W dzień wyjazdu upiekłam chlebek, taki na zakwasie, dodałam też trochę drożdży, bo nie było czasu na długie czekanie, z dodatkiem ziaren rozmaitych, kminku pachnącego i otrębów żytnich, no i oczywście na oko, dosypując, dolewając tego i owego ...
Po wyjęciu z foremek spryskuję go obficie wodą i przykrywam ściereczką, twarda skórka z wierzchu nabiera miękkości, a w całym domu pachnie. Parę robótek mieliśmy w planie, spalić stare gałęzie, które leżały na stosie od wiosny, dokupiłam kilka drzewek, bo uschły, dwa krzaki agrestu do posadzenia i wiąchę malin, bo tych jeszcze nie dorobiłam się na Pogórzu ...
Ognisko zapłonęło na środku podwórza, suche gałęzie zaskoczyły błyskawicznie, obeszliśmy cały sad i wyzbieraliśmy spadłe, spróchniałe konary orzecha, który trzyma się na słowo honoru, nie wiadomo, czy przetrzyma zimę, gałęzie śliw, które też powoli odpadają od spróchniałych pni ...
Tym razem zapalenie w kuchni pod płytą zakończyło się ogromnym zadymieniem całej chatki, dym wydobywał się wszystkimi otworami i walił na chałupę ...
W środku siwo od dymu, aż Bigos pytająco patrzy na swojego pana, co też się tu wyrabia? Na szczęście dym pachnący, świeżo połupane polana sosnowe zapachniały żywicą i potem, nawet kiedy wywietrzyła się chatka, unosił się w powietrzu przyjemny zapach.
Dzień był tak ciepły, bezwietrzny, na wiśni przy domu przyuważyłam pierwsze w tym roku "babie lato", dziewczyny już dawno pokazywały wysrebrzone trawy, a u nas nic, a może gdzieś mi umknęło? Liście z winorośli przy tarasie opadły, z orzecha sąsiada też, zrobiło się jakoś jaśniej ...
I tak sobie usiedliśmy w tym jesiennym słoneczku, pies koło nas, trochę dalej trzaskały gałęzie w ogniu, wyroiły się jakieś białe muszki i całymi chmarami unosiły się leniwie w powietrzu, ani powiew wiaterku listkiem nie poruszył, magicznie ...
W takich chwilach fajnie snuje się plany budowlane, co mamy jeszcze do zrobienia, wybudowania, przywiezienia, wywiezienia, a gitara zagrała nawet "Schody do nieba", pamiętacie ten kawałek Zepelinów? jakby to nazwali dziś "kultowy"...
Słońce podświetla od zachodu pożółkłe liście starych jabłoni, jakoś tak złoto wokół, nawet w domu nie chce się siedzieć ...
Pod chatką nowa robota, jeszcze trochę drzewa dokupiliśmy, niech schnie na następne sezony grzewcze.
Ubiegłoroczne wywozimy kolejno do domu, a to będzie cięte, łupane i pod dach, rotacja musi być ...
Wieczorem odwiedziła mnie siostra z rodziną, Bigos zawsze przyszpili się do niej i upomina o głaskanie ...
... a atrakcją dla chłopców było palenie pod płytą kuchenną, dokładanie drewek, przecież w mieście tego nie ma ...
Słońce pięknie zachodziło i wróżyło na jutro również piękną pogodę ...
A rankiem sobotnim posadziłam drzewka ...
Następnym razem trzeba je będzie owinąć siatką ochronną, tak jak w tamtym roku, bo już na co niektórych zauważyłam ząbki jelonków ...
... a bliżej chatki znalazły swoje miejsce maliny i agrest, bo potem nie chce się daleko chodzić na podjadanie owoców. Z wczorajszego ogniska został tylko popiół, podrzuciłam niespalone konarki na środek, został jeszcze z boku pień z długimi korzeniami z wykarczowanej śliwki, jego też podrzuciłam, oddał mi tym długim korzeniem prosto w nos. A co tam, trochę zabolało, zostało trochę sadzy, bo widziałam kątem oka, dalej zbieram gałęzie, a tu kątem oka coraz bardziej czerwono i kap! kap! rozwaliłam nos jak pędzel, z zewnątrz i w środku, teraz mam czerwony, jak nadużywający trunków, jak tu jechać jutro do rodziny?
Mąż porąbał sosnowe pniaki, poskładaliśmy je na tarasie, tuż przy wejściu, już na zimę, kilka smolaków na rozpałkę, a twardsze drzewo pod dachem wędzarni, to drzewo ochroni też trochę wejście przed śniegiem.
Potem poszłam na łąki za sadem, z Bigosem ...
To wszystko widać właśnie z tej łąki, na górze zwierzęta wydeptały sobie trakty komunikacyjne, pewnie tymi ścieżkami schodzą do nas ryć w sadzie ...
Po południu pojechaliśmy na łąki za potokiem, tam rośnie trzcina, trzeba Światowidowi nową czapę zrobić na zimę, ja oczywiście z tym bolącym nochalem ...
To było takie zakole trzcinowe, wysoko, pod samym Kopyśnem, za wiatrem, cieplutko, można było twarz poopalać ...
Mijaliśmy zarośla z tarniny, dzikiej róży, głogu, takich ilości owoców jeszcze nie widziałam ...
Niedaleko stał lekki wózek na dwóch kółkach, ktoś przyjechał na zbiory, może nasza znajoma zielarka? ale nikogo nie było widać ...
A to jest widok z drugiej strony potoku na nasze pola, bo zawsze robię zdjęcia odwrotnie, na te łąki ...
Jechaliśmy polną drogą ...
... wśród niedawno skoszonych po raz drugi łąk. Pewnie teraz nie przejechalibyśmy tędy, było pełno samosiejek kolczastych głogów, wierzb i sosen, przynajmniej jest ład na tych ogromnych przestrzeniach, koszonych pod dopłaty unijne ...jest w tym jakiś plan, bo pewne miejsca są niekoszone, może znaleziono tutaj stanowiska lęgowe derkacza?
Przez Wiar przeprawiliśmy się na drugą stronę, na pniu lipy zauważyłąm odlew żeliwny krzyża, na pewno zabrany z jakiegoś cmentarza, bo widać trzpień, którym był zamocowany na cokole ...coraz wyżej, coraz wyżej, zostawiliśmy za sobą te miejsca, gdzie przed chwilą byliśmy ...
Leśną drogą objechaliśmy pasmo Działu, mnóstwo wywiezionych pni drzew ...
Takich kolorów na Pogórzu jeszcze nie widziałam, a może kiedyś nie zauważałam tego?
Co zakręt, to coraz ładniej, ale już zaczynało zmierzchać ...
Powrót do domu, mąż rozpalił w bębnie pralki szumnie zwanej grillem, acz niezawodnym, a ja zmajstrowałam nowiuśką czapę Światowidowi ...
... z futrzanym otokiem, niczym cadyk z "Austerii", zacnie. A mąż mówi: Wróżę ostrą zimę, tyle owoców na krzakach, żeby ptaki miały co jeść i jeszcze taka czapa, będzie ostro jak nic! ano, zobaczymy!
Na wspomnianym grillu przypiekliśmy ostro przyprawione, zmielone mięso na patykach szaszłykowych ...
... a w niedzielę rano jeszcze na ciepłej płycie, tradycyjnie - proziaki ...
Zmiana czasu namieszała w naszych zamierzeniach, budzik zadzwonił za wcześnie, wyjechaliśmy za późno, ale to nic ...
Nie jest to poranna mgła, to z wypału węgla pod Arłamowem ściele się dym po dolinie, wchodzi w każdą jej odnogę i wspaniale pachnie ... buczynowo ...
Zapakowaliśmy przyczepkę drewnem i wróciliśmy do domu, nie chciało się ...
... liście złociście kapały z drzew ...
Nie mam pojęcia, co tak przebarwiło się pod lasem ...
A dziś, z darów ogrodu, zrobiłam wianuszki na mogiły, z klonowych liści pomponiaste kwiaty, z tui wianuszek, przewiązane rafią i sizalem ...
... i gałązką zółtego, kłującego ognika, psiknięte lakierem do włosów ... obręcz z łodygi dzikiego wina ...
