Mamy bardzo blisko do przejścia granicznego z Ukrainą, w Krościenku koło Ustrzyk Dolnych. Nie trzeba wstawać w środku nocy, kiedy jedzie się niezbyt daleko, niemniej jednak trzeba brać namiar na niespodzianki przy przekraczaniu granicy. Tym razem było wyjątkowo gładko, dosłownie z biegu, ani jednego auta przed nami, może dlatego, że środek tygodnia. Wszystkie dokumenty skrupulatnie sprawdzono, certyfikaty covidowe, ubezpieczenie zdrowotne, zieloną kartę, dokumenty pojazdu, paszporty, sprawdzono, czy kogoś nie przemycamy, no i te tajemnicze karteczki podawane z okienka do okienka, które potem pogranicznik odbiera. I dobrze, przy okazji wyszło na jaw, że paszport mam ważny do początkowych dni września, po powrocie trzeba postarać się o nowy:-)
Lubimy te drogi, znamy je już na pamięć, Chyrów z widocznym dawnym kolegium jezuitów, widać że po pożarze w 2018 roku już odbudowano. Jechaliśmy tamtędy kilka miesięcy po zdarzeniu, widok tragiczny. Potem obydwa Sambory, kierunek na Drohobycz i Truskawiec, zatrzymaliśmy się w tym ostatnim. Uzdrowisko ze słynnymi wodami "Naftusia" ... chcieliśmy pospacerować, popatrzeć, bez pośpiechu i na luzie. Ależ wszędzie mnóstwo ludzi, coraz więcej, chyba z racji kanikuły, no i spacerujących kuracjuszy.
Zapuściliśmy się między stragany przy deptaku, w jedną stronę, w drugą. Za szybami pawiloników powtarzające się gadżety pamiątkowe, ot! choćby taki Kozak z Kozaczką ...
... i bardziej śmiała wersja:-)
Najładniejsze były haftowane bluzeczki, koszule, a także wielkie włochate skarpety, filcowe czapeczki kranoludkowe w kształcie dzwonka konwalii z różnymi napisami cyrylicą.
Zwracają uwagę stare budynki, przemieszane z nowoczesnymi, bezdusznymi molochami. Te pozostałości dawnej świetności uzdrowiska przyciągają uwagę delikatnością drewnianych ozdób, misternymi koronkami, w jednym z nich znajduje się muzeum.
Na budynku tablica poświęcona Rajmundowi Jaroszowi. W czasach II Rzeczypospolitej gościły tu wielkie sławy świata towarzysko-filmowego, ale powiem szczerze, że niezbyt czuje się dawnego ducha poprzez te nowoczesne budowle, może tylko stare fotografie przy niektórych willach i tabliczki informacyjne.
Niestety, nie pokosztowaliśmy słynnej wody, pachnącej naftą, bo dla kuracjuszy wyznaczone są godziny i wtedy pijalnie są zamknięte dla osób postronnych, nie chciało nam się czekać prawie dwóch godzin. Trzeba było najpierw iść do wód, a dopiero potem spacerować. Pozostała nam malutka, pyszna kawa na ławeczce w cieniu drzew.
Przy jednym z malutkich barów zauważyliśmy tablicę z menu, a na niej "czeburieki", ależ nam zapachniało. Nie odnaleźliśmy jednak w nich smaku pysznych, gorących i świeżych czeburieków, serwowanych na dworcu w Samborze. Żal tylko, że samborski bar został wyremontowany i sprzedają tam teraz hamburgery ... wielka szkoda. Tutaj dostaliśmy czeburieka odgrzewanego w mikrofali, i wcale nie świeżego, jak nas zapewniała właścicielka:-) Nie jesteśmy wybredni, ale to jawna profanacja tak pysznej, tradycyjnej potrawy:-) i nie zajrzymy tu więcej, mimo kilkakrotnie pojawiającego się zaproszenia "zachodźcie do mnie". Pani pewnie myślała, że my może kuracjusze:-) U wyjazdu z Truskawca zatrzymaliśmy się jeszcze przy nowoczesnej kapliczce, w lesie już ludzie szukający grzybów, a na łące pełno kwitnących czarcikęsów.
Przy lesie zauważyłam ciekawe liście jakiejś rośliny, w kształcie podobne do funkii. Nie mam pojęcia, co to za roślina, ale widoczne były dołki po łopacie, ktoś coś wykopywał. Może te rośliny, może jeszcze coś innego, ani chybi jakaś ciekawostka, może ładnie kwitnąca:-) Sama łąka była urokliwa, pewnie botanicy znaleźliby tam wiele ciekawostek.
Z Truskawca przez Borysław zjechaliśmy do Schodnicy, to kolejne uzdrowisko, jakich wiele w Karpatach. Też obeszliśmy stragany, nic ciekawego, chińszczyzna, wiele polskich produktów spożywczych, chyba mieszkańcy z okolicznych wioseczek przyjeżdżają tu po zaopatrzenie. Pszczelarza oczywiście zaciekawiło stoisko z miodami i api-produktami.
Ostatni przystanek naszej wycieczki. To Urycz z pozostałościami zamku Tustań, właściwie to nie pozostałości, tylko grupa skał, między które wpasowała się budowla. Jak byliśmy tu ostatnio, to droga ze Schodnicy do Urycza była w budowie, musieliśmy zawrócić i zrobić wielkie koło na stryjską drogę, żeby dostać się do Sambora. Teraz jedzie się nowym, wyprofilowanym traktem, gładziutkim jak masełko, kiedyś to była zwykła szutrówka. Sam teren wokół Tustania też ewoluuje na miarę europejskich standardów, wszędzie asfalt, przegrodzenia, szlabany, płatne parkingi ... trochę żal mi starego, kamienistej drogi, kobiety, która przynosiła świeżutkie "watruszki" z jagodami i nawoływała turystów jak rasowa przekupka ... waaatruszki, waaatruszki! Teraz pewnie by ją przegonili na cztery wiatry:-)
Urokliwe miejsce obrasta tablicami informacyjnymi, wszędzie zbudowane pomosty, schody, wszystko ku wygodzie zwiedzających. Może i dobrze, nie trzeba błocić butów, ale miejsce traci na naturalności.
