Na początku tygodnia wybyłam na Pogórze.
Psy z wielką przyjemnością wypadły na zarośnięty po ramiona ogród, a mnie przywitała cisza i słodki zapach jaśminu ...
Grządki nietkniete od momentu posiania czy posadzenia roślinek, tam, gdzie ogórki przykryte agrowłókniną, wielki, biały balon ... to zielsko urosło ponad miarę i wypiętrzyło okrycie ... właściwie to nie wiadomo, skąd zaczynać plewienie ...
Siedziałam tam ze 3 dni, wiadrami wynosiłam zielsko na kompost, dobrze, że jeszcze nie puściło nasionek ...
i wreszcie roślinki ujrzały świat.
Trochę rachityczne, słabe, ale teraz wzmocnią się bez tego żarłocznego towarzystwa ...
Jaka to przyjemność przygotować sobie zielone kanapki z własnymi warzywami, bo już rzodkiewka gotowa, i liście sałaty, i szczypiorek ...
A to moje "permakulturalne" ziemniaki ... na długiej grządce posadziłam dwa rzędy, które zamiast obsypać ziemią, obłożyłam słomą ... młode ziemniaki będą czyściutkie, wyjmowane ze słomy ... tak się naczytałam na stronie upraw permakulturowych ... ma to sens, słoma chroni przed wysychaniem, użyźnia glebę, pewnie i chwasty powstrzymuje od rośnięcia ... zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Moje doświadczenia z podwyższonymi grządkami są jak najbardziej pozytywne, ziemia jest bardzo puszysta, chwasty wyciąga się lekko z całymi korzeniami, na zimę wcale nie były przekopane ... chciałabym jeszcze kiedyś porobić im odeskowania, wtedy to już byłby "full wypas".
Przygotowałam się również do koszenia trawy, zawsze po zimie obawiam się, czy kosa odpali ... odpaliła, i już kładą się pierwsze pokosy trawy ... ciężko było, długa trawa wkręcała mi się w głowicę, trzeba było rozplątywać, ale połowie dałam radę ... i nawet dojście do grządek odkosiłam ...
Psy cały czas przy mnie, kiedy w ciągu dnia było gorąco, kładły się pod drzewami, a rankiem, kiedy wszystko mokre od rosy, kładły się na ścieżkach między grządkami na suchej i cieplutkiej ziemi ...
pod wieczór szaleństwo w trawie, wzajemne podgryzanie, tarzanie się ... Miśka jest mała, usiłowała wypatrzeć Amika w wysokiej trawie, stając na tylnych łapkach, ten zaś wypadał na nią jak burza z największej kępy trawy ...lubię patrzeć na ich harce, lubię te moje psy ...
Kiedy kosiłam trawę już za chatką, przybiegła Miśka ... dziwnie zachowywała się, uszka opuszczone, cała jakaś oklapnięta, niespokojna, a Amika nie widać ... przychodzę do chatki, a Amik na poddaszu, wejść wejdzie po schodkach, ale zejść już boi się ... i piszczy, i płacze ... aha! to Miśka przyszła mnie zawołać, że mu się krzywda dzieje ... i cóż! Amika na ręce i na dół, a ile radości było!
Amik zajął mój fotel "czytelniczy" na tarasie, jest trochę za duży, jak mu głowa nie zwisa poza, to łapy ...
Jednej nocy budzę się, bo to wielkie psisko wyskoczyło mi prawie na głowę ... zapaliłam światło, a to gacek wpadł przez otwarte na oścież okna, pewnie ćmy go zwabiły, i tak mocno wystraszył Amika, i ten bohater do pani w poduszki ... zgasiłam światło, gacek wyleciał, i ten strasznie odważny pies wrócił na swoje legowisko.
A jak nie kosiłam, albo nie plewiłam, to zbierałam płatki róży, kwiaty czarnego bzu ... róża zamknięta już w pojemniku, utarta z cukrem, a kwiecie bzu o intensywnym zapachu maceruje się z pokrojoną cytryną, potem odsączę części stałe, przecedzę i do butla z drożdżami winnymi, bedzie następne lecznicze winko.
Bo pod schodami pracuje już winko mniszkowe, przez cały czas bul! bul! systematycznie i z dokładnością zegarka.
Na naszej łące zamieszkał derkacz, słyszę go przez cały czas, najczęściej rano i wieczorem, słyszę go także w nocy, kiedy on śpi?
Poranki wspaniałe, światło słoneczne przefiltrowane przez zieloności ... trawy ciężkie od rosy, aż posiwiałe ... właśnie kwitną ... kiedy przechodziłam ścieżką, zostawiały na spodniach białe ślady pyłkowe, aż dymiły, nic dobrego dla alergików ...
Wieczory lekko przymglone, pachnące skoszoną trawą, ziołami ... nie dane mi było długo siedzieć, padałam na nos, zanim zapadał zmrok.
Mój ziołowy taras żyje swoim życiem, nawet nie przyłożyłam do niego ręki ... nawsiewały się rodzime zioła, i te zakupione w ogrodniczych też same się rozsiewają, a to żółte to jakieś zielsko rzepikowate, nie wyrywam go, bo tam tyle różnych pszczół i trzmieli ... żeby tylko nie przegapić momentu, kiedy nasionka zaczną dojrzewać, bo nie dam sobie potem rady.
Osy dalej budują sobie domki w narzędziowej pakamerze, oczywiście z dodatkiem zielonego z okiennic, które dalej oskrobują na budulec ... naliczyłam 4 takie kule, a ponieważ są łagodne, nie atakują, pozwalam im tam żyć ...
Jak co roku, jedna murarka znowu zajęła dziurkę w stole i złożyła tam jaja, to białe to ostatnie, zasklepione wejście z gliny ...na wiosnę wyfruną młode.
Bardzo obficie kwitnie krzew kiwi, dużo trzmieli urzęduje na kwiatkach, ale nic z tego nie bedzie, to samotny osobnik, do zapylenia potrzebne są okazy męski i żeński.
I jednego popołudnia mąż przywiózł mi wielką, białą kopertę, a w niej przesyłka od Mani z Manufaktury cudów ... anim się spodziewała ...
... wielkie, pojemne, cudnie zielone torbiszcze, wszystko się tam zmieści ...dziękuję Ci bardzo, Maniu!
Ależ się rozpisałam, ale chciałam Wam przekazać wszystkie wieści pogórzańskie.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję pięknie za odwiedziny, pozostawione słowa, wszystkiego dobrego, pa!
O, i jeszcze taki motyl pozwolił mi się sfotografować.
niedziela, 16 czerwca 2013
środa, 5 czerwca 2013
Wąwóz Bicaz i malowane cerkwie Bukowiny ...
Czekam, aż wyschną mi ściany ... będę malować je drugi raz, a w przerwie dokończę o naszej małej ucieczce do Rumunii.
Nie zobaczy się prawdziwego oblicza tego kraju z autokaru wycieczkowego, ani przy głównych trasach ...
trzeba odjechać w takie drogi, które na mapie znaczone są tylko nikłą kreseczką.
Wjechaliśmy w drogę wzdłuż jeziora, po drodze minęliśmy bramę parku narodowego, nie było tam nikogo ... i jechaliśmy ... jechaliśmy ... ani śladu onego wąwozu, ale za to wspaniała puszcza karpacka, nikogo na zniszczonej drodze, i coraz bliżej skalisty masyw, który widzieliśmy z okien pensjonatu.
Po drodze mijaliśmy wspaniałe miejsca biwakowe, widoki wręcz pocztówkowe ...
Długo trzeba objeżdżać to jezioro, pewnie ponad 100 km, ale z każdej strony zachwyca swą urodą ...
Mapa pokazywała, że gdzieś tam jest kres tej drogi ... nic to, najwyżej zawrócimy ... przecież nigdzie nam się nie śpieszy ...
Widzicie między świerkami te drogi wspinające się do góry? można tam wjechać, przejechać całe pasmo górskie, płajami pokonać rozległe pastwiska powyżej granicy lasu, zanocować po drodze, kupić sera od napotkanych pasterzy ... i obudzić się na wschód słońca.
Coraz bliżej ukazywały się skaliste wychodnie, wysoko ... ale to nie wąwóz.
To masyw Ceahlau ...
Jest tam schronisko, monastyr, to stamtąd migotały nocą światełka, kiedy patrzyłam na przeciwległy brzeg jeziora.
Droga nie kończyła się wcale jak na mapie, dojechaliśmy szczęśliwie do główniejszej drogi, a potem znowu w boczną, której nawet gps nie mógł odnaleźć.
Ale skoro jest droga, domy po obu stronach, to gdzieś nas ona zaprowadzi.