... a ten z drobniutkich gałązek choiny kanadyjskiej, wszystko to bardzo przyjazne naturze, pięknie wyglądają przyprószone śniegiem i długo leżą na mogile ...
Te trzy próbne z liści kokornaka znalazły miejsce w wiklinowej obręczy ...
... taras zdobią.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za ciepłe słowa, porady nieocenione, dużo słońca podczas wędrówek do mogił naszych bliskich, pogodnych myśli, łagodnej zadumy ... i spokojnych powrotów, pa.
34 komentarze:
oh, szaszłyki mi zapachniały..chleb piekny , fajnie ze tak dodajesz na oko i wychodzi piekny chleb ja jak sie zaczne bawic ,,na oko" to zakalec mam -chyba z temp. piekarnika cos nie tak :(.
Jesien piekna, a czapa dla Swiatowida cudna :)..Pozdrawiam
Oj Marysiu jak zwykle pracowicie, smacznie i pięknie. Wiesz ja też się nadziwić nie mogę tą jesienią na Jaworzynach i tak samo jak Ty, uwaZam, że tak pięknej, ognistej jeszcze nie było. Piekną czapę zrobiłaś, oj piękną, a i chleby - palce lizać, nic dziwnego, że dzieciaki siedziały przy piecu, toż to magiczne zajęcie dokładanie drew i wsłuchiwanie się w ich trzask. Jeden chłopczyk który u nas gościł zauwazył, że serwetkę którą mi dał do wyrzucenia wrzuciłam do pieca i od tej chwili, ciągle udawał, że ma katar, wyłudzał od mamy husteczkę, po czym przybiegał do mnie, żeby mógł ją wrzucić do pieca :) Twoje wianki, są naprawde piękne, piękniejszych nie można sobie wyobrazić, są naturalne i niepowtarzalne. Życzę Wam spokoju i szybkiego powrotu do Waszej chatki.
Zawsze jak dochodzę do końca Twojego wpisu, czuję smutek i radość. Smutek,że to JUŻ tyle..
I radość, że na pewno będzie ciąg dalszy. Jakbym odkładała na chwilę arcyciekawą książkę :)
wołowina, wieprzowina i kurzęce - jak najbardziej może być, tak robiłam m.in. (to do posta niżej :)
Jaki piękny dom i otoczenie, to już pisałam. Światowid ma superancką czapę, nie wpadłabym na taki pomysł. Nie chcę zimy wolę taką pogodę, jaka jest. Zimą jest mi za zimno, latem za gorąco, a teraz jest ok. Śliczne wiązanki, takie niepowtarzalne. Masz ogromne zdolności.
Przyznam się, że głupio się poczułam, kiedy napisałaś że jestem młoda. Włosy farbuję przeważnie na rudo- miedziane kolorki, raz intensywniej, raz mniej, a lat nieuchronnie przybywa. Pozdrawiam
Tak pięknie pokazujesz. Tak spokojnie.
Te wianki wspaniałe, bardzo mi się podobają.
Skończyłam czytać a czuję zapach chleba a przed oczami widoki. Niech to miejsce trwa. Dziękuję :)
Sporo roboty znowu za Wami. Pięknie się chatka zadymiła a Bigos rzeczywiście wygląda jakby miał znaki zapytania w oczkach. Przecudne te Twoje wianuszki Marysiu. Masz talent do wszelkich robótek :)
Piękna jesień, masz rację, dawno nie było takich kolorków :)
Ale skoro Twój mąż przepowiada ostrą zimę, to może Swiatowid powinien dostać wełnianą czapę?
Pozdrawiam serdecznie :)
P.S.
A Bigos to klasyczny sznaucer - wie, do kogo się podlizać :)
u mnie kiedyś były derkacze, od 6 lat już się nie pojawiają..wszystko z cmentarzy ukradną..
Światowid ma piękną czapę, kupa fajnych zdjęć - no i co z tego, że na wielu blogach moc tej jesieni się wrzuca - tak widocznie trzeba bo jesień w tym roku prawdziwą KRÓLOWĄ jest. pozdrowienia :-)
Marysiu, Ty jak piszesz to naszykujesz i coś dla oka, i coś dla ducha, i coś dla podniebienia. Pięknie jest na Twoim Pogórzu teraz jesienią złotą. Ten zachód słońca zapiera dech w piersi. Światowid przyodziany w nową czapę wygląda bardzo dostojnie. A ten zapach świeżutkiego chlebka to poczułam u siebie w domu. Pozdrawiam Cię cieplutko. Ania:)
Na zdjęciach kolorowo, a podpisy spokojne i z lekką zadumą. Jesień!
