niedziela, 30 września 2012

Poranna kawa ...

... Gutek znowu skoczył na mnie, i to wcale nie delikatnie, jak wtedy, kiedy układa się do snu, ugniatając sobie legowisko, a przy okazji mnie.
Uderzył przednimi łapkami mocno, a potem przespacerował się po mnie i zajrzał w oczy, czy jeszcze śpię.
Zeskok, i tup!tup! do miski, jeśli nie wstaję, to powtórka ... naskok i znowu zagląda ... trzeba mu nasypać karmy do miski i wypuścić do ogrodu ... jest jeszcze ciemno.
A skoro już jestem na nogach, to karmię ryby, potem Miśkę, a na samym końcu nastawiam kawę.
Siedzimy w domu, bo młodzież wyjechała do przyjaciół, a my opiekujemy się naszą menażerią ... rybki wytrzymałyby dzień bez jedzenia, mają mnóstwo roślin w akwarium, ale Gutek ... ten żarłok nie wytrzyma ...
Pijemy kawę ... mąż ma zamiar pojechać na ryby, a ja będę udzielać się w domu ... pijemy kawę i popatrujemy za okno ... na niedzielę zapowiadają załamanie pogody i deszcz ... pijemy kawę, a za oknem piękne słońce, i niebo modre ...
Mąż nie wytrzymał:  -Pojedźmy do Łopienki, wyjdziemy na górę, objedziemy Bieszczady i wrócimy do domu!
Nie trzeba było dwa razy powtarzać ... zakwas na chlebek powędrował do lodówki, Gutek dostał michę jedzenia na zapas i uchylone okno, a my w drogę. Może to ostatni taki ciepły weekend?


Dolina Sanu powitała nas mgłą białą jak mleko, zaorane pola parowały w porannym słońcu ...


I wcale nie śpieszyliśmy się, w końcu Łopienka nie tak daleko, a my nie mamy zbyt ambitnego planu na wędrówkę, bo trzeba wrócić o przyzwoitej porze.
Przecięliśmy Góry Słonne, objechaliśmy zalew Soliński, gdzie całe zatoczki były wyschnięte, tak niski jest poziom wód, zostawiliśmy "czołg" na parkingu i ruszyliśmy do cerkiewki.
Byliśmy tu niejednokrotnie, o różnych porach roku, i pisałam już o tym miejscu ... ale lubimy tu przyjeżdżać ...


Droga prowadzi ubitym szutrem, od parkingu niedaleko, 2,5 km, a drzewa już przybierają jesienne kolory, lecą liście, pachnie ...


Przy drodze ujęcie czyściutkiej wody, można ugasić pragnienie, mu czerpaliśmy z wyżłobionej rynny, a Miśka chlipała poniżej.
Jeszcze zakręt i już bieleją mury cerkiewne ...


... jeszcze mało ludzi, na pewno dotrą tu później.


Kaplica grobowa odbudowana z datków odwiedzających ...


... dzwonnica, kryta gontem i ładne okiennice ze skośnych desek, takie same jak drzwi.
Poszliśmy wyżej ścieżką, w kierunku na Hyrczę i Korbanię ...


... droga cała przewrócona ciężkim sprzętem, może dla wyrównania, ale współczuję każdemu, kto pójdzie nią po deszczu, błotko po kolana murowane.
Z góry ładny widok na zespół cerkiewny ...


A my wspinaliśmy się coraz wyżej i wyżej, ścieżka już zawróciła z powrotem w dół, a my leśną drogą, błocko coraz większe ... dopiero kiedy Miśka wpakowała się po brzuch w świeżutkie, gliniaste błotko - zawróciliśmy.


Chcieliśmy wydostać się na przełęcz, jest tam odbudowana kapliczka ... innym razem.
Z góry prześwitami widać przebarwiający się las ...


... słychać było pracujące piły przy drzewie, na drugim zboczu ciężko pracował ciągnik.
Przy leśnej łące, na dosyć stromym zboczu, widoki jak malina ...


... na południu czernieje Łopiennik, niewidokowy szczyt, cały zarośnięty lasem ...


... bardziej w lewo, na wschód, rozległe pola tarasowe, pozostałość po wysiedlonej wsi ...


