środa, 7 listopada 2012

Na rusińskiej wsi ... z kozami w tle ...

... że tak sobie pozwoliłam zaczerpnąć od "Powrotu do tradycji" ...
Tutaj zatrzymał się czas, pewnie jak w każdym skansenie ... zapach drewna, glinianej polepy, osmędzonych kominów, a pod nogami mnóstwo kozich bobków.
Stare, wiejskie zabudowania górują nad miastem, między strzechami widać miejskie bloki ...


A już myśleliśmy, że nie zwiedzimy skansenu ... brama otwarta, ale w kasie pusto, nikogo wokół.
Nagle dzyń, dzyń ... stadko kóz i owiec, a z nimi pasterz, i to on właśnie miał przy sobie bilety wstępu, trzeba opłacić również fotografowanie ... aha, jeszcze Miśka ma z nami chodzić.
Pasterz mówi, że tylko na smyczy, bo mu pozjada zwierzęta ... i co on potem zrobi?
Ale gdy zobaczył jejmość Miśkę, uśmiechnął się tylko na jej posturę.
Otworzył nam wszystkie zagrody i hulaj dusza ... byliśmy jedynymi zwiedzającymi, może zimny, porywisty wiatr odstraszył ludzi.
I jeszcze poprosił, żeby potem zamykać za sobą zagrody, bo mu zwierzęta wejdą do domów i szkód narobią.
My do pierwszej zagrody, a tu kozy za nami, szczególnie ta jedna z bródką ...


... a za nią dzyń, dzyń ... całe stadko, i owieczki też ...


Weszliśmy do chaty, pozwiedzaliśmy wnętrze ...


... a kozy na nas czekają. Czują się jak u siebie ... no pewnie, że są u siebie, mieszkają w skansenowych obórkach, pasą się na tejże trawie, zostawiają po sobie bużo bobków i stanowią lokalny koloryt ...


Dla Miśki każde zwierzę to przyjaciel, musi go obwąchać z ciekawością i już jest gotowa do zabawy ...


Oglądaliśmy różne skrzynie, kuferki, warsztaty tkackie, naczynia, odzież, kolebusie dla dzieci ...






Patrzyliśmy na pomysłowość wiejskich zdunów ...


Z pieca kuchennego i z mniejszego alkierzyka spotykają się przewody kominowe w sieni i już wspólny dym uchodzi do jednego komina ...


... albo taki piec chlebowy, znajduje się w sieni ...


... z drugiej strony głównego trzonu kuchennego.
Przemieszczamy się coraz dalej i dalej, a te ciekawskie stworzenia za nami ...


... głowy skierowane do wejścia chaty i czekają aż wyjdziemy ... i rzeczywiście, gdybyśmy nie zamykali drzwi, weszłyby do domu ...


Dały nam spokój gdzieś tak w okolicy młyna wodnego, ale tam to już było terytorium Mućki, spokojnie przeżuwała śniadanie i patrzyła na nas, a potem ryczała ... i dzwonek u szyi też podzwaniał ...


Zajrzeliśmy do wnętrza młyna ...


... jakie pojemniki na zboże czy też mąkę ... a obok chata młynarza, ozdobiona wapiennym malunkiem ...


Pod gospodarskim zadaszeniem ule z pni ...


... mąż od razu poszedł pozaglądać, czy były używane, czy to tylko na potrzeby muzeum ... były ... w środku węza na ramkach ... aj! parę takich pod chatą, właśnie z pni ...
I jeszcze urokliwa cerkiewka na wzgórzu ...


... z kompletnym ikonostasem wewnątrz ...


Może nie jest to bardzo duży skansen, jeżeli chodzi o ilość obiektów czy powierzchnię, ale to bardzo sympatyczne miejsce.


Po drugiej stronie drogi maszyneria wojskowa ...


... to eksponaty muzeum militarnego z czasów bitwy o Przełęcz Dukielską, a budynek siedziby muzeum kształtem przypomina minę przeciwpiechotną, istny dziwoloąg.
I pędzimy dalej przed siebie, na Medzilaborce ...
W środku miasteczka pomnik najsłynniejszego Łemki z wioski Mikova, Andy Warhola ...


... a właściwie to jego rodzice pochodzili z tej wioski, nosili nazwisko Warchoła i wyemigrowali za chlebem do USA, Andy urodził się już tam, w Pittsburgu, w Pensylwanii ...


Obok muzem, na które z góry patrzy prawosławna cerkiew p.w. św. Ducha ...


