...


Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, ciepło, wszystkiego dobrego, pa.

Spędzam czas teraz w chatce, do domu wpadam z doskoku, Miśka z panienki staje się dorosła, dostała pierwszą cieczkę, muszę ją pilnować, gdzieś w czerwcu będzie sterylizacja, szkoda mi jej ... ale to konieczne ...
Wybaczcie moją nieobecność u Was, na blogach, czytam w wolnych chwilach, jak jestem w domu; na komentarze nie mam, niestety, już czasu ... a za chwilkę znowu wracam na Pogórze ...











niedziela, 29 kwietnia 2012

Pogórzańskich wieści garści kilka ...

W środę zabrałam Misię i wyruszyłyśmy na Pogórze, trochę obawiałam się, jak zniesie podróż.
Ale wszystko w porządku, na początku trochę była przerażona, ale szybciutko oswoiła się i nawet część drogi przespała.
Bała się wejść do chatki, obwąchiwała wszystko, trzymała się przy nodze ... a ja byłam w nie mniejszym strachu od niej, nasłuchiwałam, nie pozwalałam odejść nigdzie, zeszły tydzień zapadł mi boleśnie w pamięć ...
Wracał ten człowiek swoim ciągnikiem do góry ... bez psa ...
Rankiem następnego dnia znowu zjeżdżał w dół ... bez psa ...
Może coś pomogło?
Strach mnie nie opuszcza, nie wiem, czy kiedykolwiek beztrosko pozwolę psu oddalić się.
Misia jest bardzo podobna do Maksia, czarna jak węgielek, tylko biały krawacik ma i takiż pędzelek na bródce ... nożyczkami obcięłam jej długie, splątane futro ... zapach kojca dawał po nosie, ale wszystkie zabiegi rozłożyłam w czasie, żeby jej niepotrzebnie nie stresować, potem spłynęła z niej błotnista woda i już jest dobrze ...
Uwielbia leżeć na trawie, podszczypywać listki, zaczyna bawić się ...


... nosi pluszaka w zębach ...


... ale to nie jest dobra zabawa. Najlepszą jest znoszenie różnych szmat, dywaników, kocyków w jedno  miejsce ...


Myślę, że to było jej jedyne zajęcie w tym zamknięciu ... ostatnio, jak została sama, bo ja wyjechałam, zniosła na swoje posłanko pół kosza wysuszonego prania, stos mężowskich skarpet, ścierki kuchenne, dywanik z łazienki, a w tym wszystkim jej kości, gumowe klapki ... i na tym zasnęła.
Oswaja się ze światem coraz bardziej, wczoraj usłyszałam po raz pierwszy jej głos, a już myślałam, że nigdy nie zaszczeka ... zaszła do nas zielarka, o której kiedyś wspominałam, zbierała młode pokrzywy ... Misia wyrwana ze snu cofnęła się do chaty, a potem zaczęła szczekać. Myślę, że będzie dobrze ... pozwala już brać się na ręce, uczy się chodzić na smyczy, dopomina się o głaskanie ... no i łazi za mną jak cień ...


Idziemy razem na grządki popracować ...


.... ja kopię, a ona wykłada się w poprzek i chłodzi brzuszek ...


Najwięcej radości przyniosła jej wyprawa nad potok, ja taplałam się w wodzie z dywanikami, a Misia biegała jak szalona, do wody i na brzeg, tam i z powrotem ... po upalnym dniu woda na pewno przyniosła jej ulgę, czarne futerko nagrzewa się jednak od słońca ...


Dywaniki powisiały na rosochatej wierzbie przez noc, ociekły, obeschły trochę i dziś w południe zabraliśmy je na górę, niech doschną przy chatce ...
A Miśka znowu szalała w wodzie, serce rośnie, jak patrzę na jej radość ...


Odkryłam, że miała podcinane uszka, żeby były bardziej klapnięte, obcięli jej ogonek, co ten szczeniaczek mały przeszedł, komu to potrzebne, jak dobrze, że zabroniono takich praktyk ze zwierzętami.


