Pewnie wywróżyłam sobie ten powrót zimy.
"Babciowałam" wczoraj Jaśkowi, chodziliśmy sobie po ogrodzie, a przy okazji kazał wozić się na sankach. Tłumaczyłam mu ze śmiechem, że nie ma śniegu, sanki trzeba schować ... to i teraz mamy śnieg:-)
Przy okazji chciałam pochwalić się prawie rozkwitłym dereniem jadalnym, którego owoce są doskonałym surowcem na nalewki ... co prawda, kwitnie dalej, ale pokryty mokrym śniegiem. Nie jest dobrze, bo jakby przyszedł mróz, to obawiam się, że mogłoby zniszczyć kwiaty ...
Miałam też jechać na skład drzewa po krokwie dachowe, bo mieli przyjść ludzie do budowy pasiecznego zaplecza ... i pewnie nie przyjdą, tak, że z tym wiezieniem krokwi nie będę zbytnio wyrywna, bo na drodze do chatki na pewno leży śnieg. Trzeba czekać, aż aura będzie sprzyjająca:-)
Kończy się kolejny worek słonecznika, pewnie jeszcze trzeba będzie zakupić jeden do końca zimy, bo ptaszęta zlatują się do karmnika.
Mój ostatni pobyt w klamociarni zaowocował nowym nabytkiem.
Już miałam wychodzić z pustymi rękami, bo jakoś nic nie wpadło mi w oko, a tu patrzę, panowie coś naprawiają na środku podwórza ... rozłożyli sobie narzędzia, nakrętki, śrubki, no i ten naprawiany pewnie silnik na złożonym we czworo, kolorowym czymś tam.
- Ano, pokażcie, co tam macie? - popatrzyli na mnie lekko zdezorientowani.
- Nie, nie, nie o maszynę mi chodzi, tylko to pod spodem! -
Wyjęli tkany gobelin, trochę poplamiony, ale do odczyszczenia ... cena niewielka, to i od razu zmienił właściciela. W domu do wanny w kąpiel piorącą, szczotka ryżowa do ręki, a potem na trzepak, ciepły wiaterek wysuszył, i chatka zyskała ładną rzecz, oczywiście, jak dla mnie.
To pokażę jeszcze inny, którym obdarowała mnie kiedyś koleżanka ... z leżajskiej spółdzielni rękodzieła, która już pewnie nie istnieje, a szkoda! takie piękne rzeczy robili ...
Te tkane szmatki bardzo mi pasują do wnętrza naszej chałupy, a jak pojadę kiedyś na Huculszczyznę, albo w rumuńskie góry, to też przywiozę sobie takie rękodzieła:-)
A to już nie gobelin, a wełniany sweterek, wygrzebany w sh, bardzo podobają mi się wzory, po części wrabiane, po części wyszywane ... pewnie powłoczka na poduchę powstanie ...
Płatki, guzełki, sznureczki, listki ...
Na ścianie znalazła wreszcie swoje miejsce ... Madona ... tak przeczytałam na naklejce ... monastyr rilski 20 lw ... pewnie pamiątka z Bułgarii, oczywiście kiedyś tam wygrzebana w klamociarni, tak samo jak ten świecznik ...
Spoglądam za okno, z nieba leci mokry śnieg, coraz bardziej biało ... a było to z sankami wojować wczoraj po ogrodzie?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, pa!
Jeszcze kilka ujęć pogórzańskich z niedzieli, kiedy to rano była niezwykle doskonała widoczność ...
środa, 24 lutego 2016
poniedziałek, 15 lutego 2016
Okiem psa :-)
Nie udało mi się wymyślić mądrzejszego tytułu tego posta:-) a właściwie to dlaczego nie?
Mimi zaanektowała naszą skrzynię podokienną na swój najlepszy punkt obserwacyjny ...
... stąd patrzy na całe podwórze, wścieka się na Amika, który już wygrzewa się na słońcu ... a szyby wymamlane tak, że lepiej nie mówić:-)
To stąd obserwuje chmary ptactwa, które przylatują do karmnika, niezliczone ilości sikorek, czyżów, dzwońców, trznadli, a nawet mazurki się pojawiły, czasami zaleci samotnik-gil.
Ciekawa jestem, czy zauważycie wśród tych liści całe stadko grubodziobów, gdzie w kadrze zmieściło mi się ich tak około 10 ... dopiero kiedy stadko zrywa się do lotu, widać białe zakończenia wachlarzyków ich ogonków i pasków na skrzydłach ...
