Ten tytuł to zmyłka:-) chodzi mi o taki skok w bok, kiedy podążamy gdzieś w naszych podróżach ustaloną trasą, a zazwyczaj jest to trasa do Rumunii i nieoczekiwanie następuje zmiana, choćby objazd. Przy tej okazji poznaje się inne miejsca. Granicę słowacko-węgierską przekraczamy w malutkiej miejscowości o nazwie Pribenik, to takie miejsce w środku niczego. GPS tam Was nie skieruje, nie widzi tego przejścia, kieruje bardziej na zachód. Może nawet do większego przejścia do węgierskiego miasta o niemożliwej do wymówienia nazwie Satoraljauhely, spróbujcie sami:-)
Tym razem, w czasie jesiennego wyjazdu, o którym pisałam wcześniej, tablice skierowały nas tuż przed Pribenikiem na objazd, remont mostu na małym kanale. Śródpolną asfaltowaną dróżką dojechaliśmy do wsi Maly Hores, w oddali majaczyły przymglone Góry Tokajskie, wszak byliśmy w pobliżu winiarskich rejonów. I w tej malutkiej, urokliwej wioseczce zobaczyliśmy wzgórze podziurkowane jak szwajcarski ser, porośnięte bluszczem i starymi drzewami, z mnóstwem malutkich wejść, mnie skojarzyły się z katakumbami. Jeśli czas i pora dnia pozwoli, na powrocie zajedziemy tu pozwiedzać, zobaczyć te piwniczki, rozprostować nogi na ścieżkach. No i udało się, wygodny parking zaprasza, wszędzie ławeczki, akcesoria winiarskie, beczki, beki, prasy do wyciskania owoców, odrzwia ozdabiane stylizowanymi pędami winorośli, dojrzałymi gronami.
Sama wioska w herbie ma pęd dojrzałej winorośli, wspartej na patyku.
Mieliśmy do dyspozycji późne popołudnie, upał zelżał i przyjemnie chodziło się wśród drzew, a że dzień był powszedni, byliśmy sami.
Historia wsi sięga 1214 roku, kiedy to po raz pierwszy udokumentowano jej istnienie. Wieś należy do wschodniosłowackiego okręgu winiarskiego, w tufie wulkanicznym wzgórza jest 70 wejść do wnętrza góry, a piwniczek wykutych w skale, połączonych korytarzami jest około 300. Niektóre wejścia zabezpieczone solidnymi drzwiami, niektóre tylko okratowane i można zajrzeć do wnętrza, skąd ciągnie chłodem. Lubię takie klimaty, omszałe antałki, szklane butle, butelki, niektóre omszone ze starości.
Niektóre piwniczki bardzo zadbane, widać że użytkowane, remontowane. Ciekawe, jak wygląda sprawa własności, czy przechodzi z pokolenia na pokolenie, czy może są dzierżawione, a może to własność wsi i ktoś nimi zarządza.
Niektóre widać, że pozostawione same sobie, dawno nikt ich nie odwiedzał, zarośnięte i wręcz sypiące się. Te przemawiają do mnie najbardziej, co też kryją ich wnętrza:-)
I tak schodząc powoli ścieżką z góry doleciał nas świeży, owocowy zapach i rozmowa. Wychyliliśmy się zza jednej piwniczki, a tam poniżej, przy zadaszonej ławeczce kilku chyba winiarzy, starszych wiekiem, w kapeluszach już zsuniętych na tył głowy degustowało różne wina, co było widać po kolorze zawartości butelek. Nie tak byle jak, tylko w ładnych kieliszkach, pewnie oceniany był kolor, przejrzystość i inne takie tam. Rozmowa oczywiście po węgiersku, bo mieszkańcy południowej części Słowacji to Węgrzy, nawet w sklepie przy kasie gadają po węgiersku, a dopiero kiedy orientują się, że my ani be, ani me, to przechodzą na słowacki:-)
Odbywają się tu różne imprezy, występy zespołów ludowych, co bardzo nas interesuje, można zakupić różne wina bezpośrednio u winiarzy. Myślę, że uda nam się kiedyś trafić na taką imprezę winiarską, oczywiście z noclegiem, bo jak tu być i nie podegustować różnych win:-) Czasami kupujemy je w sklepie, kadarkę, furmint, cabernet, frankovkę, riesling, na innych się nie znamy, bo tacy to z nas smakosze:-) Ale na pewno jest różnica w smaku wina od prawdziwego winiarza niż z taśmy produkcyjnej, tak mi się wydaje. Miło wspominam ten pobyt tutaj, ten skok w bok od ustalonej trasy, małą przerwę w podróży.
Tymczasem zima prawie minęła, na oknie kiełkują pierwsze zasiewy, przede wszystkim papryka. Do tego wysiałam rozmaryn i lubczyk. Z lubczykiem to jest taka sprawa, że miałam dwa piękne krzaki, ale szkody czyni chyba karczownik. Któregoś dnia, kiedy śniegi zeszły, zobaczyłam tylko dziury w ziemi po tej roślinie, teraz szkodnik zabiera się za jarmuż. Wyczytałam, że on w zimie nie śpi, tylko buszuje i niszczy wszystko, nawet pod śniegiem. Oglądam dużo filmików podróżniczych na yt, zobaczyłam w jednym z nich placki podawane w Turcji, odnalazłam przepis i zrobiłam też. To gozleme ...
Piecze się je na suchej patelni w delikatnym cieście drożdżowym, a nadzienie to ziemniaki, ser żółty i ser słony, może być feta, do tego zielenina. Ależ to jest dobre, podczas pieczenia placek wygląda jak piłka, taki napompowany, potem siada. Ciasto jest chrupiące, z pokrojonego placka wypływa ser, trochę podobne jak rumuńska placinta, ale placintę smaży się w dużej ilości tłuszczu.
Na Pogórzu śniegu ani śladu, tylko z dolin unoszą się wilgotne mgły. jest bardzo mokro. A mnie już nie chce się siedzieć w domu, już poszłabym coś porobić, może nawet za chwilę troszkę pograbię liście, odsłonię przebiśniegi. Nie, nie pójdę, znowu zaczęło mżyć, brrrr!
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bądźcie zdrowi, pa!
14 komentarzy:
Skoki w bok lubię i polecam, bo prawdziwe skarby i niespodzianki można odkryć.
Placek wygląda apetycznie, my próbowaliśmy wczoraj paelli, bo brat zrobił, a naszukał się składników długo, bo miała być jak oryginalna!
Pozdrawiam z nadzieją na wiosnę:-)
jotka
Cudne miejsce, nie dziwię się, że planujecie tam kolejne odwiedziny.
Placek wygląda tak smakowicie, że zaraz zaczęłam szukać przepisu, ale te znalezione przeze mnie są na wersję bez drożdży, możesz podpowiedzieć, gdzie znaleźć taką, jak Twoja ?
Faktycznie, urocza wioska, a piwniczki kuszące. Chciałoby się zanurzyć w taką zapomnianą czeluść, może omszały gąsiorek czeka na znalazcę? :-)
Na karczowniki bardzo narzeka kolega mający warzywniak. Zdaje się, że trudno go zniechęcić do zjadania nie swojej własności, bo po polsku to on nic a nic – jak my po węgiersku.
Twój opis placka obudził mój głód, a przecież kolacja już zjedzona i limit kalorii wyczerpany. Ech.
Jotka, już nie raz przekonaliśmy się, że warto odejść od utartych szlaków, a to kępa starych drzew kryje stareńki cmentarz albo ruiny dworu, a to rozwalone fundamenty z historią nie z tej ziemi, albo tak jak tutaj piwniczki winiarskie; to ciągnie za sobą dalsze plany, jak choćby festiwal win:-) bardzo lubię regionalne potrawy, a teraz bogactwo przepisów i filmików, więc można próbować do woli; następne na tapecie to gruzińskie chaczapuri:-) poczytałam o paelli, dużo owoców morza potrzeba, te krewetki, małże, kałamarnice i co tylko jeszcze ... oj, chyba nie skuszę się:-) dziś o świcie już śpiewały kosy, a to dobry znak; pozdrawiam.
Mp, mamy dosyć blisko do Słowacji, uskuteczniamy wyprawy jednodniowe, choć to dosyć męczące; podam Ci przepis, z którego ja korzystam:
3 szklanki mąki
1/2 szklanki ciepłej wody
2/3 szklanki mleka
2 łyżeczki suchych drożdży lub 4-5 dkg surowych
2 łyżki oleju
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cukru
Robiłam też ciasto na samej wodzie, ale jest dosyć twarde, na mleku lepsze, delikatniejsze; smacznego i pozdrawiam.
Krzysztof, troszkę klaustrofobiczne te tunele, nie wiem, czy weszłabym do opuszczonej piwniczki:-) wioseczka na uboczu, jak przejeżdżaliśmy, taki spokój wokół, coś tam majsterkują w swoich obejściach, ale jak wszędzie niezbyt widać młodych ludzi. Myślałam, że to może nornice tak mi sieją spustoszenie, ale kiedy przeczytałam o karczowniku, od razu przypasowałam do niego te zniszczenia, bo żeruje pod śniegiem, no i te tunele niezliczone; już sama nie wiem, c robić, może żywołapkę i wynieść go daleko za górę; tureckie gozleme pyszne, dziś będę robić, bo ziemniaki zostały z obiadu:-) pozdrawiam.
