I tak nie mogliśmy się zdecydować, jaki kierunek obrać, a czas leciał ... może do Profesora Węgłowskiego, może na przełom Hołubli, może ścieżką do Ralla w Krasiczynie.
W końcu stanęło na Połoninkach Arłamowskich, bo i las ładny bukowy po drodze, i niedaleko, a my jacyś słabi, jakby nas dopadło przesilenie jesienne. A w ogóle jest coś takiego? wiosenne jest, to wiem i doświadczam sama, ale czy jesienne?
Zjechaliśmy z wioseczki w dolinę Wiaru, przekroczyliśmy magiczną granicę i już ładną drogą w Górach Sanocko-Turczańskich wspięliśmy się pod sam Arłamów.
Zostawiliśmy auto pod szlabanem, a sami leniwie, krok za kroczkiem, tutaj jeszcze w cieniu poszliśmy na stary Arłamów.
Ależ ruch tu był.
Na trasę wychodziły kolejne grupy ludzi mając za przewodników chyba pograniczników, bo byli w mundurach moro, obstawa medyczna, do tego auto z patrolu. Już nam się to nie spodobało, miało być bezludnie:-) ależ z nas samoluby! Ale wpięliśmy się pomiędzy grupy i szliśmy powoli ... źle się tak chodzi, gdy się czuje oddech na plecach ... wybraliśmy tę mniej uczęszczaną drogę na górę, wyjeżdżoną przez pojazdy łąkowe, pewnie traktory zwoziły baloty siana.
Spod tego starego krzyża, pozostałości po dawnym Arłamowie rozpościera się rozległy widok na kolejne pasma górskie, na ostatnim planie Bieszczady Wysokie. Wiatr urywał głowę, ale było znośnie, bo ciepło.
Szliśmy do góry, a tam już schodziły kolejne grupy, aby dobić do szlaku na Suchym Obyczu, no ruch jak na Marszałkowskiej.
Coraz więcej turystów pojawia się na Pogórzu, a co za tym idzie, i śmieci jest coraz więcej pozostawionych przez nich, rzuconych byle gdzie. Nawet w naszej wioseczce ktoś wyrzucił kilka pełnych reklamówek, na łąkę przy drodze, gdzie latem fotografuję prześliczne dzwonki łąkowe.
Przy drodze ostatnie akcenty kolorowe, mocny niebieski to zmaltretowana goryczuszka orzęsiona ...
... zimowity, które chyba zakwitły po mrozie, bo te wcześniejsze już prawie zniknęły ....
... i, o dziwo, żółciutki, prawie wiosenny kaczeniec ... zapomniał się, czy co?
Odkryliśmy na jednej z sosen tajemniczą tabliczkę z namiarami, opisaną przez kurs przewodników beskidzkich, może to jeden z punktów egzaminu, miejsce, które trzeba było odnaleźć:-)
Wracaliśmy jak zwykle doliną Jamninki, a potem w złotym deszczu liści, porywanych wiatrem z lasu przy drodze ... już drzewa prawie ogołocone, buki przestały płonąć. Jeszcze przejeżdżające pojazdy wzniecają chmurę z liści leżących na drodze, ale to już chyba ostatnie podrygi złotej jesieni.
Cóż robić w niedzielne popołudnie, po powrocie do domu? Po odwiedzinach u babci jeszcze pojechaliśmy nad Wisłok. O tym miejscu słyszałam już dawno w jednej z audycji telewizji regionalnej, prowadzonej przez dr Olejko, to strażnica kolejowa w gminie Tryńcza.
Wtedy była w ruinie, a dziś przyciąga uwagę świeżymi murami, zadbanym otoczeniem, oddana niedawno dla turystów.
Jej historia sięga początków XX wieku, kiedy to otwarto nowe połączenie kolejowe z Przeworska do Rozwadowa. Podobnych ufortyfikowanych strażnic w dawnej Galicji było ok. 30, zbudowane przy liniach kolejowych miały charakter małych zameczków, a ich funkcja obronna była ukryta. Ot, chociażby otwory strzelnicze w ścianach, które przed mobilizacją były zatynkowane:-) Okna posiadały stalowe okiennice, niestety, nie zachowały się do naszych czasów. Strażnice miały za zadanie chronienie newralgicznych miejsc linii kolejowych, jak mosty, tunele, a tutaj w Tryńczy niedaleko przebiegała granica rosyjska.
Zachowano dla potomnych oryginalny, stary most, choć obok zbudowano nowy ...
Strażnica Tryńcza jest jedną z dwóch zachowanych strażnic kolejowych, druga znajduje się Tarnowie. Nie pamiętam, może Maciek Beskinick pisał coś o niej, a jeśli nie, to na pewno napisze:-)
Tak przedstawiał się obiekt przed odbudową ....
Potem zagłębiliśmy się w przecudne lasy sosnowe, jasne i przejrzyste, gdzie w mszystym runie znaleźliśmy po garści podgrzybków, w sam raz na dzisiejszą jajecznicę na śniadanie:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo w komentarzu, bywacie w zdrowiu, pa!