Ciągle żerują pod czereśnią, pestki są ich wielkim przysmakiem.
Kiedy w czwartek raniutko jechałam na Pogórze, na nizinach było tylko mokro, ale już z daleka mój niepokój wzbudziły ośnieżone szczyty ... jeśli leży śnieg na naszej drodze, jak zjadę w dół ... śniegowa breja leżała, ale ślad był już zrobiony, to powolutku stoczyłam się w dół. Najpierw zarzucić ptakom słonecznika do karmników, bo puste, a potem palenie w piecu, chatka zdążyła wyzimnieć. A chmury niosły na przemian to mokry śnieg, to lodową kaszę, tak, że nawet nie chciało się nosa wyściubiać na zewnątrz.
Wieczorem tylko na chwilkę mały spektakl na niebie, jakby pokaz laserowy ... w górę wystrzeliły czerwone promienie, omiotły chmury i ... po widowisku:-)
Za to następnego ranka miła niespodzianka.
Kiedy wyszłam po drewno, uwagę moja zwrócił szum ciężko pracujących skrzydeł ... to dzikie gęsi ... było ich tylko pięć, pewnie jakaś "forpoczta" leciała sprawdzić, czy można wracać ...
... w południe było już lepiej, leciały żurawie.
I co o tym myśleć? ... kiedy w zacisznych miejscach zobaczyłam całe kępki śnieżnobiałych piękności, to przez głowę przeleciała myśl, jak błyskawica: Już po zimie!
Ziemia daje się kopać, rozmarznięta, to i ja zaczęłam powolutku pierwsze roślinki wsadzać tuż przy skalnych schodkach ... na pierwszy rzut poszły z rodziny thymi ... macierzanki, które mają poduchami okryć skarpę, tudzież najprawdziwszy tymianek, a dla ozdoby lewizja ... posadzona ukosem, na pochyłości, żeby w rozetce liściowej nie zbierała się woda, bo tego nie lubi:-) zobaczymy, jak się zaaklimatyzuje ...
Jeszcze przyrzuciłam je iglastymi gałązkami ... na wszelki wypadek, jakby miało coś przymrozić, a także dla ochrony przed sunią, bo bardzo żywo interesuje ja, co też ja tam kopię, może by coś pomogła:-) Od razu przypomina mi się, jak nasz wilk, Reks był mały, a ja sadziłam krzaczki w naszym ogrodzie ... z jednej strony ja sadziłam, a z drugiej on je wytrzepywał i przynosił mi zadowolony.
W słoneczne przedpołudnie wybrałam się z psami nad potok, gruszeczki szukać:-)
Najpierw bojaźliwie zajrzałam ze skarpy w dół, żeby mnie nie uprzedziły jakieś szare cienie, sunące po zboczu, ale kiedy pod skałkami zobaczyłam wykopaną świeżutką norę, to zabrałam się z powrotem do góry, i to szybciutko, żeby Mimi nie przyszło do głowy zaglądać tam ... bo ja wiem, jakiego mieszkańca można napotkać?
Przy okazji zerknęłam na naszą chatkę z innej perspektywy ... bardziej "oddolnej":-)
A dla Raalsa, i wszystkich miłośników Pogórza, którzy być może tęsknią za tą krainą, kilka świeżutkich, wczorajszych panoramek ...
Bardzo podoba mi się ta nazwa głównej uliczki w Kalwarii Pacławskiej ...
Dobromil, co prawda, tuż za granica, ale kiedyś można było na piechotę tam dotrzeć:-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawiony ślad, byle do wiosny, pa!
Mimi zaanektowała naszą skrzynię podokienną na swój najlepszy punkt obserwacyjny ...
... stąd patrzy na całe podwórze, wścieka się na Amika, który już wygrzewa się na słońcu ... a szyby wymamlane tak, że lepiej nie mówić:-)
To stąd obserwuje chmary ptactwa, które przylatują do karmnika, niezliczone ilości sikorek, czyżów, dzwońców, trznadli, a nawet mazurki się pojawiły, czasami zaleci samotnik-gil.
Ciekawa jestem, czy zauważycie wśród tych liści całe stadko grubodziobów, gdzie w kadrze zmieściło mi się ich tak około 10 ... dopiero kiedy stadko zrywa się do lotu, widać białe zakończenia wachlarzyków ich ogonków i pasków na skrzydłach ...