Szkoda, że tym razem jestem tak daleko od barwnych krajobrazów.
Jednak dzięki Twojemu blogowi mam namiastkę prawdziwej jesieni w Bieszczadach. :)
Te wianki są piękne- właśnie takie lubię - jesienne, naturalne, urocze. Ja wyplatam wianki na groby bliskich z gałązek winobluszczu i zielonego bluszczu. Są skromne,a le i niepowtarzalne.
Tak lekko i przyjemnie czyta się to Twoje pisanie..., a przecież wiem ile pracy Was to kosztuje i wiem też, że warto... Jak nic na świecie!!!
Mona, zawsze świerzbi mnie ręka, żeby coś na oko dorzucić, nie trzymam się sztywno przepisów, przy mieszaniu ciasta czuje się, czy jest dobre, serdeczności.
Jolu, ogień przyciąga, nawet mąż lubi siedzieć przy piecu i wrzucać po patyku do ognia, może to takie chłopięce zabawy?
Mimo wczorajszej mgły w lesie było ogniście i żółto od buków i dębów, droga do domu przepiękna, moje wianki są bardzo skromne przy tych ogromniastych, sztucznych ozdobach, ale przecież nie rzecz w tym, serdeczności na Jaworzyny ślę, pa.
Gooocha, nie dzieje się za wiele w tym naszym życiu, ot! zwykła codzienność, którą staram się opisywać, patrzę za okno, drzewa sieją liśćmi na potęgę, cieplutko pozdrawiam.
Ankoskakanko, takiej czapy Światowidek jeszcze nie miał, cieplutkiej; lubię zimę, odgarnianie śniegu do szopy po drzewo, zamiatanie ze ścieżek, troszkę nart, sikorki w karmniku; no co głupio!
właśnie fajnie, a lata każdemu lecą, pozdrowienia ślę.
Mażeno, tam tak jest, nikt się nie śpieszy, pory dnia, roku wyznaczają zajęcia; powrót do miasta od razu nakręca karuzelę; już środa, a pojutrze znowu na Pogórze, pozdrawiam serdecznie.
Margarytko, ten piec tak ma, pewnie zależy od pogody, poza tym komin był zimny, ale dym konserwuje ściany, bardzo serdecznie pozdrawiam.
Maniu, na te kolory napatrzeć się nie można, aż dziw, że to wszystko odbywa się bez udziału człowieka; wełniana czapa? jak dla krasnoluda? muszę dla siebie machnąć taką, jak mają Indianie z Andów. Bigos wyszalał się wczoraj z psem brata, zasypiał żywcem na kolanach, głowa leciała mu jak dziadkowi, serdeczności ślę, pa.
Grey, chyba nigdy nie widziałam derkacza, a może widziałam, tylko nie rozpoznałam, głosów ich też nie znam, jeśli zgłosi się taki teren "derkaczowy" pod dopłaty, to przyjeżdża specjalista, puszcza nagrany głos i jeśli się odezwie, to dany teren kosi się późno, a część zostawia na ostoję, a kosztuje to 1000 zł, potem, po zakwalifikowaniu oddają. Z jednej strony sąsiad ma, z drugiej też, to pewnie i u nas są; może ten krzyż nie cmentarny, a z przydrożnego cokołu, można było wymurować i wstawić w kamienie, a nie przybijać do drzewa, pozdrawiam serdecznie.
Naszapolano, nie sposób oprzeć się tym kolorom, wydaje się, że każde drzewo jest jeszcze piękniejsze, ale liście już lecą na potęgę, zostaną nam te zdjęcia na wspominki zimą, ciepełko ślę.
Aniu, wydaje nam się, że gdyby tak worek mąki w spiżarni, worek kartofli w piwnicy, spyrka u powały, to nikt by nas stamtąd nie wypędził przez całą zimę, pozdrawiam serdecznie.
