środa, 4 listopada 2020

I po ptakach ...

... tak mi się wymsknęło, kiedy przyszłam po przyjeździe na grządki. Rosły tam do tej pory bujne buraki liściowe, dorodny szczaw odbił po letnim przycięciu kwiatostanów. Wyszukałam sobie przepisy na zimowe zakonserwowanie onych, trochę szczawiu na zupę, liściowy burak też do słoika na zakiszenie ... przyszłam i od razu zastanowiła mnie furtka wciśnięta do środka. E, tam, pewnie słabo ostatnio zamknęłam, wiatr szarpał, szarpał i otworzyła się, ale kiedy spojrzałam na grządki, już wiedziałam, że to nie wiatr.

Wszystkie zieloności ścięte tuż przy ziemi, jakby równo nożyczkami obciął. Siatka na furtce podgięta od dołu, jakby coś usiłowało przecisnąć się pod nią, które to stworzenie było tak mądre? Może kozy od sąsiada wydostały się z pastwiska ...e, nie, tam jest pastuch elektryczny, nigdy nie wychodzą poza obręb. Zagadka wyjaśniła się następnego, mglistego ranka ... ich cienie przesuwały się wzdłuż ogrodzenia działki jak duchy, przyszły trzy, a jednak sarny dobrały się grządek:-) Tak sobie myślę, że ośmieliły się, bo wyniosłam już stamtąd straszaka w postaci koszulki nasączonej zapachem wyjątkowo intensywnej wody kolońskiej ś.p. wuja Piotra:-)

Ubiegły tydzień był wyjątkowo intensywny, odwiedziliśmy wszystkie roztoczańskie cmentarze. Ze względu na obostrzenia planowaliśmy nie zabierać naszej babci na groby pomordowanej przez UPA rodziny w Horyńcu, ale kiedy zobaczyliśmy smutek w jej oczach, machnęliśmy ręką, bo co w końcu stanie się na wolnym powietrzu. Zdążyliśmy ze wszystkim przed całkowitym zamknięciem cmentarzy. A drogi były w tych dniach przecudne, samo złoto i wszystkie odcienie rudości ... zdjęcia roztoczańsko-pogórzańskie, zrobiłam ich blisko 200 sztuk.








W roztoczańskich lasach koloru dodają dęby amerykańskie, których liście przebarwiają się na czerwono. Z programu Maja w ogrodzie dowiedziałam się, że jest to drzewo inwazyjne, rośnie szybko i zagłusza rodzime gatunki, ponoć leśnicy walczą z nim. Sama miałam w ogrodzie posadzonego takiego dęba, już zaczął produkować żołędzie, ale poszedł pod siekierę, robiąc miejsce pod budowę. Jego liście bardzo twarde, skórzaste, bardzo długo rozkładały się, a sypał nimi do późnej wiosny, nie tylko u nas, ale także na wypielęgnowany trawnik sąsiadki. Nie raz widziałam, jak je zbierała, więc może i dobrze, że problem został rozwiązany. Ale koloru liści chyba żaden inny nie przebije ...




Po drodze nie omieszkaliśmy wstąpić w Lasy Sieniawskie na grzyby. Uzbieraliśmy trochę podgrzybków, maślaków, ale sama przyjemność chodzenia po takim lesie nie do opisania. Poduchy mchów, uginające się pod stopą, przejrzystość wśród sosnowych pni ... Krystynka coś wie na ten temat, bo ma wokół swojej chatty takie lasy:-)


W sobotę pojechaliśmy trochę dalej, na ziemię sanocką, odwiedziliśmy cerkiewkę w Łodzinie, przejechaliśmy przez Witryłów, Mrzygłód, Dobrą, obie Tyrawy, Ulucz i wróciliśmy do siebie, po drodze znajdując jeszcze jeden deskal chyba w Paszowej ... krzywe ujęcie, zza ramienia kierowcy:-)


A u nas za oknem czyste złoto, lipa przebarwiła się i sypnęła liśćmi u wjazdu, do dziś pewnie już opadły wszystkie.


