poniedziałek, 21 września 2020

Powidoki lata ...

 Przepraszam, po stokroć przepraszam, że martwiliście się o mnie.

Nie pisałam, dopadł mnie uwiąd twórczy, wena uleciała, a komputer odpoczywał długi czas nieotwierany, pokrył go kurz, patyna czasu, a blogger zdążył zmienić szatę graficzną, w czym usiłuję się odnaleźć:-) Lato upłynęło mi na pracach gospodarczych, wyprawach w pobliskie rejony pogórzańsko-roztoczańskie, to czas spędzony po trosze z rodziną, a po trosze w chatkowej samotni. Drugi syn z wysp urlopował w sierpniu, bo drugi mieszka z nami, a mama jak to mama dogadzała mu trochę kulinarnie:-) A że lubi Pogórze, spędzał tu dużo czasu. Po wielokroć tego lata walczyłam kosą spalinową z szybko odrastającą trawą w sadzie, co w sumie daje całkiem spory wynik, 1,60 ha:-) 

W ostatnim poście pisałam o powodziach, które nawiedziły nasze okolice. Długi czas po nich, kiedy było już sucho, wybraliśmy drogę przez Hutę Brzuskę, urozmaiconą, krętą, z serpentynami, bardzo widokową, ale rzadziej uczęszczaną. No co też nawyrabiał tam taki niepozorny ciurek wodny, dopływ Stupnicy. Zjechały całe brzegi, z drzewami, do gołej skały albo gdzie ziemia była luźniejsza, woda zabrała dwa mosty, a ludzie przechodzą do swoich domów po drabinach wspartych o urwiste brzegi.


Taki stan trwa do dziś, przez potoki są przerzucone płyty, po których można przejechać, wszystko dobrze, gdy mała woda jak teraz, gorzej, gdy przyjdą opady. Ten widok z drabinami przypomina mi Rumunię wrześniową sprzed dwóch lat, kiedy to uczniowie rozpoczynali naukę, a my przy skalnym Moście Boga piliśmy w sklepiku najlepszą na świecie kawę. W tv leciał reportaż z pierwszego dnia nauki w szkole, do której uczęszczało troje dzieci, a do domów wracali skracając sobie drogę po takich właśnie drabinach. Wspinali się wysoko, bo tam w górach były ich domy.


Lato w paśmie Chwaniowa, w drodze do Ropienki, złociło się łanami rozkwitłych rudbekii, takie też były drogi przez Grąziową, całe w złocie.


Plony były znośne, choć przez cały czas trwała walka z zarazą. Pomidory dziś zerwałam ostatnie, ogórki poległy już wcześniej, ale na zimę zdążyłam zrobić. Czosnek suszy się pod dachem, powiązany w warkocze, cebulka drobniejsza jest jedzona na bieżąco. 


W dolinach rankami zalegają mgły, noce już bardzo chłodne, za to zaczęło się rykowisko.

 Kiedyś rankiem, kiedy już słońce ozłociło "zapotoczne" łąki, rozległ się głęboki ryk jelenia, odpowiedział mu inny, a kiedy spojrzałam tam, zobaczyłam je. Całe stado łań, niektóre jelenie walczyły, aż do mnie słychać było trzask uderzającego poroża. Aż chciało mi się zaklaskać w dłonie z radości, bo poprzedniego dnia spotkałam na drodze panów z flintą na ramieniu, szli zmęczeni po nocy czatowania. Aha, dobrze wam tak, jelenie były sprytniejsze, odczekały dzień i wyszły na łąki, dla mnie:-)


W zaciszu rozpiął sobie pajęczynę tygrzyk paskowany, do floksów przylatywał fruczak gołąbek, ruchliwy jak licho, ciężko go było złapać w obiektyw.



