niedziela, 21 października 2018

Mogiła legionistów, strzeliście do nieba i jedno niespełnione marzenie czyli Maramuresz, Maramuresz ...

W przepastnych czeluściach netu znalazłam wzmiankę o mogile polskich legionistów w rumuńskim Berbesti. To miejscowość oddalona o kilka kilometrów na południe od Szighetu Marmoroskiego, przy drodze w kierunku na Baia Mare, kiedyś nazywała się po węgiersku Bardfalva.
Otóż w pierwszych dniach października 1914 roku polegli tutaj polscy legioniści w potyczce z kozakami kubańskimi. Zostali pochowani we wspólnej mogile ... po 100 latach, z inicjatywy mieszkańca wsi, pana Laurentiu Batina, uczczono pamięć o tym wydarzeniu stawiając na mogile pomnik-krzyż w marmoroskim stylu. To tzw. troita, u podstawy tablica rzeźbiona w drzewie z napisem w polskim i rumuńskim języku...



Obok mogiły został wkopany żeliwny słup graniczny, który kiedyś wyznaczał granice między Polską a Rumunią. Pan Batin powiedział: ... żeby polscy żołnierze poczuli się bliżej swojego kraju. Mogiła przez wiele lat pozostawała w zapomnieniu, dopiero dociekliwość p. Batina, który jest jednocześnie kronikarzem swojej wsi, doprowadziła do ustalenia, że to polscy żołnierze tu leżą. Zginęli tu w pierwszej potyczce z rosyjską kawalerią, a dokładnie z kozakami dońskimi.


Rodzina p. Batina zawsze mieszkała w tej wsi, jego pradziadowie, dziadowie i rodzice byli świadkami niejednego zdarzenia. Babka, a także jej siostra i brat opowiadali o wieczornym pogrzebie poległych żołnierzy, brali w nim udział mieszkańcy, trzymając w rękach zapalone świece. Z kolei jego prababka Maria Ardelean przyniosła prześcieradła, którymi wyścielono mogiłę, a drugimi przykryto 5 młodych poległych żołnierzy. Nie było możliwości zdobycia trumien, więc wszyscy spoczęli w jednej mogile.
Starsi mieszkańcy wioski opowiadają, że w 1945 roku przybyli tutaj jacyś mieszkańcy Krakowa,  pewnie rodzina, przywożąc ze sobą "duże korony z dębu". Ponieważ ich bliski spoczął w zbiorowej mogile, zrezygnowali z ekshumacji.
Odwiedziliśmy i my to miejsce pochówku młodych Polaków, których losy zagnały daleko od domu rodzinnego i którzy tutaj, nad rzeką Marą znaleźli miejsce wiecznego spoczynku.
Zapaliliśmy im znicz, zmówiliśmy Wieczne odpoczywanie ... stanęliśmy w ciszy urokliwej wioseczki, na pagórku, z którego roztaczał się widok na Berbesti, wieżę kościoła, w dole pozostał szum drogi, pośpiech ... nieco poniżej rozmawiały kobiety, które przyszły uporządkować groby bliskich ...


Niezwykłą ciekawostką tej wsi jest inna "troita", kapliczka Rednicenilor, która stoi na początku wsi od strony Sighetu. Została ufundowana w XVIII wieku przez ród Rednic, a wykonał ją skazany, więzień. Ponoć kiedy właściciel Berbesti zobaczył, jak piękna jest to kapliczka, rzeźbione figury, darował mu wolność. Jest położona na skraju wsi, aby mogła mieć ją pod opieką i błogosławić jej.





Jak Maramuresz, to odwiedziny po raz kolejny "Wesołego Cmentarza" w Sapancie. Może sam cmentarz nie był już dla nas tak ciekawy, jak opisany w Grupie Biwakowej inny cmentarz, z podobnymi nagrobkami, może nawet starszymi. Ale szukaliśmy i nie znaleźliśmy, za to zwiedzanie rozpoczęliśmy od malowniczego strumienia w lesie powyżej wsi ...


Była złota, rumuńska jesień, ciepło jak w lecie, a my przygotowani już na niemałe chłody w górach. Zamiast trzewików trekkingowych przydałyby się sandały, ale to szczegół:-)
Zatrzymaliśmy się w małej knajpce, przekąsiliśmy ciepłą, przepyszną placintę, do tego rumuńska jeszcze lepsza kawa i można ruszać w drogę. Stragany dopiero rozkładały swoje wyroby, piękna ręczna robota ...


Świątynia na terenie cmentarza pięknieje, remontowana od lat, a nagrobki w kształcie marmoroskich krzyży jednakowoż przyciągają wzrok malowanymi scenkami z życia mieszkańców ...




W tym samym stylu pomalowany jest przydrożny krzyż ...


... na samym dole diabeł ...


... potem Ukrzyżowanie, postacie przedstawiają mieszkańców wsi, żołnierze ubrani w mundury ...



W Sapancie koniecznie należy odwiedzić monastyr Peri. Klasztor został tutaj zbudowany w 1391 roku i dotrwał do czasów austriackich, kiedy to w 1783 roku został zniszczony. Obecna zabudowa jest teraźniejsza, w stylu marmoroskim, a więc budownictwo drewniane i słynne strzeliste wieże.
Ta tutaj, w Sapancie jest wysoka na 78 metrów i jest to najwyższy drewniany kościół na świecie.
Wieża jest widoczna z odległości 5 km przez Cisę, a więc na Ukrainie. Nieco wysokości przydaje jej wysoka podmurówka, ale to szczegół:-)







Przejeżdżając do Sapanty mijamy po drodze miejscowość Sarasau, a w niej kolejna ciekawa cerkiewka pw. św.Archaniołów z ok.1600 roku. Zbudowała ją żona mołdawskiego hospodara, pani Balasa. Jest murowana, przekryta strzelistą wieżą, a ponieważ jest kością niezgody pomiędzy prawosławnymi a grekokatolikami, dlatego nie ma gospodarza, a wręcz niszczeje powoli. Widać, że stary tynk na murowanych ścianach jest gładzony rękami, nad wejściem malowidło.





