niedziela, 26 stycznia 2020

Przez Żytne, Leszczyny do Makowej czyli pierwsza wędrówka ...

Przyjechali na Pogórze nasi znajomi.
Załapałam się z nimi na pierwsze w tym roku wyjście w plener.
Pogoda wymarzona, lekki mrozik, gdzieniegdzie łaty śniegu, widoki dalekie, choć w powietrzu mgielny opar. Wyszliśmy niebieskim szlakiem z Kalwarii Pacławskiej na Połoninki Kalwaryjskie, pierwsze wzgórze Mandżocha ...


Kiedy byliśmy tu jesienią, trwała budowa wieży, a właściwie podstawy pod nią, teraz pręży się dumnie w najwyższym punkcie wzgórza, w tle przymglona dolina Wiaru ...


... nieco w lewo widok na sanktuarium kalwaryjskie.


Na Żytnem zrobiliśmy nieco dłuższą przerwę, coś przekąsić, wypić, a przede wszystkim napaść oczy dookólnymi widokami. W planach było ognisko, pieczenie kiełbasy, ale na górze wiało bardzo, więc doszliśmy do wniosku, że gdzieś w kotlince będzie zaciszniej.


Stąd nie schodziliśmy do paportniańskiej doliny, tylko skręciliśmy w odchodzącą drogę do Leszczyn, na wpół opuszczony dawny pegieer, kilka domów prywatnych, cerkiewka i kapliczka.
Z krzaków, z lekka błotnistej i rozjeżdżonej drogi zeszliśmy prosto na wiejski asfalt.


Nocny mróz puszczał już w słońcu, więc i do butów lepiła się rozmiękła glina, której trudno było pozbyć się, szurając nimi po trawie. Zza zakrętów drogi wyłoniła się najpierw stara kapliczka jeszcze przystrojona świątecznie ...



... a nieco dalej cudem uratowana cerkiewka.


W czasach pegierowskich służyła za magazyn siana. Mieliśmy szczęście, była otwarta.
Jakiś mężczyzna majstrował coś przy elektryce, okazało się, że to stary mieszkaniec. Pokazał nam jedyną zachowaną ikonę, która wisi przy ołtarzu na bocznej ścianie, resztę wyposażenia zagarnęło łańcuckie muzeum ... pani, sam tu pracowałem przy zwózce siana, tu go pakowaliśmy ...


Sąsiadka cerkwi z pobliskiego Paportna miała mniej szczęścia, służąc jako magazyn nawozów, potem rozebrano ją i być może istnieje jeszcze w częściach, wbudowana w ścianę któregoś budynku gospodarczego we wsi. Na placu cerkiewnym stare kamienne nagrobki ...


W oddali rozlegało się meczenie owieczek, zresztą wyszły za chwile zza zniszczonych budynków gospodarczych, porodziły się już młode, pasą się jeszcze na zbrązowiałej trawie.


Ruszyliśmy dalej trawiastymi przestrzeniami w kierunku Makowej. W oddali widać było na szczycie Żytnego wiatę, przy której mieliśmy popas.




Na dobrą sprawę cały czas obchodziliśmy dookoła kalwaryjskie wzgórze, jeszcze nie raz wyłoni nam się ten widok zza góry.
W zacisznej kotlince znaleźliśmy doskonałe miejsce na ognisko, suchego drewna dookoła dostatek.


Jak smakowała przypieczona na patyku kiełbasa, może dlatego, że dawno takiej nie jadłam. Ale wszyscy orzekli, że smakowita wyjątkowo, z lokalnej masarni, z Rudawki.
W zaroślach odkryłam ładny wąwóz o wygładzonych brzegach, dziki, a dnem sączyła się cienka struga wody, która wypływała tuż za naszymi plecami ... w skarpie znalazłam zbudowane ludzką ręką umocnienie, być może stamtąd wypływa źródełko. Wszystko zasypane butwiejącymi liśćmi, grzebnęłam trochę patykiem, ale głębiej nie dałam rady ...



Po posiłku, odpoczynku, ruszyliśmy dalej.  To już kolejne wzgórza nad Makową, a więc Bryłowa, Makowska i Filipa. Spojrzenie na Kalwarię z innej perspektywy ...




Z Makowskiej spojrzeliśmy na słynne pogórzańskie, urodziwe piękności, ta na dole to Góra Filipa, ta w oddali to Kopystańka ...


Taka jest zima na Pogórzu, pojedyncze białe łaty w zaklęśnięciach terenu, reszta wytopiona.


W oddali na grzbiecie góry nasza wioseczka, a my już w drodze do Makowej. Jeszcze tylko krótki pobyt na starym, opuszczonym cmentarzu ewangelickim, tyle pozostało po niemieckich osadnikach w Makowej.