Spotkaliśmy na poletku pracujące kobiety, chciałam zapytać, chociaż na migi, gdzie jesteśmy i czy dojedziemy gdzieś ... z mapą w ręce, okularem na nosie zamachałam do nich ... wydelegowały spośród siebie najmłodszą, niech gada ze mną.
Mąż w "czołgu" trzymał się za brzuch, kiedy ja usiłowałam pytać, a ona tłumaczyła mi, jak dojechać ... wreszcie po nazwach miejscowości jakoś doszłyśmy do porozumienia.
Ludzie serdeczni, chcą pomóc, nie spotkaliśmy się z wrogością czy niechęcią, rdzenni mieszkańcy są bardzo przyjaźni.
Z lasów wydostaliśmy się na rozległe pastwiska ... wszędzie mnóstwo żółtych kęp małych kwiatuszków przetykanych różowymi kępami macierzanki ...
... a wszędzie stada pasących się krów, owiec ...
Krowy miały zawieszone u szyi ogromne dzwonki, które wyglądały jak sklepane wiadra, zawieszone na solidnej obroży, a jeśli dzwonek był większy, to filcowe obszycie chroniło kark zwierzęcia przed otarciami ...
wyobrażacie sobie? każde skubnięcie trawy to brzęk dzwonka ... dzyń, dzyń, dzyń ... a tych krów ogromne stado, jedno wielkie dzwonienie ...
Zaczęliśmy zjeżdżać w dół, w dolinie miejscowość, jakby ktoś nożyczkami wyciął z gazety obrazek i wstawił go między te pastwiska, łąki i pola ...
Jeszcze następne pasmo górskie, wspinaczka serpentynami do góry, przełęcze, jakieś stragany i jest wreszcie ...
Te skalne ściany znaczą, że za chwilkę wjedziemy do czeluści, ale zanim to uczynimy, to trzeba coś jeszcze zjeśc w przydrożnym barze, pośród straganów ...
Mąż wybrał swoje ukochane kiełbaski "mici" z grillowanego mięsa mielonego, a ja gulyas ... zdziwiły nas węgierskie i rumuńskie nazwy, a to już Szeklerszczyzna, kraina Węgrów, którzy nie za bardzo utożsamiają się z Rumunami ... można płacić węgierską walutą, mówić po węgiersku ... ale gdzież nam do tego, jeden język niechrześcijański, a drugi tym bardziej.
I już mkniemy wąską drogą pośród skalnych, imponujących ścian ...
Na tej skale krzyż, to góra Ołtarz, w komunistycznych czasach była tam czerwona gwiazda.
Ściany zbliżają się do siebie, obok drogi płynie bystro rzeka ... wąsko, niebezpiecznie ...
Droga prowadzi nowym tunelem, obok stary z nasypaną pośrodku górą żwiru, żeby nikomu nie przyszło do głowy wybierać się tam.
Ściany wąwozu sięgają 400 metrów wysokości, niektórzy mówią, że więcej ... nawet nie ma się gdzie zatrzymać, żeby zrobić porządne zdjęcie, wszystko zza szyb "czołgu" ...
To bardzo malowniczy odcinek drogi, czasami coś spada z góry ... byliśmy świadkami, kiedy jeden ze sprzedających krzyknął coś ostrzegawczo i wszyscy uciekli pod ściany.
Wracamy na Bukowinę, oczywiście bocznymi drogami ... przy jednej z nich krajobraz jak po ataku nuklearnym ...
Straszą puste oczodoły ostałych budynków, wszystko jest równane z ziemią, nie mam pojęcia, co tam było, może jakaś baza wojskowa, zakłady produkujące trujące rzeczy, albo ... sama nie wiem, co?
I leje jak z cebra, niebo zaciągnięte bez widoków na jakąkolwiek poprawę ... zajechaliśmy do słynnych bukowińskich, malowanych klasztorów ... ten jest w Voronet ...
Trafiliśmy na wyjątkowo ludny dzień, pełno wycieczek, wysypała się z bramy grupa Japończyków, wkoło dzieci ...
... siostra tłumaczy im sceny biblijne.
Opłaciliśmy wstęp, za fotografowanie też, a tu zonk! nie wolno fotografować wewnątrz, opłata dotyczy tylko zewnętrza, więc i zdjęcia tylko zewnętrzne, chociaż środek był fascynujący ...
Przejechaliśmy rzekę Humor, miasteczko Gura Humoroloi, a za nim następny monastyr, prawie identyczny, jak ten powyżej ... obejrzeliśmy z zewnątrz, ściemniało się i lało na potęgę.
