niedziela, 17 lutego 2013

Rankiem już ptaki śpiewają ...

Udało mi się uprzedzić piątkową blokadę drogi.
Wyruszyłam na Pogórze tylko z Miśką, bo mąż szkolił się w weekend ... trzeba napalić w chatce, nakarmić ptaki i napaść oczy widokami na następny tydzień.
Na nizinach ani śladu śniegu ... im wyżej i bliżej Pogórza, tym bielej.
Kiedy wjechałam w lasy, droga stała się pełna atrakcji ... lód i głębokie koleiny, które prowadzą "czołg" jak chcą ... gdy coś jedzie z przeciwka, ciężko wyskoczyć z tych prowadnic na bok.


W lesie spotkałam Janka, tego z góry, pracuje w lesie ... wywoził tym razem drzewo z wyrębu na skład.
Z nim pomocnik oraz jego dwaj synowie; trwają ferie, więc pomagają ojcu, jak mogą.
Kiedy kupowaliśmy ziemię, oni byli maleńkimi dziećmi, ten młodszy jeszcze w śpiochach, a teraz ojciec ma w nich pomoc ... wszystkie metry ciężkiego, surowego drewna wniesione na własnych rękach na przyczepę, a potem na składzie, na tychże rękach, wyładowane i złożone w równiutkie rzędy ... tony przeniesione w ciągu dnia ... tygodnia ... lat.


Wiele razy, kiedy wychodzę o świcie na podwórze z Miśką, już słychać jęczenie pił w lesie, łoskot zwalanych drzew ... już pracują, bez względu na pogodę ... siąpi deszcz, grzeje, chmary komarów, mróz czy dokuczliwy wiatr ... pracują, bo to ich jedyne źródło utrzymania.


W chatce chłodno, ale nie zimno.
Zanim rozpaliłam w piecu, szybciutko nasypałam słonecznika do karmnika ... wszystko zjedzone od ostatniego razu, ale nie martwię się o ptaki, bo powyższy sąsiad mówi, że kiedy kończy się jedzenie u mnie, to wtedy przylatują do niego.
W sobotni poranek Miśka zrobiła mi pobudkę o 5 rano ... wypuściłam ją na spacer, i co?
Kawę sobie zrobiłam, poczytałam ... zrobiła się prawie 6 ... już dnieje.
A przed 8 były już gotowe pachnące, rumiane i cieplutkie racuchy ...


Zawsze w lodówce leży jakieś jajo, drożdże, w pojemniku zapas mąki ... patelnia na kuchnię i już smażą się ... tylko jabłek nie miałam.
I już zaczynają śpiewać ptaki, nie podejrzewam, że coś przyleciało, to starzy bywalcy czują już wiosnę i zaczynają godowe śpiewy ... sikorki biją się między sobą, uganiając się między gałęziami, aż pióra lecą ...
stadka grubodziobów rozgrzebują liście w krzakach, ale to już nie pojedyncze osobniki, a pary ...
Sójki przechodzą same siebie ... aż zajrzałam w sąsiedzkie krzaki, bo myślałam, że utknął gdzieś w gałęziach jastrząb, takie kwilenie ... a gdzież tam! to sójka nawoływała, a potem śmieszny, bulgoczący odgłos ... jak zepsuta gra komputerowa ...


Nie wszystkim skrzydlatym dane doczekać wiosny ... obok sterty kamieni znalazłam rozsypane piórka jemiołuszki, reszta jej przymarznięta do kamienia ...


Czarne piórka skrzydeł i ogonka, zakończone żółtym, a niektóre mają jeszcze kropelkę czerwieni.


Byłam z Miśką na spacerze na łąkach, wszędzie ślady żerowania dzików, jak one ryją? przecież ziemia pewnie jeszcze zamarznięta.
W niedzielę rozsypało śniegiem  ... wszystko przymglone, zatarte kontury, ani śladu choćby promyczka ...




To widoki na Połoninki Kalwaryjskie ... wszechobecna biel i sypie.
W drodze do domu wszystko w odwrotnym kierunku, coraz mniej śniegu, mniej ... mniej ... szaro!