Troski nas nie opuszczają, nie tylko o nasze zdrowie, ale i zwierzaków. W niedzielę rano Mima nie wyszła do jedzenie, smutnym wzrokiem patrzyła na nas, wieczorem gorączka. W poniedziałek nie było na co czekać, do lecznicy ... badanie krwi znowu wykazało babeszjozę, którą przeszła przecież na wiosnę. Kleszcze są, psy przynoszą je z łąki, zdejmuję je z niej, bo łatwiej zobaczyć, z Amika też, nawet znajduję na nim takie już opite ... jemu nic nie jest, a Mimi, no księżniczka po prostu. Kundelki są chyba odporniejsze na choroby, a może to kwestia przypadku?
Znowu kroplówki, zastrzyki, antybiotyk ... jest poprawa, gorączka spadła, apetyt wrócił ... teraz leczymy ją w domu, dostałam leki w strzykawce do podania w wenflon, do tego tabletki, które z pasztetem nawet łatwo wchodzą. I tak do piątku ... leczenie zwierzaków jest bardzo kosztowne, ale jak tu zostawić bez pomocy, zginie przecież:-)


Tosia przychodzi to Mimy, głaszcze ją po głowie, mówi moja, moja, i dmucha jej na łapkę, żeby nie bolało:-)



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, zdrowia i uważajcie na siebie, pa!









21 komentarzy:

grazyna pisze...

MAm nadzieje ,ze sarenkom przebaczylas. Piekna jesien na Twoich zdjeciach, to juz ostatnie takie kolory w przyrodzie, dęby amerykanskie rzeczywiscie sa przepiekne w jesieni, w lasach mazowieckich w poblizu dzialki brata tez rosna, i moj brat wykopal sobie dwa drzewka i zadowolony posadzil na swojej dzialce. Rosna sobie i zobaczymy jaka bedzie ich inwazja.
Pieska Mima rzeczywiscie ma smutny pyszczek, musi sie czuc bardzo zle...ale bedzie dobrze, nasz Reksio juz dwa razy byl chory na babeszjoze, kosztowna kuracja ale pieski zdrowieja i maja sie dobrze.
Piekne tereny pokazalas, bylam w Horyncu ale z checia powtorzylabym podroz, a jesien zrobila dobra robote upiekszyla okolice. Pozdrawiam serdecznie!

wkraj pisze...

Takie piękne sarenki, a tu co szkodniki jedne zżarły wszystko do cna. Po kilku dniach odżałujesz to jakoś. Byłem na Roztoczu kilka razy, ale zawsze latem a tu jesień taka piękna. Może w przyszłym roku da się wyskoczyć nie oglądając się na jakąś pandemię. Teraz wszystko jest pod znakiem " a może ?" nic już nie da się zaplanować. Pozdrawiam serdecznie i życzę zdrowia :)

Krzysztof Gdula pisze...

Cudna jesień u Ciebie, aż mi serce łka, że siedząc w pracy niewiele jej widzę.
Moja synowa jest weterynarzem, leczy psy i koty. Słyszałem od niej to i owo. Na przykład o babci, która płakała, gdy się dowiedziała, ile będzie kosztowała operacja jej psa. Trudne to sprawy i bolesne.
Może sarny przyszły nasycić się wonią wujkowej wody, a warzywa zjadły na pocieszenie? :-)

elaj pisze...

Na początku jesieni żałujemy odchodzącego lata, ale jesień potrafi nam to pięknie wynagrodzić tymi cudownymi kolorami którymi trudno nasycić oczy. Zdjęcia cudowne :) U Ciebie sarenki się ugościły, ja zaś mam marchewkowe psy, które parę dni temu wykopały z grządek całą marchewkę i zjadły. Wykorzystały okazję, jak pojechaliśmy do miasta i tyle ;). Pozdrawiam serdecznie :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Grażyna, nie miałam za złe sarenkom, to my jesteśmy na ich terenie:-) żałuję, że tak krótko trwają te kolory w przyrodzie, skapują liście obciążone wilgocią, a nawet przymrozków jeszcze nie było, natura wie, kiedy to zrobić, żeby śnieg nie połamał gałęzi; dęby czerwone rosną całkiem okazale, no i bardzo sieją żołędziami, może przez to są tak inwazyjne; Mimi ma się coraz lepiej, już macha ogonkiem, pyszczek uśmiecha się; kleszcze są wszędzie, nawet w miejskim ogrodzie, Gucio przynosił też w sierści; urokliwe są tereny Roztocza Wschodniego, jeszcze dzikie, niezadeptane, a w Horyńcu zamieszkałabym:-) pozdrawiam.