Nic tu po nas, trzeba wracać do domu, pogoda nie pozwala na więcej ... a tam chatka czeka.
Kupiliśmy u pasterza ser, na migi oczywiście, zapytał: Italia? no, Polonia ... aaaa, Lewandowski ... świat jest mały.
Wracaliśmy przez Czerniowce, o matko, jak długo, przez całą noc i pół dnia, dziury w drogach nie pozwoliły na szybszą jazdę ... późną nocą kobieta w knajpce zrobiła nam jeszcze jedzenie, bo byliśmy głodni jak smoki.
A polscy celnicy zafundowali nam odprawę na kanale z przeszukaniem, opukiwaniem, prześwietlaniem samochodu ... bo nic nie mieliśmy z akcyzą, tylko czekoladowe cukierki i keczupy, i lwowskie piwo ... nawet nie mieliśmy siły protestować, taka ich praca, a padło na nas, czyżby losowo?
Mąż mówi, że długo nas nie zobaczą na Ukrainie, ale on tak zawsze się odgraża, a potem zapomina ...
Jeszcze przypomina mi się taka scenka, kiedy to nad ranem jechaliśmy, a na poboczu drogi, na stojaczku stoi znak stop, kontrola drogowa, a ten kurdupel w lotnisku na głowie siedzi w samochodzie i patrzy, czy aby wszyscy zatrzymują się przy tym znaku i oddają hołd panu i władcy ... nigdzie czegoś podobnego nie widziałam, jak można tak traktować ludzi? to upodlenie na granicy, kobiety, które przenoszą kilka paczek papierosów, obwiązują się taśmą klejącą gdzieś za rogiem jakiegoś budyneczku, a utrzymują z tej drobnicy cały dom, bieda wszędzie aż piszczy, o drogach już pisałam ... może gdzieś bliżej Kijowa czy Charkowa jest inaczej, bo tu, w zakarpackich rejonach świat zatrzymał się.
A jesienią, przy stabilniejszej pogodzie znowu pojedziemy do Rumunii, tylko, że przez Słowację i Węgry.
To już nasze, pogórzańskie podwórko, zarośnięte, że aż strach, ale jakie ładne, tyle kwiatków, żółtych jaskrów ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowa, wszystkiego dobrego, pa!
Nie zobaczy się prawdziwego oblicza tego kraju z autokaru wycieczkowego, ani przy głównych trasach ...
trzeba odjechać w takie drogi, które na mapie znaczone są tylko nikłą kreseczką.
Wjechaliśmy w drogę wzdłuż jeziora, po drodze minęliśmy bramę parku narodowego, nie było tam nikogo ... i jechaliśmy ... jechaliśmy ... ani śladu onego wąwozu, ale za to wspaniała puszcza karpacka, nikogo na zniszczonej drodze, i coraz bliżej skalisty masyw, który widzieliśmy z okien pensjonatu.
Po drodze mijaliśmy wspaniałe miejsca biwakowe, widoki wręcz pocztówkowe ...
Długo trzeba objeżdżać to jezioro, pewnie ponad 100 km, ale z każdej strony zachwyca swą urodą ...
Mapa pokazywała, że gdzieś tam jest kres tej drogi ... nic to, najwyżej zawrócimy ... przecież nigdzie nam się nie śpieszy ...
Widzicie między świerkami te drogi wspinające się do góry? można tam wjechać, przejechać całe pasmo górskie, płajami pokonać rozległe pastwiska powyżej granicy lasu, zanocować po drodze, kupić sera od napotkanych pasterzy ... i obudzić się na wschód słońca.
Coraz bliżej ukazywały się skaliste wychodnie, wysoko ... ale to nie wąwóz.
To masyw Ceahlau ...
Jest tam schronisko, monastyr, to stamtąd migotały nocą światełka, kiedy patrzyłam na przeciwległy brzeg jeziora.
Droga nie kończyła się wcale jak na mapie, dojechaliśmy szczęśliwie do główniejszej drogi, a potem znowu w boczną, której nawet gps nie mógł odnaleźć.
Ale skoro jest droga, domy po obu stronach, to gdzieś nas ona zaprowadzi.
Spotkaliśmy na poletku pracujące kobiety, chciałam zapytać, chociaż na migi, gdzie jesteśmy i czy dojedziemy gdzieś ... z mapą w ręce, okularem na nosie zamachałam do nich ... wydelegowały spośród siebie najmłodszą, niech gada ze mną.
Mąż w "czołgu" trzymał się za brzuch, kiedy ja usiłowałam pytać, a ona tłumaczyła mi, jak dojechać ... wreszcie po nazwach miejscowości jakoś doszłyśmy do porozumienia.
Ludzie serdeczni, chcą pomóc, nie spotkaliśmy się z wrogością czy niechęcią, rdzenni mieszkańcy są bardzo przyjaźni.
Z lasów wydostaliśmy się na rozległe pastwiska ... wszędzie mnóstwo żółtych kęp małych kwiatuszków przetykanych różowymi kępami macierzanki ...
... a wszędzie stada pasących się krów, owiec ...
Krowy miały zawieszone u szyi ogromne dzwonki, które wyglądały jak sklepane wiadra, zawieszone na solidnej obroży, a jeśli dzwonek był większy, to filcowe obszycie chroniło kark zwierzęcia przed otarciami ...
wyobrażacie sobie? każde skubnięcie trawy to brzęk dzwonka ... dzyń, dzyń, dzyń ... a tych krów ogromne stado, jedno wielkie dzwonienie ...
Zaczęliśmy zjeżdżać w dół, w dolinie miejscowość, jakby ktoś nożyczkami wyciął z gazety obrazek i wstawił go między te pastwiska, łąki i pola ...
Jeszcze następne pasmo górskie, wspinaczka serpentynami do góry, przełęcze, jakieś stragany i jest wreszcie ...
Te skalne ściany znaczą, że za chwilkę wjedziemy do czeluści, ale zanim to uczynimy, to trzeba coś jeszcze zjeśc w przydrożnym barze, pośród straganów ...
Mąż wybrał swoje ukochane kiełbaski "mici" z grillowanego mięsa mielonego, a ja gulyas ... zdziwiły nas węgierskie i rumuńskie nazwy, a to już Szeklerszczyzna, kraina Węgrów, którzy nie za bardzo utożsamiają się z Rumunami ... można płacić węgierską walutą, mówić po węgiersku ... ale gdzież nam do tego, jeden język niechrześcijański, a drugi tym bardziej.
I już mkniemy wąską drogą pośród skalnych, imponujących ścian ...
Na tej skale krzyż, to góra Ołtarz, w komunistycznych czasach była tam czerwona gwiazda.
Ściany zbliżają się do siebie, obok drogi płynie bystro rzeka ... wąsko, niebezpiecznie ...
Droga prowadzi nowym tunelem, obok stary z nasypaną pośrodku górą żwiru, żeby nikomu nie przyszło do głowy wybierać się tam.
Ściany wąwozu sięgają 400 metrów wysokości, niektórzy mówią, że więcej ... nawet nie ma się gdzie zatrzymać, żeby zrobić porządne zdjęcie, wszystko zza szyb "czołgu" ...
To bardzo malowniczy odcinek drogi, czasami coś spada z góry ... byliśmy świadkami, kiedy jeden ze sprzedających krzyknął coś ostrzegawczo i wszyscy uciekli pod ściany.
Wracamy na Bukowinę, oczywiście bocznymi drogami ... przy jednej z nich krajobraz jak po ataku nuklearnym ...
Straszą puste oczodoły ostałych budynków, wszystko jest równane z ziemią, nie mam pojęcia, co tam było, może jakaś baza wojskowa, zakłady produkujące trujące rzeczy, albo ... sama nie wiem, co?
I leje jak z cebra, niebo zaciągnięte bez widoków na jakąkolwiek poprawę ... zajechaliśmy do słynnych bukowińskich, malowanych klasztorów ... ten jest w Voronet ...
Trafiliśmy na wyjątkowo ludny dzień, pełno wycieczek, wysypała się z bramy grupa Japończyków, wkoło dzieci ...
... siostra tłumaczy im sceny biblijne.
Opłaciliśmy wstęp, za fotografowanie też, a tu zonk! nie wolno fotografować wewnątrz, opłata dotyczy tylko zewnętrza, więc i zdjęcia tylko zewnętrzne, chociaż środek był fascynujący ...
Przejechaliśmy rzekę Humor, miasteczko Gura Humoroloi, a za nim następny monastyr, prawie identyczny, jak ten powyżej ... obejrzeliśmy z zewnątrz, ściemniało się i lało na potęgę.
Nic tu po nas, trzeba wracać do domu, pogoda nie pozwala na więcej ... a tam chatka czeka.