Przy ogrodzeniu zakwitł po raz pierwszy powojnik pnący, inne sadzonki jeszcze małe. Ale po co jeździłam aż na Słowację po nasionka, żeby zebrać je z przydrożnych zarośli, skoro ostatnio zauważyłam taki powojnik koło wiaduktu kolejowego w Przemyślu? A było mi wcześniej patrzeć:-)



Wrześniowe krajobrazy już tchnące jesienią, wierzchołki buków muśnięte lekkim kolorem, a w lasach pełno grzybiarzy. Chyba więcej ich w roztoczańskich lasach, bo my ciągle czekamy na rydze.
Ponieważ zrobiłam sobie bardzo dużo rozmaitych rozsad, trzeba było gdzieś je w końcu ulokować, bo przecież nie zostawię na zimę w doniczkach, łatwiej je okryć jedliną. Wymyśliłam sobie pleciony płotek, do tego wsypana ziemia, taka niby grządka. I nieszczęście gotowe, jeden palik nieoczekiwanie stanął na drodze Amikowi, uderzył w niego mocno, kuleje na łapkę, zostawił trochę sierści, ale będzie dobrze. Zakończenie płotka zrobiłam teraz z wyższego palika, na to jakaś ozdóbka z doniczek, i może futrzak popatrzy, gdzie goni.


W Górach Sanocko-Turczańskich dokwitają goryczki, przecudne, dorodne, prawie jak na połoninach:-)


Z traw wychylają się zimowity. Kiedy robiłam ostatnie koszenie, ścięłam niektóre żyłką, ale na następny dzień już pojawiły się nowe, śliczne, delikatne.




Nigdzie nie wyjechaliśmy tego lata, miała być wczesna wrześniowa Rumunia, a tu zamknęły się Węgry, Ukraina, a i Rumunia pewnie też, bo już teraz nie śledzę. Może zmienią się za jakiś czas realia, brakuje mi tych wyjazdów, jak i również koncertów z "krainy łagodności". Mieliśmy jechać w ostatni weekend do Zajazdu Pod Caryńską na koncert grupy BEZ JACKA, ale zmęczenie po pracowitym dniu zwyciężyło.
Nie ma już naszego Gucia, dachowca podrzutka, od sierpnia, a był z nami 10 lat. Poturbowany po zdarzeniach z zeszłego lata nasz trzyłapy kot nie wrócił do domu ... i nie wrócił do tej pory. Jeszcze stoją jego miski, na wszelki wypadek puszka z jedzeniem, ale chyba nie ma już szans. 
Miałam taki sen ... jest ciemno, otwieram drzwi sypialni, a on zawsze czekał już na mnie przy drzwiach. Z naprzeciwka padało światło, w ciemności zaświeciły jego oczy ... Gucio wrócił, radośnie zabiło mi serce ... ale to był tylko sen. Opowiadałam go potem domownikom ...


A to na pożegnanie lata, Tosia z mamą, w wianuszkach z rumianów, obie wypaćkane czekoladowymi lodami, Tośka bardzo lubi mleeem!


Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za troskę i o wybaczenie proszę, że nie dawałam znaku życia, zostańcie w zdrowiu, pa!








19 komentarzy:

Grażyna-M. pisze...

Ufff! I dobrze że zdjęć z rybkami nie było.:)
Nieobecność usprawiedliwiona.:)))
Piękny wpis na zakończenie lata.:)
Pozdrawiam serdecznie:)

BasiaW pisze...

Dobrze, że jesteś Marysiu i że nic złego Cię nie dosięgło. Buziaczki posyłam.

AgataZinkiewicz pisze...

Dobrze ze się odezwałaś... Jak cudnie Wam minęło lato... A to co się dzieje to istny koszmar... Oby następny rok był lepszy, kolorowszy i tak będzie bo widzę zaszalałaś z roślinkami. Będzie jeszcze piękniej. Pozdrawiam. Trzymajcie się również zdrowo.

elaj pisze...

Łąki rudbekii przepiękne! U nas też już trwa rykowisko, uwielbiam zasypiać przy otwartym oknie słuchając odgłosów jeleni dochodzących z różnych stron lasu. Pozdrawiam serdecznie :)

Krzysztof Gdula pisze...