Ciągle żerują pod czereśnią, pestki są ich wielkim przysmakiem.
Kiedy w czwartek raniutko jechałam na Pogórze, na nizinach było tylko mokro, ale już z daleka mój niepokój wzbudziły ośnieżone szczyty ... jeśli leży śnieg na naszej drodze, jak zjadę w dół ... śniegowa breja leżała, ale ślad był już zrobiony, to powolutku stoczyłam się w dół. Najpierw zarzucić ptakom słonecznika do karmników, bo puste, a potem palenie w piecu, chatka zdążyła wyzimnieć. A chmury niosły na przemian to mokry śnieg, to lodową kaszę, tak, że nawet nie chciało się nosa wyściubiać na zewnątrz.
Wieczorem tylko na chwilkę mały spektakl na niebie, jakby pokaz laserowy ... w górę wystrzeliły czerwone promienie, omiotły chmury i ... po widowisku:-)
Za to następnego ranka miła niespodzianka.
Kiedy wyszłam po drewno, uwagę moja zwrócił szum ciężko pracujących skrzydeł ... to dzikie gęsi ... było ich tylko pięć, pewnie jakaś "forpoczta" leciała sprawdzić, czy można wracać ...
... w południe było już lepiej, leciały żurawie.
I co o tym myśleć? ... kiedy w zacisznych miejscach zobaczyłam całe kępki śnieżnobiałych piękności, to przez głowę przeleciała myśl, jak błyskawica: Już po zimie!
Ziemia daje się kopać, rozmarznięta, to i ja zaczęłam powolutku pierwsze roślinki wsadzać tuż przy skalnych schodkach ... na pierwszy rzut poszły z rodziny thymi ... macierzanki, które mają poduchami okryć skarpę, tudzież najprawdziwszy tymianek, a dla ozdoby lewizja ... posadzona ukosem, na pochyłości, żeby w rozetce liściowej nie zbierała się woda, bo tego nie lubi:-) zobaczymy, jak się zaaklimatyzuje ...
Jeszcze przyrzuciłam je iglastymi gałązkami ... na wszelki wypadek, jakby miało coś przymrozić, a także dla ochrony przed sunią, bo bardzo żywo interesuje ja, co też ja tam kopię, może by coś pomogła:-) Od razu przypomina mi się, jak nasz wilk, Reks był mały, a ja sadziłam krzaczki w naszym ogrodzie ... z jednej strony ja sadziłam, a z drugiej on je wytrzepywał i przynosił mi zadowolony.
W słoneczne przedpołudnie wybrałam się z psami nad potok, gruszeczki szukać:-)
Najpierw bojaźliwie zajrzałam ze skarpy w dół, żeby mnie nie uprzedziły jakieś szare cienie, sunące po zboczu, ale kiedy pod skałkami zobaczyłam wykopaną świeżutką norę, to zabrałam się z powrotem do góry, i to szybciutko, żeby Mimi nie przyszło do głowy zaglądać tam ... bo ja wiem, jakiego mieszkańca można napotkać?
Przy okazji zerknęłam na naszą chatkę z innej perspektywy ... bardziej "oddolnej":-)
A dla Raalsa, i wszystkich miłośników Pogórza, którzy być może tęsknią za tą krainą, kilka świeżutkich, wczorajszych panoramek ...
Bardzo podoba mi się ta nazwa głównej uliczki w Kalwarii Pacławskiej ...
Dobromil, co prawda, tuż za granica, ale kiedyś można było na piechotę tam dotrzeć:-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawiony ślad, byle do wiosny, pa!
środa, 10 lutego 2016
Czy to już? ...
Na przydrożnych mokradłach srebrzysto od bazi ...
A komitet powitalny też już gotowy:-)
Nie myślcie sobie, w zeszłych latach też tak witaliśmy bociany, a to gwoli przypomnienia ...
Przyjazna pogoda nie dała mi siedzieć w domu.
Przebrana w roboczy "ferszalunek", uzbrojona w elektryczne nożyce, przycięłam wybujały przez zeszłe lato ligustrowy żywopłot. Potem zgrabiłam liście, które wiatr wywiewa nie wiadomo skąd ...
no i "rozłamałam się", jak to mówiła moja mama ... tak, tak, zimowy zastój dał znać o sobie, kości i mięśnie pobolewają. Konieczny dobry rozruch na zakwasy:-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, trzymajcie się ciepło, pa!
