Jednym z punktów programu był koncert zespołu KSU.
Ponieważ późno przyjechaliśmy do chatki, trzeba było długo palić , żeby się dostatecznie ogrzała i w końcu z żalem zrezygnowaliśmy z wyjazdu.
Bardzo lubimy ich piosenkę Moje Bieszczady, wsłuchajcie się w słowa, które doskonale wpisują się również w klimaty Pogórza ...
Skoro z wyjazdu nici, a płyta kuchenna zaczęła przyjemnie grzać, zabraliśmy się za robienie bigosu.
Pokrojona wędzona słonina, do tego kawałek boczku, resztki szynki, kiełbasy, sporo cebuli, kapusta kiszona i surowa pół na pół, przyprawy, suszone grzybki, i co się tam jeszcze nawinie pod rękę.
Potem całość została zalana winem, i pyrkotał sobie ten bigos na winie prawie przez trzy dni na kuchni, powoli ogrzewany, odstawiany, ogrzewany, odstawiany, aż stał się brązowy, pachnący, esencjonalny.
Tu jeszcze w początkowej fazie, za naczynie do gotowania służy mi podarowany przez siostrę spód od prodiża. Super to garopatelnia, bo nie przypala, choć może wizualnie niezbyt:-) a ileż powideł, marmolad, dżemów czy keczupów tu się wysmażyło:-)
I tak w sobotę rano zastanawialiśmy się, gdzie ruszyć.
Śnieg po nocnym mrozie chrupał przyjemnie pod nogami, widoczność była doskonała, niebo błękitne, trzeba coś wybrać z widokami. Był plan na Połoninki Arłamowskie, ale w końcu zdecydowaliśmy się na pobliskie Połoninki Rybotyckie, Horodżenne widoczne z naszego okna, a i co najważniejsze, auto nie będzie przeszkodą.
Ponieważ psy zostawały w domu, przeszliśmy cichcem za chatką, żeby nas nie widziały, a potem łąkami zeszliśmy do potoku. Woda wypłukała kamienie, tworząc stopień, po którym można przejść w miarę sucha nogą, potem leśną drogą coraz wyżej i wyżej.
Ot! i zgryzota mojego męża, kwitnąca już gdzie-niegdzie leszczyna.
Za wcześnie, pszczoły nie zdążą zrobić oblotu, żeby pobrać pyłek, może chłody wstrzymają zbyt wczesne kwitnienie.
Na łąkach bardzo dużo zwierzęcych tropów, przede wszystkim wilczych. Trasy krzyżują się, widać doskonale "sznurowanie", kiedy kilka idzie za sobą, trafiając dokładnie w ślad poprzednika ...
Jesteśmy już dosyć wysoko, za naszymi plecami tym razem chatka, z perspektywy łąk "zapotocznych" ...
Przy ścianie lasu jest bardzo ciepło, słońce promieniuje odbite od śniegu, można śmiało rozpiąć kurtkę, zsunąć z czoła czapkę, pot perli się na twarzy ... ruszamy dalej, do grzbietu już niedaleko ... śnieg zmiękł, już nie trzaska pod butami.
Troszkę z obawą ruszamy dalej, bo usłyszeliśmy niedaleko trzy strzały, panowie z fuzyjką nie próżnują, pewnie gdzieś w Lesie Niemieckim odbywa się polowanie, a my mamy zamiar przechodzić przez ten las. Może zanim tam dojdziemy zwiną się, a zwierzyna ucieknie, oby!
Już znaleźliśmy się na grzbiecie, w oddali na południu majaczą Góry Sanocko-Turczańskie, z lekka przymglone odległością. My idziemy na północ, po lewej stronie Kopystańka ... słychać głosy niesione wiatrem ... to schodzą turyści, inne dwie osoby na samym szczycie. Widać, że piękna pogoda nie tylko nas wyciągnęła w teren ...
Choć Kopystańka kusi, odbijamy teraz w prawo, właśnie w kierunku Lasu Niemieckiego.
Jeszcze po drodze na skraju zarośli wyrosła nowa "ozdoba" nieskażonego krajobrazu ...
Ja nie wiem, tak nadzór budowlany ściga ludzi, karze za dodatkowy schodek, okno, 20 cm ściany, a tu pozwala na takie ozdobniki, w takim krajobrazie ... natura 2000, park krajobrazowy, czy nie da się nijak ujarzmić zakusów myśliwych na wszelkie zawłaszczenie terenów? doskonale wiedzieli, gdzie postawić tę ambonę, przychodziłam tu po trzcinę dla murarek, w niecce pod pagórem odpoczywały w słońcu stada jeleni, a teraz?
Na łące ślady żerowanie saren, bo malutkie kopytka ... rozgrzebany śnieg, wyjedzona trawa ...
Jeszcze przez chwilę wspinaliśmy się wyżej i wyżej, potem skrajem młodnika i łąką dotarliśmy do starego lasu. Smutny to widok, wycięty prawie w pień, dziesięć drzew wyciętych, jedno zostawione. Co prawda są nasadzenia nowe, maleńkie jodełki między pniakami, mój Boże, kiedyż to urośnie?
Tak, stan się zgadza, powierzchnia lasów nie ruszona, rośnie? rośnie!
Teren tutaj urozmaicony głębokimi wąwozami i w każdym płynie strumień, a wszystkie one spotykają się w tym głównym, który na początku drogi przekraczaliśmy. Gdyby tak spojrzeć z góry, to przypominają nerwy liścia, tyle tych dopływów ...
Przeszliśmy po prowizorycznym mostku nad potokiem, rozjeżdżona droga malowniczo zawinęła się w serpentynę i znowu zaczęliśmy się wspinać do góry. Nic już tu nie nakombinujemy, trzeba iść jak prowadzi, bo nie będziemy się drapać po krzakach ... gorzej, jak się skończy na wyrębie:-)
Nie skończyła się, szliśmy coraz dalej i dalej, zastanawialiśmy się tylko, gdzie nas wyprowadzi, czy na składzie drzewa pod Koniuszą, czy może gdzieś w połowie ... wyszliśmy na składzie ...
Zajeżdżony śnieg, ślady butów, to tutaj zebrali się myśliwi ... patrzyłam tylko, czy nie ma gdzieś śladów krwi ... nie było. Pozostał nam ostatni odcinek drogi, teraz już asfaltem. Słońce świeciło prosto w twarz, pot moczył czapkę, w nogach czuło się przebytą drogę. Jeszcze drzewa porośnięte bluszczem, zielone, bo nie było mocnych mrozów ...
Zobaczcie, jak oplatają drzewa włochatymi pędami ... nie czynią im szkody, a drzewa są podporą w drodze ... do nieba?
Drzewo uschło, jeszcze stoi, kiedyś runie razem z bluszczem ...
Naszą drogą zeszliśmy do chatki, wypuściliśmy psy, a potem jeszcze trzeba było zjechać w dolinę do sklepu, bo pieczywa nam zabrakło ...
W sklepiku dowiedzieliśmy się przy okazji, że niedźwiedź nad Makową jeszcze nie śpi, widują jego ślady powyżej zabudowań. Pewnie to ten, który gdzieś tam pomieszkuje w masywie Kanasina, na Przedkanasiniu ... no i jak tam można szukać języcznika? w życiu!!!
Pod chatką niespodzianka, nieoczekiwana jeszcze, a miła ...
Krety ryją kopce, wyrzucając niezmarzniętą ziemię na śnieg ... nie będzie zimy? niech będzie, tylko żeby mrozów zwariowanych nie było:-)
Dzień pożegnał nas takim zachodem słońca, nie zapowiadał on dobrej pogody na niedzielę.
I dziś powiało halnym, deszcz pokropił, trzeba było wracać do domu.
Staszek K. napisał, że kserotermy to stan umysłu. Bardzo mi się spodobało:-) :-) :-)
A tak przy okazji ... znowu miałam wariacki sen. Przyśniło mi się, że mąż sprzedał "Nasze Pogórze", a w zamian przywiózł mnie do dziwnego domku, na mikrej działeczce, ciemnej, bo w wysokich świerkach, a ja gorzko płakałam: Coś ty zrobił! Gdzie ja tu będę na moje łąki chodzić!
Obudziłam się z takim żalem ... dobrze, że to tylko sen:-)
I mieliśmy gości w sobotę, Anię i Stefana, i oglądaliśmy niezwykłe zdjęcia przyrody, przywiezione z Wizji Natury 2017 z Izabelina, i słuchaliśmy ciekawych opowieści ... to była dobra sobota.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!