Przechodząc między skałami coś mignęło mi z boku, a myślałam, że to prześwit pomiędzy ... nie, to wpasowane lustro, można się przejrzeć, zrobić zdjęcie, albo zwyczajnie dać się omamić i próbować przejść na drugą stronę:-)
Na nasłonecznionych, odkrytych zboczach wychodni skalnych wszechobecne wrzosy, kwitnące wrzosy.
Ścieżka okrąża skały wspinając się coraz wyżej i wyżej, bariery ograniczają dostęp do wielu miejsc ... kiedyś na tych kamieniach siedzieli młodzi ludzie z bębenkami i śpiewali jakieś pieśni ... teraz tylko kwitną ostatnie dzwonki karpackie.
Jest tu takie miejsce, najbardziej widokowe, więc ustawia się prawie kolejka na selfie, pozują całe grupy, pojedynczo, w każdej ręce telefon, cały czas rozmowy, na głośnomówiących też, od razu filmiki ...
Tak, to ładny widok, wieś położona niżej, wonne dymy bukowe z palenisk, tam będziemy coś jeść, jak skończymy zwiedzać.
Na dziedzińcu również tablice z prac archeologicznych ...
Z góry widać doskonale wychodnie skalne, z jednej strony, z drugiej. To piaskowce jamneńskie, do tego pasma należą również Skałki Dobosza po drugiej stronie rzeki Stryj, jednak nie jechaliśmy do nich tym razem.
Zeszliśmy do baru pod chmurką, u sympatycznych babeczek, tych co zawsze proponują mężowi kusztyczek czegoś mocniejszego, zamówiliśmy ja bogracz, mąż szaszłyk. Bogracz smakowity, gęsty, piekący ostrą papryczką, ale taki ma być, do tego kromki ciemnego chleba. Mąż przepada za ich szaszłykami pieczonymi na prawdziwym ogniu, tylko kawałki mięsa przekładane cebulą:-) Jeszcze na jednym ze straganów zobaczyliśmy wielkie płaskanki rozmaitych serów, a obok o! raju! jakie grzyby, wielkie borowiki z Beskidu Skolskiego, podobne kobiałki widzieliśmy też przy drodze. Ale cóż, serów nie przewiezie przez granicę, a na grzyby przyjdzie czas i u nas, bo jak to, kupowane grzyby bez przyjemności szukania, zbierania:-)
Czas wracać. Tym razem wybraliśmy drogę z Sambora do Chyrowa przez Skeliwkę, to trasa z pominięciem Starego Sambora, kto tamtędy jechał, wie, że to karkołomny wyczyn. Ale zaskoczenie, droga remontuje się, sporo już nowego asfaltu, okropne dziury przynajmniej wyrównane, dało się przejechać i spokojniej niż na głównej:-) a przy budowie drogi pracuje jakaś polska firma.
Zresztą jeździ się już lepiej po Ukrainie, najgorsze odcinki remontowane, ciekawa jestem czy zakarpacki odcinek drogi za Stryjem, kierunek Bolechów, Bubniszcze na Skałki Dobosza też naprawiony, tam to trzeba było dokonywac cudów, żeby przejechać:-)
Zatrzymaliśmy się po drodze zakupy zrobić, słodycze dla dzieci, kwas chlebowy dla mnie i babci, bardzo smakuje pół na pół z piwem, posmakowało nam w Jamnej:-) Młoda kobieta za ladą dobrze mówiła po polsku, okazało się, że jeździ do Polski do pracy, aż do Łeby, tam pracuje w smażalni ryb. W tym roku nie pojechała, sprawy rodzinne nie pozwoliły. Pytamy, jak tam jedzie, bo to kawał drogi ...a! pociągami ...
Przekroczenie powrotnej granicy spokojne, tylko kilka aut przed nami. Znowu procedury karteczkowe, sprawdzanie paszportów, bum! bum! przybite pieczątki, a polski celnik zabrał paszporty, zamknął okienko i kazał czekać .................. popatrzyliśmy z mężem po sobie, co? znowu wezmą nas na kanał? czekamy, czekamy, wreszcie wyjrzał, oddał paszporty ... no, tym razem przyzwoicie wrócimy do domu:-)
Nie mogę rozczytać, jakimi kryteriami kierują się przy tej dokładnej kontroli, statystyką: na kogo wypadnie, na tego bęc? czy źle nam z oczu patrzy, czy że nie mamy papierosów? widzą w bagażniku ubłocone buty, kurtki, koszyk z zakupami ... a może obserwują przez to zamknięte okienko i przyciemnione szyby, jak się zachowujemy, czy nie naradzamy się:-) bez poł litra nie razbieriosz:-)
Przy drodze łany dojrzałego barszczu Sosnowskiego, ech, jak sypnie nasionkami ...
W Krościenku mignął mi kolejny mural Andrejkowa, cofnij, cofnij! krzyknęłam ... no i mam kolejny do kolekcji ...
Pozdrawiam serdecznie w ten deszczowy czas, pogody ducha życzę, spokojnych powrotów z wakacji, wszystkiego dobrego, pa!