A komitet powitalny też już gotowy:-)
Nie myślcie sobie, w zeszłych latach też tak witaliśmy bociany, a to gwoli przypomnienia ...
Przyjazna pogoda nie dała mi siedzieć w domu.
Przebrana w roboczy "ferszalunek", uzbrojona w elektryczne nożyce, przycięłam wybujały przez zeszłe lato ligustrowy żywopłot. Potem zgrabiłam liście, które wiatr wywiewa nie wiadomo skąd ...
no i "rozłamałam się", jak to mówiła moja mama ... tak, tak, zimowy zastój dał znać o sobie, kości i mięśnie pobolewają. Konieczny dobry rozruch na zakwasy:-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, trzymajcie się ciepło, pa!
niedziela, 7 lutego 2016
Do trzech razy sztuka ...
W sobotę spotkała mnie miła niespodzianka.
Amik obszczekał przy drodze jakiś samochód, który o, dziwo, zajechał na nasze podwórze ... a potem machając ogonem, przyprowadził do chatki gościa. To był Staszek, poznany oczywiście przez bloga, kolejny miłośnik Pogórza. Dwa poprzednie spotkania nie doszły do skutku, bo najzwyczajniej w świecie nie było nas, kiedy Staszek przyjechał, a jakoś specjalnie nie umawialiśmy się. Więc doszliśmy do wniosku, że do trzech razy sztuka, no i wreszcie udało się :-)
Gawędziliśmy sobie w najlepsze, kiedy na "zapotoczne" łąki wyszło ogromne stado jeleni, a było tego pewnie ze trzydzieści sztuk ... niektóre z ogromnym porożem, za chwilę zaczną je zrzucać ... zacznie się ruch w interesie, pojawią się zbieracze, przeczesujący łąki wzdłuż i wszerz ...
Kiedyś podeszły niedaleko chatki, a google+ taki kolażyk zrobił mi z moich zdjęć:-) to i wykorzystuję go teraz ... oczopląsu można dostać:-)
Tymczasem słońce już prawie zaszło, trzeba rozpalić ogień pod płytą. Przez cały dzień było tak ciepło, że wystarczyło poranne palenie, a potem była przerwa.
Kiedy wyszłam po drewno, Amik pogonił ze szczekaniem w dół ... przystanęłam na chwilę, a z doliny potoku niosły się aż ku nam jakieś okropne wrzaski, wycia, i to przez długą chwilę ... zawołałam męża ... może to dziki - orzekł. Z drugiej strony niosło się zaniepokojone szczekanie jelonka ... może jakieś zwierzaki mają w tym czasie gody, i walczą tam teraz samce o względy wybranki, pomyślałam o lisach. Zresztą przed chwila sprawdziłam w necie, właśnie o tej porze to one mają zaloty ... może rzeczywiście one ... ale nie wygoniłby mnie tam nikt, żeby sprawdzić, co się dzieje ...
W nocy przyszedł wiatr, to ciepły halny rozhulał się na całego.
Kiedy wyszłam dziś przed szóstą na podwórze, już dniało, znaczy dzień jest już o wiele dłuższy.
Na niebie spektakl, zza góry niebo prześwietlone różowo ...
... mała kawa ... i słońce oświetliło pierwszymi promieniami łąki na Horodżennem ...
... jeszcze chwila, i już Kopystańka w słońcu ...
A my zbieramy się do wyjazdu na kalwaryjskie wzgórze ... najpierw przez Wiar, potem nową drogą wspinamy się wysoko. Lubimy tę świątynię, kalwaryjskie sanktuarium, właśnie o tej wczesnej porze, kiedy ludzi maleńko ... jeszcze chwila czasu, to rzut oka na ukraińskie szczyty w pierwszym słońcu ...
I kiedy po powrocie do chatki usiedliśmy przy naszym oknie do śniadania, znowu pokazały się jakieś zwierzęta na "zapotocznych" łąkach, tam, gdzie wczoraj te jelenie ... nawiasem mówiąc, od razu przyuważyliśmy wczesnoporanną aktywność myśliwych, już wracali z łowów. Widać, nie tylko my obserwowaliśmy to wielkie stado jeleni:-(
A wracając do obrazka, kiedy to znowu wyszły zza góry zwierzęta przy śniadaniu, 5-6 sztuk, ... toczyła się miedzy nami taka rozmowa ...