Kupiliśmy u pasterza ser, na migi oczywiście, zapytał: Italia? no, Polonia ... aaaa, Lewandowski ... świat jest mały.
Wracaliśmy przez Czerniowce, o matko, jak długo, przez całą noc i pół dnia, dziury w drogach nie pozwoliły na szybszą jazdę ... późną nocą kobieta w knajpce zrobiła nam jeszcze jedzenie, bo byliśmy głodni jak smoki.
A polscy celnicy zafundowali nam odprawę na kanale z przeszukaniem, opukiwaniem, prześwietlaniem samochodu ... bo nic nie mieliśmy z akcyzą, tylko czekoladowe cukierki i keczupy, i lwowskie piwo ... nawet nie mieliśmy siły protestować, taka ich praca, a padło na nas, czyżby losowo?
Mąż mówi, że długo nas nie zobaczą na Ukrainie, ale on tak zawsze się odgraża, a potem zapomina ...
Jeszcze przypomina mi się taka scenka, kiedy to nad ranem jechaliśmy, a na poboczu drogi, na stojaczku stoi znak stop, kontrola drogowa, a ten kurdupel w lotnisku na głowie siedzi w samochodzie i patrzy, czy aby wszyscy zatrzymują się przy tym znaku i oddają hołd panu i władcy ... nigdzie czegoś podobnego nie widziałam, jak można tak traktować ludzi? to upodlenie na granicy, kobiety, które przenoszą kilka paczek papierosów, obwiązują się taśmą klejącą gdzieś za rogiem jakiegoś budyneczku, a utrzymują z tej drobnicy cały dom, bieda wszędzie aż piszczy, o drogach już pisałam ... może gdzieś bliżej Kijowa czy Charkowa jest inaczej, bo tu, w zakarpackich rejonach świat zatrzymał się.
A jesienią, przy stabilniejszej pogodzie znowu pojedziemy do Rumunii, tylko, że przez Słowację i Węgry.
To już nasze, pogórzańskie podwórko, zarośnięte, że aż strach, ale jakie ładne, tyle kwiatków, żółtych jaskrów ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowa, wszystkiego dobrego, pa!
poniedziałek, 3 czerwca 2013
Nasza mała ucieczka ...
Dopadł nas kryzys remontowy.
Przecięłam sobie palec nożem do tapet, dobrze, że zatrzymał się na kości ... złapałam jakiegoś wirusa, który wymęczył mnie gorączką, dreszczami, hektolitrami potu i ogólną niemocą ... z nosa zaczynała kapać krew ...
Zostawiliśmy wszystko pod opieką młodzieży ... warstwy startego ze ścian gipsu, domowy rozgardiasz i nasze zwierzaki, a sami zwialiśmy najpierw na Pogórze, a potem przez Ukrainę do Rumunii.
Wyruszyliśmy, jak zwykle, tuż po północy ... trasa nasza wiodła wzdłuż granicy do Mukaczewa, a potem przez przejście w Sołotwinie do Sighetu Marmaroskiego w Rumunii.
Po raz pierwszy od naszych wyjazdów tym razem zapolowała na nas drogówka ukraińska, jakby na nas czekali, nie pomogły żadne tłumaczenia, a wszystko po to, żeby wyłudzić wcale niemały datek.
Ale kto będzie z nimi dochodzić prawdy? zejdzie nam na tym cały dzień, a tu czas goni, więc dostali ...
Drogi w fatalnym stanie, nie robią z nimi nic, z roku na rok dziury coraz większe, wcale nie dziwię się, że takie pustki na drogach ... wytelepało nam żołądki niesamowicie, "czołg" aż stękał, pokonując wężykiem drogę, ale i to nie pomagało, nie sposób ominąć te dziurska.
Kto nie zobaczy, nie uwierzy, że tak może być.
Chcieliśmy zanocować pod namiotem w Borsie, ale temperatura odwiodła nas od tego pomysłu, jechaliśmy w deszczu dalej.
Serpentynami wspinaliśmy się wysoko na Przełęcz Prislop /1416 m npm/, tam, gdzie przebiega granica pomiędzy Maramureszem a Bukowiną ...
Dwie nieczynne cabany, prześliczny kościół w budowie, z tyłu klasztor, gdzieś dalej mogiły poległych w Wielkiej Wojnie ...
Wokół pustka, pogoda odstraszyła wszystkich ... ale nie, zajechało autko na polskich numerach, im też deszcz pomieszał szyki, chcieli w góry, a pewnie pojadą na Bukowinę.
