niedziela, 15 września 2013

3600 km ... mam taki zeszycik ...

W dzień wyjazdu góry pożegnały nas przepiękną widocznością.
Co niektórzy pakowali plecaki i wychodzili już na szlak, my też zwijaliśmy się szybko, choć z ciężkim sercem ... przed nami daleka droga, przez Serbię.


A dlatego przez Serbię, że chcieliśmy zahaczyć jeszcze o Rumunię, ot tak... przejechać choćby przez nią ...
Wynalazłam jeszcze serbską osobliwość, Miasto Diabła, Djavolja Varoś, mocno zerodowane góry, z których zostały tylko trzony w kształcie słupów, z osobliwymi czapeczkami, a wiatr wygrywa wśród nich niesamowite melodie ... niestety, wąskie, kręte drogi, korki, ruch w ciągu dnia spowolniły naszą podróż, a my musieliśmy zdążyć w góry rumuńskie z noclegiem ... pędziliśmy naprzód ...
Po drodze mijaliśmy wioseczki, gdzie głównym zajęciem mieszkańców było garncarstwo ...


... przy drogach stały stragany pełne owoców, papryk, ziemniaków gładziutkich i równych jak malowanie, cebuli posplatanej w misterne warkocze i ogromnych bakłażanów ... nie mieliśmy tutejszych dinarów na zakupy ... przejechaliśmy tylko obok starożytnych ruin rzymskich.


Stanowisko to nazywa się Romulijana ... jak później poczytałam, byłoby co zwiedzać, ale jak zwykle czasu brak ... musimy jeszcze przekroczyć Dunaj.
Nagle błysnęło coś błękitnego po prawej stronie, tak, to szeroko rozlany Dunaj ...


... wzdłuż którego jechaliśmy sporo czasu ... niektóre domy tuż nad wodą ... nie wyobrażam sobie powodzi i tych terenów nad rzeką, które nawiedziła ... daleko, w czystym niebie niewyraźne zarysy gór ... Retezat, bardziej na wschód Parang ... to tam mamy dojechać. Kiedy przekroczyliśmy granicę, słońce zaszło, a przed nami jeszcze ponad 100 km ... szybko się napisało, a jechaliśmy cały dzień ...
Właściwie to po zeszłym roku, kiedy jechaliśmy przez transalpinę w chmurze, a widoczność była na 2 metry, powiedziałam sobie, że chyba tu już nie zajrzę ... tyle zdrowia mnie to kosztowało ...
Pogoda klarowna, niebo czyściutkie, może będzie dobrze ... wspinaliśmy się serpentynami w ciemnościach coraz wyżej ... jakieś stworzenie błysnęło ślepiami z rowu ... jenot? tchórz?
Z każdym zakrętem temperatura spadała na łeb, na szyję, przy 2 stopniach orzekliśmy, że jednk trzeba niżej poszukać noclegu, za zimno ... na dolnym parkingu opadły nas niedobre psy rumuńskie, noc przespaliśmy w samochodzie ... jeszcze oczy patrzyły przez szybę na morze gwiazd ... czy tyle ich, bo jesteśmy wysoko?
Zerwaliśmy się skoro świt, żeby zdążyć na wschód słońca na przełęczy Urdele ...



Nie zdążyliśmy, słońce szybciutko oświetlało szczyty wokół, zimno jak diabli, porywisty wiatr, za to widoczność obłędna ...



Wąska, asfaltowa droga prowadziła nas po najbardziej widowiskowej części Parangu ... powyżej jeden z niedobrych psów pasterskich, dopiero w domu, na komputerze go zobaczyłam ...




Widzicie ten niby-skalny ślad na dole zdjęcia? To wcale nie skała, tylko wylany nadmiar betonu z gruszki, który już nie był potrzebny ...



Zjeżdżamy już coraz niżej, w strefę lasów, droga po licznych serpentynach prostuje się i prowadzi wzdłuż malowniczej rzeki ... a nad nią letnie obozowiska romskiej ludności ...


Sklecone z byle folii namioty, okryte gałęziami, wśród nich samochody, już płoną ogniska, kobiety mieszają coś w garach, psy, dzieci, wozy z końmi ... zbierają jagody, grzyby, wynajmują się do prac w lesie, czy przy drogach ... całe lato wolni, z dala od ludzi ...
Jeszcze kawałek i jezioro ... całe w oparze z mgły ...