Na brzegu potoku rosną takie dziwne rośliny ... to łuskiewnik różowy ..
Pasożyty, nie posiadają chlorofilu, przyssawkami ciągną życiodajne soki z korzeni drzew olchy, wierzby ...
Wieczorem podlewam zasadzone rośliny, te pod szklarenką ... pod agrowłókniną ogórki, wysiałam je do kubeczków, wyrosły nad podziw i zasadziłam je, pewnie za wcześnie, mogą nie przetrwać ...
To wtedy wysieję nasionka jak należy, w terminie, i będą późniejsze ...


... zasadziłam nawet 20 ziemniaków, to tak próbnie.

Jednego razu popatrzyłam na drugą stronę doliny, słońce już zachodziło ...


... wyszło stadko dzików z lasu, tak sobie pomyślałam, że pójdę po lornetkę, bo nie widziałam, jak żerują ...
nie zdążyłam ... rozległ się strzał ... stadko uciekło w popłochu ... został jeden czarny punkt na zielonej trawie ... zjechali z góry terenowcem, było ich dwóch, oprawili ofiarę, zapakowali do bagażnika ... odjechali do góry ...
Następnego wieczoru wyszły tam dwa jelonki, jak ja się bałam, że znowu usłyszę strzał ...
Długo w noc siedzieliśmy na tarasie, było ciepło, ptaki milkły jeden po drugim, potem odzywały się sowy, tu pójdźka, tam pohukiwał puchacz ... niżej naszczekiwał lis, jakieś warkoty, prychanie ... nocne życie ...

A dziś, na wzgórzu kalwaryjskim, wielkie otwarcie sezonu motocyklowego połączone z promocją krwiodawstwa, my byliśmy wcześnie rano ...


Już rozkładały się stoiska, i takie fachowe, i odpustowe z sercami z piernika i cukierkami-rybkami ...


... i można było zakupić stosowne odzienie na tę okoliczność. Właściciel tego stoiska miał cudacznego psa ... Pekin się wabił ...


... nie za bardzo chciał pozować, domagał się głaskania ...


... te gołe boki są lekko szorstkie, jakby resztki sierści były jeszcze wygolone ...


... a potem sobie poszedł ... taki dziwny pies ...
Jechały potem całe kawalkady jeźdźców, na swoich maszynach, słychać było tylko dudnienie silników, jak patrzyliśmy z góry, to zmotoryzowane "mrówki" wspinały się powoli pod górę ... cała brać rozpoczynała sezon, zjeżdżali ze wszystkich stron ...
A cały świat wokół kwitł, dzikie czereśnie sypały płatkami, roje owadów brzęczały wśród gałęzi ...
Moje murarki przyjęły trzcinowe siedlisko, uwijają się cały dzień pracowicie, ciężko je sfotografować ... wpadają i wypadają jak błyskawice, skąd one wiedzą, która ich trzcinka?


Pewnie zbudujemy im jeszcze taki jeden ul, bo są takie, które poszukują usilnie miejsca dla siebie, brzęczą przy belkach na tarasie ... takie bezdomne ...
Na przyszły tydzień planuję sobie zbieranie kwiatów mniszka, będzie wino z płatków i cytryny ... zdrowotne ...
Jeszcze parę zdjęć z wiosny pogórzańskiej ...





Pochwalę się jeszcze płotkiem, który uczyniłam z odrostów leszczynowych ...


... to tło dla słoneczników, które są tam posiane, one rosły zawsze w opłotkach ...


Ogonowi tego ceramicznego kura nie wróżę długiego żywota, zawzięła się na niego modraszka i wyskubuje go, pewnie do wyściełania gniazdka ... mam gdzieś stary jasieczek, może by tak rozrzucił piórka z niego, ptaki zaniosą je do gniazd ...


Pozdrawiam wszystkich cieplutko, serdecznych spotkań majówkowych życzę, wszystkiego dobrego, pa.