W każdej prawie wsi cerkiew grecko-katolicka, i prawosławna, i jeszcze jakiegoś innego wyznania ...
istnieje tu ciągłość pokoleń, Słowacji nie dotknęły wysiedlenia.
Przez Przełęcz Radoszycką przejechaliśmy do Polski, a tu już po sezonie ... prawie wszystko pozamykane ... dopiero w Bieszczadach Wysokich znaleźliśmy otwartą oberżę ... i zjedliśmy "złotego" pstrąga ... niechrześcijańskie ceny.
Mgła przykryła całe góry, nic nie widać, ale pojedynczy turyści chodzą, na parkingach u wyjścia na szlak pojedyncze samochody.
Kiedy w Lutowiskach, przy punkcie widokowym obejrzałam się za siebie, góry wyglądały jak kraina Mordoru, a tu jaśniało niebo.
Kiedy przyjechaliśmy do chatki, niebo było rozgwieżdżone, jasne ... niby niedaleko, a zupełnie inna pogoda.
I to już wszystkie wrażenia z tego wyjazdu ... objechaliśmy kawałek Słowacji, Beskidu Niskiego i Bieszczadów, i wykręciło na liczniku około 600 km, a miało być blisko.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, za ciepłe słowa, pachnie u mnie chlebem i racuchami z jabłkami, wszystkiego dobrego, pa!







poniedziałek, 5 listopada 2012

Beskyde, Beskyde, kto po tebe ide ...

Wróżyło na ładną pogodę, chociaż mocno wiało.
Jeszcze piątkowym popołudniem wyszłam z Miśką do lasu, bo jak przewidywałam, pod grubą warstwą liści schowała się cała masa grzybów.
Jakieś przeziębienie mnie złapało, ledwo mówiłam, jak to określiła kiedyś pewna starsza osoba - "zaciszyło mnie" ... a kiedy wyszłam do góry z pełnym koszem, poty zlały mnie rzęsiste, i to pewnie pomogło choróbsku wyjść ze mnie.
A wczesnym, sobotnim rankiem ruszyliśmy na drugą stronę Beskidu Niskiego, na Słowację.
Jechaliśmy do Komańczy, potem Karpacką Drogą przez Wisłok, Tylawę do Barwinka ... po drodze minęliśmy "Chatę nad Wisłokiem", Piotr przyjechał popracować przy domu ...
Zostawiliśmy za sobą czyste, pogórzańskie niebo, a nad górami kłębiły się niskie chmury.
Drogi nasze wiodły do Bardejova ... darzymy wielkim sentymentem to słowackie miasteczko, jeździliśmy tu onegdaj, kiedy dzieci były małe, na jarmark rękodzieła i winiarstwa w ostatni weekend sierpnia ... jedliśmy langosze, próbowaliśmy różnych win i włóczyliśmy się po urokliwym rynku i przyległych uliczkach ...


Od 2000 roku bardejowskie Stare Miasto zostało wpisane na światową listę dziedzictwa UNESCO ...


Cały rynek wybrukowany jest kocimi łbami,  na środku dostojny ratusz ...


... podobały mi się te rzygacze w kształcie paszcz smoków ...


... jak również przepiękne wejście do budynku, ozdobione piaskową "różą" ...




Najważniejszym zabytkiem jest kościół św. Idziego z XIV wieku ...




Przepiękna sylwetka, witraże w wydłużonych oknach, tajemne boczne wejścia ...


W sobotnie, wczesne ranki prawie wszystko jest pozamykane, a można by na wieżę kościelną i spojrzeć na cztery strony świata, podziwiać jedenaście ołtarzy wewnątrz ... myślę, że jeszcze kiedyś nam się uda.
Dookoła rynku kamieniczki jak malowanie, a każda to istna perełka ...



... a z bliska można podziwiać malowidła na ścianach, ozdoby i inne rzeczy ...





Było chłodno, około 6 stopni, a wrażenie zimna potęgował porywisty wiatr ... ręce zgrabiały mi na amen podczas noszenia aparatu fotograficznego, a wczoraj zobaczyłam u Mani w Manufakturze cudów, jakie zgrabne rękawiczki z klapką byłyby mi pomocne ... trzeba by za dzierganie się wziąć.


W otwartych bramach długie sienie ze sklepami, pubamil lodziarniami czy zakładami usługowymi. Mieliśmy ochotę na wielką kanapkę bagietkową z bogatym wnętrzem, ale niestety ... w soboty od 15 ...
Od rynku prowadzą na wszystkie strony wąziutkie, urokliwe uliczki ...


Poszliśmy jeszcze na miejskie mury ...




Niezmiennie wywołują uśmiech niektóre słowackie wyrażenia, podejrzane gdzieś na tabliczkach, reklamach ...




....a także Czrstve gofry ... i jeszcze Żelaziarstwo - art. metalowe ... pamiętam z dzieciństwa, jak ojciec naznosił do domu różnych metalowych śrubek, potrzebnych rzeczy, bo coś naprawiał, a mama mówiła: Wynieś to żelaziarstwo ... jak przenikają się te nazwy, potrawy, ludzie wędrowali przez góry, na jarmarki, odpusty, pozbójować albo do pracy, coś zawsze zostawiali po sobie.
Skierowaliśmy się na Svidnik, do skansenu rusińskiej kultury, ale o tym następnym razem.
I pogoda kiepściła się coraz bardziej, chmury zeszły bardzo nisko.


Chciałam się jeszcze pochwalić:


W niedzielny poranek czekała na mnie taka niespodzianka ... wielka, kamienna i leciwa misa, toż tu można wygnieść ze trzy chleby ... Aniu i Stefanie, dziękuję serdecznie i ze wzruszeniem za ten podarunek.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, za pozostawiony ślad, dobrego tygodnia, pa!