Wkraju, sarenki odwiedzają nas stale, już zauważyłam "spałowaną" gałąź młodej jabłonki; tyle mają krzaków wokół, a uparły się wycierać czółko u nas:-) nie ma co żałować, warzywa już wykopane, pozostały tylko te liściaste, odbiją na wiosną; te roztoczańskie lasy, cudeńko, a zwłaszcza jesienią, ponieważ to niedaleko i mam sentyment do tych stron, odwiedzamy często; wirus zatrzymuje w domu, bo w nim człowiek czuje się bezpieczniejszy, ale bardzo brakuje mi wyjazdów; pozdrawiam.

Krzysztof, coś tam jeszcze zostało na drzewach, ale to mizerne resztki, liście osypują się pod własnym ciężarem, i tak jesień łaskawa, o tej porze czasami hulał wicher i podsypywało z góry; ściska mnie za gardło żal za tą babcią, wyobrażam sobie jej ból, bezsilność, może to jej jedyny przyjaciel, tylko on wita ją radośnie w domu, tylko z nim rozmawia; kto nie lubi i nie ma zwierząt, może nie rozumie tych dylematów, zapłacić za operację czy pozostać przez długi czas o przysłowiowym chlebie i wodzie; emerytura na wiele nie pozwala, na bardzo wiele; wujkowa woda zrobiła dobrą robotę wiosną i latem, jesienią myślałam, że niepotrzebna, a jednak:-) pozdrawiam.

Elaj, mam wrażenie, że w tym roku bardzo krótko trwał ten spektakl kolorów, może dlatego, że nie było przymrozków, zieleń długo była soczysta, dużo wilgoci, a teraz osypało się już; nadchodzi czas modrzewi, rudych igiełek wszędzie; psy marchewkę zjadły? zmówiły się z moimi sarnami? miałam wilczura, który zjadał osypane winogrona, a Dingo, duży pies wioskowy, przychodził na śliwki, które późną jesienią spadły z drzew, słodkie i pomarszczone; pozdrawiam.

Beskidnick pisze...

Ja tam bym na dębie czerwonym psów nie wieszał, owszem wyparł prawie całkiem rodzime gatunki ale z nasadzeń parkowych,czy radzi sobie tak samo dobrze w lasach, to nie wiem, myślę że tu Stanisław będzie miał głos decydujący.

Pellegrina pisze...

U mnie na wiosnę czasem 'ktoś' wyjada młode serduszka ze środka sadzonek ale to jakieś małe zwierzę. Żal bo trzeba sadzić od nowa. Ja też zdążyłam odwiedzić cmentarze w piątek ale poszłam też 1 i 2 listopada i stałam ze łzami przed zamkniętą furtką. Dobrze Cię rozumiem, ja też nie mam umiaru w cykaniu jesiennych złotych i ognistych liści ale tej jesieni, pod koniec października zepsuł mi się aparat i z tego powodu jestem smutna i zła. Dla mnie takie lasy to normalka, nawet nie wiem, ze mogą być inne bo wokół Mielca też mam podobne. Lubię te historyczne deskale choć jeszcze nigdy nie widziałam ich w realu, tylko ma fotografiach. Widoki za waszymi oknami powalają i zachwycają. Choroba w domu zawsze kosztuje emocjonalnie i finansowo i nie ma znaczenia kto choruje.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maciej, e, nie wieszam, bardzo mi się podobają te dęby, zwłaszcza na jesień, ale gęstwę w lesie robią nie do przebycia, zwłaszcza wycięte odrastają potężnymi kępami; nie znam się na gospodarce leśnej, może Staszek tu zajrzy i rozjaśni nam dylematy:-) pozdrawiam.