W drzwiach cerkiewki były dwa otwory, przez jeden udało mi się zrobić zdjęcie misternie rzeźbionego ołtarza z ikonostasem ...


... a także boczne ściany przez wybitą szybę w oknie ...


Do cerkwi trzeba skręcić z głównej drogi, a najlepiej wypatrywać strzelistej wieży. Akuratnie była pora obiadowa, dzieci wracały ze szkoły, babcie odprowadzały swoje młodsze wnuki do domu, pozdrawiając nas. Wzbudziliśmy ciekawość, bo chyba niewielu turystów tam dociera:-)


Z Sighetu Marmoroskiego ruszyliśmy w kierunku Borsy, ale nie główną drogą, a wioseczkami w dolinie Izy, słynących z drewnianej zabudowy niezwykłej urody. 
Jeszcze wstąpiliśmy w Rozavlea na cmentarz, gdzie znajduje się zabytek z 1720 roku- cerkiewka pw. św. Archaniołów, wpisana na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. 




W sezonie turystycznym mieszkańcy pełnią tu dyżur, otwierając wnętrze, aby turyści mogli podziwiać polichromie. Jakiś mały symboliczny datek i można oglądać malowidła z 1823-25 roku, a także ikonostas z 1810 roku. Nikogo tu nie zastaliśmy, więc ruszyliśmy dalej.


Przyjechaliśmy na przełęcz Prislop, mając szczery zamiar dotrzeć do wodospadu Cailor, który znajduje się na wysokości 1300 m npm, o długości 90 m. Kiedy zobaczyliśmy na szlakowskazie, że trzeba tam iść prawie "3 ore", a do tego powrót, to nie zdążylibyśmy przed zmrokiem. 
A z mapy wydawało się, że to tak blisko:-)



Próbowaliśmy podjechać trochę autem, ale wyboista droga skutecznie nas powstrzymała. Trochę żal, że nie zgrało nam się to w czasie, że dotarliśmy na Prislop za późno ... 
Zatem mamy coś, po co należy przyjechać tutaj następnym razem.
To rzeczony wodospad, warto dla niego przyjechać tu ponownie:-)

zdjęcie z mapio
Wróciliśmy do Borsy na nocleg, mając za oknem widok na Pietrosula. 


Rankiem okazało się, że północne stoki już są przyprószone śniegiem.


Cała Rumunia, a raczej wszyscy w Maramuresz zbierają jabłka w sadach,  które w niezliczonych workach stoją, czekając na swoją kolej. Pewnie są wyciskane z soku, albo tylko miażdżone i poddawane fermentacji ... 


Beki, beczki, pojemniki "1000", wszystkie wystawione do słońca i pracują:-)
Potem destylacja, chłodzenie na wodzie z potoku i już jest produkt do sprzedaży dla turystów ... słynna rumuńska palinka:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!




niedziela, 14 października 2018

Oj! zaniedbałam Pogórze:-) ...

... bo dawno nic o nim nie pisałam.
A tymczasem nadeszła jesień, rykowiska, klucze żurawi na niebie, a także niezwykły urodzaj w sadzie. Przerabiałam te dary jesieni na różne sposoby ... suszyłam, smażyłam, ścierałam, pasteryzowałam.



Z jabłek powstawały czipsy:-)


... śliwki węgierki suszyłam ...


Oprócz tego smażyłam powidła, różne wariacje marmolad ...


Przetwory nie tylko słodkie znalazły się w spiżarni, w tym roku postawiłam na przeróżne pasty, ajwary bakłażanowe, keczupy, pikantne, łagodne. Obficie sypnęły orzechy włoskie, prawie codziennie przynosiłam po koszyczku zebranych pod drzewem, i tym sposobem zapełniło się kilka siatkowych worków. 
Ostatnie dni bardzo kolorowe, poranne mgły przydają Pogórzu malowniczości, zalegają w dolinach, potem przepędza je słońce ...








Roztoczański Adam zwrócił moją uwagę na książkę p. Zapałowskiego ...


Powojenna historia pogórzańskich terenów, wiele o naszej wioseczce, walki z bandami UPA, wysiedlenia, nowa granica.


Samym rankiem, dzisiaj, niespodzianie spotkaliśmy naszą grupę pttk-owską w Rybotyczach.
Szli na Kopystańkę w ramach kursu przewodnickiego ... zanim zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy do do domu, oni zdobyli już "królową Pogórza". Obserwowałam ich przez lornetkę, piękna pogoda, kolory "złotej polskiej" ... pomyślnych egzaminów, Krajanie:-)


W ramach wykorzystania resztek obiadowych polecam placuszki "moskole".
W smaku trochę jak langosze, ale ciasto jest bez drożdży, można piec na blasze kuchennej, ja smażyłam na patelni, jak babcia męża:-)


Ziemniaki, które zostaną z obiadu, jajko, mąka, trochę soli i już:-)
Do tego sos czosnkowy, albo skwarki, albo kefir.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!