- Zobacz, to chyba nie sarny, może dziki? - z daleka za bardzo nie można rozpoznać na spłowiałej łące ...
- Ale za nimi idzie chyba pies! - mówi mąż.
Nie wytrzymałam, chwyciłam za lornetkę ... zaparło mi dech z emocji ...
- Ale to wszystko są psy!!!! - wysapałam z wrażenia.
Popatrzyliśmy po sobie, opadły nam kopary ... należy domniemywać, że oto przed naszymi oczami przemaszerowała wataha wilków.
I tak sobie wspominamy wczorajsze odgłosy z lasu ... może to wilki ucztowały?
Zaczyna pylić leszczyna, przy ciepłych dniach to pierwszy pożytek dla pszczół. Co prawda, leszczyny są wiatropylne, ale bogactwo żółtego pyłku służy owadom za pokarm. Więc mąż-pszczelarz, uzbrojony w lekarska słuchawkę, poszedł do pasieki osłuchać ule ... chyba w dobrej kondycji przetrwały, ładnie i zdrowo buczą. Zaopatrzył się już w cukier puder, będzie lepić "ciasto" z dodatkiem zmielonego pyłku kwiatowego, i czegoś tam jeszcze ... potem takie gały ciasta daje do ula na dokarmianie pszczół:-)
Czekam czasu, kiedy będzie przywoził ciężkie, złociste plastry, i będziemy wirować słodziutki, pachnący miód ... ale to dopiero w lecie, a tymczasem domek gospodarczy przy pasiece jeszcze nie zbudowany:-)
Pisałam latem, że bardzo obficie obrodziły dzikie czereśnie. Ptaki miały używanie, my też, ale reszta owoców opadła na ziemię ... jesienią pod drzewami było biało od pestek. Teraz wszystkie pestki rozgniecione ... stawiam na grubodzioby, bo to one przylatywały tu stadami ... zresztą sam nacisk dzioba /70kg/ mówi chyba sam za siebie:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
Amik obszczekał przy drodze jakiś samochód, który o, dziwo, zajechał na nasze podwórze ... a potem machając ogonem, przyprowadził do chatki gościa. To był Staszek, poznany oczywiście przez bloga, kolejny miłośnik Pogórza. Dwa poprzednie spotkania nie doszły do skutku, bo najzwyczajniej w świecie nie było nas, kiedy Staszek przyjechał, a jakoś specjalnie nie umawialiśmy się. Więc doszliśmy do wniosku, że do trzech razy sztuka, no i wreszcie udało się :-)
Gawędziliśmy sobie w najlepsze, kiedy na "zapotoczne" łąki wyszło ogromne stado jeleni, a było tego pewnie ze trzydzieści sztuk ... niektóre z ogromnym porożem, za chwilę zaczną je zrzucać ... zacznie się ruch w interesie, pojawią się zbieracze, przeczesujący łąki wzdłuż i wszerz ...
Kiedyś podeszły niedaleko chatki, a google+ taki kolażyk zrobił mi z moich zdjęć:-) to i wykorzystuję go teraz ... oczopląsu można dostać:-)
Tymczasem słońce już prawie zaszło, trzeba rozpalić ogień pod płytą. Przez cały dzień było tak ciepło, że wystarczyło poranne palenie, a potem była przerwa.
Kiedy wyszłam po drewno, Amik pogonił ze szczekaniem w dół ... przystanęłam na chwilę, a z doliny potoku niosły się aż ku nam jakieś okropne wrzaski, wycia, i to przez długą chwilę ... zawołałam męża ... może to dziki - orzekł. Z drugiej strony niosło się zaniepokojone szczekanie jelonka ... może jakieś zwierzaki mają w tym czasie gody, i walczą tam teraz samce o względy wybranki, pomyślałam o lisach. Zresztą przed chwila sprawdziłam w necie, właśnie o tej porze to one mają zaloty ... może rzeczywiście one ... ale nie wygoniłby mnie tam nikt, żeby sprawdzić, co się dzieje ...
W nocy przyszedł wiatr, to ciepły halny rozhulał się na całego.
Kiedy wyszłam dziś przed szóstą na podwórze, już dniało, znaczy dzień jest już o wiele dłuższy.
Na niebie spektakl, zza góry niebo prześwietlone różowo ...