Dobrze, że jesteś. Dobrze, że wszystko w porządku. Tak, lato się skończyło, ale przed nami piękna złota jesień.
Tyle kwiatów u Ciebie na zdjęciach, a i warzywa tak smakowicie wyglądające!
Obu dziewczynom na zdjęciu wianki na głowach bardzo pasują.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Grażyna-M, oj, tak, zdrowie najważniejsze, nie ma większego skarbu; szkoda mi lata, jak zawsze za szybko minęło, chociaż temperatura teraz bardziej dla mnie odpowiednia, gorąc zabija wszelką aktywność; dzięki i pozdrawiam.

Basia, trochę spraw mnie gniecie, wiele się wyjaśniło, ale takie jest życie, trzeba się brać z nim za bary:-) dzięki i pozdrawiam.

Agata, chyba już dosyć tego leniuchowania:-) lato za krótko trwa, w tym roku wyjątkowo, najpierw deszcze, a potem się skończyło:-) w przyrodzie źle się zadziało, głód w ulach, zmarznięte pożytki pszczele, lipy, gryki kwitły, a nie nektarowały; sama jestem ciekawa, co też zakwitnie za tym płotkiem, wszystko własnego chowu, powinno być kolorowo; dzięki i pozdrawiam.

Elaj, te łany rudbekii to było złoto w najczystszej postaci; zatrzymaliśmy się, bo nie wierzyłam, że tam latają pszczoły, jak na miododajnej nawłoci, były, całe chmary; trochę źle, bo roślina inwazyjna, głuszy inne, a z drugiej strony uroda tych stromych łąk niezwyczajna; specjalnie uchylam okno, żeby słyszeć rykowisko, Mima zawsze troszkę zaniepokojona, nasłuchująca, ale przyzwyczaja się powoli; pozdrawiam.

Krzysztof, dzięki; mam przez cały czas przed oczami zbocza pokryte bukowymi lasami, na bieżąco widzę zmiany w przyrodzie, a listowie zaczyna już zmieniać barwę; cóż, zwykła kolej rzeczy, a jednak bardzo żal, że kolejne lato odchodzi; do tego klucze żurawi na niebie ... odlatują z żałosnym klangorem, to dodatkowo ściska mnie za serce; sadzę, sieję bez opamiętania, choć każdy dodatkowy kawałek grządki przysporzy pracy przy plewieniu, ale marzy mi się morze kwiatów w przyszłe lato:-) och! gdyby tak popatrzeć na rachunek ekonomiczny tych moich plonów, to nie opłaca się skórka za wyprawę:-) ale zdrowe, własne, no i satysfakcja jest; pozdrawiam.

wkraj pisze...

Ucieszyłem się, że znowu jesteś z nami i ta cisza to tylko brak weny. Też czasami tak mam i doskonale rozumiem. Za to kontakt z naturą bardzo intensywny. Lubię Twoje posty, gdzie można obejrzeć ogród, leśną zwierzynę na wyciągnięcie aparatu i ciekawe wycieczki po Pogórzu. Pozdrawiam serdecznie:)

grazyna pisze...

Oj! dobrze, ze napisalas, martwilam sie bardzo, wydawalo mi sie, ze to jakas sytuacja zupelnie niewytlumaczalna a wiadomo, ze ten rok 2020 nie najlepszy i przychodza do glowy dziwne mysli. Ale jestes i wrocials z pieknymi opowiesciami i zdjeciami. Dwie dziewczyny w wiankach przepiekne!!
Pola rudbekiowe zachwycajace. Tygrzyk...nie lubie pajakow , en Twoj jest ladny ale nie lubie i juz, a spotkalam sie z takim podobnym na dzialce u brata i nie moge go zidentyfikowac, podobno w Polsce jest ich okolo 800 roznych. Ucoeszylam sie, ze jekenie i kanie hasaja Ci po łąkach i ze Ci panowie z fuzjami nie dokonali tego zo zamierzali.
Eh Mario! dobrze, ze jestes...pozdrawiam

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Wkraju, dzięki za zrozumienie:-) o, tak, przedkładam kontakt z naturą nade wszystko, powroty do miasta są trudne, odzwyczajam się powoli od domu "stacjonarnego", jednak za wnukami tęsknię; niedawno powodzie, teraz sucho jak pieprz, rzeczki, potoki stają się mizernymi ciekami, a tyle szkód narobiły; pozdrawiam.

