niedziela, 8 sierpnia 2021

Wszystkiego po trochę ...

 Myślałam, że ta armia do nas nie dotrze. Może nie uda jej się przedostać przez San, a jeśli już, to po drodze tyle lasów, głębokie parowy, sieć potoków, my schowani w niedostępnym zakątku, wokół nie ma pól uprawnych ... nie, nie, na pewno nie dotrze. 

Najpierw pojawił się jeden, jakby zwiadowca, potem kolejno następne, to tu, to tam, a teraz widuję je wszędzie, to pierwszy rok, od kiedy pojawił się ślinik luzytański. Rude paskudztwa wynoszę nawet z piwnicy, a co wyniosę jedne, to pojawiają się następne ... macie może jakieś wypróbowane sposoby do walki z nimi, w miarę humanitarne:-)

Ładnie obrodziła borówka w tym roku. Krzewy już osłonięte starymi firankami stoją pod chatką jak dziwne figury, nawet Mima na początku obszczekiwała je. A jak są borówki, to placek z borówkami się należy. Robię taki najprostszy, jogurtowy zwany ciastem francuskiego przedszkolaka, nie rozczulam się zbytnio nad wyrabianiem, ot! zamieszam składniki, wyłożę do blachy, obsypię obficie borówkami i do piekarnika. Tym razem ciasto chyba było lekko za gęste, borówki nie chciały się utopić:-)

Kiedy już rozgrzałam piekarnik, to upiekłam jeszcze nasz regionalny pieróg kartoflany, dodałam obowiązkowo skwarków boczkowych do masy kartoflanej, polepszają smak.

Pokłosiem naszej rumuńskiej wyprawy był dzień kukurydziany. Nie raz widzieliśmy, jak ludzie zamawiają w barze potrawę o nazwie polenta albo mamaliga z różnymi dodatkami. Trochę nie mieliśmy odwagi spróbować, sprawdzona była ciorba i placinta, więc ta mamaliga zbytnio nas nie kusiła. Ale kupiliśmy sobie w ichnim sklepie dwie torebki kaszki, bo zawsze to ważniejsze zakupy u źródła:-) i nadszedł dzień na skosztowanie. Oczywiście bryndzę rumuńską też mieliśmy, więc do dzieła ... 

Ugotowana na gęsto mamaliga została wymieszana z bryndzą, takoż posypana nią obficie po wierzchu, a na to jeszcze zrumienione skwarki z boczku. Ooo! powiem, że danie syte, intensywnie pachnące bryndzą, nie potrzeba było żadnych dodatków.  Ponieważ nie zjedliśmy całej mamaligi, uklepana w garnku wystygła, pokroiłam ją potem w plastry i na patelnię, zjedliśmy ze smakiem następnego dnia również posypaną bryndzą.

Po kwitnieniu lip zakończył się u nas sezon pszczelarski. Nie było spadzi, więc sprzęt do miodobrania wylądował już w domku pasiecznym, a mąż zaczął już przygotowania do zimy, leczy i dokarmia pszczoły, przebudowuje ule. Krótki to był sezon, niezbyt obfity, bo bazujemy tylko na łąkach i drzewach wokół, nie mamy w pobliżu rzepaków, akacji, nawłoci, ale dla siebie i rodziny miodu wystarczy.

Kwitnie kocimiętka właściwa, niepozorna, ale pszczoły ją lubią, wysiewa się sama, jest wieloletnia, niezbyt atrakcyjna, to ta, którą mąż wykosił myśląc, że to pokrzywa. Byliśmy na wzgórzu kalwaryjskim, z kempingu za klasztorem jest prześliczny widok na Ukrainę, która coraz bardziej nam się marzy, choć dzień-dwa.



Już dawniej pisałam, że skusiły mnie wiosną w markecie bulwy mieczyków, wreszcie zakwitły, choć kolory niezbyt zgodne z ofertą:-)  za to większość ma ciekawe płatki, falbaniasto zakończone, urocze.







Ciemnobordowego nie ma ani jednego, a tych cebul kupiłam najwięcej:-)
Aha! również wiosną zakupiłam w gminnym ogrodniku 6 sztuk rozsady selera, jakąś końcówkę dostawy, nie zwracałam uwagi, jak tam sobie rośnie wśród wysokich baldachów kopru, patrzę dziś, a seler wybił w łodygi nasienne, co za seler sprzedał mi pan sprzedawca? nigdy mi się to nie zdarzyło:-)
... co za feler, westchnął seler ... prawda?


