poniedziałek, 25 listopada 2024

Nie szukaj noclegu po nocy ... Biełogradczik, Biełogradczik ...

 Po wiosennym wyjeździe bułgarskim pozostał nam niedosyt, a przede wszystkim zauroczyły nas skałki wokół Biełogradczika, obiecaliśmy sobie, że tu wrócimy. To maleńkie miasteczko, ale położone tak malowniczo, że nie zważa się na opuszczone zakłady, sypiące się tynki, tylko wzrok leci dalej, w te skalne rzeźbione ściany, niezwykłe formy stworzone przez naturę, czerwonobrunatne stwory wyłaniające się z zieleni lasów. Stare góry, ciągnące się przez całą Bułgarię od morza aż po Dunaj i Serbię, bogate w różne formy skalne, niezwykłe jaskinie ... to Stara Płanina.


Po przekroczeniu granicy z Serbią wjechaliśmy w ubogie, przygraniczne tereny. Wioseczki z rozsypującymi się domami, starzy mieszkańcy, bo młodzi wyjechali za chlebem, ale dojechać można wszędzie, zniszczony asfalt lub szutrówka nie stoi na przeszkodzie naszej "zielepuszce". Wyschnięte koryta rzeczułek nie obiecywały noclegu nad wodą, ale śledząc mapę zauważyłam jezioro. Może uda się tam zanocować, może nie będzie zakazu, choć prawdę mówiąc, w Bułgarii nie spotkaliśmy się jeszcze z tym, że dostęp do wód jeziora zamknięty. 


To jezioro Rabisza, a nad nim wypiętrzenie Magura, niewysokie, niższe od naszej Kopystańki:-) bo tylko 461 m npm. Skoro rzeki wyschnięte, to i jezioro mocno wyparowało, szeroki pas piasku, rośliny wodne wyłaniały się łachami z wody, tworząc miejsca spacerowe dla mnogiego ptactwa wodnego. Obserwowaliśmy stada przelatujących kormoranów, czapli i innych drobniejszych, których nie umiem nazwać. Póki jeszcze jasno, na brzegu spotykaliśmy mężczyznę z wykrywaczem metali, zostawiał po sobie dołki, pewnie jezioro oddawało skarby pozostawione przez plażowiczów. Raz chodził z jednej strony, raz z drugiej, nie przeszkadzaliśmy sobie. 


Na krótko znad Magury wyłaniał się księżyc, na przeciwległym brzegu urzędowali wędkarze, nocą światełka znaczyły, gdzie są. Rankiem zbierali się, zwijali sprzęt i odjeżdżali do domów. Kiedy zapadała prawdziwa ciemność, rozlegały się wokół jeziora piekielne chóry:-) Jeden głos dawał początek innym, po chwili odpowiadały im i z Magury, i za naszymi plecami, i z boku. Przerażenie mnie ogarnęło, kiedy usłyszałam je pierwszy raz, niesamowite wysokie tony, jakby osaczały nas z każdej strony, a tereny spore, dzikie, porośnięte krzakami, trawami.
To szakale złociste ... nie mam własnego nagrania, pożyczyłam z netu, posłuchajcie:-)
Szakale złociste zachodzą i do nas.


Pierwszej nocy nie wytrzymałam siedzenia przed autem i podziwiania bułgarskiej nocy, bo oprócz tego niesamowitego wycia zobaczyłam na tle jasnej poświaty, jak brzegiem wody zasuwa chyba piżmak:-) po chwili zniknął mi, lezie do nas skurczybyczek:-) Podniosłam stopy do góry, ale długo tak nie wysiedziałam i zwiałam do "zielepuszki". 
Magura oferuje jeszcze do zwiedzania ciekawą jaskinię z prehistorycznymi rysunkami, a ponieważ są cenne, ta część została zamknięta. Jaskinia prowadzi pod całą górą i wyjście jest z drugiej strony. Próbowaliśmy się tam dostać, ale zwiedzanie z przewodnikiem i trzeba zebrać grupkę chętnych, a w zwykły dzień trudno o taką, i to jeszcze poza sezonem.


Czas na Biełogradczik, a raczej na górującą nad miasteczkiem starożytną  twierdzę Kaleto.
Kiedyś szumiało tu morze, zostały po nim sprasowane, niezbyt trwałe skały, które natura rzeźbi w fantazyjne kształty, grzyby, maczugi, iglice, bałwany i co tam jeszcze przychodzi na myśl. Mając do dyspozycji tak fantastyczne miejsce z gotowymi formacjami obronnymi na wzgórzu, wystarczyło dobudować trochę murów i twierdza trwa od III wieku naszej ery. Mury grube, przy ziemi mają po dwa metry:-) Wejście do twierdzy biletowane, przekraczamy kolejne bramy, a widoki stamtąd naprawdę wyjątkowe.











Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten upał:-) Niezwykle urokliwie, oprócz twierdzy doskonałe miejsce widokowe. Wśród tych skałek poniżej spotkaliśmy turystów z mapkami w ręce, którzy szukali pojedynczych oznaczonych skał o ciekawych nazwach, prowadzą tam szlaki turystyczne. Kraina jak z prehistorii, tylko brakuje dinozaurów:-)

W powietrzu czuć było nadchodzącą zmianę pogody, niebo robiło się szarawe, a upał dokuczliwszy. Powróciwszy nad nasze jezioro orzekliśmy, że trzeba się stąd wycofać, bo kiedy spadnie deszcz, nie wygrzebiemy się z tego błota przybrzeżnego. A skoro prognozują deszcz, to czas na nas:-) 

Granicę na Dunaju z Rumunią przekroczyliśmy przez most w Widyniu, gdzieś tam poszukamy noclegu, a na razie popędzimy przed siebie, ile się da. Zapragnęliśmy jeszcze raz przejechać trasansalpinę, więc kierunek Novaci, miejscowość u wjazdu na tę wysokogórską trasę. Tak, tak, i spełniło się tytułowe "nie szukaj noclegu po nocy":-) Droga w kierunku gór przez Krajovą prowadzi przez ciąg miejscowości, ani gdzie zjechać, wszędzie zabudowania, pola i tak przez cały czas. Ściemnia się, to nic, zatrzymamy się w jakimś pensjonacie ... jesteśmy we wrześniu, już poza sezonem, pensjonaty zamknięte, najwyżej gdzieś w górach prześpimy się w "zielepuszce", gorzej jak się rozleje.  Dotarliśmy do Novaci przed północą, zaczyna kropić i tutaj objawienie, w otwartej bramie siedzą dwie kobiety, a za nimi oświetlony pensjonat, czynny:-) szerokim gestem zaprosiły, w środku sami Polacy. Gorący prysznic, kilka godzin snu i świtem bladym ruszyliśmy dalej.

Transalpina w deszczu i chmurach, pasterze spędzają stada z pastwisk, na połoninach powyżej 2 tys.m npm zobaczyliśmy motocyklistów w maleńkim namiociku szarpanym przez wicher, w siekącym deszczu, pewnie śnieg ich tu zastanie. I tak już było do samego domu, deszcz, deszcz ... a u nas zaczęła się powódź.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!



Brak komentarzy: