Wyruszyłam na Pogórze tylko z Miśką, bo mąż szkolił się w weekend ... trzeba napalić w chatce, nakarmić ptaki i napaść oczy widokami na następny tydzień.
Na nizinach ani śladu śniegu ... im wyżej i bliżej Pogórza, tym bielej.
Kiedy wjechałam w lasy, droga stała się pełna atrakcji ... lód i głębokie koleiny, które prowadzą "czołg" jak chcą ... gdy coś jedzie z przeciwka, ciężko wyskoczyć z tych prowadnic na bok.
W lesie spotkałam Janka, tego z góry, pracuje w lesie ... wywoził tym razem drzewo z wyrębu na skład.
Z nim pomocnik oraz jego dwaj synowie; trwają ferie, więc pomagają ojcu, jak mogą.
Kiedy kupowaliśmy ziemię, oni byli maleńkimi dziećmi, ten młodszy jeszcze w śpiochach, a teraz ojciec ma w nich pomoc ... wszystkie metry ciężkiego, surowego drewna wniesione na własnych rękach na przyczepę, a potem na składzie, na tychże rękach, wyładowane i złożone w równiutkie rzędy ... tony przeniesione w ciągu dnia ... tygodnia ... lat.
Wiele razy, kiedy wychodzę o świcie na podwórze z Miśką, już słychać jęczenie pił w lesie, łoskot zwalanych drzew ... już pracują, bez względu na pogodę ... siąpi deszcz, grzeje, chmary komarów, mróz czy dokuczliwy wiatr ... pracują, bo to ich jedyne źródło utrzymania.
W chatce chłodno, ale nie zimno.
Zanim rozpaliłam w piecu, szybciutko nasypałam słonecznika do karmnika ... wszystko zjedzone od ostatniego razu, ale nie martwię się o ptaki, bo powyższy sąsiad mówi, że kiedy kończy się jedzenie u mnie, to wtedy przylatują do niego.
W sobotni poranek Miśka zrobiła mi pobudkę o 5 rano ... wypuściłam ją na spacer, i co?
Kawę sobie zrobiłam, poczytałam ... zrobiła się prawie 6 ... już dnieje.
A przed 8 były już gotowe pachnące, rumiane i cieplutkie racuchy ...
Zawsze w lodówce leży jakieś jajo, drożdże, w pojemniku zapas mąki ... patelnia na kuchnię i już smażą się ... tylko jabłek nie miałam.
I już zaczynają śpiewać ptaki, nie podejrzewam, że coś przyleciało, to starzy bywalcy czują już wiosnę i zaczynają godowe śpiewy ... sikorki biją się między sobą, uganiając się między gałęziami, aż pióra lecą ...
stadka grubodziobów rozgrzebują liście w krzakach, ale to już nie pojedyncze osobniki, a pary ...
Sójki przechodzą same siebie ... aż zajrzałam w sąsiedzkie krzaki, bo myślałam, że utknął gdzieś w gałęziach jastrząb, takie kwilenie ... a gdzież tam! to sójka nawoływała, a potem śmieszny, bulgoczący odgłos ... jak zepsuta gra komputerowa ...
Nie wszystkim skrzydlatym dane doczekać wiosny ... obok sterty kamieni znalazłam rozsypane piórka jemiołuszki, reszta jej przymarznięta do kamienia ...
Czarne piórka skrzydeł i ogonka, zakończone żółtym, a niektóre mają jeszcze kropelkę czerwieni.
Byłam z Miśką na spacerze na łąkach, wszędzie ślady żerowania dzików, jak one ryją? przecież ziemia pewnie jeszcze zamarznięta.
W niedzielę rozsypało śniegiem ... wszystko przymglone, zatarte kontury, ani śladu choćby promyczka ...
To widoki na Połoninki Kalwaryjskie ... wszechobecna biel i sypie.
W drodze do domu wszystko w odwrotnym kierunku, coraz mniej śniegu, mniej ... mniej ... szaro!
Wybrałam z worka cebule, które puściły pędy, posadziłam w ziemi ... niektóre już ukorzeniły się, będzie zielenina na wiosenne braki witaminowe.
Pozdrawiam Was cieplutko, życzę dobrego tygodnia i dziękuję za odwiedziny, pa!