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!




25 komentarzy:

jotka pisze...

O mamuniu, jakie smaki!
Tartę z borówkami wczoraj kupiliśmy w piekarni, pyyyycha!
Mieczyki kupowała mi babcia na imieniny, odkąd jej zabrakło kupuję sobie sama na ryneczku, mam sentyment!

aldia pisze...

Oj macie tam raj na ziemi :)

Anonimowy pisze...

Widoki krajobrazowe, jak zwykle Mario, masz dalekie i ciekawe. Taka perspektywa aż kusi zapewne, by pojechać i zobaczyć, co dzieje się za kolejnym i kolejnym wzgórzem. Wypieki też kuszą, aż ślinka leci ..., mniam, mniam. Ja bym się za takie falbanki nie gniewała, piękne te mieczyki. A co do selera to wyczytałam w necie, że: " Występujące w początkowym okresie wegetacji chłody mogą sprzyjać tworzeniu się „pośpiechów” – wybijaniu pędów kwiatostanowych. To samo zaburzenie może pojawić się w okresach deficytu wody lub też w warunkach nadmiernego uwilgotnienia gleby...' Może to rozwiązanie tego zjawiska u Twoich selerów. I chyba pominęłam poprzedni wpis, śpieszę zobaczyć to tam się dzieje, bo zapewne dzieje się wiele. Pozdrawiam, Alik

kobieta w pewnym wieku pisze...

Ale pyszności dzisiaj zaserwowałaś, ślinka leci.

wkraj pisze...

Ciekawe smaki zaprezentowałaś, dla nas są one zupełnie nieznane ale wyglądają smakowicie. Ciasto z borówkami było dzisiaj do kawy w końcu jest sezon. Śliczne mieczyki - bardzo je lubię, mama miała zawsze w ogrodzie. Miłego tygodnia, pozdrawiam serdecznie :)






















Klimaty Agness pisze...

Pysznie dziś u Ciebie, ciasto wygląda super, a i strasznie mnie kusi ten ziemniaczany pieróg, uwielbiam, a dawno nie jadłam :D Polentę najbardziej lubię taką właśnie pokrojoną i obsmażoną na rumiano, fajnie smakuje :))
Mieczyki przepiękne, wszystkie, ale ten zielony to kompletne cudo :)))
Na ślimaki dobrą metodą jest wkopywanie pojemniczków z piwem, ciągną do niego, wpadają i już nie dają rady wyjść.
Pozdrawiam ciepło, Agness:)

Aleksandra I. pisze...

Mamałygę pamiętam z dzieciństwa, gdzieś kiedyś na wczasach jadłam. Mieczyki wyśmienite, placek jeszcze bardziej. Ślimaki to już gorsza sprawa, takie raczej paskudztwo, chociaż - zwierz. Seler westchnął i zeschnął, a może to miał być naciowy.
A na końcu pięknie kolorowo i to lubię. Pozdrawiam serdecznie

mania pisze...

Zaintrygował mnie ten regionalny przysmak, zupełnie mi nie znany. Jak się przyrządza ten pieróg?
Mieczyki bardzo malownicze
Dobrego tygodnia :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Jotka, to jeszcze nie wszystko, czasami mamy z mężem "gotujący" dzień, do tego zrobiliśmy jeszcze wielki gar leczo z przewagą warzyw z własnego ogródka, a potem obdzieliliśmy wszystkim rodzinę:-) różnorodność odmian oszałamia, podobnie jak lilie czy inne; kwitną też floksy, ich zapach dla mnie to koniec lata; pozdrawiam.

Aldia, jest bardzo widokowo o każdej porze, dziś rankiem po nocnej ulewie w całej dolinie mgły; lubię być tutaj; pozdrawiam.