Bożeno, gdzieś to kolory rokrocznie umykały, a w tym napawam się i podziwiam, z tygodnia na tydzień jest inaczej,
cieplutko pozdrawiam.
Antonino, nie pomyślałam o bluszczu, a jest zimozielony i taki na czasie, myślę, że można wiele roślin udanie połączyć, moja siostra dołożyła gałązki żarnowca, bardzo ładne, zielone, a robiąc te wianuszki, myśli krążą wokół osoby, dla której są przeznaczone, to też ważne, pozdrawiam serdecznie.
Vinniczku, zawsze jestem zdania, że praca fizyczna uszlachetnia, sprowadza potem zdrowy sen, myśli są lekkie, chociaż czasami można dostać w nos, nabić guza, albo nadwyrężyć łokieć przy rąbaniu pni czy też odbić dłoń od trzymanej siekiery, wspólne zajęcia łączą, pozdrawiam serdecznie.
oj...narobiło mi sie zaległosci...a teraz siedzę i gapie sie jaks roka w gnat, w te Twoje Marysiu obrazki cudowne i naczytać się nie mogę...pozdrawiam serdecznie
Mnie sie wydaje ze w tym roku jesien jest wyjatkowo kolorowa, duzo wiecej barw niz w innych latach...przynajmniej tych, kiedy bylam w Polsce. Ja pojechalam na Opolszczyzne na groby rodzinne i po drodze mozna bylo zwariowac, takie piekne byly lasy, a potem pojechalismy do Prudnika i w Gory Opawskie i zapieralo nam dech! A te roze z lisci to widze po raz pierwszy i chyba tez sie wezme za robienie takich cudow. Duzo piekniejsze niz sztuczne , co wiecej nie godne sa one porownania z tamtymi ...serdecznie pozdrawiam i jak zawsze wyrazam zachwyt nad Waszym sposobem na zycie
Ode mnie się wyniósł, jak zacząłem mu zabierać część podmokłych szuwarów właśnie, wykaszać, i kręcić się, bo to z 50m od chatki..nieduże ptaszki..już w okolicy nie słychać w ogóle, jaskółek też coraz mniej..
Witaj, Kurko Domowa, i ja pozdrawiam serdecznie, a bo ta jesień taka ładna.
Grażyno, to chyba każdy ma takie odczucie, i tyle jeszcze liści na drzewach. W Opawskich tyle buków i widoki dookoła nieziemskie; teraz róże kwiatowe są intensywne, a potem będą zmieniać kolory na ciemniejsze jak w naturze, spróbuj, to łatwe, ciepło pozdrawiam.
Grey, i pewnie dlatego zostawiają mu te ostoje, aby nie był niepokojony; jaskółek mało, bo teraz na wsi nie ma krów, a one zawsze muchy łapały, no i unia zabroniła, żeby jaskółki latały swobodnie po nowoczesnej oborze, mój brat nie ma już krów, ale jaskółki lepią gniazda i wywodzą małe 2 razy do roku, pozdrawiam.
I znów czarodziejskie ręce coś poczyniły! Nigdy nie widziałam kwiatów zrobionych z liści. Coś pięknego!
Piec kuchenny jest kapryśny. Tylko pokojowe kaflaki są zazwyczaj grzeczne.
Czapa kapitalna, Światowid zadowolony?
Pięknie, dobrze i spokojnie - dzięki.
Magdo, wypatrzyłam te liściaste kwiaty na blogach już w zeszłym roku, no i ... spróbowałam; dymi nam ten piec często, ale to nie przeszkadza, tylko pająki trochę poprzepędza; tak, zadowolony, jeszcze takiej nie miał, futrzastej; serdeczności nad Drawę ślę, pa.
Unia tak wszystko reguluje żeby mali padli, a zostały wielkie korporacje..
Pieknie Pani opisuje wszystko, serdecznie odpowiada, a mi coz, pozostaje tylko teoretyczne doszkalanie sie i czekanie az moj powrot do korzeni bede mogla zrealizowac.