... mała kawa ... i słońce oświetliło pierwszymi promieniami łąki na Horodżennem ...
... jeszcze chwila, i już Kopystańka w słońcu ...
A my zbieramy się do wyjazdu na kalwaryjskie wzgórze ... najpierw przez Wiar, potem nową drogą wspinamy się wysoko. Lubimy tę świątynię, kalwaryjskie sanktuarium, właśnie o tej wczesnej porze, kiedy ludzi maleńko ... jeszcze chwila czasu, to rzut oka na ukraińskie szczyty w pierwszym słońcu ...
I kiedy po powrocie do chatki usiedliśmy przy naszym oknie do śniadania, znowu pokazały się jakieś zwierzęta na "zapotocznych" łąkach, tam, gdzie wczoraj te jelenie ... nawiasem mówiąc, od razu przyuważyliśmy wczesnoporanną aktywność myśliwych, już wracali z łowów. Widać, nie tylko my obserwowaliśmy to wielkie stado jeleni:-(
A wracając do obrazka, kiedy to znowu wyszły zza góry zwierzęta przy śniadaniu, 5-6 sztuk, ... toczyła się miedzy nami taka rozmowa ...
- Zobacz, to chyba nie sarny, może dziki? - z daleka za bardzo nie można rozpoznać na spłowiałej łące ...
- Ale za nimi idzie chyba pies! - mówi mąż.
Nie wytrzymałam, chwyciłam za lornetkę ... zaparło mi dech z emocji ...
- Ale to wszystko są psy!!!! - wysapałam z wrażenia.
Popatrzyliśmy po sobie, opadły nam kopary ... należy domniemywać, że oto przed naszymi oczami przemaszerowała wataha wilków.
I tak sobie wspominamy wczorajsze odgłosy z lasu ... może to wilki ucztowały?
Zaczyna pylić leszczyna, przy ciepłych dniach to pierwszy pożytek dla pszczół. Co prawda, leszczyny są wiatropylne, ale bogactwo żółtego pyłku służy owadom za pokarm. Więc mąż-pszczelarz, uzbrojony w lekarska słuchawkę, poszedł do pasieki osłuchać ule ... chyba w dobrej kondycji przetrwały, ładnie i zdrowo buczą. Zaopatrzył się już w cukier puder, będzie lepić "ciasto" z dodatkiem zmielonego pyłku kwiatowego, i czegoś tam jeszcze ... potem takie gały ciasta daje do ula na dokarmianie pszczół:-)
Czekam czasu, kiedy będzie przywoził ciężkie, złociste plastry, i będziemy wirować słodziutki, pachnący miód ... ale to dopiero w lecie, a tymczasem domek gospodarczy przy pasiece jeszcze nie zbudowany:-)
Pisałam latem, że bardzo obficie obrodziły dzikie czereśnie. Ptaki miały używanie, my też, ale reszta owoców opadła na ziemię ... jesienią pod drzewami było biało od pestek. Teraz wszystkie pestki rozgniecione ... stawiam na grubodzioby, bo to one przylatywały tu stadami ... zresztą sam nacisk dzioba /70kg/ mówi chyba sam za siebie:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
poniedziałek, 1 lutego 2016
Czasami bywa tak ...
Wracaliśmy z Pogórza do domu w niedzielny poranek.
Silna wichura powaliła w poprzek drogi na Brylińce potężną jodłę, więc co było robić? nawrotka i w drugą stronę ...
Przez okno w kuchni zobaczyłam, że potężny orzech na końcu podwórza też poniósł obrażenia, jedna gałąź gruchnęła o ziemię, dobrze, że psów nie było w pobliżu.
Drzewa w sadzie są stare, spróchniałe, liczymy się z takimi stratami. Trzeba naszykować piłę, pociąć pień i znowu będzie sporo drewna do palenia.
Zima w odwrocie, wiejący wiatr osuszył trochę błota, resztki śniegu jeszcze tylko w niewielkich zagłębieniach terenu, gdzie było go troszkę więcej.