Krystynko, młode pędy "na przednówku" są doskonałym uzupełnieniem pozimowej diety, ale co to może być, to nie mam pojęcia, chociaż zauważyłam u nas ptaki wydziobujące pąki na gruszy; w małych wioseczkach bramy były otwarte na cmentarzach, co odważniejsi przemykali cichcem, bo nikogo nie cieszy mandat, ale to były przygnębiające święta, i rozumiem rozpacz ludzi od chryzantem, zniczy, to ich zarobek na zimę przepadł; masz nowy smartfonik, nim rób zdjęcia, wychodzą całkiem, całkiem; tych lasów to Ci autentycznie zazdroszczę, u nas ponure puszcze, zarośnięte drapaczyskami, teraz wycinane namiętnie; deskale stają się atrakcją, bo naprawdę przyciągają swoją niecodzienną urodą, jak stare zdjęcia w sepii; święte słowa, i mądre; pozdrawiam.

Aleksandra I. pisze...

Wspaniały wpis, ta kolorowa jesień U Ciebie jest przepiękna. Na co to przyszło, że lasy kolory mogę oglądać na zdjęciach takich jak Twoje, mając lasy i pagórki wokół siebie. Teraz okazało się, że są nieosiągalne już dla mnie - przykre, ale nie tracę jeszcze nadziei na powrót lepszego czasu. Przepiękne są te promienie słońca przebijające między pniami drzew. Myślę, że bardzo nie Złościłaś się na te sarny zjadające Twoje plony z ogródka. Szkoda psiaczka, ale jak to istota żywa też cierpi jak i człowiek. Zawsze zastanawiałam się dlaczego leczenie zwierząt jest takie drogie. Pamiętam czasy kiedy miałam psa i przez pewien czas była u nas lecznica przy technikum weterynaryjnym i leczenie było za darmo. Pozdrawiam Was serdecznie i ciepło, życząc tak Tobie i rodzinie zdrowia jak i psiaczkowi.

Lidka pisze...

Przynajmniej masz satysfakcję, ze sarenkom smakowało :)) A słoiki to pewnie do piwnicy juz się nie mieszczą, wiec problem z miejscem z głowy :)

Olga Jawor pisze...

W zeszłym tygodniu opadły zupełnie wszystkie liscie z mojej lipy, pewnie wiec i Twoja już nagusieńka. Jednak jest jeszcze troche złocistych drzew, które jeszcze ubarwiają coraz bardziej listopadową rzeczywistość. I przymrozków jeszcze nie było. A dzisiaj pięknie, słonecznie po paru dniach szarugi.
Szkoda szczawiu i buraczków...Naszemu sąsiadowi też sarny prawie wszystko zjadły.
Mam nadzieję, że Twoja biedna Mimi czuje sie juz dobrze.
Pozdrawiam Cie serdecznie, Marysiu!*

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, na zdjęciach pozostały kolory, dziś w naturze już prawie wszystkie liście opadły; na pewno świat wróci do normalności, tylko ile czasu na to potrzeba, tego nikt nie wie; słońce teraz nisko, razi w oczy, czy to za kierownicą, czy na spacerze; nie, nie złościłam się na sarny, prawie co roku czekają mnie takie niespodzianki; Mima już zdrowa, humor i apetyt powrócił; pewnie w technikum leczyli zwierzęta w ramach praktyk, a u weta obecnie ceny poszły prawie razy dwa, bo i koszty życia wzrosły, a to tylko porównanie od wiosny; zdrowia, Olu, pozdrawiam.

Lidka, no ba, takie soczyste liście:-) trochę słoików jest, ale mam wrażenie, że ceny poszybują mocno w górę, więc upycham w nich co się da:-) ostatnio robiłam sałatkę z buraków i papryki; pozdrawiam.

Ola, tak, z dnia na dzień coraz mniej liści, a jeszcze solidnego przymrozku nie było; taka kolej rzeczy, opadną liście, to gałęzie nie będą łamać się pod śniegiem, bo bywało na odwrót, pod warunkiem, że będzie śnieg:-) sarny czują, co dobre; Mimi już ma się dobrze, dzięki; pozdrawia.

Bozena pisze...