Alik, granica na wyciągnięcie ręki, a ta dal kusi, więc pewnie zmobilizujemy się w przyszłym tygodniu i ruszymy na drugą stronę:-) dziś mam spokój z obiadem, i pewnie jutro też, odsmażany kartoflak jest pyszny, z kubkiem kefiru; mieczyki zaskoczyły właśnie tymi falbankami, ale żeby tylko nie zapomnieć wykopać na jesień:-) dzięki za wieści o selerach, bardzo możliwe, wszystkie zjawiska wystąpiły, a ponieważ nie używam selerów w nadmiarze, jakoś przeboleję stratę:-) pozdrawiam.

Ela, od czasu do czasu mamy z mężem "kulinarny" dzień, kroimy, pitrasimy, przyprawiamy, samej za bardzo nie chciałoby mi się:-) pozdrawiam.

Wkraju, dla mnie ciekawostką smakową była polenta z bryndzą, a skoro znam już smak, to następnym razem zamówię ją gdzieś w Rumunii na obiad:-) lubię kuchnię regionalną, dostałam od znajomych grubą książkę "Podkarpackie smaki", tam też sporo inspiracji; i mnie mieczyki mile zaskoczyły, choć powinno być więcej kolorów:-) pozdrawiam.

Agness, mama moja piekła taki pieróg w formie bułeczek, ja idę na łatwiznę, płat ciasta na spód, płat na wierzch, może być do dużej blachy, można do keksówki; polenta zagości u nas na stałe, posmakowała nam w każdej postaci, i na świeżo i odgrzewana; tak, zielony ciekawie wygląda, chyba złapałam mieczykowego bakcyla:-) podejmę walkę ze ślimakami piwem, czytałam też o herbatce tymiankowej jako oprysk; pozdrawiam.

Ola, nie znałam smaku mamałygi, pamiętam za to jaglankę, nawet mieliło się na mąkę i mama piekła słodką żółtą bułeczkę; czasami pozwalamy sobie na kulinarną rozpustę:-) ślimaki niszczą pracę, nie chciałabym ich radykalnie traktować, może wabić i wynosić daleko:-) być może naciowy, pierwszy raz mnie tak zaskoczył baldachem nasion:-) pozdrawiam.

Mania, ciasto jakie chcesz, może być podobne do pizzy lub krucho-drożdżowe, a nadzienie to w dowolnej proporcji gotowane ziemniaki, twaróg, kasza gryczana, zrumieniona cebulka i sowicie przyprawione solą i pieprzem; o skwarkach Ci nie piszę, bo nie używasz:-) chyba i mnie spodobały się mieczyki, poszerzę ofertę o bordowe i fioletowe; i wzajemnie, pozdrawiam.

Olga Jawor pisze...

Ilości ślimaków w naszym otoczeniu rosną z roku na rok. Są wszędzie. Włażą wszędzie - nawet do domu, drzwiami i oknem. Czepiają sie drewna w drewutni i razem z nim są wnoszone do domu a potem znajduję je lezące po kafelkach i zostawiające obrzydliwe smugi śluzu za sobą. Niestety, żadna humanitarna opcja nie pomogła nam realnie w walce z nimi. Niestety nawet te niehumanitarne też nie pomagają.Co się jednego dnia wytłucze, to na drugi dzień od nowa watahy żarłocznych stworzeń pojawiają sie na ogórkach, cukiniach i kwiatkach. Czytałam ostatnio, że ten śluz zawiera w sobie jakieś lecznicze składniki. Że robią z niego leki dla ludzi, że dodaje sie go do kosmetyków. Że ślimaki są pożyteczne gdyz drenują ziemię, przekopują ją i ostatecznie użyzniają. Każde stworzenie na ziemi jest po coś. Tyle, że marna to pociecha dla ogrodnika, którego zbiory przez owe ślimate stworzenia są bardzo marne...
Pozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu.

Anonimowy pisze...

Piękne kwiaty, kwitną na potęgę. Borówek rzeczywiście dużo, jadam je w tym roku bardzo często i są wyjątkowo smaczne.
Ślimaki to chyba najlepiej usuwać ręcznie, ale słyszałem o metodzie piwnej. Ponoć działa.
Pozdrawiam bardzo serdecznie.

grazyna pisze...