Blogi polskich dziewczyn i cala wasza pozostajaca w cieplych kontakach spolecznosc jest cudowna!
gratulacje i serdecznosci
Maria z Chicago
Grey, pewnie przetrwają ci mali, co to malutki areał na swoje potrzeby mają, chociaż i oni zrzeszają się i wspólnie przeciwstawiają molochom, oglądałam ostatnio o związku rolników KRESY w Lubaczowie, może im się uda, właśnie u nas, u tych małych zostały jakieś zasady gospodarowania, tego trzeba uczyć się latami, hm! sama powiększam moje grządki, bo warzywa, chociaż malutkie i niewyrośnięte - swoje najsmaczniejsze, pozdrawiam.
Pani Mario, czas szybko leci, czasami aż za szybko, jak przyjedzie Pani do swojego domu, to teoria bardzo się przyda. Pewnie teraz wysiłek cały pójdzie w budowę upragnionego domku, na pewno potrzebny będzie ktoś zaufany, kto wszystkiego przypilnuje, bo czasami warto parę groszy zapłacić, aby dom wybudowano zgodnie ze sztuką budowlaną, ekipy nie oszukały , bo błędy gorzej naprawić. Pozdrawiam bardzo serdecznie i ciepło.
Znowu smakowicie pachnąco i jesiennie kolorowo, a przez tę cudną czapę Światowida przyczepiła mi się piosenka, której tylko fragment przytoczę, bo ją znasz:
"góry tu wszystko jest święte
tu wspinaczki nasze wniebowzięte
w górach los ma Światowida twarz
od ogniska bije jeszcze baśni blask". :))) Serdeczności :)))
no na własne potrzeby, jak jest komu jeszcze robić przy tym..tak to nikt nie kupi takich małych, niewyrośniętych..co z tego że zdrowe, jak ludzie patrzą teraz tylko na wygląd..kiedyś cebula, marchewka leżała długo, a teraz nowe odmiany, delikatne, zaraz gniją..
Witaj Mario
Dobrze,że zrobiłaś tyle zdjęć waszego pogórza gdy są takie cudowne kolory jesieni.Pokazałaś nam przepiękne widoki.
Wiele z nas zadaje sobie pytanie czy to możliwe ,że była już taka jesień,a my nie zauważałyśmy tego?
To chyba nie możliwe.
W tym roku jesień pokazała nam jak może wyglądać świat.
Myślę,że jesteśmy szczęściarzami.
Pozdrawiam serdecznie:))
Mario, jaka ta Wasza chatka piękna! Przepiękną jesień pokazałaś, aż chce się tam być!i patrzeć i patrzeć i patrzeć...i te moje ukochane drogi:))) Bigos w domowej mgle prześlicznie zadziwiony, a zapachy chlebowo-kulinarne już dotarły do mnie! Pozdrawiam cieplutko i spokojnej niedzieli życzę:)))
Coś z tym dymieniem jest na rzeczy. U nas też ostatnio, ni z tego ni z owego, zadymiła się nam UchoDynia. W środku palenia. Cóś to musi znaczyć. Dobrego! :D Pzdr
Piękny chlebek, a szaszłyki aż ślinka leci :) Ja w tym roku też malinki posadziłam, polowałam na agrest bez kolców, ale mi się nie udało. Pozdrawiam serdecznie :)
Magdaleno, słuchamy, znamy, bardzo akuratne słowa, serdecznie pozdrawiam.
Grey, to wszystko prawda, bo najłatwiej iść i kupić niż samemu potrudzić się, pozdrawiam.
Teniu, jakoś w tym roku wyjątkowo kolorowo jest, może jesień wynagradza nam deszczowe lato, żebyśmy za bardzo nie narzekali na ten rok, serdeczności.
Guga, wędrowałabyś takimi drogami, prawda? Bigosowi przystrzygę tylko pysio, nad oczami, futerko na grzbiecie zostawię, żeby nie marzł w zimie, cieplutko pozdrawiam.
Go i Rado, musi wschodnim wiatrem pociągnęło; pewnie, że dobrego, taki dym pachnie, mimo, że gryzie w oczy, pozdrawiam serdecznie.
Anulko, te maliny to takie do przystrzygania przy ziemi, mam w domu żółte, są pachnące i słodkie, ale oblatują przy dotknięciu; zadomawiamy się na Pogórzu, tyle ziemi do wykorzystania, a ja lubię takie prace, pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz