poniedziałek, 14 maja 2012

Nad słowackim Morskim Okiem ...

Majowe, wolne dni spędziliśmy trochę przy pracach chatkowych, wyskoczyliśmy też na Słowację, na drugą stronę Bieszczadu. W dzień przyjazdu do chatki pogoda była jakaś taka tłamsząca, rozpalenie pod kuchnią zakończyło się jednym, wielkim zadymieniem ...


Potem dym znalazł drogę do komina, ale chatka była zawędzona dokumentnie ...


Wpierw zamontowaliśmy wreszcie kabinę prysznicową w naszej mini-łazieneczce; nie powiem, iskry się sypały, krew się lała, niby to wszystko proste, a zeszło nam spory kawał dnia. Potem przygotowałam wsad do pieca chlebowego, trzeba wykorzystać całą powierzchnię grzewczą, więc były różne wypieki ...


Chlebek pięknie wyrósł w koszyku, do tego pierogi z nadzieniem kartoflanym, kaszą gryczaną i białym serem, malutkie pizze z kaszą, no i coś na słodko ... kruchy placek z powidłem śliwkowym z czekoladą i rumem ... słoiki z tym przetworem stoją w spiżarni, trzeba je stopniowo wykorzystać, bo jest to naprawdę pyszne, o smaku jak śliwka w czekoladzie, nie za słodkie ...


Z takim zestawem można wyruszać na wyprawę .... bladym świtem obraliśmy kierunek na Słowację ... Medzilaborce, a potem na Vihorlatske Vrchy ... zawsze przy takich wyprawach omijamy główne drogi, pakujemy się na boczne, lokalne ... mniejszy ruch, widać tam spokojne życie, a i my nie szalejemy z prędkością, tylko powolutku pasiemy oczy krajobrazami ...


Pierwszy przystanek na herbatkę i małe śniadanko na przeogromnej łące, słońce od rana przypiekało, Miśka ułożyła się w cieniu "czołgu" i cierpliwie czekała, aż ruszymy dalej ...


Okolica naprawdę przepiękna, nie podejrzewałam nigdy, że po drugiej stronie jest tak ładnie ... i cieplej ...
małe wioseczki w dolinach, domki z zagospodarowanymi do wszelkich granic ogródkami ... przy każdym domku rozpięta na stelażu winorośl, niektóre pędy grube jak ramię dorosłego mężczyzny ... pięknie poprowadzone ... ja chyba nigdy nie nauczę się, jak przycinać winny krzew ... Każdy spłachetek ziemi zagospodarowany, albo winniczka na paru metrach, albo owocowy sadek  z pięknie przyciętymi drzewkami ... i spokój ... ruch znikomy, kilkoro dzieci idzie do szkoły, starsi wracają ze sklepu, paru zawianych mężczyzn ... jak wszędzie ...


Zastanowiły nas te brzozowe drzewka, przystrojone kolorowymi wstążkami, przy wielu obejściach ...
najpierw myśleliśmy, że wesele .. potem, że jest tam jakaś panna na wydaniu .... a niedawno ktoś nam powiedział, że to "maik" ... i że też tam ten zwyczaj jeszcze się zachował ...
A my kierowaliśmy się na południe, potem droga wzdłuż pięknego zalewu, potem wśród bukowego lasu .. do Morskiego Oka ...


... osuwiskowe jezioro wśród Gór Vihorlatskich, na wysokości ponad 600 m n.p.m.. Objęte jest całkowitą ochroną, woda wielkiej przejrzystości, wokół niego prowadzi urocza ścieżka przyrodnicza ... rozczłonkowanie tego zbiornika powoduje, że sporo czasu zajmuje obejście jego brzegów ...


... ponad Morskim Okiem góruje Sninski Kamień o wys. 1005 m n.p.m ... prowadzą do niego szlaki od północy z miasteczka Snina, a także od południa ... nie wchodziliśmy tam, bo jakoś czas się skurczył, a my chcieliśmy jeszcze do bieszczadzkiego Przysłupia na smażonego pstrąga ...


W czyściutkiej wodzie pstrągi ... jakieś inne ryby .. duże okonie ... mąż tylko westchnął: ale by powędkował ..tu nie wolno, całkowita ochrona ...
Strome brzegi zbiornika pokrywały zeszłoroczne liście bukowe, ich gruba warstwa śliska jak piorun ... gdy my tak podziwialiśmy te ryby,  nasza Miśka zjechała na tych liściach ... i chlup! prosto do wody ... nie wyjdzie sama za nic, bo stromo jak licho ... ja jak kwoka na brzegu, kiedy rozbiegną jej się kurczaki, w tę i z powrotem ... co robić?
Ano mąż zostawił sandały na ścieżce i też chlupnął za Miśką ... wysadził ją na brzeg, ale samemu ciężko wyjść ... głęboko, wreszcie jakiś pień bukowy, zahaczył o niego, wydrapał się na stromiznę, na czworakach do góry ... uff! ciężar spadł mi z serca ... ubranie wyschło po drodze do samochodu ...
Wracaliśmy powolutku, smakując krajobrazy, ze świadomością, że za tamtym ogromnym pasmem górskim już są nasze Bieszczady ...
I wjechaliśmy na polską stroną w niesamowity młyn, o ludziska! samochód za samochodem, motory, rowery, turyści z plecakami, ruch jak na Marszałkowskiej, ludzie spieczeni na raka ...
A my szybciutko do Przysłupia, zjedliśmy wymarzonego pstrąga, naprawdę pysznie tam go przyrządzają ...
a drogą ciągnęły bezustannie dosłownie całe kawalkady pojazdów ...


Nad pstrągowiskiem wpatrzony tęsknym wzrokiem w Miśkę, ogromny stróż ...
Z ulgą wracaliśmy do swojej ciszy ... jeszcze tylko kilka zdjęć połoninnych ...




Stoki całe w białych koronkach kwitnących tarnin, po naszej stronie rośliny o wiele wolniej rozwijają się ...


... i jeszcze panorama z punktu widokowego nad Lutowiskami, na Bieszczady Wysokie ... na północnych stokach jeszcze leży śnieg ...
Do upieczonego chleba kupiliśmy u jednego bacy bundz, chciałam ostry w smaku ... dostał nam się jakiś mydłowaty, bez smaku zupełnie i twardy jak licho ... coś im nie wyszło przy produkcji, pewnie za dużo sprażony ...
Po północnej stronie Gór Słonnych, już od Arłamowa powitały nas mokre drogi, spadł błogosławiony deszcz, bo już było mocno sucho ...niby blisko, a zrobiliśmy blisko 600km, byliśmy zmęczeni ... i sen przyszedł od razu, nie wiadomo skąd ...


Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, ciepło, wszystkiego dobrego, pa.

Spędzam czas teraz w chatce, do domu wpadam z doskoku, Miśka z panienki staje się dorosła, dostała pierwszą cieczkę, muszę ją pilnować, gdzieś w czerwcu będzie sterylizacja, szkoda mi jej ... ale to konieczne ...
Wybaczcie moją nieobecność u Was, na blogach, czytam w wolnych chwilach, jak jestem w domu; na komentarze nie mam, niestety, już czasu ... a za chwilkę znowu wracam na Pogórze ...











14 komentarzy:

Stanisław Kucharzyk pisze...

A ja wczoraj jadąc z Huwnik na Brylińce przez Waszą wioseczkę przejeżdżałem i jakoś mi się ciepło zrobiło na lodowatym od kilku dni serduchu, że tam w dole Maria z Pogórza, coś w domku pichci. A tu proszę domek nad Makówką pusty, bo Państwo na Słowacji. Też tam kiedyś byłem, ale listopadową porą, przewłóczony przez Sniński Kamień.

ankaskakanka pisze...

Oj te bieszczadzkie pstrągi. Pycha. Na Słowacji co prawda nie byłam, ale tak pięknie opisałaś ten rejon, że chciałabym to wszystko zobaczyć. Uwielbiam snuć się przez wioski, patrzeć na to zupełnie inne, czasem leniwe życie, pola z rzepakiem, czy kukurydzą. Oj myślimy, nad tą wiochą, tylko, że nasze rejony trochę drogawe, no chyba, że południe- Kotlina Kłodzka. W tym roku w lecie zagościmy w pod samą granicę czeską Już się nie mogę doczekać. Pozdrawiam

Nasza Polana pisze...

Znakomicie, że spędzasz teraz tyle czasu na Waszym Pogórzu. Urocza wycieczka ostatnia, zresztą tak jak wszystkie. Wspaniałe wypieki no i generalnie lubię tu u Ciebie być. :-)

mania pisze...

Marysiu, same pyszności u Ciebie - i dla ciała i dla ducha :)

Magda Spokostanka pisze...

Pięknie tam i tak bezludnie!
W Bieszczadach, już teraz trzeba znać specjalne miejsca bez tłumów, bo w tych najpopularniejszych, coraz gorzej.
Wypieki cudowne!
Przygoda z Miśką na szczęście nie zimowa!:) Przypomniało mi się, jak pod Weroniką załamał się przybrzeżny lód na jeziorze i wpadła do pasa w lodowatą wodę!
To Ty już całkiem chatkowa Marysia :)
Uściski!

grazyna pisze...

JAk dobrze ,ze masz taka chatke wiec wybaczamy Ci brak nowych postow czy komentarzy, ale moze sobie sprawisz laptop i mobilny internet, ja tak robie w Andach. Bardzo lubie Cie czytac, bo chyba mamy podobne spojrzenie na zycie a wycieczka do Slowacji, bomba!!!pozdrawiam baaaaaaaaaardzo cieplo...

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzyśku, to wypad z zeszłego tygodnia; w niedzielę już w południe musimy wracać do domu, odwiedzić mamę męża, jedyna z rodziców naszych nam została; pewnie na ten Sniński trzeba sobie zarezerwować spory kawał dnia, bo z miasteczka daleko, a od południa trzeba wszystko objeżdżać; dlaczego serducho lodowate? taka piękna pora! pozdrawiam serdecznie.

AnkoSkakanko, czasami cały rok czekamy na tego pstrąga, kiedyś było tam bardziej klimatycznie, jadało się pod gołym niebem na ogromnych balach z drewna, jednakowoż smakowicie; Aniu, Kotlina jest przepiękna, te wszystkie Wasze przedgórza urokliwe, na pewno coś znajdziesz, ale musicie tego chcieć we dwoje; serdeczności.

Nasza Polano, przy okazji dbam o grządki, wyrywam chwasty, no i zaczęło się koszenie trawy, w sadzie już po pas urosła; lubimy włóczyć się z daleka od cywilizacji, a drogi wybieramy te lokalne, mimo, że dłuższe; pozdrawiam Was serdecznie.

Maniu, to, co piec wyrzuca z brzucha, znika bardzo szybko, chleb jest ogromny, jak koło u wozu, zostaje na trochę dłużej; cieplutko pozdrawiam.

Magdo, ten przeskok przez granicę z ciszy w gwar i ruch na bieszczadzkiej obwodnicy nas zaskoczył równie mocno, ale cóż! naród wypoczywał w majowy weekend; nie jeździmy w Bieszczady w sezonie; lód pod Weroniką się załamał, ależ Ty masz przeżycia; prawie całkiem, tylko ciągną mnie do miasta jakieś sprawy urzędowe, Zusy, Pity, Vaty mężowskie, papiery o dopłaty unijne składałam, a przy okazji dom troszkę oblecę, i znowu mogę wracać do chatki; serdeczności.

Grażyno, są czynione bardzo poważne przymiarki i próby do internetu, może lada moment zatrybi to wszystko, bo i mężowi do pracy przydałby się, jak nie wiem co, a i ja co nieco popisałabym w wolnej chwili; i ja pozdrawiam cieplutko, pa.

Klarka Mrozek pisze...

proszę uciskać męża, całkiem poważnie to napiszę - mało kto zdobyłby się na taki desperacki krok aby pomóc psu.

*gooocha* pisze...

To już "nudne" - ZNOWU pięknie na Twoim blogu :D:D:D

Inkwizycja pisze...

Jak tam pięknie... i cudownie, że pusto, ciężko wracać do gwaru i tłumów. Ale widzę, że Ty już jedną nogą (i pewnie całą głową) w chatce, tak jakbyś TAM mieszkała, a wracała do miasta ;-))
Dobrze, że Misi przygoda dobrze się skończyła, szacunek dla Twojego męża, że się nie zawahał!
Wypieki na wycieczkę przygotowałaś w niebywałej rozmaitości, oj poczęstowałabym się! ;-))
Ściskam czule

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Klarko, uściskałam, dzięki wielkie, pozdrawiam.

Gooocha, a bo to jakoś tak samo robi się w przyrodzie "nudnie", serdeczności.

Inkwizycjo, do domu to ja teraz tylko wpadam, a jestem prawie cały czas w chatce .. dobrze mi tam ...piekę co tydzień, zawsze coś z chlebem, i placek obowiązkowo, poczekam na jakieś owoce, bo po chlebie super wszystko suszy się, grzybki też;
pozdrawiam cieplutko.

Mażena pisze...

To wspaniale, że jest jak jest i że znowu jesteś!

Lola Pellegrina pisze...

Ja bym panikowała na brzegu, bo boję się nieznanej wody więc szacun dla pana męża. To dobrze, że teraz możesz więcej być na Pogórzu, jesteście tam jak widzę szczęśliwi. Pozdrawiam majowo!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Dzięki, Mażeno, pozdrawiam.

Pellegrino, i ja boję się takiej wody, nie wyobrażam sobie, gdybym była sama na tym brzegu; mąż dziękuje za uznanie, i ja pozdrawiam serdecznie.