...a jeszcze bardziej na wschód najwyższe połoniny.
Czyste niebo nie utrzymało się zbyt długo, już od południa nadciągały ciemne chmury, oby tylko pogoda wytrzymała ...


Odwiedziliśmy Łopieńską Panienkę na zmianę, bo trzeba było z Miśką zostać ... wewnątrz widoczne zmiany remontowe, z każdymi odwiedzinami cerkiewka pięknieje, chociaż, przyznam z ręką na sercu, że bardziej podobały mi się mury z odkrytym kamieniem, ale pewnie trzeba było otynkować, żeby mury nie niszczały dalej.
Gdzieś wyczytałam, że pierwotnie cerkiewka była też otynkowana, tylko czas dokonał zniszczenia ...


Zanim zeszliśmy z góry, przywędrował tabor jeźdźców na koniach, przyszło kilka wycieczek, zrobiło się tłoczno, a my poszliśmy z powrotem do "czołgu".
Po drodze jeszcze kilka zdjęć połoninnych ...




Już zaczynał padać deszcz, chwilami prześwitywało słońce ...


Torfowisko w Wołosatem również nabiera już jesiennych kolorków ... jeszcze zajechaliśmy do Smolnika, do drewnianej cerkwi pw. Michała Archanioła z 1791 roku, na wysokim wzgórzu ...


To tutaj niedźwiedź zostawił ślady pazurów na drewnianej ścianie, próbował dostać się do gniazda pszczół, do miodu i czerwi ...
Wewnątrz oryginalne "kandelabry" z jelenich, potężnych rogów ...



Teraźniejsze ikony złociły się na ściemniałych, starych ścianach świątyni ...



I ten zapach ... tak pachnie tylko w starych, drewnianych cerkiewkach i kościółkach... pewnie to coś do konserwacji drewna ... ale zawsze wciągam to powietrze z lubością do płuc.
Teraz już jechaliśmy prosto do domu, jeszcze tylko w okolicach Łomnej, zza lasu, wyłonił się klucz żurawi ...


Przystanęliśmy ... nawoływały w wieczornym niebie ...
Gucio oczekiwał nas z żałosnym, jękliwym miauczeniem ... cały dzień sam, bez głaskania ... a jak jesteśmy, to przez cały czas przesiaduje gdzieś w ogrodzie, ani go widać.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pa!






17 komentarzy:

Aga Agra pisze...

ale Wam zazdroszczę kocham Bieszczady tą dzicz te lasy,pustkę choć byłam tylko raz na wycieczce jeszcze w szkole średniej ...kiedyś marzyłam że się przeprowadzę no ale cóż nie mam odwagi..nawet domek znalazłam i nic z tego..przepiękne zdjęcia pozdrawiam ciepło

ankaskakanka pisze...

Ale cudowna wyprawa. Bieszczady o tej porze roku są z pewnością śliczne. Oj nie wiem, kiedy tam znów pojadę. Ten niewidokowy Łopiennik zapadł mi szczególnie w pamięć. Ciemne, kręte drogi, a na początku przejście przez bród. Ja chyba nie lubię mało uczęszczanych szlaków. Pozdrawiam

ciche marzenia...ciii... pisze...

znów super wyprawa, pozazdrościć tej pokrewnej duszy:) , pozdrawiam

mania pisze...

Miło zobaczyć Łopienkę w jesiennej szacie, jakoś do tej pory bywałam tam tylko zimą. Nie skusiłaś się na wejście do slynnej dziupli? Mnóstwo ludzi robi tam sobie zdjęcia ( ja też :)))
Pozdrawiam serdecznie :)

Unknown pisze...

A mi się własnie zatęskniło dzisiaj do Bieszczadów... Jeszcze troszeczkę. Do ferii jakoś dociągniemy!:-)))
Uściski
Asia

Mażena pisze...

