sobota, 13 lipca 2019

Pogrom ...

Odkład to jest zaczątek nowej rodziny pszczelej.
Zdarza się również, że gdy nie ma wokół pożytku, mocniejsze ule ruszają na rabunek, a gdzie? do słabszego ulika, gdzie jeszcze nie ma strażniczek u wejścia, mało jest pszczół, a jedzenie podane. Przy okazji rozbójniczki wybijają pszczoły, a zdarza się, że i matkę.
Najlepszym lekarstwem jest wywieźć taki ulik gdzieś dalej, żeby te nie ruszyły w pościg. U nas koniec łąki nad potokiem jest daleko, ale i to nie pomaga, więc pan pszczelarz przywiózł ulik do naszego ogrodu przy domu "stacjonarnym".
Ustawił go w zaciszu ogrodowego zakątka, za plecami rósł ogromny krzak, po bokach również, a pole startowe to też ponad krzakiem kaliny, tak, że pszczoły startowały wysoko, nikomu nie wadząc ani nie strasząc. Jasiek miał nakazane, żeby tam nie chodził w pobliże na wszelki wypadek, zresztą on mówi, że też będzie mieć taki strój jak dziadzio i też będzie pszczelarzem:-)
Co rano z kubkiem kawy stałam ukryta za krzakiem i patrzyłam, jak te malutkie stworzenia pracują od samego świtu, a ranki były rześkie bardzo, w okolicach 10 stopni, przyznacie, że temperatura rewelacyjna jak na lipiec.
Wczoraj późnym rankiem zobaczyłam na trawie przed ulikiem kilka pszczół ..., e, tam, patrzyłem, czy mają jedzenie, pewnie strząsnąłem kilka przy okazji - rzekł pszczelarz.
Jednak pszczół było coraz więcej, porażone, niemrawo ruszały się w trawie, a potem nieruchomiały .... miały na tyle siły, żeby wrócić do domu, pod ul i tutaj zginąć. Spadały z góry, spadały z ula, na ziemi u wlotka brązowo od owadów ... Boże kochany, jakiś tępy arogant ludzki wykonał trujący oprysk rano na swoje ogórki, albo dynie, albo coś innego kwitnącego, nie bacząc na nic i struł nam pszczoły, zresztą nie tylko nam. Gdzie szukać takiego przestępcy, gdy pszczoła lata w zasięgu do 1,5km?
Przecież takie rzeczy robi się wieczorem, kiedy owady idą spać, jak można być tak bezdusznym, obojętnym, tyle mówi się o ochronie pszczół, przyrody ...


Przełknęłam bolesną gulę żalu, która ścisnęła mi gardło, otarłam łzę, żeby nie rozkleić się zupełnie.
Nic nie można było zrobić, pomóc jakoś, prawie wszystkie lotne pszczoły zginęły ... to jeszcze nie koniec pszczelej rodziny, te, które są w ulu przetrwają, ale wszystko rozciągnięte w czasie. Nie wiem, czy rodzina zdąży odbudować się i nabrać sił do zimowania, kto przyniesie im do ula naturalny pokarm, ten sztuczny dostaną od nas ... jest to okropne przeżycie dla pszczelarza, opiekuna pasieki, i dla mnie też, choć tylko stoję z boku i obserwuję.


Po tygodniu nieobecności wczoraj wróciłam na Pogórze.
Ogólny głód obserwuję w przyrodzie, ptaki nie mają co jeść. Wszystkie krzaki porzeczek objedzone doszczętnie, kilka gruszek, które spadły na ziemię, wydziobane do ogryzka, ostał się tylko agrest, za duży na ptasie dzioby, a może i do niego wkrótce dobiorą się.


Napiszę teraz o moim Guciu, kocie kuternodze.
Po leczeniu u weta ogólny stan poprawił się bardzo, jednak łapka nie wróciła do sprawności ... porażenie nerwu pasa barkowego, ostateczny wyrok - amputacja łapki.
Przyznam, że ciągle liczyłam na cud, że może chociaż będzie podpierać się na niej ... nic z tego.
Ciągnie się za nim bezwładna kończyna, wręcz przeszkadza mu, sierść przetarła się, a nawet pojawił się mały strupek, stąd krok do infekcji.
Uszyłam mu z mężowskiej skarpety ochraniacz, bardzo stylowy, czarny z białym dodatkiem, nawet nadmiar zawinęłam w mankiecik ... kot przespał noc, potem ruszył w teren, a ja znalazłam ochraniacz zupełnie blisko domu, przy szopie z drewnem. Po prostu za luźny, zsunął się zaczepiwszy na jakiejś przeszkodzie ... z kolei nie mogą zrobić za ciasnego, bo choć łapka niewładna, to krążenie w niej jest, łapka jest cieplutka. Znalazłam przylepiec taki oddychający na włókninie z opatrunkiem, przylepiłam do łapki w miejscu, gdzie ociera o ziemię i na razie sprawdza się. Co kilka dni zmieniam przylepiec, ale kot przynajmniej nie ociera sobie łapki do krwi. Dojrzewam powoli do tej amputacji, bo co będzie w zimie?


