Tak, mam bzika na punkcie ręcznie robionych koronek, wyszywanek, serwet, serwetek, obrusów, obrusików. Kiedy wpadnie w moje ręce taka szmatka, nie ma mowy, żebym odłożyła ... a gdzie najładniejsze rzeczy można spotkać? oczywiście w sh.
Zbieram te skarby i jak skąpiec składam w komodzie, a czasami wyjmuję, oglądam i z powrotem składam na półkę.
Oto mój ostatni nabytek, rzekłabym perełka ręcznej roboty, a tej techniki to nawet nie umiem nazwać. Może to klockowe wykończenie? do tego dodana nitka w odmiennym kolorze, płótno chyba lniane, ręcznie tkane, a więc serwetka musi być bardzo stara ...
Wysnuwane pojedyncze nitki, a z nich splatane różne wzory, mereżki ... siedzę i próbuję rozgryźć, jak czyjeś zdolne ręce zrobiły tę koronkę ... w nawale zalewającej nas przemysłowej tandety takie dzieło rąk wywołuje wielki podziw.
Ta z kolei serwetka była podejrzewana o maszynowy krzyżykowy hafcik, ale kiedy odwróciłam na lewą stronę, były tam supełki, guzełki, a więc tę drobnicę też wyszyły czyjeś ręce. Z cienkiego płótna wyciągnięte nitki, a potem mereżkowane ...
Lubię też wyszywanki z płaskim haftem, tutaj wesołe wiosenne kwiatki, dzwonki, chabry ...
Ale zwróćcie uwagę na koronkowe, delikatne wykończenie brzegu ... to frywolitka w najczystszym wydaniu:-) ... i jeszcze krzyżyki ... grubsza tkanina, szara, bo bieżnik leży na komodzie, gdzie odstawiane są różne rzeczy z maminej skrzyni, bo Mima ma ochotę akuratnie wypatrywać przez okno. Białe delikatności za szybko zabrudziłyby się.
A to już rzecz czysto użytkowa, ciżmy na zmarznięte stopy, kiedy zbyt długo siedzi się w fotelu przy książce, a od podłogi zaczyna ciągnąć ... owcza wełna, delikatny wrabiany wzorek ... robótka tyle co zeszła z drutów. Czasami usiłuję dorobić jakąś historię ... może to był prezent i niechciany wylądował w worku z rzeczami do wyrzucenia ... ileż tu pracy, rzecz robiona na drutach na okrągło, a do tego wrabiany wzorek ... kto nie parał się takim zajęciem, nie wie, ile tu jest włożonej pracy ...
Pewnie zastanawiacie się , co to takiego ten drugi wyraz w tytule wpisu:-)
W drodze na Pogórze często zatrzymujemy się w mieście przy torach, bo tam jest taka mała giełda rolnicza. A to ziemniaki trzeba kupić, a to jakieś warzywa, większe ilości pomidorów do przetworzenia. Pewnego razu, kiedy połamało mnie w krzyżu i ledwie wygramoliłam się z auta, starszy pan sprzedawca z troską spojrzał na mnie, potem z przyganą na męża, pokręcił głową i rzekł:
- Oj! Słabo masuji! -
I tak pan sprzedawca zyskał u nas przydomek Słabomasuji:-)
Często mówi się: Kup ziemniaki u Słabomasuji albo Jedziemy do Słabomasuji!
Orzechowe szaleństwo trwa.
Przy okazji pokażę moja małą kolekcję dziadków do orzechów, wyszperanych w klamociarniach, najczęściej jednak używamy tego metalowego, reszta służy ku ozdobie.
Ciekawy jest ten drewniany z gwintowanym trzpieniem, bo z drugiej strony ma napis z nazwą hotelu, miejscowość Davos i rok 1967 ... może został "zabrany" na pamiątkę, a może hotel został zlikwidowany tudzież wymieniono wyposażenie, w końcu to sporo lat.
Nie, sprawdziłam, hotel istnieje, a ceny za noclegi zaczynają się od 682 zł za noc:-)
Basia z
5 pór roku podała u siebie świetny przepis na ciasto "topione" na rogaliki, od razu je wykorzystałam. Ponieważ ciasta było dużo, podzieliłam je na pół, wyszły dwa zawijańce, a jakżeby inaczej! z orzechami i pudełko ciastek z marmoladą z róży i derenia. Ponieważ nie jesteśmy w stanie tego wszystkiego zjeść, jeden zawijaniec został zamrożony już na święta.
Żeby zawijańce ładnie zachowały formę w trakcie pieczenia, nie rozlewały się i nie pękały, zawijam je luźno w papier do pieczenia, rosnąc wypełniają wolną przestrzeń.
Ten z tyłu wielki placek to nic innego, tylko kartoflak, dobry na ciepło i na zimno ...
W pasiece małe przetasowania z ulami.
Zabetonowaliśmy z mężem specjalnie wyspawane podstawy, ule stoją rzędem i są bardziej stabilne, łatwiejsze w obsłudze. Wichury również nie będą zagrażać, jak przedtem, kiedy z niepokojem patrzyłam za okno, czy nie poprzewracane.
Teraz zrobiliśmy cukrowe blaty jako dodatkowe zabezpieczenia dla pszczół na zimę, cukier z odrobiną wody i octu jabłkowego. Zdarza się, że w ulu jest pokarm, jednak na zbyt odległych plastrach i pszczoły nie są w stanie tam dojść ... mogą zginąć z głodu. Te blaty daje się od góry, parowanie dodatkowo je rozpuszcza i pszczoły mogą zebrać pokarm ... oczywiście to wszystko "na wszelkij pożarnyj słuczaj". Jeśli nie wykorzystają tego dodatkowego pokarmu, to na wiosnę rozpuszcza się je i podaje jako syrop na dokarmianie.
Pogoda dosyć łaskawa, lekki mróz, a jak świeci słońce, to od razu świat wydaje się lepszy:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!