Moje kwiatki też już parokrotnie wpadły w pyszczki sarenek. A ostatnio bardzo im smakuje trawa pod choinkami za domem. Masz rację Marysiu, że leczenie zwierząt kosztuje ale są członkami rodziny, więc nie można spokojnie patrzeć na ich cierpienie i nie starać się jakoś temu zaradzić. Dzieciaki , które wychowują się że zwierzakami są dużo bardziej wrażliwe i empatyczne. Rozczulił mnie Twój opis Tosi. Pozdrawiam

Ania pisze...

Jaka bujna, kolorowa jesień ! Jesteś szczęściarą, że mieszkasz w tak pięknej okolicy ! A do tego masz świetne wnuki - super !
PrZeczytałam, że Mima zdrowa, więc już jestem spokojna. Pozdrawiam !

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Bożena, w końcu to my przyszliśmy na ich teren, trzeba podzielić się i uszanować ze stałymi mieszkańcami; powyżej w komentarzu Krystynka napisała bardzo mądrze, że w domu czy to człowiek, czy zwierzę choruje, zawsze jest to wysoki koszt; nie mogłabym patrzeć na cierpienie zwierzęcia, ale co mają zrobić ci, których nie stać i muszą wybrać, okropne; zawsze mieliśmy zwierzęta, przy nich wychowałam swoich synów, teraz wnuki są przy nich, to procentuje; pozdrawiam.

Ania, wystarczy wyjść na łąki, dookoła widoki, ale i z okna dobry punkt obserwacyjny:-) długo szukaliśmy naszego miejsca, na pierwszy celownik poszły Bieszczady, potem krąg poszukiwań zacieśniał się i w końcu padło na otulinę planowanego Turczańskiego PN, który do dziś nie powstał; tu nam dobrze; wczoraj siedzieliśmy z babcią wieczorem, wnuki na podłodze budowały dom z koca i krzeseł, było śmiechu co niemiara, bo Tosia malota we wszystkim naśladuje Jaśka, no i gada bez przerwy w swoim dziecięcym języku; psy pochowały się w spokojniejszych kątach, bo ruch był niemały; pozdrawiam.

kobieta w pewnym wieku pisze...

Mam nadzieję, że pisek wyzdrowiał już. Szkoda, że po tych pięknych widokach ze zdjęć już niewiele zostało. To znaczy są, ale inne. Pozdrawiam.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Kobieto wpw; Mima ma się już dobrze, apetyt dopisuje i humor też; właśnie kiedy piszę te słowa, za oknem huczy wicher obszarpując resztki kolorów z drzew; teraz to już oczekiwanie na pierwszy śnieg, na zimę; pozdrawiam.

ikroopka pisze...

Znam trochę te okolice, ale byłam tylko latem i jak oglądam zdjęcia jesienne, to oczu oderwac od nich nie mogę! No i np. w Uluczu czy Mrzygłodzie byłam jakies dziesięc lat temu, dawno, ale pamietam.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ikroopka, bardzo lubimy zagłębić się w dolinki pomiędzy pasmami Gór Sanocko-Turczańskich, ciche wioseczki, stare kapliczki, cerkiewki na wzniesieniach, stare cmentarze; kiedyś przewędrowaliśmy "na dziko" sporo po tym terenie, teraz częściej przejeżdżamy, ale wolniutko, żeby napaść oczy:-) cerkiew w Uluczu jest wyjątkowa, na wzgórzu, i ogólnie teren w tym miejscu, po prawej stronie Sanu przesycony historią, choć mało śladów zostało po wysiedleniach, życie zamarło, pusto i dziko; a po po lewej stronie rzeki zupełnie inaczej, wioski, ruch; wracamy tu często, bo i blisko nas; pozdrawiam.

ikroopka pisze...

Maria, a jesteś może na fb? mamy tam grupę 'cmentarną' i wrzucamy zdjęcia cmentarzy, nagrobków, kapliczek itp, chętnie bym Cię zaprosiła:)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ikroopka, nie ma mnie na fb, ale dzięki wielkie, chyba blog na razie wystarczy:-) mam oko na ciekawą kapliczkę w Pruchniku, w najbliższym czasie zrobię jej zdjęcie, a przede wszystkim przyjrzę się bliżej napisom:-) pozdrawiam.