Nasz plan też wziął w łeb, zaczniemy więc od końcowego punktu programu, wąwozu Bicaz, a do niego jeszcze sporo kilometrów.
Przy drodze spotkać można obmurowne, ciurkające źródełka, stoją kubeczki dla spragnionych ... akuratnie to miejsce jest w drodze do klasztoru, myśleliśmy, że to jakiś stary, zabytkowy, ale okazał się być nowym, w budowie.
Byliśmy już mocno zmęczeni, trzeba gdzieś zanocować, jeśli tylko spotkamy jakiś pensjonat, idziemy do niego bez zastanowienia.
Znaleźliśmy takie miejsce, nad jeziorem wśród gór, jeszcze nie ma tłumów, cicho, środek tygodnia zresztą.
Kiedy wyszliśmy na taras, było już prawie ciemno, krzyczały nad wodą jakieś nocne ptaki, przed nami wysoki masyw górski, który co chwila niknie w chmurze, a kiedy się odsłania, widać światełko, tam, wysoko.
Rano zerwałam się prawie ze słońcem, chciałam zobaczyć, te widoki za oknem ...
Wokół jeziora Izvoru Muntelui Bicaz pełno osad, domków letniskowych i pensjonatów, a ja rozglądam się za tą potężną górą, którą widziałam wieczorem ...
... jest, ukryta w tej chmurze, która tylko na chwilkę pozwala dojrzeć, albo tylko domyśleć się jej ogromu ...
Po szybkim śniadaniu ruszamy dalej, z żalem opuszczając to ciche i spokojne miejsce ...
Z zachwytem spoglądam na ogrodzone, przydomowe pastwiska, gdzie panoszy się rozkwitła szałwia łąkowa, tworząc fioletowe kobierce ...
Wśród nich coś różowego, i niebieskiego, i żółciutkie kępy jakby żółtych kozibrodów ... gdyby taki wycinek naturalnej łąki przenieść do naszego ogrodu, stanowiłaby doskonałą, gotową kompozycję, nad którą głowiliby się architekci ogrodowi.
Bardzo strome stoki pastwisk powodują, że zwierzęta poruszają się po nich jak po poziomicach, wydeptując takież ścieżki, które z daleka wygladają jak pola tarasowe.
Jezioro zamyka potężna tama, ilość wylanego betonu przyprawia o zawrót głowy ... socjalistyczne, wielkie kolosy, które mają świadczyć o wielkości tego, który je wybudował ... "Słońca Karpat".
A my szukamy wąwozu, dla którego tu przyjechaliśmy.
Minęliśmy miejscowość Bicaz, kawałak dalej teren jakoś łagodnieje, gdzież on może być, bo i jak zapytać o drogę, kiedy nawet słowa po rumuńsku nie umiemy?
Zawracamy, wjeżdżamy w boczną drogę wzdłuż jeziora, to pewnie tam, gdzie te gołe skały widzieliśmy z okien pensjonatu ...
C.D.N.
Pozdrawiam Was serdecznie i ciepło w ten deszczowy czas, dziękuję za odwiedziny i ciepłe słowa, dobrego tygodnia, pa!
Przecięłam sobie palec nożem do tapet, dobrze, że zatrzymał się na kości ... złapałam jakiegoś wirusa, który wymęczył mnie gorączką, dreszczami, hektolitrami potu i ogólną niemocą ... z nosa zaczynała kapać krew ...
Zostawiliśmy wszystko pod opieką młodzieży ... warstwy startego ze ścian gipsu, domowy rozgardiasz i nasze zwierzaki, a sami zwialiśmy najpierw na Pogórze, a potem przez Ukrainę do Rumunii.
Wyruszyliśmy, jak zwykle, tuż po północy ... trasa nasza wiodła wzdłuż granicy do Mukaczewa, a potem przez przejście w Sołotwinie do Sighetu Marmaroskiego w Rumunii.
Po raz pierwszy od naszych wyjazdów tym razem zapolowała na nas drogówka ukraińska, jakby na nas czekali, nie pomogły żadne tłumaczenia, a wszystko po to, żeby wyłudzić wcale niemały datek.
Ale kto będzie z nimi dochodzić prawdy? zejdzie nam na tym cały dzień, a tu czas goni, więc dostali ...