Wybrałam z worka cebule, które puściły pędy, posadziłam w ziemi ... niektóre już ukorzeniły się, będzie zielenina na wiosenne braki witaminowe.


Pozdrawiam Was cieplutko, życzę dobrego tygodnia i dziękuję za odwiedziny, pa!











wtorek, 12 lutego 2013

O czapeczkach ...

Nie będzie to post o modzie, dzierganiu, nowych wzorach, nie! bo ja pragnę napisać o czapeczkach sikorek.
Obserwuję je często, w domu karmnik naprzeciwko okna ... przy chatce na starej śliwie, również najlepszy widok z okna ... i zadziwia mnie różnorodność tych ptasząt.
A ostatnio narobiłam mnóstwo zdjęć, bo pojawiła się, nigdy nie widziana przeze mnie na Pogórzu sosnówka ...


Maleństwo, może wielkości modraszki, a odznacza się czapeczką z białym pasem przez środek głowy ...


Długo czatowałam na nią, tak jak kiedyś latem na motyla mieniaka, bo jest strasznie szybka ... w mgnieniu oka porywa ziarenko słonecznika i już jej nie ma. Zdjęcia są brzydkie, bo przez szybę, ale mam swoją sosnówkę.
Najładniejszą czapeczkę ma sikorka modraszka, istny klejnocik, mieniący się rzeczywiście metalicznie niebiesko, zwłaszcza w promieniach słońca ...


Idealna jarmułka na czubku głowy, oddzielona od reszty prawie białym paskiem, a dodatkowej urody dodaje jej czarna krecha, przechodząca przez oko ... prawie jak u Kleopatry, zachodząca aż na tył głowy.
Małe toto, ale bardzo bojowe, broni jedzenia przed innymi sikorkami, zaczepia, atakuje ...
Jest bardzo dużo sikorek ubogich ...


Bardzo oszczędne ubarwienie, eleganckie połączenie czarnej czapeczki z szarym wierzchem i prawie białym brzuszkiem ... kiedy przychodzi do mnie Ola, ta 4-letnia sąsiadeczka, to zawsze woła: O! śmietanka, śmietanka ... jakoś tak jej  się kojarzy.
Sikorce ubogiej czarna czapeczka kończy się na karku, bo gdyby przechodziła na plecy, to byłaby już inna sikorka - czarnogłówka ... bardzo subtelne różnice w wyglądzie i tej nie spotkałam.
I na koniec najbardziej znana bogatka ...


Aksamitna czerń czapeczki, nieskazitelna biel policzków, żółty brzuszek ... wszystkie są prześliczne.
Kiedyś do ogrodowego karmnika przyleciało też coś malutkiego, główka jakby lekko zaczochrana, tak sobie myślę, że to chyba była czubatka, i tylko raz ją widziałam.
A gdyby tak napisać o czerwonych  czapeczkach dzięciołów, jaka różnorodność, jedne mają ją na potylicy, drugie u nasady dzioba, mniejsze, większe, gładziutkie, nastroszone ... czasami patrzę długie chwile na te skrzydlate stworzenia, a bo jest na co.
W drodze do domu mijamy buka, którego ktoś ozdobił gałązką, ryjąc w korze ... gdzieś na początku blogowania zamieściłam jego zdjęcie, upłynęło sporo czasu ...


... drzewo urosło, rysunek w korze powiększył się ... niepokoi mnie tylko ta pomarańczowa kropka ...
kiedyś pytałam Janka, tego z góry, co znaczą te ślady ... ano drzewo przeznaczone do wycinki ... pewnie przy okazji zdrapię tę farbę.


I tak sobie zimujemy, trochę w domu, trochę w chatce ... już sobie myślę, co też posadzę na swoich grządkach, z czego zrezygnuję /bób, kukurydza/ ...
Bo powiem Wam, że wydawało mi się, iż nie ma żadnej różnicy pomiędzy ogórkami kupionymi gdzieśtam a wyhodowanymi u siebie ...jest! każdy słoik zdrowy, z jędrną, chrupiącą w zębach zawartością ...
swoja kiszona kapusta, to samo.
Sprawdziła się też kiszona papryka, zrobię jej więcej ... jeszcze tylko kiszone listki czosnku niedźwiedziego czekają na degustację ... bo te w postaci "pesto" z oliwą i solą dodaję do wszystkiego ... wyszło na to, że wszystko u mnie kiszone, nie, inne też są.
Myślałam, że wyjdę trochę do ogrodu na przycinanie krzaczorów, wczoraj było tak przyjemnie, ale dziś mrozi, do tego zimny, przeszywający wiatr, chociaż wyszło słońce ... jednak poczekam na cieplejsze dni.


Dziękuję za odwiedziny, za ciepłe słowa, pozdrawiam wszystkich serdecznie, pa!



niedziela, 10 lutego 2013

Czyje to tropy? ...

Sama nie wiem, co o tym myśleć.
Kiedy w piątek zajechaliśmy do chatki na Pogórzu, po świeżym puchu śniegowym prowadziły przez podwórze samotne ślady ...


I tak sobie gadaliśmy z mężem, czyje to? ... a taka wielka łapa ... gdyby psie ślady, to gdzieś byłyby i ludzkie, chociaż po drodze w dół ...
W sobotę poranna kawa przed widokowym oknem, jest mnóstwo lisów, można obserwować, jak świetnie polują na myszy ... wyskok z czterech łap, z tym, że pierwsze uderzają o ziemię przednie, a potem tylne, taki "falujący" wyskok ...
Zza zagajnika znowu wyszło jakieś stworzenie, z daleka nie widać, co to ... dopiero lornetka rozwiewa wątpliwości ...
Tym razem to nie był lis ... samotnie wędrowało "coś" podobne do psa ... przekazywaliśmy sobie lornetkę z rąk do rąk ... odwrócił się pyskiem do nas, potem dalej szedł do góry  łąką, potem samą wierzchowiną, doskonale widoczny na tle nieba... o ludziska, to chyba wilk!
Po południu rozmawialiśmy ze strażnikiem leśnym, potem z Jankiem, tym z góry ... pracuje na wyrębie u źródeł potoku, tam często spotyka wilcze ślady ... wszyscy potwierdzili, że to rzeczywiście mógł być najprawdziwszy wilk ...
Hm!!! sama nie wiem, co o tym myśleć ... może ktoś, znający się na tropach, odgadnie je?


A w międzyczasie pojechaliśmy na stok w Weremieniu pod Leskiem przypomnieć sobie, jak jeździ się na nartach ... u nas była prawie jesień, a za Górami Słonnymi najprawdziwsza zima ...


A że był to "tłusty czwartek", to i świeżutkiego, pachnącego pączka zaliczyliśmy na stoku ...


Nie jest to jakiś ekstremalny stok, a jednak we mnie siedzi strach ... jeździłam bardzo ostrożnie, bo to dawka przypominająca, o matko! żeby się nie połamać! ... dziś pewnie już byłoby lepiej.
Gęsty śnieg padał przez cały dzień, znowu przejechaliśmy Góry Słonne na powrocie do domu, a u nas dalej jesiennie.
Tak mi się przypomniało, jak kiedyś dawno młodszy syn wyjechał na jakieś narciarskie zimowisko, przywiózł parę zdjęć ... na jednym z nich oślepiająca biel śniegu, gładziutki stok ... mamo, a ta kropka to ja!
Śmiejemy się do dziś na to wspomnienie.


Poprawiły nam się mocno "stosunki wodne" na Pogórzu, po przyjeździe zawsze sprawdzamy poziom wody w studni, żeby nie spalić następnej pompy ... mąż odsunął pokrywę, zapuściliśmy wzrok w głębiny, a tu okazuje się, że wody równo z ziemią, nawet lekko mróz zaczyna łapać powierzchnię ...
Nie boimy się tego, bo wszystkie rury, pompy są głęboko, nie grozi im zamarznięcie.
Sprawdziłam źródełko powyżej ... pełno wody ...


... aż wypływa na łąkę ...


Lubię, jak jest pełno wody w studni ... jak słyszałam, u wszystkich jest dużo wody, najgorzej było na jesieni.
Potem poszliśmy połazić po polach, nie było za bardzo widać świata, nawet Kanasin w białym woalu ...