W samej wsi moje ostatnie odkrycie, kalwaryjska kapliczka, która stoi w czyimś ogrodzie, po drugiej stronie potoku Turnica. Tyle lat tędy przejeżdżałam, a dopiero niedawno zobaczyłam:-) Zadbana, zaopiekowana, o podobnym rodowodzie, jak te u Staszka Kucharzyka .


I tutaj zakończyła się moja wędrówka, mąż przyjechał zebrać mnie z drogi, a reszta wędrowców poszła dalej, przez Huwniki, mostem na Wiarze na górę kalwaryjską do kwatery agro. Przed nimi sporo kilometrów, sporo różnicy wzniesień do pokonania. Kiedy odwiedziliśmy ich wieczorem, wszyscy dotarli do celu bez uszczerbku:-)


To zdjęcie zachodu słońca na koniec dnia.  Pomarańczowa tarcza była pięknie widoczna za Kanasinem, schowana do połowy, Zanim przyniosłam aparat, na moich oczach ostatecznie słońce zapadło się za górę, tylko tyle mi zostało.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!

16 komentarzy:

grazyna pisze...

Wlasnie wrocilam z szwendania sie po pobliskich, opisywanych przez Ciebie, okolicach. Łodzinka chyba niedaleka Twojej wedrowce, zreszta tak krecilysmy sie po okolicach ,ze juz mi trudno odtworzyc dokladna trase. A w Lodzince chcialysmy zobaczyc kapliczke Nepomucena, ładna jest rzeczywiscie.
Zima taka jak opisujesz, chociaz widzialam i taka, ktora mnie zadowolila.
A Twoja wędrowka bardzo fajna, ognisko i wspolne biesiadowanie przemowilo bardzo do mojej wyobrazni. Pozdrawiam

Aleksandra I. pisze...

Piękny szmat drogi zrobiliście. Jak dobrze, że jeszcze stoi ta cerkiewka. Jak długo nie wiadomo. Szkoda, że Tak szybko znikają z naszej ziemi. Nieraz zadaję sobie pytanie - jak to się dzieje, że tak nie szanujemy takich miejsc. Wspaniałe te przestrzenie, to samotne drzewko. Można sobie wyobrazić jak by to wyglądało zasypane śniegiem. Pozdrawiam serdecznie.

Piotr z Roztocza. pisze...

Piękne widoki,piękna pogoda i jeszcze te owieczki pasące się w styczniu.Nie przepadam za zimą,tym bardziej cieszą mnie takie widoczki.Pozdrawiam serdecznie ciepełka i zdrówka życzę.Piotr z Roztocza.

BasiaW pisze...

Fantastyczna wędrówka Marysiu, masz formę! W Kalwarii byłam dwukrotnie, niestety, przejazdem i nie było możliwości przejść po połoninkach, a jakże tam pięknie.

Anonimowy pisze...

Piękne trasy, jeszcze piękniejsze widoki i przy okazji jak zwykle trochę odniesienia do historii. No i te cudne owieczki. Alik

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Grażyna, ojejku, byłaś tak bliziutko, trzeba było dać znać, spotkałybyśmy się:-) może byłaś i pod kapliczką z najładniejszym widokiem na Kopystańkę czyli nad naszą wioseczką:-) zatem czekam na post z tej wyprawy, bardzo lubię czytać o odczuciach innych osób na znane mi miejsca; zimy nie widać, nocne mroziki troszkę hamują wegetację, ale w tym tygodniu ma być na plusie i w nocy, niedobrze, niedobrze; pierwsze wędrowanie w tym roku właściwie takie sprawdzające, trochę czułam się słabowato po tych przeziębieniach, ale jakoś to będzie; kiełbasa przyrumieniona na ogniu mniam! a i głodna byłam, bo rano śniadanie nie weszło:-) pozdrawiam.

Agnieszka, nigdy nie byłam na trasie z Leszczyn, bardzo ładnie się idzie, teren urozmaicony, nie za bardzo wyczerpujący, w sam raz na moje siły:-) pozdrawiam.

Ola, dla mnie akuratnie to nie było tak bardzo wiele kilometrów, więcej zrobili znajomi, podążając na kwaterę; służyliśmy podwózką, ale byli ambitni:-) cerkiewka służy teraz jak kościółek dla nielicznych mieszkańców Leszczyn, zadbana, zabezpieczona, starają się o zwrot ikon, ale trzeba dużych funduszy na zabezpieczenie obiektu, żeby muzeum oddało ikony, tak jak w Radrużu; ładnie się szło, tyle górek i dolinek, no i dziko, bez ludzi; jakby był śnieg, to brodzilibyśmy po pas:-) pozdrawiam.

Piotr, akuratnie ten teren obfituje w dalekie widoki, lasy niezbyt je zasłaniają, widać daleko aż na Ukrainę i na zachód w stronę Kopystańki; owieczki są rozczulające, zwłaszcza jagnięta, takie nowiutkie, bielutkie, czyściutkie, i cieniutkie głosiki meczenia:-) dzięki i pozdrawiam.