Grażyna, troszkę było zawirowań, ale nie jest źle:-) wnuki miały radochę nad Wiarem, tyle kamyków, tamy można budować, bystra woda, ciężko było wyciągnąć je z wody, aż szczęki im skakały z zimna; a ja, która kiedyś tak lubiłam słońce, siedziałam pod krzaczkiem w cieniu:-( rudbekie na zdjęciach to tylko wycinek, a tam były całe zbocza pokryte złotem, urokliwie bardzo; tygrzyk ponoć jadowity, nie doświadczyłam, ale jest ładny, i tka ciekawą pajęczynę, taką ze ścieżką; nie lubię myśliwych, choć ci ładnie mi się ukłonili:-) mądre jelenie, wiedziały kiedy się ujawnić, a ryczą co noc; pozdrawiam.

Aleksandra I. pisze...

Jak dobrze, że jesteś. Człowiek przyzwyczaja się do pewnych osób, mimo, że tylko wirtualnie znanych. Kilka osób tak mnie tutaj na blogu przyciąga. Brakowało mi tych opisów z Twoich wędrówek. Moja pamięć już szwankuje to ile razy spotykam jakąś roślinkę powtarzam sobie o Maria na pewno wiedziałaby jak nazywa się. Tak ten rok jest trudny, mimo że niby staramy się żyć normalnie, tylko co nazwać normalnie. Pozdrawiam serdecznie zdrówka życzę.

Zielonapirania pisze...

Jak już wiem, że wszystko w porządku, to nie dziwię się, że nie pisałaś, życie potrafi człowiekowi zająć wiele czasu:)
Podziwiam znajomość wszelakich roślin i pięknie uchwyconą ich urodę.
Znajomi wrócili z Bieszczadów i mówią, że słyszeli ryczące niedźwiedzie:)) pewnie mieli na myśli te z rogami na literę j.:) Przekonam się w weekend.
Pozdrawiam

Lidka pisze...

:))) oj , nareszcie :)) a płotek bardzo mi się podoba :) oby do zobaczenia :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, dziękuję Ci za dobre słowo:-) czasami wydaje mi się, że powtarzalność kolejnych wpisów już męczy czytelników, bo ileż można o grządkach, łąkach i ptaszkach:-) bo co nam pozostało? wpasować się jakoś w tę rzeczywistość i żyć dalej, unikając skupisk ludzkich w zamkniętej przestrzeni, bo to chyba jest najgorsze; normalnie już chyba nie będzie, pandemia zmieniła ludzi; i wzajemnie zdrowia, pozdrawiam.

Piranio, zaniedbałam cykliczność wpisów, a potem ciężko było wskoczyć na stare tory:-) wielką satysfakcję przynosi samodzielne wyhodowanie roślinki od nasionka, w tym roku zaszalałam z bylinami, zakwitną dopiero w przyszłym roku, jestem sama ciekawa efektu; e, tak za bardzo nie znam się, ale te podstawowe rozpoznaję, moi znajomi blogowi zaszczepili we mnie chęć poznawanie:-) czytałam o turystach, którym rykowisko kojarzy się z niedźwiedziami:-) tak, można sie wystraszyć, jeśli blisko jeleń ryczy; jak będziesz w Bieszczadach, wystarczy na noc uchylić okno albo późno w noc czy wczesnym rankiem wyjść na zewnątrz, na pewno je usłyszysz; pozdrawiam.

