Tradycyjnie, jak na poranny sobotni ranek przystało, ruszyliśmy w dolinę do sklepiku na małe zakupy , a potem objazd doliną Jamninki i powrót do domu.
Widzicie te cudowne mgły w dolinie?
One tylko tak z góry ładnie wyglądają, bo kiedy zjechaliśmy w dół, zrobiło się całkiem nijako.
Mieliśmy jeszcze zatrzymać się w Jamnej Dolnej, ale natłok prac gospodarskich kazał nam wracać jak najszybciej do pogórzańskiego obejścia. Dzień jest krótki, trzeba go wykorzystać przy cięciu i rąbaniu drewna na zimę.
Metry drewna były cięte na trzy- i cztery kawałki, bo mały piecyk w widokowym pokoiku potrzebuje króciutkich kawałków, a kuchnia z podkową większych. Mąż rozbijał większe pniaki, a ja bez wysiłku łupałam mniejsze. W przerwie prac mąż jeszcze poszedł do pszczół, żeby zakarmić je po raz ostatni chyba, a ja przygotowałam jakiś mizerny obiad. Nie był on tak całkiem mizerny, ryż z przywiezionym z domu sosem mięsno-warzywnym, na szybciutko i smakowicie.
A ponieważ po obiedzie brzuchy pełne i ciężko się schylać, poszliśmy na nasze łąki, i to nie tak zupełnie bezinteresownie.
Ponieważ w sadzie pod orzechem znalazłam całkiem słuszne kanie, to i na łące powinny też rosnąć.
A jakże! całkiem przyzwoity urobek nam się trafił!
Będą na jutro kanie panierowane ... nie wszystkie zebraliśmy. W przyszłym tygodniu wrócę na łąki na powtórkę, żeby tylko mrozu nie było.
A na zdjęciach jak zwykle ... czubajka kania z Kopystańką w tle ...
... chaber z Kopystańką w tle ...
... Mima z łąką w tle /Amik gdzieś pogonił/ ...
... czyjeś poroże z łąką w tle ... /to Amik skądeś przytargał zdobycz/ ...
Dzień jest teraz krótki.
Co zrobić z tak długim popołudniem?
Ponieważ orzechy włoskie latoś bardzo obficie obrodziły ...
... posadziłam męża z dziadkiem do orzechów i kazałam mu nałupać pół miseczki orzechów.
Jak się tak człowiek nasłucha o tych rogalach marcińskich z Poznania, o tych certyfikowanych, drogich jak siedem nieszczęść, to sobie myślę: - Co? ja nie potrafię takich rogali upiec?
Rozczyniłam drożdżowe ciasto, zaparzyłam orzechy ... i co z tego, że nie miałam wszystkich ingrediencyj do nadziewania ... migdałów, maku białego czy cóś tam jeszcze? wystarczyły same zmielone orzechy włoskie i rogale wyszły jak ta lala ... trochę fałszowane, ale równie smaczne /mąż je ocenił ... nie chwaląc się, powiedział: - Maryś, one lepsze od marcińskich ... chociaż nigdy tamtych nie jadł/:-):-)
Mało mi było rogali, to jeszcze kazałam sobie szarlotkę.
Świetnie piecze się na Pogórzu szarlotki, cała logistyka to koszyk na jabłka, spacer pod jabłonki, a reszta, to co w kuchni jest. W lodówce zawsze jest jakiś tłuszcz, jaja, w pojemnikach mąka, a zamiast śmietany może być kefir ... szarlotka jest smakowita, mocno cynamonowa, jak lubimy, a nawet znalazł się cukier puder do posypania, bo jakaś resztka została z wiosennego dokarmiania pszczół:-)
Przepis na szarlotkę ... jaki przepis? wszystko idzie "na oko" ... tu garstka, tam szczypta, jabłek, ile uda się obrać i zetrzeć ... to najprostsza wersja, uboga wręcz, bez piany bezowej i kruszonki, ale równie smakowita ...
Jutro święto ... my, z daleka od wielkiego świata, od pochodów, wieców, przemówień ... będziemy odpoczywać, napracowaliśmy się przy cięciu i rąbaniu opału... może zapalimy światełko na I-szowojennym cmentarzu w Brylińcach ... tym, którzy polegli daleko od ojczyzny ...
Przypominają mi się wspomnienia z pamiętnika hr Augusta Krasickiego z kampanii karpackiej ... spalone wsie, sterczały tylko kikuty kominów, a kobiety w nieckach miesiły ciasto i piekły chleb w ocalałych piecach chlebowych ...
Wspominam moją babcię ... jej pierwszy mąż poszedł na wojnę i już nie wrócił, ona młodziutka została przy obcej rodzinie z małym synkiem ... przepędzili ją, bo to przecież dodatkowe dwie gęby do wykarmienia ... wróciła do rodzinnej wsi, a ten synek, przyrodni brat mojej mamy przepięknie grał na skrzypcach ... to nieżyjący już wujek Wojtek, muzyczny samouk.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowa, miłego wypoczynku, pa!
P.s. Taki gospodarski obrusik trafił mi się w sh:-)