Basia, oj, właściwie to szukałam tej formy, to była wędrówka sprawdzająca, ale nie jest źle, można iść dalej; może kiedyś znajdziesz trochę czasu i pójdziesz niebieskim szlakiem, chociaż ten widokowy kawałek po połoninkach; pozdrawiam.

Alik, tak, to jest bardzo widokowy kawałek szlaku, zresztą tak samo jak w Bieszczadach, trzeba wyjść poza granicę lasów; nie sposób pominąć historii akuratnie tu, gdzie doliny były gęsto zaludnione, wieś zazębiała się o wieś, a pozostało po mieszkańcach sporo pamiątek; dobrze, że jeszcze coś się uchowało; ktoś hoduje owieczki w popegierowskich budynkach, ponoć chodzą luzem przez okrągły rok, ale zastanawiam się, co z wilkami, to gotowa spiżarnia dla nich; widziałam duże psy stróżujące, może i w nocy ktoś pilnuje; pozdrawiam.

krzyś pisze...

Marysiu!
Jak miło zobaczyć znajome roztoczańskie gęby.
Pozdrawiamy gorąco -g. i k.

Krzysztof Gdula pisze...

Mario, odkryte przestrzenie, wiele widoków i wzgórza. Dopisuję tamte okolice do mojej listy celów wędrówek na emeryturze.
Jestem u syna i synowej, jutro planuję zrobić proziaki. Żeby tylko się udały…

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzyś, i nam było miło:-) w niedzielę to my już szybki powrót do domu, dwa Adamy z żonami jeszcze na wędrówkę, a Basia ze Zbyszkiem na narty, bo powiedzieli, że to mogą być ostatki śniegu, choć tylko sztucznego:-) jak się czujesz po kontaktach ze służbą zdrowia? pozdrawiam.

Krzysztof, na te widoki otwierały się uśpione pęcherzyki płucne:-) właściwie to chyba najbardziej widokowy odcinek szlaku niebieskiego, ładnie jest też spod naszej kapliczki, bo na wprost Kopystańki; ogólnie tereny bardzo ciekawe; za tydzień jedziemy gdzieś w lubelskie, nad Huczwę, mamy zaprzyjaźniony zlot:-) pamiętaj, nie rób zbyt twardego ciasta, mąkę dosypuj powoli, a wszystko się uda:-) pozdrawiam.

Lidka pisze...

Tak mnie zazdrość zżera, że aż wstyd ;)
Uściski i do zobaczenia za dni parę :))

Pellegrina pisze...

Mandżocha - zachwyciła mnie ta nazwa, nie ma jej w google maps ale w Wikipedii to szczyt 471 m w paśmie kalwaryjskim. Grupa dobrze i odpowiednio wyposażona, z taką to i na kraj świata. Byłam kiedyś w Łańcucie na wystawie ikon i się zastanawiałam cicho, ileż to cerkwi trzeba było 'ograbić' by mieć takie zbiory. Ale w muzeum przecież bezpieczne i publicznie dostępne.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Lidka, wszyscy wiedzą, że jesteś okropnie pazerna na górki:-) oczywiście w bardzo pozytywnym znaczeniu tego słowa:-) ale widzę, że znaleźliście śnieg, raczki na butach pokazują, że i wędrowanie było; do zobaczyska i pozdrawiam.

Krystynko, na mapach turystycznych jest; nawa tajemnicza bardzo, pobrzmiewa mi w niej echo wołoskich pasterzy, którzy przybyli tu w dawnych wiekach z południowych Karpat; znajomi to zapaleni wędrowcy, nic im nie straszne:-) i my byliśmy w łąńcuckim muzeum, mało ikon wystawionych, innych na stelażach nie wolno było wysuwać i oglądać; muzea nie są chętne na oddawanie artefaktów do miejsc, z których je zagrabiono, może dzięki temu ocalały; pozdrawiam.

Beskidnick pisze...

Zazdraszczam - piękna wędrówka , w pięknych terenach w zacnym gronie przyjaciół.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maciej, troszkę chciałam sprawdzić siebie, czy przeciągające się przeziębienie nie wyssało ze mnie sił zupełnie:-) byłam bardzo zadowolona z siebie, no i spotkanie ze znajomymi, i rozmowy ... spotkamy się i w ten weekend, gdzieś nad Huczwą; pozdrawiam.

Beskidnick pisze...

Nie wiem czy to było "przeciągające się przeziębienie", czy aby nie taki dziwny wirus "grypopodobny" - bo mnie męczył przez tydzień - a zazwyczaj jest to jeden dzień silnej gorączki i drugi potężnego osłabienia a na trzeci już dochodzę do formy... Jakiś taki koronowany z wuhan ;)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maciej, nie, nie był to również koronowany, już wszystko dobrze:-) pozdrawiam.