... wiatr przesuwa po powierzchni leciutkie, białe strzępki ...
Cała transalpina liczy ponad 100 km, najbardziej widowiskowa od południa, gdzie prowadzi połoninami Parangu, potem długo głęboką, wciosową doliną do miasta Sebes ...
Na śniadanie były kiełbaski mici pod kauflandem, mąż orzekł, że tam najlepsze, a na osłodę słodziutkie, rumuńskie ciastko ...


... niby tarta owocowa, ale nasączona na maksa słodkim syropem ... raz na jakiś czas można zjeść.
Kierowaliśmy się na Padis, z którego w zeszłym roku spędził nas deszcz ... też daleko jak licho ... ale coraz bliżej domu ... park narodowy, mnóstwo zjawisk krasowych, malownicze jaskinie, wąwozy, jeziorka bez dna ... można tu spędzić mnóstwo czasu ...
Mam taki zeszycik.
Notuję w nim najważniejsze rzeczy, kiedy przygotowuję trasę wyjazdową ... nazwy miejscowości, zjazdy z głównej drogi, tudzież zabytki czy osobliwości przyrodnicze ... tak z roku na rok.
Mijane nazwy miejscowości wydały mi się znajome ... rzut oka w zeszycik ... to tu mieliśmy być w zeszłym roku ... Góry Bihor ...


... tabliczka wskazuje 50 min. z przełęczy Vartop do celu, niby niedaleko ... stroma ściana z luźnych kamieni ... potem teren wypłaszcza się i już idziemy prawie bez wysiłku ... kończy się las i szlak wyprowadza nas na przepiękną łąkę ...


A za łąką rezerwat Groapa Ruginoasa. Jest to wielkie zapadlisko, potężna dziura w ziemi na wysokości prawie 1400 m n.p.m.


Jeszcze 80 lat temu płynął tutaj w małym wąwozie potoczek, ale w tak niedługim czasie, na skutek dużych procesów erozji powstał kanion o głębokości 100m i średnicy 600m.


Erozja nadal postępuje tu bardzo szybko, stojąc na krawędzi urwiska słychać co chwile osuwające się kawałki ziemi i kamieni.


Otchłań co chwilę zabiera coraz więcej otaczającej ją góry, niektóre drzewa rosną już praktycznie w powietrzu.


To tutaj Bear Grylls w odcinku Szkoły Przetrwania, poświęconemu Rumunii rozpoczynał swoją wędrówkę po tutejszych dzikich górach.


Ten widok robi wrażenie, miejscami jak na księżycu ... bez przerwy wydzierałam się na męża, żeby nie zbliżał się do krawędzi ... przecież z tej otchłani nie można by nawet wyjść o własnych siłach.
Stąd już prosto na Padis ... nowiutka, unijna droga, asfalt jak masełko, szybko pokonujemy te 20 parę kilometrów, dzielących płaskowyż od Pietroasy ... akuratnie słońce zachodziło i znowu zimno.


Na sam koniec wzięliśmy pokój w pensjonacie, bo pod namiotem za zimno, jak dla mnie ... zjedliśmy porządny posiłek, ja oczywiście ciorbę, tym razem z dodatkiem śmietany i ostra papryczka obok miseczki ... ilekroć jesteśmy w Rumunii, ja zawsze zamawiam ciorbę, i za każdym razem smakuje inaczej ... i za każdym razem smakowita jak nigdzie.
Padis o świcie ... już wyjeżdżamy ...


... to miejsce jest dziwne ... w surowym krajobrazie, wśród pastwisk, wyasfaltowana droga, tak samo jak na transalpinie ... z jednej strony łatwo tu wyjechać, a z drugiej żal, że straciło tyle ze swego uroku ... własnie tutaj kończy się to cywilizacyjne udogodnienie.


Cudowne mgły w dolinie, białe jak mleko ...


... owieczki jeszcze śpią w zagrodzie, a my mkniemy w stronę granicy, omijając po drodze większe miasta ... tak samo na Węgrzech, jak i na Słowacji. Kiedy przyjechaliśmy do chatki, westchnęliśmy tylko, no! teraz można odpocząć odrobinę, jeszcze cały, wolny dzień przed nami ...
Na to konto zakupiliśmy produkty do ugotowania gulaszu, ale tak jak serbskie czy rumuńskie kobiety ... na żywym ogniu przy domu, w kociołku ...


... wsad do garnka, mięsa różne + warzywa, do tego zioła w obfitości ... i niech się dusi wolno na ogniu ...


Pyszne to wyszło, pyszne ... jeszcze do domu zabraliśmy ...


A z wojaży przywieźliśmy sobie do skosztowania "smokve" z Czarnogóry ... na każdym straganie taki napis, co to jest do licha?


