Odziedziczyliśmy na podwórzu po dawnych gospodarzach dwa stareńkie orzechy włoskie. Wysokie do nieba, wiatr strącał na ziemie spróchniałe gałęzie, ale jeszcze rodziły orzechy. Ten bliżej wschodniej granicy runął któregoś lata podczas letniej nawałnicy, na gęste zarośla z głogu i zawisł na nich. Trzeba było go ostrożnie ogłowić z gałęzi, żeby główny pień opadł na ziemię.
Drugi orzech rósł sobie dalej , jesienią rzucił mnóstwem orzechów, bo to był dobry rok, przymrozek nie zwarzył pąków. Jedno i drugie drzewo cierpiało na jakąś grzybową chorobę, od poziomu ziemi do wysokości 1.5 m pnie próchniały, robiły się w nich dziuple, a szerszenie wynosiły z nich celulozowy materiał do budowy swoich gniazd. Mąż nie raz powtarzał, że trzeba orzecha ściąć, bo coraz bardziej pusty w środku, a niedaleko pasieka, stoją ule ... nawet nie chciało mi się myśleć o tym, ileż to pracy czekałoby nas.
- Zostaw, niech jeszcze rośnie, a zresztą drzewa, które zwala wiatr, i tak lecą z zachodu na wschód, więc z tym orzechem też tak będzie. - odwlekałam ten moment. Mąż tylko kiwał głową, a orzech rósł sobie dalej. W zeszłym tygodniu, po czerwonych zachodach słońca, które Wam pokazywałam, przyszedł wiatr, jakiś kolejny cyklon powiał, Axel czy jak mu tam. Przyjechaliśmy do chatki, jak zwykle czyszczenie pieca z popiołu, ja rozpalałam, a mąż poszedł opróżnić na kompost wiaderko z popiołu. Nie było go długi czas, a kiedy wrócił, kazał mi spojrzeć przez okno i zapytał, czy widzę jakieś zmiany na podwórzu. Gdzież tam, przez gęste gałęzie jabłonek nic nie zauważyłam.
- Orzech runął ..... między ule ... Zatkało mnie, jak to między ule, a co z pszczołami? - Idź, sama zobacz!
Pobiegłam z ciężkim sercem, a tam obraz nędzy i rozpaczy, ale ule całe, tylko jeden z brzegu lekko przesunięty. Drzewo wcale nie poleciało na wschód, tylko na południe, ale tak szczęśliwie między pszczeli domek a ule. Stara jabłonka uratowała domek pszczelarza, a gałęzie między ulami nie narobiły wielkich szkód. Baliśmy się, czy uderzenie nawet z góry w daszek ula nie strąciło w dół z ramek tzw. kłębu zimowego pszczół, a pszczoły nie miały siły wrócić na ramki i skrzepły. Na szczęście temperatury były dodatnie, a kiedy zajrzeliśmy pod daszek, słychać było brzęk owadów. Dzielna jabłonka poniosła ofiarę, straciła mnóstwo gałęzi, połamanych przez niesamowity ciężar drzewa, kosmetycznie przytniemy ją i odrodzi się.
Ponieważ dzień następny to święto, za robotę z piłą zabraliśmy się w sobotę. Widzicie tą gęstwę gałęzi? trzeba wszystko przyciąć, wynieść, przyciąć mniejsze konary, ale tak, żeby główny pień nie stoczył się na ule, wiele konarów wbitych w ziemię ... nawet nie chcę myśleć, co byłoby, gdyby ... to potworny ciężar, co czuje się podnosząc nawet pojedynczego klocka.
Gruby pień ma ponad 3 m długości, to ładne i cenne drewno. Już mamy obgadany tartak, potną go na brusy, ten drugi wcześniejszy pień także, może wystarczy materiału młodym na schody:-)
24 komentarze:
Kolejne Twoje przygody chatkowe, czyta się jak powieść w odcinkach. lubię czytać Twoje pisanie, pewnie podoba mi się Twoje życiem podobne do mego w Andach a drapoli w Twoich stronach widziałam mnóstwo. pozdrawiam serdecznie
No mieliście szczęście z tym orzechem. To pewnie tak Was przyoszczędził, że Pozwoliliście mu tak długo rosnąć. Roboty było co nie miara wyobrażam sobie. W sumie nie ma tego złego co by na dobre nie zmieniło się. Grzyby takie mało apetyczne, ale ja się nie znam. Urokliwa ta kapliczka. I te podświetlone wzgórza piękne. i ja pięknie i serdecznie pozdrawiam.
Niesamowity zbieg okoliczności, szkoda byłoby bardzo!
Dobrze, że wykorzystacie pnie drzew, najpierw pomyślałam o ścieżce z okrągłych przekrojów:-)
Praca, wycieczka, niesamowite grzyby i zdrowe napoje, tyle dobra i optymizmu w jednym wpisie;-)
jotka
Oj, to rzeczywiście było szczęście w nieszczęściu, ale dobrze, że tak się skończyło. No, a kto ma ogród, działkę ten ma na okrągło roboty. Wiem coś o tym. Szkoda starego drzewa, ale jest z niego inny pożytek. Piękne fotki ze spaceru. Pozdrawiam.
Ależ historia tym orzechem. My naszemu też się bacznie przyglądamy, bo gdyby runął... katastrofa byłaby nie do opisania. A uszaki i u nas pojawiły się obficie, co bardzo mnie cieszy.
Dobrze, że tak to drzewo upadło, że większych szkód nie narobiło. Roboty co niemiara, ale macie dobry pomysł na zagospodarowanie tego drewna. Fajnie, że wschody słońca są jeszcze przyzwoitej porze, można się załapać, choć u nas nie ma tak ładnych widoków. Pozdrawiam serdecznie :)
Przeczytałam z wypiekami na twarzy, niesamowita historia z tym orzechem. Widać, przyroda kocha Was bardzo, skoro orzech oszczędził Wasze ule i nie zniszczył wszystkiego wokół. Piękne zdjęcia, zwłaszcza te z różowym i błękitnym niebem, uwielbiam takie widoki. Pozdrawiam Cię serdecznie, zawsze z ogromną przyjemnością czytam Twoje posty 🙂
Szkoda orzecha, ale dobrze, że runął bezpiecznie dla wszystkich. Piękne drewno, niech dobrze służy schodom:)
No wyobrażam sobie, ile pracy mieliście z porządkowaniem drewna tego orzecha. U nas w podobnym stanie jest stara jabłoń. Coraz bardziej pusta w srodku, nie wiadomo kiedy padnie. Ale też nie mam serca jej ściać. Tylko gałęzie sie czasem podcina, te do których sie sięgnie nawet z najwyższej drabiny, bo są bardzo wysoko.
Tak byłam ciekawa, co zrobicie z tym orzechowym drewnem. Czy do palenia? Okazuje się, że można je wykorzystać inaczej, bardziej pozytecznie na schody i bruk drewniany.Fajnie!
Wyjątkowo ciepła zima trwa. To sprzyja pracom w ogrodzie, ale chciałoby sie jeszcze prawdziwej zimy, innych widoków za oknem.No i te wschody i zachody byłyby o wiele piekniejsze, gdyby słonce mogło odbijać sie na śniegu a nei na tej powszechnej teraz wszędzie szarzyźnie.
Pozdrawiam Cię ciepło, Marysiu!:-)
Grażyna, oj, takie to przygody, przestraszyły mnie bardzo. Tyle mężowskiej pracy w pasiece, tyle karmienia, leczenia, zaglądania, a i samych owadów byłoby nam strrrrrasznie żal. Na pewno tęsknisz Grażynko za Andami, za Wenezuelą, masz kontakt ze swoją drugą ojczyzną? Różnego ptactwa na polach czy nadsańskich równinach jest mnóstwo, tylko ja nie potrafię rozróżnić, jakby natura odrodziła się trochę po tym truciu nawozami czy pestycydami; pozdrawiam.
Ola, traktuję to zdarzenie w kategoriach cudu, naprawdę, wystarczyłby 1m w prawo i nie byłoby czego zbierać. Roboty mnóstwo, do dziś bolą nas mięśnie, bo siły już nie te, ale zadowolenie z efektów jest. Grzyby tak wyglądają, ale w dotknięciu są gładziutkie, miękkie jak najdoskonalszy zamsz, aksamit:-) kapliczka i mnie się podoba, z naturalnych materiałów, drewno i kamień, za jakieś czas leciutko omszy się i wtopi w krajobraz, jakby zawsze tam była; pozdrawiam.
Jotka, to naprawdę niesamowite cud, jak sobie pomyślę, co byłoby ... drewno orzecha jest piękne, w przekroju ciemny środek, biała obwódka, do tego jest twarde; no i może wreszcie weźmiemy się za ten tarasik, bo plany są już wieloletnie; do grzybów przekonała mnie znajoma blogowa:-) pozdrawiam.
Ela, dziękuje Opatrzności, że oszczędziła przede wszystkim te małe, pracowite owady:-) już zaglądam na grządki, już mnie ciągnie do ziemi, to wszystko przez to, że nie ma śniegu; orzechy były bardzo stare, ptaki w dziuplach budowały gniazda, teraz muszą sobie znaleźć inne; pozdrawiam.