Smutny to post, ogólnie nastrój jakiś jesienny, jak nie lipiec i nie lato.
Piszę go na tarasie pogórzańskiej chatki, gdzieś w dolinie wydziera się dzięcioł czarny, na łąkach słychać jeszcze derkacza, nawołują tęsknie orliki, pewnie młode uczą się latać ... o! naszczekuje też jelonek. Myszy smyrgaja w drzewie pod wędzarnią, denerwując Mimę, która po pełnej misce z pewnością zdrzemnęłaby się trochę. W powietrzu bezruch, pochmurno, na razie nie widać słońca, ma dziś padać deszcz ... pewnie na osłodę upiekę drożdżówkę z kruszonką:-)



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!


P.s. Drożdżówka z kruszonką i dodatkiem żurawiny upieczona, jakoś tak się dzieje, że im mniej zwracam uwagę na przepis, tym lepsza wychodzi:-) Po południu przeszła najprawdziwsza burza z solidną ulewą, z piorunami i grzmotami przewalającymi się po niebie, ziemia ma chwilę wytchnienia od suszy, jest zimno.


16 komentarzy:

Aleksandra I. pisze...

Tak, to taki nostalgiczny post. Coraz częściej zadaję sobie pytanie w jakim kierunku zmierzamy. Zaczynamy świadomie lub mniej wyniszczać się. Brak szacunku dla tych istot niżej postawionych - czy aby niżej (to też wymysł człowieka). Myślę, że kotek poradzi sobie z trzema łapkami, podobnie jak radzą sobie psiaki. A gorzej byłoby jakby jakieś zakażenie wdało się. U nas dopiero dzisiaj trochę zaczęło padać. Jednak czy to pomoże rośliną wszystko schnie na pniu.
Pozdrawiam serdecznie.

Maks St pisze...

Proszę, nawet nie wiedziałem, że pszczółka pszczółce wrogiem... Drożdżówka wygląda rewelacyjnie, aż bym zjadł kawałek! Pozdrawiam! ;)

Krzysztof Gdula pisze...

Przed chwilą jadłem jogurt z miodem gryczanym…
Historia zrobiła na mnie duże wrażenie, Mario. Uświadomiłaś mi siłę przywiązania pszczelarza do swoich pszczół, ale też tragedie, jakie się wydarzają wśród tych owadów, a które są zupełnie nieznane większości ludziom.
Nie pamiętam ilości pożywienia dla nas i innych zwierząt, które rośnie dzięki pszczołom, ale jest to spora ilość.
Świadomość ekologiczna ciągle jest u nas za mała, a tutaj trzeba jeszcze wejść jakby na wyższy poziom. Trzeba ludziom uświadomić sobie fakt niezaprzeczalny: wszystkie istoty żywe są ze sobą związane zależnościami, razem tworzymy życie Ziemi, a my, mając możliwości, powinniśmy chronić różnorodność życia, a nie panoszyć się jakby cała Ziemia naszą była.
Bo tak nie jest.

Olga Jawor pisze...

Twój tekst o pszczelim pogromie skojarzył mi sie bardzo z moim starym postem o zmasowanym ataku lisa na nasze kury, w czasach, gdy mieliśmy ich jeszcze dużo. Potem zostało niewiele i od tej pory zaczął sie powolny upadek naszej hodowli.
Bardzo mi przykro, że taka krzywda stała sie Twoim pszczołom, Marysiu. Biedne, niewinne stworzenia strute przez jakiegos bezmyślnego człowieka. Ręce opadają na takie coś. W naszych okolicach też psykają randapem i innymi świństwami. czasem czuję jak piecze mnie w gardle i w oczach. I nic nie mozna poradzić. A człowiek chciał zyc zdrowo, ekologicznie...ech!
Uściski srdeczne ślę Ci, droga sąsiadko z sąsiedniego Pogórza!*

agatek pisze...