Moja mama często opowiadała o mamałydze...widać jedli ją pod Lwowem. I przypomniałaś mi że mam znakomitą mąkę kukurydzianą wenezuelska,,Harina Pan... na mamałygę będzie się świetnie nadawała, musze to zrobic! HArina Pan sie kupuje w Polsce w sklepach "Kuchnie Świata. Jest znakomita.
Mieczyki prze...śli...czne!!!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, w domu oddalonym od Pogórza 0 60 km już dawno się pojawiły, pewnie z 10 lat temu, miałam nadzieję, że tu nie dotrą, ale są, w tym roku po raz pierwszy. Z nimi nawet nie da się zaprzyjaźnić, inaczej niż z naszymi czarnymi, te są niegroźne, nawet pozwalam im mieszkać w piwnicy, ale te rude potwory to jak szarańcza. Tak, każde stworzenie po coś jest, też jestem tego zdania, niechby sobie żyły, tylko nie kosztem naszej ciężkiej pracy, pewnie będę je zbierać i wynosić daleko, na więcej mnie nie stać:-) pozdrawiam.

J.Kosik, lato, rośliny śpieszą się, aby zakwitnąć, przywabić owada zapylającego i wydać nasionko:-) przy okazji cieszą nasze oczy. Przymierzam się do ręcznego zbierania, na razie odrzucam dalej z grządek, piwnicy, ale to nic nie daje:-) pozdrawiam.

Grażyna, to moja pierwsza mamałyga:-) posmakowała mi, syte jedzenie, zwłaszcza z takimi dodatkami; Makłowicz na Huculszczyźnie gotował z gospodynią w pełnotłustej śmietanie, która w końcu zamieniła się w płynny tłuszcz, skąd dziś taką śmietanę w mieście:-) nawet na kempingu w górach rumuńskich obserwowaliśmy, jak kobieta w garnku szybciutko zamieszała, zamieszała, patrzymy, a ona już wykłada rodzinie na talerze właśnie taką żółciutką kaszę:-) pewnie kaszka była błyskawiczna; poranna kawa wypita, coś na ruszt rzucone, idę dalej kosić, dziś końcówka, a trawa bezwzględna, tam kończę kosić, a ona już na początku dalej rośnie:-) dobrze, że upały zelżały; pozdrawiam.

Krzysztof Gdula pisze...

Kwiaty wyrosły cudne, a że innych kolorów… Może te cebulki nie wiedziały, jaki ma być kolor kwiatów?
Dania apetyczne, jak zwykle u Ciebie. Przypomniałem sobie potrawę kiedyś czasami robioną przez mamę, nazywała się mamałyga. Jest tutaj podobieństwo nazw. O ile dobrze pamiętam, danie było kleiste, chyba nieco gumowate, sytne, ale po uformowaniu i przysmażeniu, smakowało mi lepiej. Wydawało mi się jednak, że mamałyga była robiona z masy ziemniaczanej. Mario, piszę o takiej samej potrawie jak mamaliga? O, widzę, że i Grażyna pisze o mamałydze.
Musiałem zapytać Googli o tego ślinika. Paskudny ślimak.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzysztof, no, ani jednego purpurowego mieczyka:-) a białych miało nie być wcale:-) mamałyga to chyba tylko kukurydziana, ale ta potrawa z ziemniaków, o której piszesz, to chyba tzw. prażuchy, do gotowanych ziemniaków dodaje się mąkę, to dodaje im kleistości, no i skwarki obowiązkowo. Tak, mamałyga, mamaliga, to to samo, gdzieś na południu to polenta, u hucułów kulesza, bardzo lubię te regionalności. Ślimole pokazały się dopiero w tym roku, to będzie trudna walka, ale jakoś trzeba się bronić, bo zniszczą wszystko, szkoda pracy; pozdrawiam..

Jaskółka pisze...

O ślinikach luzytańskich napisałam post. Ludzie zbierają, wykładają piwo itp. A co potem? Niszczą, to ja wolę posypać trochę granulek przeciw ślimakom- przynajmniej wiem, że są zlikwidowane.Tak, podobno ze śluzu wyrabia się kosmetyki i tu jest pytanie- skoro tak jest, to dlaczego tych ślimaków nie skupuje się?
Pięknie u Was, piękne widoki. Mieczyki są prześliczne i chyba nie masz za złe, że zabrakło ciemnych? Inne pewnie wynagradzają ten brak.
Borówek też u nas dostatek. Ja za pomocą żelfixu robię dżemy. Świetne do herbaty i na ciasto. Córa piecze z nimi ciasta.
Tymi potrawami narobiłaś mi smaku na spróbowanie zrobienia którejś. Pewnie zacznę od pieroga ziemniaczanego, bo jestem fanką ziemniaków.
Miłego dnia

Agniecha pisze...