Chyba Was rozumiem. Mój mąż w sobotę, też popatrzył w okno i powiedział jedziemy, będzie ładnie i pojechaliśmy.Potem stałam w lesie i byłam szczęśliwa i spacer ulubionym miasteczkiem, jezioro i powrót. 500 km - wariactwo. Wiem, że pewnie choć doskonale znasz szlak i jedziecie popatrzeć na to co znane. Te emocje i zmęczenie jest cudowne! Piękne zdjęcia. Jesteś niesamowita. Marzę o Bieszczadach, dzięki Tobie spaceruję... :) !!!

Fallar pisze...

Mieć czas na takie podróże... A jeleń i sarna ma poroże, a krowa i żubr ma rogi. Nazwa podobna ale zupełnie inna budowa. Rogi są przekształceniem skóry, a poroże to formacja kostna.

Pozdrawiam :)

Antonina pisze...

Piękna jesienna Łopienka. Wspaniały dzień.

wkraj pisze...

Zapach cerkwi - pięknie o tym napisałaś. Dla mnie również jest odczuwalny jako specyficzny, nieporównywalny do niczego innego. Cerkwię w Smolniku pamiętam, ładnie ją pokazałaś. I jeszcze te mgły w dolinkach. Zatęskniłem.
Pozdrawiam

Karola pisze...

Górskie mgły są przepiękne. Miejsca nimi spowite magiczne :)

sukienka w kropki pisze...

Jak ja dobrze znam te kocie przebudzenia... Ale gór zazdroszczę, jest pięknie!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Agato, skoro nie jesteś pewna swego życia w Bieszczadach, to chyba lepiej, że nie decydujesz się pochopnie; wszystkiego dobrego, pozdrawiam.

AnkoSkakanko, byłam na Łopienniku bardzo dawno temu, były jeszcze resztki spalonego schroniska; góry zaczynają płonąć kolorami, potrwa to jeszcze trochę; pozdrowienia ślę.

Ciche marzenia, jakoś nam tak razem po drodze; to był zupełny spontan, butelkę wody nieśliśmy w pokrowcu na aparat fot., bo nawet plecaczka nie mieliśmy; pozdrawiam.

Maniu, a gdybym utknęła w dziupli? żartuję, nie miałam odwagi tam wejść, nawrzucali śmieci turyści; pozdrawiam cieplutko.

Asiu, będziesz zimą śmigać na nartach?
my mamy dosyć blisko, wpadamy do Bieszczadu znienacka; serdeczności.

Mażeno, dobre są takie niespodziewane wyjazdy, na początku człowiek ma opory, ale potem jest cudnie; tak sobie myślę, że Warszawiaków pewnie ciągnie bardziej na jeziora; pozdrowienia ślę.

Fallar, a na pogórzu mówią, że "idą na rogi"; pewnie, że masz rację z prawidłowym nazewnictwem; no niech Ci będzie, "kandelabry" z formacji kostnych:-) pozdrawiam serdecznie.

Antonino, nad połoninami zaczęło siąpić, ale my już wracaliśmy; Łopienka to bardzo klimatyczne miejsce; pozdrawiam.

Wkraju, nic, tylko na weekend w Bieszczady; teraz najpiękniejszy czas; pozdrawiam serdecznie.

Karola, te mgły najpiękniejsze rankiem, w dolinach rzek i potoków; pozdrawiam.

Sukienko, nasz Gucio to raczej mnie terroryzuje, a kiedy mnie nie ma, czeka grzecznie na swoją kolej, ancymon jeden; serdeczności.

domowa kurka pisze...

oj...dzięki za wędrówkę

Dom Rozalii pisze...

Bardzo lubię takie spontaniczne wypady :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Kurko moja kochana, dobrze mieć Cię przy boku; pozdrawiam serdecznie.

Rozalio, czasami są to wypady zupełnie na warickich papierach, ale takie są najlepsze; serdeczności.

grazyna pisze...

Najlepsze sa spontaniczne wypady, to prawda ale trzeba dwojga by takie wypady mogly byc realizowane...i u Was tak sie dzieje..szczesciarze! piekny spacer...sciskam

danawarsaw pisze...

Pani Mario,od kilku miesięcy "pochłaniam" pani blog,teksty i przepiękne zdjęcia. Napisałam do pani na priv.maila o skrzyni wiannej i z niecierpliwością czekam na odpowiedź. Serdecznie panią pozdrawiam Danka