Za mało się mówi, powinno się trąbić na dzień dobry w wiadomościach lub w przerwie na reklamę bo to jest koszmar! - mówię o pszczołach. Kolejną część przeczytam jak ochłonę.

Pellegrina pisze...

Nie dość że susza i mało pożytku dla pszczół to jeszcze bezmyślny wandalizm i to bezkarny, bo trudno zlokalizować sprawcę.
Też obserwuję naloty ptasząt na moje owoce. Nawet nie spróbowałam truskawek, poziomek kilka posmakowałam. Doszczętnie objedzone wiśnie i porzeczki, dobrze że borówki zdążyłam osłonić siatką bo nic by nie było dla mnie tylko ptasia stołówka.
Żal Gucia ale cóż poradzić jeśli noga bezwładna, ważne że ogólny stan zdrowia lepiej.
Post smutny ale łąki cudne mimo suszy.

mania pisze...

Tegoroczna susza sieje spustoszenie w przyrodzie.Szkoda pszczół.

Beskidnick pisze...

A propos oprysków, taki tekst z okolic Łacka zasłyszany na weselu szwagra.
"Malo ci tyj stodoły ci sie za moje pscółki spoliła?" Też chodziło o źle wykonany oprysk.
Co gorsza różne bałwaństwo blogowe (choćby blog "to tylko teoria") pozujące się na naukowość z uporem twierdzi że opryski nie są szkodliwe dla zapylaczy a już dla pszczół miodnych to w szczególności...

wkraj pisze...

Smutny ten post, susza dokucza przyrodzie u nas praktycznie wszystko popalone, maliny jak suszone rodzynki a już wytrucie pszczół dobija. Życzę lepszych dni.

Grażyna-M. pisze...

Bezmyślność i bezduszność ludzi jest straszna. I nie dociera, że przez to sobie też szkodzą. Jak dotrze, to już będzie za późno...
U nas sucho, zimno, z drzew spadają żółte liście, niektóre drzewa już się przebarwiają. Zboża niemal nietknięte, a się już sypią. Zwierzęta podchodzą coraz bliżej ogrodów, a u nas nawet w kranach wody nie ma i nie wolno podlewać. Z owocami kiepsko. Ciężki rok, nieciekawie się na zimę zapowiada.
Pozdrawiam serdecznie.:)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, zdecydowanie w złym kierunku idziemy, i to od dawna, niszczymy sami siebie, pokoleń trzeba, żeby zmienić świadomość ludzką; Gucio doskonale daje sobie radę, to raczej dla mnie trudniejsze do przyjęcia, że trzeba będzie obciąć mu łapkę' pozdrawiam.

Maks, to sa osobne rodziny, każdy ul walczy o przetrwanie, a jak nie ma pokarmu, to walka bez pardonu:-) pozdrawiam.

Krzysztof, pszczelarz z zamiłowania opiekuje się swoją pasieką, inaczej w tych wielkopowierzchniowych, tam nikt nie patrzy na pszczoły, mają pracować, przynosić dochód; depczą po nich, przecinają maszynami, gniotą, kto przejmowałby się garścią pszczół; my to wiemy, że życie wokół trzeba chronić, ale ważniejszy jest rachunek ekonomiczny; wczoraj przeczytałam, że człowiek zabije wszystko wokół, potem sam strzeli sobie w łeb, a dopiero wtedy ziemia odrodzi się ... trochę to drastyczne, ale zawiera jakiś sens; pozdrawiam.

Ola, czy zwierzęta duże czy małe, człowiek podejmuje się opieki i serce boli, kiedy ktoś je skrzywdzi, a zwłaszcza tak bezmyślnie; pryskają randapem, potem w tym żyją, wychowują dzieci i chorują, chorują; gdzie by uciec, żeby człowieka nie dopadło to niszczenie środowiska? pewnie nie ma już takiego miejsca na ziemi; pozdrawiam.

Agatek, może gdyby jeszcze dobrodziej zagrzmiał z ambony, to do niektórych coś by dotarło:-) kasa się liczy, co tam jakieś pszczoły ... rozumiem, pracuje się ciężko na polu, to coś się chce z tego mieć, ale wystarczy zastosować tylko oprysk do pory dnia i będzie lepiej; pozdrawiam.