Tak, pogoda na razie nie jest odpowiednia, do robienia czegokolwiek w ogródku. Ja parę dni temu wzięłam sie za porządki. Wystarczyła godzina w ogródku i dzisiaj smarkam, kicham, gardło boli. Trzeba na siebie uważać i nie ulegać zewowi ziemi, świeżego powietrza. Jeszcze nie koniec zimy, choć na to wygląda.
Bardzo smakowicie wygląda ten Twój placek. Mam jeszcze troche zamrożonego jarmuzu. Moze wiec zrobie sobie taki.
Przepiękne te stare piwniczki. Też bardzo lubie takie budowle, maja w sobie jakiś wyjątkowy nastrój i tajemnicę.
Pozdrawiam Cię serdecznie!:-)
Takie skoki w bok bywają bardzo ciekawe. Tym bardziej, że nigdy do końca nie wiadomo, co znajduje się za rogiem. Piwniczki wyglądają bardzo intrygująco, ale podobno w takich najlepiej dojrzewa wino. Turecki placek wygląda bardzo apetycznie. Pozdrawiam serdecznie
Te piwniczki wyglądają wspaniale, takie tajemnicze miejsca. Z pewnością jest tam ciemno i wilgotno :)
Placek wygląda bardzo apetycznie, a Twój opis wylewającego się żółtego sera spowodował, że zgłodniałam i zapragnęłam taki smakołyk. Może się skuszę na odszukanie przepisu na ten specjał.
Już niedługo będziemy grabić i zasuwać, Marysiu. Mam wrażenie, że wiosna tylko czeka, żeby się nam pokazać :)
Pozdrawiam.
Karolina, bardzo lubimy odjeżdżać z głównych tras, trafiamy na różne ciekawostki, których nie uświadczy tam, kościółki, cerkiewki, ruinki, a choćby widoki. Ponoć tak, wina z piwniczek najlepsze, mamy nadzieję trafić na taką imprezę winiarską. Placki tureckie robiłam wczoraj, dziś odgrzejemy, są pyszne; pozdrawiam.
Iwona, na pewno jest w nich jednakowa temperatura, wilgotność, skoro od wieków dojrzewają tam wina; ciekawe to są sprawy, całe to winobranie, wyciskanie, fermentacja, wyobrażam sobie te półki z butelkami, niektóre omszone, stare. Placek turecki był wczoraj, dziś odgrzejemy i też będzie dobry; pozdrawiam.
Ola, byłaś w komentarzach, a na blogu Cię nie widziałam. Ano właśnie, tego się boję, że znowu złapię jakieś przeziębienie, a wychorowałam się tej zimy po wsze czasy:-) Placki można nadziewać, różnościami, myślę, że i z kapustą byłby niezły:-) Jarmuż, do tego jakiś ser, będzie pychota. Nie spodziewałam się, że i tutaj kwitnie winiarstwo, dotąd dla mnie to były tylko tokajskie okolice, a tu w maleńkiej wioseczce takie widoki, podobało się nam; pozdrawiam.
Zawsze robisz mi smaka na takie podróże do nieoczywistych zabytków. Tym razem te piwniczki mnie zachwyciły, taka ich obfitość i różnorodność. 300 maleńkich cudeniek. Od razu popędziłam do google i wyszukałam, że Mały Hores leży w Słowacji. Sprawdziłam, około 260 km, pieszo 60 godzin. A jak sobie kupię motorower z przyczepką to w dzień dojadę. Pomarzyć dobra rzecz. https://wszedobylscy.com/slowacki-szlak-winny-maly-hores/
Krystynko, bo to był taki nieoczekiwany skok w bok:-) tak sobie wyobrażam, że ta góra to musi być jak kopiec mrowiskowy, tunel nad tunelem, już sama myśl działa na mnie paraliżująco, a gdyby to się zawaliło, chyba mam klaustrofobię. Spora odległość nawet od nas, ale na jednodniową wycieczkę w sam raz. Już sobie wyobrażam, jak pociskasz na motorowerku w cyklistówce, stosownych okularach, a za tobą powiewa biały szal, oby nie za długi, żeby nie wplątał się w szprychy:-) pozdrawiam.
Czasem i mnie się zdarza taki podróżniczy skok w bok.
Pozdrawiam:)*
Rudbekio, podróżnicze skoki w bok są bogate w nieoczekiwane ciekawostki i nowości:-) pozdrawiam.
to fakt, tytuł jest bardzo mylący! :) Jednak po przeczytaniu okazało sie, że byłaś we wspaniałym miejscu. ja też z moja rodziną bardzo lubimy takie wycieczki. czasem nawet te w naszym kraju okazują sie być bardzo tajemniczymi i wspaniałymi.
Prześlij komentarz