Drogi w fatalnym stanie, nie robią z nimi nic, z roku na rok dziury coraz większe, wcale nie dziwię się, że takie pustki na drogach ... wytelepało nam żołądki niesamowicie, "czołg" aż stękał, pokonując wężykiem drogę, ale i to nie pomagało, nie sposób ominąć te dziurska.
Kto nie zobaczy, nie uwierzy, że tak może być.
Marmarosz powitał nas widokami niesamowitych gór, wysoko leży jeszcze śnieg, stąd prowadzą szlaki na Pietrosula /2303 npm/, najwyższy szczyt Gór Rodniańskich.
Parna i gorąca pogoda przyniosła najpierw chmury, a potem deszcz.Chcieliśmy zanocować pod namiotem w Borsie, ale temperatura odwiodła nas od tego pomysłu, jechaliśmy w deszczu dalej.
Serpentynami wspinaliśmy się wysoko na Przełęcz Prislop /1416 m npm/, tam, gdzie przebiega granica pomiędzy Maramureszem a Bukowiną ...
Dwie nieczynne cabany, prześliczny kościół w budowie, z tyłu klasztor, gdzieś dalej mogiły poległych w Wielkiej Wojnie ...
Wokół pustka, pogoda odstraszyła wszystkich ... ale nie, zajechało autko na polskich numerach, im też deszcz pomieszał szyki, chcieli w góry, a pewnie pojadą na Bukowinę.
Nasz plan też wziął w łeb, zaczniemy więc od końcowego punktu programu, wąwozu Bicaz, a do niego jeszcze sporo kilometrów.
Przy drodze spotkać można obmurowne, ciurkające źródełka, stoją kubeczki dla spragnionych ... akuratnie to miejsce jest w drodze do klasztoru, myśleliśmy, że to jakiś stary, zabytkowy, ale okazał się być nowym, w budowie.
Byliśmy już mocno zmęczeni, trzeba gdzieś zanocować, jeśli tylko spotkamy jakiś pensjonat, idziemy do niego bez zastanowienia.
Znaleźliśmy takie miejsce, nad jeziorem wśród gór, jeszcze nie ma tłumów, cicho, środek tygodnia zresztą.
Kiedy wyszliśmy na taras, było już prawie ciemno, krzyczały nad wodą jakieś nocne ptaki, przed nami wysoki masyw górski, który co chwila niknie w chmurze, a kiedy się odsłania, widać światełko, tam, wysoko.
Rano zerwałam się prawie ze słońcem, chciałam zobaczyć, te widoki za oknem ...
Wokół jeziora Izvoru Muntelui Bicaz pełno osad, domków letniskowych i pensjonatów, a ja rozglądam się za tą potężną górą, którą widziałam wieczorem ...
... jest, ukryta w tej chmurze, która tylko na chwilkę pozwala dojrzeć, albo tylko domyśleć się jej ogromu ...
Po szybkim śniadaniu ruszamy dalej, z żalem opuszczając to ciche i spokojne miejsce ...
Z zachwytem spoglądam na ogrodzone, przydomowe pastwiska, gdzie panoszy się rozkwitła szałwia łąkowa, tworząc fioletowe kobierce ...
Wśród nich coś różowego, i niebieskiego, i żółciutkie kępy jakby żółtych kozibrodów ... gdyby taki wycinek naturalnej łąki przenieść do naszego ogrodu, stanowiłaby doskonałą, gotową kompozycję, nad którą głowiliby się architekci ogrodowi.
Bardzo strome stoki pastwisk powodują, że zwierzęta poruszają się po nich jak po poziomicach, wydeptując takież ścieżki, które z daleka wygladają jak pola tarasowe.
Jezioro zamyka potężna tama, ilość wylanego betonu przyprawia o zawrót głowy ... socjalistyczne, wielkie kolosy, które mają świadczyć o wielkości tego, który je wybudował ... "Słońca Karpat".
A my szukamy wąwozu, dla którego tu przyjechaliśmy.
Minęliśmy miejscowość Bicaz, kawałak dalej teren jakoś łagodnieje, gdzież on może być, bo i jak zapytać o drogę, kiedy nawet słowa po rumuńsku nie umiemy?
Zawracamy, wjeżdżamy w boczną drogę wzdłuż jeziora, to pewnie tam, gdzie te gołe skały widzieliśmy z okien pensjonatu ...
C.D.N.
Pozdrawiam Was serdecznie i ciepło w ten deszczowy czas, dziękuję za odwiedziny i ciepłe słowa, dobrego tygodnia, pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)