Krystynko, opryski wykonywane w dzień to zbrodnia na naturze; ten rok jest ciężki, będzie głód wśród ptactwa, bo nawet te dzikie krzaki czy drzewka nie mają owoców; nigdy nie widziałam, żeby agrest ptaki jadły; z Guciem liczyłam na cud, że może choć trochę uaktywni się łapka, ale niestety, teraz kończyna to skóra i kości, bez mięśni; pozdrawiam.

Mania, a już myślałam, że majowe i czerwcowe ulewy nadrobią straty wodne, niestety, nie, jest bardzo sucho; serce krwawiło, kiedy człowiek bezradnie patrzył na pszczoły, bez możliwości pomocy; pozdrawiam.

Maciej, zdarzają się i wśród pszczelarzy zawistnicy, którzy trują, kradną ule, a wszystko dla zysku, albo ze złości na sąsiada; opryski nie są obojętne, przecież giną wszystkie owady, to straszne trucizny; zaburzona równowaga w przyrodzie, więc trucizna w ślimaka, mrówkę, mszycę; pozdrawiam.

Wkraju, czyli wiesz, jak czuliśmy się, patrząc bezradnie na ten pogrom; tak mamy, że jeśli bierzemy odpowiedzialność za żywe stworzenia, to czynimy to z sercem i odpowiedzialnością, i nie na rok, a na lata, bo taki pies czy kot, czy nawet rybki w akwarium to obowiązek codzienny; pozdrawiam.

Grażyna-M, a skąd te straszne choroby, trujemy samych siebie, żyjemy w tym środowisku, jemy, pijemy; ogórki w tym roku na razie bez zarazy, ale co z tego, jest zimno, nie przyrastają, stąd i ceny wariackie na rynku; może to na opamiętanie dla ludzkości, która dąży do samozagłady; zima będzie ciężka, i dla nas, i dla zwierząt; pozdrawiam.

Krystyna 7.8 pisze...

Tak na co dzień za mało poświęcamy chyba zwykłym, ale ważnym problemom. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia. Zapraszam do mojej strony www.krystynaczarnecka.pl

Agniecha pisze...

Przygnębiające jest to wszystko. Zwłaszcza żal mi Twoich pszczół, mój wujek miał podobną historię rok temu. Też nie wiedział kto jego pszczoły zatruł. Nie da się sprawdzić. Teraz sprowadził sobie nowe roje. A tyle się trąbi o opryskach, żeby dobierać rodzaj i dawkę, że nie podczas wiatru, że pod koniec dnia albo nawet w nocy... Są tacy, co się stosują, są tacy, co wiedzą lepiej. A za ich butę płacą wszyscy.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krystyna, życie przyśpieszyło, ciągły pęd, mało ludzi zawraca sobie głowę braćmi mniejszymi, a to tak ważny aspekt naszego życia na tej ziemi; pozdrawiam.

Agniecha, a wystarczyło tylko zachować odpowiednią porę oprysku i wszystko byłoby dobrze; bo wiesz, jak człowiek tak się zajmuje, opiekuje, dogląda, to potem bardzo serce boli, pal licho miód, ale to przecież żywe stworzenia; dobrze, że w ulu zostały jeszcze pszczoły nielotne, matka, która cały czas czerwi, one zapewnią ciągłość rodziny, byle zdążyć przed zimą; wczoraj też podaliśmy nowe matki do dwóch uli, bo przy przeglądzie okazało się, że nie ma; ule to nie tylko miód, ale ciągła opieka; pozdrawiam.

www.ktochceszukasposobu.pl pisze...

Ciekawe to, co napisałaś o pszczołach!
Zupełnie nieznane mi dotychczas zagadnienia i problemy.
Szkoda kotka... Wciąż ma tę chorą łapkę?
Pozdrawiam po powrocie z wojaży (a przed następnymi ;) )
Jola

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Jola, pszczoły to ciekawe stworzenia do obserwacji, ja tylko z daleka, mąż zna je doskonale, a problemów z ulami nie brakuje; trzeba w dobrej kondycji zachować pszczoły, żeby przetrwały zimę; kot Gucio doskonale radzi sobie na trzech łapkach, mam wrażenie, że ta niewładna tylko mu przeszkadza, przed zimą jednak amputacja, żeby nie przemroził jej; choć szkoda, łapka ciepła, żywa, ale bez czucia; pisz o wojażach, jak znajdziesz czas; pozdrawiam.