Ania, tak, nieoczekiwana historia, a mnie ciągle żal było tego olbrzyma, a niech sobie jeszcze rośnie. Obserwujcie pilnie swojego orzecha, jeśli blisko domku, może być katastrofa budowlana, to nieopisany ciężar; od Ciebie nauczyłam si zbierać uszaki, przekonałaś mnie; są wyjątkowo dorodne, wilgotna pogoda im sprzyja; pozdrawiam.
Wkraju, wiadomo, że kiedyś przyszedłby na to drzewo kres, ale sama natura nas wyprzedziła, i nie było większych szkód, pszczół przede wszystkim szkoda; drewno orzechowe jest cenione, a ponad wypróchnienie, które już odcięliśmy, pień jest zdrowy, no i cos po nim zostanie, schody i brukowany tarasik:-) pozdrawiam.
Iwona, też tak sobie pomyślałam, że natura oszczędziła nas:-) straty byłyby nie do opisania, pozostałby tylko żal, że w porę nie zapobiegliśmy nieszczęściu; różowy ranek, to trwało tylko chwilę, zdążyłam wrócić do chatki, jak światła pogasły, chmury na wschodzie zasłoniły słońce; pozdrawiam.
Arteńko, szkoda, bo jeszcze dawał nam orzechy, ale już rosną jego godni następcy, nawet młode drzewka plonowały w tym roku; to musiało kiedyś nastąpić, ale zdarzenie przestraszyło nas bardzo; będzie pożytek z drewna, na pewno; pozdrawiam.
Ola, troszkę odwykliśmy od zajęć na powietrzu, bolały mięśnie i kości, bo sił coraz mniej, ale damy sobie powolutku radę; jeśli jabłonka nie grozi zniszczeniem czegoś na podwórzu, niech sobie rośnie, choć w środku pusta, ciągnie pod korą życiodajne soki; do palenia pójdą tylko wypróchniałe w środku konary, a z kolei tych gałązek jest tyle, że pewnie będzie wielkie ognisko, bo to drobnica, a za chwilę wiosna, trawa przyrośnie i będzie tylko kłopot z koszeniem i drewnianym rumoszem; byłaby zima, to nie ciągnęło by do prac podwórzowych, śpieszymy się, bo jak ruszą wiosną pszczoły, to wśród uli nic się nie zrobi; zbytnio nie tęsknię za srogą zimą, za łagodną tak, taką widokową:-) pozdrawiam.
Dzień dobry,
czy Wańkowa, którą wspominasz w poście to wioska pomiędzy Olszanicą a Ropienką?
Moi rodzice pochodzili z Ropienki.
Pozdrawiam, miłego dnia
Ela W.
Rzeczywiście, wszystko się dobrze skończyło, ale ze starymi drzewami żartów nie ma. Różowe poranki zimą są przepiękne, nawet u nas na równinach. Buziaki posyłam, Basia.
czy tęsknię za Andami...tęsknię, bardzo bym chciała tam mieszkać, ale warunki, tore panują w Wenezueli są bardzo trudne do pokonania, już nie mam sił na walkę z przeciwnościami tego pokroju. Pewnie już tam nie wrócę. A było tak pięknie
Pomyśleć, że na rekreacyjnej, wiejskiej działce tyle może być pracy i… niebezpieczeństwa!
Mario, w związku z zakwasami powiem o zasłyszanej wieści: aktywność fizyczna ma wiele plusów. Czy to prawda? :-)
Jesienią zamieściłaś zdjęcie ze słoikami wypełnionymi owocami na herbatę. Takiego smaku mi narobiłaś, że kupiłem herbatę różaną i z kwiatów głogów. Trochę miodu dodaję do herbaty, a jak smakuje z plastrem pomarańczy, muszę sprawdzić.
Marysiu, to prawda, że to szczęście w nieszczęściu z tym orzechem. Szkoda drzewa, tym bardziej, że pięknie owocowało, ale było stareńkie, więc widocznie przyszedł jego czas. A i teraz zostanie odpowiednio zagospodarowane :))
To prawdziwe szczęście, że ule i domek nie zostały naruszone.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej, Agness:)
Orzech to bardzo poszukiwane i drogie drewno. Moja znajoma kupiła działkę z kilkoma wielkimi orzechami i musieli ściąć większość pod budowę, to dostali za nie sporą sumkę, zaskakująco wielką. Ale to było w Krakowie i już kilka lat temu. Schody to wspaniały pomysł, orzech ma bardzo ciekawe słoje i piękny kolor. Ależ piękna katastrofa!!! Zdrowia dla Was i dla pszczół.
Ja też zaczełam już myśleć o pierwszych siewkach. W tym roku mam ambitny plan zrobić wszystko we właściwym czasie , a nie za późno (jak ostatnio papryka) lub za wczesnie (bób-) . Cierpliwość u mnie to jakaś klęska :)
Miałam dłuuugą przerwę w blogowaniu i być może wrócę do tego. Z wielkim zadowoleniem czytam Twoje wpisy (fajnie, że je wznowiłaś), zawsze coś ciekawego zamieścisz. Szkoda orzechów ale dobrze, że ule ocalały.
Marysiu, wszystkiego dobrego w tym roku, spokoju i zdrowia, powodzenia we wszelkich przedsięwzięciach życzy Ania
Ela W. witaj, tak, tak, to ta Wańkowa:-) znamy Ropienkę dobrze, jeździliśmy tam na narty, teraz stok nieczynny, ale przejeżdżamy przez miejscowość często w ramach terenowych włóczęg, które lubimy; pozdrawiam.
Basia, jak dla mnie, to był cud nadzwyczajny:-) taki ciężar zniszczyłby nam jak nie domek pszczeli, to całą pasiekę, to wiekowe drzewo; natura wyczynia cuda, że tylko podziwiać, a przede wszystkim widzieć je, mam teraz na to czas:-) pozdrawiam.
Grażyna, wyobrażam sobie Twoją tęsknotę, zostawiłaś tam kawał życia; masz rację, człowiek chciałby przeżyć jeszcze w spokoju czas, jaki nam został, a nie walczyć z przeciwnościami; smutne to słowa: pewnie już tam nie wrócę; pozdrawiam.
Krzysztof, nie taka ona rekreacyjna ta działka, to kawał ziemi, który daje nam możliwość pozostania rolnikami:-) ach, wiesz, są plusy dodatnie i plusy ujemne tej aktywności, a sił coraz mniej; herbatka z suszu na stałe zagościła w moim wielkim kubku, a ten plaster pomarańczy dodaje jej świeżości, spróbuj; pozdrawiam.
Agnieszko, orzech rodził owoce, bo tuż pod korą była żywa warstwa, która ciągnęła soki, środek pnia na dole zupełnie wypróchniał; może dobrze, że tak się stało, bo byłoby mi ciągle go żal, a potem szkody byłyby ogromne, no chyba, że spadłby na wschód, jak mi się to marzyło:-) pozdrawiam.
Krystynko, tak, zdałam sobie z tego sprawę, kiedy zobaczyłam ceny drewna w necie:-) na razie pnie czekają, aż mróz ściśnie ziemię, bo teraz ciągnik z tymi chwytakami do pni tam nie wjedzie, tak mokro; było mnóstwo pracy, jeszcze w sobotę oczyszczałam teren z drobniejszych gałęzi, ognisko będzie, jak się patrzy:-) pozdrawiam.
Lidka, kiedy tak sobie łażę po podwórzu, chce mi się wiosny, mówią, że to "zew ziemi", ale różnie może być, do końca zimy daleko; zielenieją rzędy pietruszki naciowej, jakieś sałaty wysiały się i rosną sobie, nawet kolorowe buraki naciowe zjedzone przez sarny odbijają z ziemi; najfajniejsze są pozostawione przerośnięte rzodkiewki, prawie jak buraki:-) pozdrawiam.
Ania, widzę, że "przerwy blogowe" dopadają chyba wszystkich:-) zajrzałam od razu do Ciebie, a tam, pani kochana, czerwiec, czerwiec zeszłego roku:-) ale nic na siłę, przyjdą chęci z czasem, ogród znowu zaczaruje:-) a tak, gdyby odchylenie spadającego drzewa w jedną czy drugą stronę, byłoby nieszczęście; i Tobie dobrego w Nowym, pozdrawiam.
Mój brat zrobił swoim synom piękne orzechowe stoły. To takie drugie życie drzew, które sadził jeszcze nasz ojciec.
Mario, wyobrażam sobie urodę tych orzechowych stołów, bo drewno orzechowe jest wyjątkowe; też na początku myśleliśmy o zmianie tarasowego wystroju, ale młodym drewno przyda się bardziej; nam zostanie bruk i gałęzie do palenia, a w wypróchniałym pniu zasadzę na razie coś kwitnącego: pozdrawiam.
Niewiele jest kwiatów, które tolerują juglon, a zapewne jakieś resztki tam zostały.
M.
Wsypię sporo ziemi kompostowej, wpierw wyrzucę całe orzechowe próchno, co będzie, to będzie 😁
Prześlij komentarz