Lidka, się sprężyłam:-) krzaków leszczynowych wokół przemnóstwo, materiału do plecenia dostatek; pierwotna wersja to kamienny murek, ale musiałam się spieszyć, bo trzeba było wysadzić doniczki na miejsce stałe przed zimą, jak płotek zniszczy się, będzie czas na kamienie; coś z tego będzie Roztocze w planach jest:-) :-) :-) pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Kochana nasza Marysiu! Jak dobrze że wróciłaś!
Lato szybko minęło, ale może jesień jeszcze się przeciągnie. Teraz wszystko odetchnęło po upałach, chyba bardziej lubię jesień. Inne światło, mgły nad polami, no i nie ma tego upału.
Posiałam poplony i jakieś rośliny przedzimowe. Wszystko rośnie, nawet posiane późno drugie cukinie owocują. Na szczęście z ogrodu zniknęły łany słoneczników wielkie jak drzewa. Teraz talerze słonecznikowe czekają na łuskanie nasionek dla ptaków na zimę.
Jakbyś potrzebowała jakichś nasion (w tym papryczek :) daj znać, pozdro hel

PIK pisze...

Uff! Widzę, że nie tylko ja odetchnąłem...
Proszę tak więcej nie robić!
Taką przerwę trzeba głośno zapowiedzieć!
Bo jak nie, to zobaczysz Marysiu, jak następnym razem zgraja zaniepokojonych obserwatorów bloga z całej Polski, zjawi się u Ciebie, bądź to na Pogórzu, bądź w Przemyślu!
I dopiero będzie!
Pozdrawiam serdecznie.
Kordian

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Heleno, na pewno będzie jeszcze ciepło, przecież przed nami babie lato, i złota polska; dziś leje, aż słychać, jak wysuszona ziemia pije wodę; ech, te cukinie, u mnie nawet te z lata takie mizeroty:-) słoneczniki dopiero w pełni kwitnienia; bliżej wiosny pomyślimy coś o nasionkach, choć ja w tym roku za bardzo nie mam czym się wymieniać:-) pozdrawiam.

Kordian, przerwa sama się zrobiła, jakoś tak nieoczekiwanie przeciągnęła się:-) więcej nie będę:-) dzięki, naprawdę nie chciałam troskać miłych czytelników; Pogórze tak, ale Przemyśl już nie, nie mieszkam w tym mieście:-) i ja pozdrawiam.

Ania pisze...

I ja się martwiłam Twoją, jakże niespotykaną, nieobecnością na blogu. Dobrze, że już jesteś :-). I mnie lato minęło zbyt szybko, może jesienią bardziej się nasycę. Nawet nie wiedziałam, że rudbekie rosną na dziko takimi łanami, bo do widoku masy nawłoci już się przyzwyczaiłam.
Piękne, letnie rusałki w wiankach ( jaka Tosia już duża !).
Plony miałaś ładne, choć pogoda nie sprzyjała - jak nie upały, to powodzie. U nas zaś susza.
ściskam Cię serdecznie !

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ania, zazwyczaj pisywałam regularnie, a teraz jakoś mnie przystopowało na amen:-) lato jak zwykle umknęło, zupełnie nie nacieszyłam się, a zdawać by się mogło, że powinnam mieć dużo czasu, a ten wolniej płynąć ... nieprawda, czas zasuwa jakby szybciej:-) nie są to co prawda rudbekie ogrodowe, takie pełne, a pojedyncze, niemniej jednak widok naprawdę niezwykły; Tosia to już 1,5-roczna panienka, zaczyna mówić, no i z Jaśkiem dają czadu, aż dom się trzęsie:-) troskam się o papryczki, mogą nie zdążyć dojrzeć, muszę śledzić prognozy, aby zerwać przed nocnymi przymrozkami; pozdrawiam.

Trening Wyobraźni pisze...

Witam, wiadomość półautomatyczna, choć za sterami człowiek - może wrzucisz swoje treści lub fotografie na portal dla twórców:

https://t3kstura.eu/

Zapraszamy :)