... to figi, które znałam tylko w postaci suszonej ... smak niezbyt przypadł mi do gustu ... a te podłużne cebule, to z Rumunii ... słodka, sałatkowa, delikatna w smaku, nie zostawia zabijającego oddechu ... już znalazłam cebulki do posadzenia na mojej grządce pod nazwą "cebula florencka", we Wspaniałych ogrodach Maryli ...


 ... i takie coś ... to wcale nie kości dinozaura, to kamienie znalezione na wyrobisku pod Ostrogiem, niedaleko kafany Podstienije ... mają wyżłobione świetne otwory dla ryb ... będą do akwarium, tylko trzeba je elegancko wyszorować.


To już koniec moich wyprawowych wspomnień, dzięki, że wytrwaliście do końca.
Może komuś przydadzą się przy okazji planowania wyjazdów w podobne miejsca.
Jeszcze wspomnę, że kawałek przed wyjazdem kupiliśmy nowy namiot, zgrabną "dwójeczkę", która rozkłada się w 2 sekundy ...


... 4 szpilki i namiot stoi. Składa się go też tak szybko, tylko trzeba umieć ... szkoliliśmy się z filmikiem na YT jakiś czas temu, niby udawało się ... gorzej potem, na kempingu, jakoś nic nie wychodziło ... a powinien złożyć się w zgrabne kółko ... wreszcie pomógł nam zaprzyjaźniony człowiek, który mówił, że męczy się z takim już trzeci rok ...
Sympatyczni ludzie, którzy jechali do Albanii, też taki mieli ... rano usłyszeliśmy: Mikołaj, Mikołaj, chodź pomóż mi złożyć ten wymysł szatana!


Pozdrawiam Was serdecznie i ciepło, dzięki za odwiedziny i dobre słowa, dziś zaczęło u nas lekko kropić, może wreszcie przyjdzie deszcz i nie będę musiała wozić wody 60 km? a jak grzyby? są? do miłego, pa!















18 komentarzy:

mania pisze...

Marysiu, tak ciekawie opowiadasz, że chciałoby się zaraz tam pojechac i zobaczyć wszystko na własne oczy :) I u nas deszczowy weekend zatrzymał mnie w domu a tu nowiutka mapa Niskiego czeka, szlaki wołają.
Pozdrawiam serdecznie

Anna Kruczkowska pisze...

Widoczność faktycznie obłędna. A zapach tego gulaszu z kociołka poczułam przez ekran ;)

Mażena pisze...

Napiszę,że bardzo bym chciałabym tam pojechać! Fantastyczne zdjęcia!
Na grzybach byłam w ubiegłym tygodniu, bo moje Kabaty to rezerwat, trzeba daleko jechać i znalazłam tylko ja, tylko dwa ale na bazarkach są!
Szkoda, że już koniec, może jeszcze coś wyszperasz.

Pellegrina pisze...

Mario, gdyby się miało miesiąc na taką trasę to byłoby zwiedzanie i smakowanie niespieszne ale coraz nowe dziwy wołają i trzeba się zmieścić w podziwie i zachwycie w dysponowanym czasie. Mnóstwo zobaczyliście i pięknie się z nami dzielisz.
A twój zeszycik to skarb.
Mimo, że mam prąd, dużo gotuję i duszę na ognisku, zupełnie inaczej smakuje. Tylko takiego cudnego żeliwniaka nie mam - narazie.
Namiocik wygląda na sprytny, ale żeby trzy lata były potrzebne na jego ujarzmienie - nie do wiary!
Popaduje i u nas, niech nawilży grzybnię a będzie radość.

Unknown pisze...

Cudowne krajobrazy!Będzie gdzie zaglądać i co planować na przyszły rok!Grzyby są jak najbardziej .U nas pierwszy raz pojawiły się kozaki koło domu ,więc cały koszyk dzisiaj przyniosłam ze spaceru z psami kozaki i maślaki,przypuszczam ,ze w lesie będzie niezłe żniwo.
Dziękuje za piękne foty :)
Pozdrawiam serdecznie
AniaA

Natalia z Wonnego Wzgórza pisze...

Cudowna podróż, na pewno kiedyś się przydzą Twoje opisy.
Grzybów jest zatrzęsienie, a ja nie mogę ich zbierać i krew mnie zalewa.
Pozdrawiam ciepło!

Unknown pisze...

Rumunia także jest moim wycieczkowym marzeniem. Dziki, niedostępny kraj. Mówią, że strach wybierać się tam samemu...Dzięki Tobie mogłam zobaczyć kawałeczek tego świata, a dzięki Twoim opisom mogłam poczuć się, jakbym tam była, choć przez chwilę.
Za oknem deszczowe chmury wiszą w powietrzu, pada od kilku dni już. Grzyby są, jak to po deszczu, ale grzybiarzy jeszcze więcej. Chociaż i tak każdy może uszczknąć coś dla siebie,tyle ich jest, tych grzybów:)

Joanna pisze...

a wiesz... podziwiam Was... bałabym się takiej podróży a przynajmniej spania w samochodzie...
za to zdjęcie i widoki cudowne !

Ania z Siedliska pisze...

Wspaniała wyprawa. Jakie piekne sa te kraje, takie cudownie zielone i wydaje sie, że nie zepsute "cywilizacją". Co to jest ciorba ? Byłam w Rumunii ale nigdy jej nie jadłam. Grzybów u nas nie za wiele ale teraz pada kilka dni, może sie ruszą. Buziaki !

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maniu, opisuję tylko moje odczucia, co mnie się podoba, a pojechać jak najbardziej warto, z chęcią powtórzyłabym taki wypadzik, może chociaż malutki do północnej Rumunii; deszczu ciągle mało, Wiar za chwilę zniknie; pozdrawiam serdecznie.

Ruda, rzadko zdarza się taka widoczność w górach, ale mieliśmy szczęście trafić na wyż z powietrzem polarnym, on dał taką przejrzystość powietrza, i mróz w nocy, szyby skrobaliśmy; gulasz pyszny, bez żadnych zagęstników, warzywka nadały mu odpowiednią konsystencję, i powolne bulgotanie; pozdrowienia ślę na drugi koniec mapy.

Mażeno, a ja myślę, że uda Wam się, lubicie z mężem takie miejsca; ciągnie mnie w las bardzo, lubię zbierać, tylko co potem zrobić z nadmiarem, marynowanych nie lubię, sosik od czasu do czasu, suszone mają w mojej kuchni największe powodzenie; e, chyba za dużo tych klimatów wyprawowych, już spauzuję; serdeczności ślę.

Krystyno, o tak, w miesiąc to można by zjeździć pół świata, a my tak zawsze wydzieramy te parę chwil i wyciskamy je na maksa, a kiedy odpoczywać? też kradzione chwile w chatce; właśnie przed chwilą oglądałam filmik ze składania tego potwora, ale gdybym miała powtórzyć, znowu zgubiłabym kolejność, iście sztański wymysł;
ostrzę się na popołudniowy wypad na maślaczki, ulubione nasze na sosik; pozdrawiam serdecznie.

Anulko, żeby choć w części przydały się komuś nasze doświadczenia; wczoraj byliśmy w pogórzańskim lasku, maślaki w 2/3 robaczywe, takoż kozaki, a borowików jeszcze nie widać; i ja pozdrawiam.

Natalio, nie martw się, noga ważniejsza, a grzyby będą w następnym sezonie; i ja pozdrawiam, i szybkiej sprawności nożnej życzę.

Weroniko, nie słuchaj, co mówią, bo to nieprawda, to normalny kraj, a my patrzymy na niego przez pryzmat żebrzących Romów; ale nie Ty pierwsza, też miałam takie obawy, a już jesteśmy tu piąty raz i nic złego nas nie spotkało, a ja coraz bardziej zadomowiona, i zauroczona bez reszty;
lubię las, grzyby, tylko przerabiać ich potem nie lubię; pozdrawiam bardzo cieplutko.

Joanno, czego bałabyś się? spanie w samochodzie też niestraszne, trzeba tylko wybrać odpowiednie miejsce, najlepiej z dala od ludzkiej ciekawości; nie raz już spaliśmy w samochodzie, w różnych krajach, tylko niewygodnie bardzo; serdeczności.

Aniu, na pewno ją jadłaś, ciorba to rumuńska zupa; zupa jak zupa, z dużą ilością warzyw, gotowana na mięsie, różne rodzaje; jest zakwaszana, przez to wyrazista, no i tak pyszna, jak nigdzie; nie skusiłam sie tylko na ciorba de burta, flaki zabielane śmietaną i zakwaszane, a może warto?;
oj zepsute, zepsute, jak wszędzie, pokazywałam tylko ładne miejsca; deszczu u nas dalej jak na lekarstwo, ziemia wyschnięta poniżej metra, i tydzień deszczu by się przydał; pozdrawiam Cię, Aniu, serdecznie.

Izydor z Sewilli pisze...

Chłonę z wielka przyjemnością Twoje opowieści i napawam oczy widokami ze zdjęć i ...marzę, tęsknię do takich krajobrazów.
Naczynia gliniane do gotowania uwielbiam, ale zostały mi tylko te do pieczenia,mały garnuszek na zupę. Gar do gotowania duży wydziela jakiś dziwny zapach. Nie mogę go używać. Na zdjęciu widzę tyle różnych glinianych naczyń. Dziękuję za te relacje podróżnicze bardzo i pozdrawiam Was serdecznie

JolkaM pisze...

Mario, grzybów potąd! Ale co tam grzyby przy takich smaczkach podróżniczych jak te Wasze. Pięknie było. :)

ankaskakanka pisze...

Oj Mario, sprawiasz, że zaraz za Tobą pojechałabym przekonać się na własne oczy, że ta kraina jest tak piękna, jak pokazujesz na zdjęciach. nie ma nic bardziej budującego i piękniejszego, jak podróżowanie, i jednocześnie karmienie swego ducha tymi wrażeniami. Moim marzeniem jest jednak Skandynawia, i polskie góry mnie pociągają....oj, życia nie starczy, a remont kuchni się szykuje, ot taka przyziemna sprawa.
Pozdrawiam

Inkwizycja pisze...

Oj Marysiu, Ty wiesz, że mam słabość do Rumunii... zawsze się zastanawiałam, jak Ty to robisz, że pamiętasz tyle szczegółów, takie drobiazgowe i obszerne są Twoje relacje ;) uwielbiam je czytać i oglądać;))
Grzybów zatrzęsienie, na urlopie żywiliśmy się nimi, we wszelkich konfiguracjach ;-) Wyjątkowo mało ten urlop nas kosztował, piwo czeskie tanie, do tego rohliki, jajka i już mieliśmy śniadanie czy kolację;)
Może kiedyś skorzystamy z Twoich notatek...
Ściskam czule ;)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Owieczko, pamiętam, pamietam, Twoje ulubione, klimaty bałkańskie i ... Wlenia;
z naczyń glinianych to używałam tylko do pieczenia chleba, choć i kurczak niezły z warzywami wyszedł, muszę gdzieś poszukać właśnie takich małych do zapiekania, może zupy cebulowej? Twój gar pachnie, bo może był porowaty i nabrał w siebie jakiegoś tłuszczu, który potem zjełczał; serdeczności ślę.

Jolu, byłam wczoraj na maślakach w młodniku, część już ususzona, i będą również maślaki w śmietanie, nasze najulubieńsze; a nas jakoś dalej wodzi, nosi, jakby to powiedział pan Ziemianin, jesień sprzyja wędrówkom, bo chłodniej; pozdrawiam z nitką babiego lata.

AnkoSkakanko, widzę, że wróciłaś do starych, sprawdzonych nazw; o tak, przekonanie się na własne oczy grozi całkowitym zauroczeniem, nas też Rumunia omotała; Skandynawia? też myślałam; remonty przeżyłam już, okropności; pozdrawiam serdecznie.

Inkwizycjo, trzymam w poczcie artykuł, który przesłałaś, może uda nam się przejechać Mocanitą, bo jeszcze nie powiedzieliśmy: stop Rumunii; też rzadko korzystamy z gastronomii, chyba, że jakieś lokalne specjały, a piwo obowiązkowo musi być smakowane, z reguły jest bardzo dobre, lepsze niż nasze; pozdrawiam cieplutko.

Magdalena pisze...

Przyjemnie tak poczytać, pooglądać, potęsknić za włóczęgą. Kiedyś z rodzicami lubiliśmy się poszwendać po górach, potem były wyprawy zagraniczne. Własnym autem, z namiotem. Zostały wspaniałe wspomnienia. :)
Pozdrawiam serdecznie :)

malaala pisze...

Wow !!!Obłędne zdjęcia!!!! :)Pozdrawiam serdecznie!!!!Kocham takie wyprawy!!!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Magdaleno, nocowaliśmy w pięknych miejscach, widok na góry po otwarciu namiotu, albo na morze o świcie; wszędzie pięknie, ale z wielką radością wróciliśmy do domu; i nam zostają wspomnienia, na zimowe wieczory; i ja pozdrawiam.

Malaalu, wyprawa trochę w nieznane, ale przecież wszędzie mieszkają ludzie; góry najładniejsze o wschodzie słońca, takie wyraziste, tylko zimno było diabelnie, szron zeskrobywaliśmy; pozdrawiam Cię.