Takie słowa usłyszeliśmy po kilku ciężkich dniach, kiedy wydawało się, że już nie ma ratunku dla naszej Mimi, psiego dziecka, szczeniaczka najweselszego ze wszystkich psów.
Wszystko zaczęło się w środę w nocy, kiedy obudziły mnie odgłosy wymiotującego psa ... to Mimi tak męczyło, raz, drugi, trzeci, i kolejny, i kolejny ...
Myślę sobie, że pewnie coś zjadła, bo szczeniaki to łapią wszystko, nawet niezjadliwego.
W dzień jakby trochę lepiej po podaniu smecty, nawet bawiła się z Amikiem, ale nic nie jadła. Noc przeszła w miarę spokojnie, ale następny dzień to już tylko gorzej.
Pojechaliśmy z nią do lecznicy Ada w Przemyślu, do dra Fedaczyńskiego diagnoza nas przeraziła - To może być parwowiroza.
Prześwietlenie i test potwierdziło najgorsze.
Naszej Mimi mogło za chwilę z nami nie być, bo rokowania w leczeniu nie najlepsze, a ona dopiero po pierwszej dawce szczepień. Czekaliśmy w domu z niepokojem, jak zadzwoni telefon, to już pewnie odeszła, a z drugiej strony z nadzieją, że skoro nie dzwonią, to może jeszcze żyje.
Jak na nią patrzyłam, to serce mi się krajało, ubyło jej o połowę, oczy zapadły się, wzrok nieobecny, a jak patrzyła przytomnie, to tak prosząco, do tego nieznośny ból brzuszka ...
Więc codziennie kroplówki, leki, nocne dyżury przy niej ... wczoraj nastąpił jakby przełom na lepsze, poweselała, a dziś dostała pierwszą łyżkę jedzenia ... schudła bardzo, łopatki, obojczyki, kręgosłup sterczą pod nadmiarem skóry, której i tak z racji urody miała jakby więcej.
Kiedy czekaliśmy na swoją kolejkę do gabinetu, wyszedł stamtąd młody człowiek z psem na rękach, widać, że pies starutki, siwa broda ... zły sąsiad złamał mu dwie nogi ...
Powiedzcie, jakim trzeba być człowiekiem, żeby zrobić coś takiego? czy można jeszcze nazwać go człowiekiem?
Doktor Fedaczyński prowadzi u siebie ośrodek rehabilitacji zwierząt chronionych.
Przytulisko znajdują tu bociany, które nie odleciały, ranne orły, lisy i wiele innych, także egzotycznych.
Osobliwy to widok, kiedy nad placem kołuje w zimie bocian, siada pośrodku stada, a one klekotem go witają. Obok podkulawiały łabędź kroczy jakoś tak tanecznie, w klacie na półce lisek, zwinięty w kulkę, wielkie drapieżne ćwiczą skrzydła przelatując z grzędy na grzędę.
Nasza Mimi miała szczęście, że trafiła w ręce ludzi oddanych, szybko została zdiagnozowana, właściwie leczona, i pewnie dlatego jest dziś z nami.
Przed nami jeszcze dalszy ciąg leczenia, zastrzyki, właściwe odżywianie, chuchanie, dmuchanie i jesteśmy pełni nadziei, że będzie dobrze.
Skoro tak chwaliłam się przez kilka wpisów kolejno, że dziergam firankę, to pokażę teraz efekty ... to nie firanka, ale jej namiastka:-)
A wiecie, że spory dodatek zwykłej soli, dodanej do krochmalu, powoduje, że prasowana serwetka, koronka czy firanka nie przywierają do gorącego żelazka?
Na koniec optymistyczne zdjęcie zachodu słońca nad naszym Horodżennym, a w nocy panuje tu ciemność absolutna, żadne światełko nie świeci w najdalszej okolicy, zresztą tak samo na południe i północ. Dopiero od wschodu widać światła sąsiada, kawałek oświetlonej drogi ... a tak, nawiasem mówiąc, pan pługowy rzeczywiście nie zjeżdża do nas, nie posypuje, ślisko jak licho.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie zdrowi, pa!