No popatrz. Jednak doszły. Byłam dwa tygodnie temu na wycieczce w Bieszczadach. Góry inne, rośliny inne a ślimaki wstrętniaki te same. U nas one już atakują od paru lat, a w tym roku jest jakieś apogeum. Nie sądzę by istniała humanitarna metoda pozbycia się ich. Te błękitne granulki z fosforanem żelaza ( bo inne środki są szkodliwe na bank dla innych organizmów ) które stosuje Jaskółka, i ja też niestety, kiedy mam już naprawdę dość, są skuteczne, ale ślimaków jest jeszcze więcej. I nie jestem przekonana, że działają wybiórczo. Na pewno działają na ślimaki w skorupkach, a ja ich wcale nie chcę się pozbywać.
Piszą, że ze wszystkich sposobów odstraszających jedyne co działa to miedź. Miedziane obwódki rabat, czy ulubionych roślin. Ja sobie nie wyobrażam, by w ten sposób zabezpieczyć cały ogród warzywny. Miedź jest droga. Bo te wszystkie inne polecane sposoby działają tylko przez chwilę.
Eksterminacja to jedyne co działa, niestety. Powodzenia!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Jaskółka, czytałam Twój post, jednak trucie, nie ma innej rady, chyba nie podołam, może będę sypać popiołem, bo mam go dużo, pryskać herbatką tymiankową, a na razie biorę i odrzucam daleko niżej /ręka w rękawiczce/:-) Mieczyki dokwitają, upał i susza robią swoje, ale czy wytrwam w wykopywaniu i przechowywaniu tych cebul? Borówki idą na bieżąco, za mało ich na przetwory, zdążyłam je zabezpieczyć, bo tuż obok kosy i drozdy pędzlują już aronię; pieróg ziemniaczany robię bardzo często, jestem też "ziemniaczana baba"; pozdrawiam.

Agniecha, w tym roku pierwszy raz zastosowałam na grządkach obornik granulowany, może z nim przywlokłam? ale nie zdążyłyby chyba od kwietnia tak urosnąć; pewnie będę je zbierać i wynosić na koniec łąki, to prawie pół kilometra, trochę im zejdzie, żeby wrócić:-) nie pocieszyłaś mnie, granulek chyba nie zastosuję, ale jak mnie życie zmusi, to kto wie; miedź mówisz? jak to, blaszki, rurki? jakoś rzeczywiście nie wyobrażam sobie tego sposobu; eksterminacja ... nie podołam; pozdrawiam.

Jaskółka pisze...

No właśnie dlatego, że nie potrafię zabić, stosuję granulki, ale też w wybranych miejscach i niedużo. Nie wyobrażam sobie rozdeptywania ślimaków, nie pozwalam Jaskółowi na to. Jak trzeba, to biorę takiego ślimola w duży listek i wyrzucam za płot. Ale one zaraz się mocno rozmnożą, bo składają multum jaj. Na wiosnę będzie szał i wtedy nie ma rady, trzeba będzie mocniej sypnąć granulkami, bo nam ogrody zeżrą.
Tych ślimaków nic nie je, dlatego się tak panoszą pocieszające jest to, ze zatrutych też nic nie zżera. Ponoć jest gatunek kaczki, która je zjada, tylko jak puścisz kaczki w ogród, to najpierw zjedzą warzywa, a potem ewentualnie ślimaki.
Samo zmartwienie

Monika Olga pisze...

Zawsze gdy odwiedzamy jakieś miejsca (nawet w Polce, ale inny region) to smakujemy lojalnej kuchni. Nie wyobrażam sobie bez tego naszych wojaży. Nie zawsze wszystko nam smakuje, ale próbujemy :)

don't blink pisze...