... a zawsze można go dojrzeć tam daleko, ponad linią lasów.
Tylko Miśka była wielce zadowolona ze spaceru ...


Zarzucała grubym, misiowatym tyłkiem, nałapała rzepów w sierść, a potem spała pół dnia w fotelu.


To choinka Doroty, dostałam ją do posadzenia u nas, bo Dorota mówi, że ona prawie jak rodzina ... powinno jej być dobrze na Pogórzu.
O tej porze wychodziły na łąkę jelenie, łanie ... a teraz nic, zwierzyna pochowała się w lesie, wystraszona przez liczne polowania, a może wilki mają w tym swój udział.


Chatka była dosyć wychłodzona, ale nic w niej nie zamarzło, zresztą nie było jakichś szalonych, niskich temperatur, trochę palenia i już ciepło ... spodobały nam się świece po "bezprądowych" wieczorach ...


... a jeśli już, to malutka lampka w kącie.
Mówię Wam, żal wracać do miasta ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!






niedziela, 3 lutego 2013

Ślizgami po śniegu ...

Kiedy w sobotni poranek zerknęłam za okno, padał deszcz, a my przecież na kulig.
I nie wiedziałm, co sobie przygotować ... wielki parasol czy pelerynę przeciwdeszczową?
Jechaliśmy na Roztocze, tak jak w tamtym roku.
Kiedy zerknęłam do archiwum wpisów, temperatury w zeszłym roku, o tej porze, spadały do - 30, a w dzień kuligu było -26 ...
A tu odwilż, śniegu prawie ani śladu ... jednak z każdym uciekającym kilometrem bielało coraz bardziej, kiedy wjechaliśmy w lasy roztoczańskie, okazało się być bardzo zimowo.


Czekały na nas wyścielone słomą przyczepy, kocyki do okrycia kolan, a zaprzężone konie były mechaniczne.


I bardzo dobrze.
Kiedyś byłam na kuligu z saniami i końmi, Boże! jak te zwierzęta się zmęczyły, całe mokre, parujące, jedna kobyłka była źrebna, więc baliśmy się, żeby coś jej się nie stało.


Wokół Dębowego Dworu w Rudzie Różanieckiej  biel, stawy zamarznięte, pod nogami nieziemska ślizgawica - gruba warstwa lodu, pokryta wodą, poślizg łapało się jak trzeba.


Domek na wyspie jeszcze w zimowym śnie, każdy przystawał i patrzył, skąd tu tyle śniegu, niby tylko 60 km od nas, a zupełnie inaczej, bardziej surowo.


Ależ wyjeździliśmy się po lesie, po groblach nad stawami ...


Nad zamarzniętymi stawami lekki opar mgły, bo jednak wilgoci w powietrzu sporo ... po drodze  dużo połamanych drzew, niektóre w poprzek drogi ... opowiadał nam kierujący, że przez 6 dni nie mieli prądu, pozrywane całe linie elektryczne, a wszystko przez to oblodzenie.


Wykiprowaliśmy się przy leśnym domku, czekało na nas rozpalone ognisko, patyki, kiełbaski, boczek ...




... degustowaliśmy nalewki, łaziliśmy po lesie, co niektórzy zażywali kąpieli śniegowych ...




A ponieważ po spożytych specjałach zwiększył się ciężar uczestników, to i koń mechaniczny zabuksował pod górkę, panowie wysiedli do pomocy przy wypychaniu ...


... ale jak zwykle , więcej było obserwujących ...


Bardzo przyjemnie jest spotkać się z sympatycznymi ludźmi, porozmawiać, zedrzeć gardło od śpiewu ...
Potem był ciepły posiłek w knajpce, zaśpiewy z gitarą, no ba! nawet tańce ... i ja też ... tupałam nóżką, okręcałam się, że warkocz ledwie za mną nadążał ... fajnie było!!!! z sympatycznymi ludźmi czas płynie tak szybko ... a gdzieś w marcu przyjdzie do nas, na Pogórze, cała turystyczne ferajna, oj! będzie się działo!!!


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego tygodnia, pa!