Niech Was nie zmyli to niebo, to od zachodu wali ciemna chmura, a za chwilę niosło prawie poziomo śnieżna krupą. I tak na zmianę, troszkę słońca, i chmury z deszczośniegiem, jak mawia znany prezenter pogody. Ale nam nic nie straszne w ciepłej chatce, okna powstrzymują nawałnicę, ścian nie przewiewa, zapas drewna do pieca naniesiony, można patrzeć bezpiecznie i myśleć, że może jacyś turyści wędrują szlakiem na Suchy Obycz, a tam niebezpiecznie, łamią się gałęzie:-)
Ale turyści bezpiecznie wrócili z trasy i odwiedzili nas, bo to była Ania ze Stefanem, nasi przemili znajomi, miłośnicy Pogórza, poznani przez bloga, z którymi na rozmowach czas upływa nie wiadomo kiedy:-)
Mimi znowu uziemiona chorobą, złapała jakąś infekcję, ma bolące gardełko, i temperaturę. Ma osłabiony przez chorobę organizm, a zwłaszcza rozwaloną odporność, łapie każdego prątka, który przelatuje koło niej, no i znowu zastrzyki, bo kaszle okropnie ... dziś już lepiej, może w środę ostatnia wizyta w lecznicy.
Zakupiłam dziś w ogrodniku ziemię do wysiewania nasion, na pierwszy ogień pójdzie papryka, bo ona długo wschodzi, gdzieś tak w połowie lutego wysieję pomidory, a resztę sadzonek dokupię na targu.
Mąż był w jakiejś sprawie w górnej wsi.
Przyniósł wieści, że wilki już tam się pojawiły, widział zdjęcia na fotopułapkach, które były zawieszone tuż za ogrodzeniem, przy lesie.
Właściwie to zima mogłaby już się kończyć:-)
Rzeki już wolne od lodu, kra spłynęła do morza, i co? znowu miałoby napadać śniegu i cisnąć mróz?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, trzymajcie się ciepło, bo różne bakcyle grasują, pa!
Silna wichura powaliła w poprzek drogi na Brylińce potężną jodłę, więc co było robić? nawrotka i w drugą stronę ...
Przez okno w kuchni zobaczyłam, że potężny orzech na końcu podwórza też poniósł obrażenia, jedna gałąź gruchnęła o ziemię, dobrze, że psów nie było w pobliżu.
Drzewa w sadzie są stare, spróchniałe, liczymy się z takimi stratami. Trzeba naszykować piłę, pociąć pień i znowu będzie sporo drewna do palenia.
Zima w odwrocie, wiejący wiatr osuszył trochę błota, resztki śniegu jeszcze tylko w niewielkich zagłębieniach terenu, gdzie było go troszkę więcej.
Niech Was nie zmyli to niebo, to od zachodu wali ciemna chmura, a za chwilę niosło prawie poziomo śnieżna krupą. I tak na zmianę, troszkę słońca, i chmury z deszczośniegiem, jak mawia znany prezenter pogody. Ale nam nic nie straszne w ciepłej chatce, okna powstrzymują nawałnicę, ścian nie przewiewa, zapas drewna do pieca naniesiony, można patrzeć bezpiecznie i myśleć, że może jacyś turyści wędrują szlakiem na Suchy Obycz, a tam niebezpiecznie, łamią się gałęzie:-)
Ale turyści bezpiecznie wrócili z trasy i odwiedzili nas, bo to była Ania ze Stefanem, nasi przemili znajomi, miłośnicy Pogórza, poznani przez bloga, z którymi na rozmowach czas upływa nie wiadomo kiedy:-)
Mimi znowu uziemiona chorobą, złapała jakąś infekcję, ma bolące gardełko, i temperaturę. Ma osłabiony przez chorobę organizm, a zwłaszcza rozwaloną odporność, łapie każdego prątka, który przelatuje koło niej, no i znowu zastrzyki, bo kaszle okropnie ... dziś już lepiej, może w środę ostatnia wizyta w lecznicy.
Zakupiłam dziś w ogrodniku ziemię do wysiewania nasion, na pierwszy ogień pójdzie papryka, bo ona długo wschodzi, gdzieś tak w połowie lutego wysieję pomidory, a resztę sadzonek dokupię na targu.
Mąż był w jakiejś sprawie w górnej wsi.
Przyniósł wieści, że wilki już tam się pojawiły, widział zdjęcia na fotopułapkach, które były zawieszone tuż za ogrodzeniem, przy lesie.
Właściwie to zima mogłaby już się kończyć:-)
Rzeki już wolne od lodu, kra spłynęła do morza, i co? znowu miałoby napadać śniegu i cisnąć mróz?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, trzymajcie się ciepło, bo różne bakcyle grasują, pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)