Mieczyki lubię oglądać, ale tylko w innych ogrodach:) Moja sąsiadka ma przepiękne mieczyki barwy fioletowej. Co do ślimaków i całej reszty paskudztwa. Ich nadmiar jest wynikiem zachwiania równowagi w przyrodzie. Wszystko, co szybko się rozmnaża i jest bardziej wszystkożerne, będzie też znacznie dominujące. Ja swoim ślimakom, które opanowały całą piwnicę, najpierw wygłosiłam mówkę, a potem potraktowałam chemią. Trudno, ale też lubię marchewkę i ziemniaki.

Lidka pisze...

U mnie też tych rudzielców bez liku, pierwszy rok jestem totalnie bez cukinii przez te potwory.Teraz temat olałam, ale za rok chyba kupię te granulki...

Pellegrina pisze...

Tak jakoś się zdarzyło, że nie miałam plagi ślimaków, choć moja działka blisko wody, bardziej nękały mnie mszyce, zielone i czarne. Wyobrażam sobie ile u mnie teraz borówek (których nikt nie zbiera, ani ludź ani ptaki bo osłoniłam je siatką). Taki pieróg mnie wabi ale na jedną osobę chyba nie opłaci się go robić. Taka polentę lub mamałygę kiedyś robiłam, w latach osiemdziesiątych, gdy w sklepach były tylko gołe półki i ocet.
Łąki piękne zawsze a mieczyki teraz szczególnie, tych strzępiastych nie znam.

Zielonapirania pisze...

Odpukać w niemalowane, ale póki co nie mam kłopotu że ślimakami. Jednak jeden jedyny krzak bukszpanu oblazla mi ta przebrzydla ćma i chyba trzeba będzie spalić... W sumie tak bardzo go nie żałuję, bo rósł w takim miejscu, że ni w pięć ni w dziewięć:)
A polenty, no po prostu nie lubię:) zjadłabym natomiast chętnie ten placek z ziemniakami:)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Jaskółko, właśnie tak też robię, gdy nie ma rękawic, to duży listek załatwia sprawę:-) jechaliśmy po deszczu w niedalekiej odległości od nas, ileż tego szkaradzieństwa powyłaziło na asfalt; mam świadomość, że i u nas rozmnożą się, choćby przez to moje wyrzucanie za ogrodzenie grządek; na kaczki nie ma szans, jakoś trzeba będzie z nimi żyć; pozdrawiam.

Monika, bardzo lubię lokalne smaki, zresztą urodziłam się na wsi i proste potrawy znam; z kolei w innych krajach nie zawsze mam odwagę, ale raz spróbowałam w Rumunii tutejszego przysmaku, ciorba de burta, zabielane i zakwaszane flaki, nijak nie wchodziło:-) pozdrawiam.

Don,tblink, widzę, że chyba sama wpakowałam się w pułapkę, wielkie cebule wydają mnóstwo małych cebulek, przecież ich nie wyrzucę, ale ileż można rozmnażać:-) widziałam te fioletowe mieczyki, są prześliczne, może gdzieś dokupię jeszcze i te; w piwnicy mam nasze rodzime pomrowy, one są nieszkodliwe, najgorsze te rudzielce; pozdrawiam.

Lidka, w domowym ogrodzie pojawiły się dobrych kilka lat temu, tutaj dopiero w tym, na wiosnę chyba będzie ich więcej; może coś wynajdą, żebym nie musiała z nimi walczyć:-) pozdrawiam.

Krystynko, może na piaskach jest ich mniej, bardziej sucho i nie mają gdzie się skryć; u teściowej też ich nie ma; borówki długo trzymają się gałązek, może doczekają na przyjazd nowych właścicieli; pieróg można zrobić malutki, dla jednej osoby, albo żeby jeszcze odgrzać na drugi dzień, nawet lepiej smakuje; nie jadłam kukurydzianki, raczej jaglankę, chyba jutro będzie mamałyga:-) jakie bogactwo mieczyków, podziwiałam w mijanych ogrodach, moje prawie przekwitły; pozdrawiam.

Piranio, to ciesz się, że nie przywędrowały do Ciebie, plaga! bukszpany jednak chorują wszędzie, pamiętam, jak podobne ogołocone zobaczyłam na południu Rumunii, złe przyszło i do nas; polentę będę robić, nie za często oczywiście, ale wpisała się w jadłospis; kartoflaka lubię, mama robiła w formie pierogów, ja robię jako placek, smakuje jednakowo dobrze; pozdrawiam.