Popsuł mi się "czołg", pękł przewód z płynem do hamowania, a ja, sierota, nikomu nie powiedziałam, że świeci taki czujnik, bo sobie zapomniałam. No i zapakowałam się do wyjazdu na Pogórze, kapinę odjechałam, żeby psy wsadzić, a tu kałuża ... więc mechanik ... nie, nie będzie wyjazdu ...
Mąż mnie odwózł, bo przecie rozsada kapustna zakupiona, trzeba wsadzić do ziemi.
A już zaczęła się zmiana pogody, temperatura spadała na łeb na szyję, wiał chłodny wiatr, jakiś niefortunny skręt przy grządkach... oho, już mnie "żygło" w plecy, jak to mawiają moi synkowie.
Dobrze, że w chatce cieplutko, bo nazajutrz rozpadało się jakoś tak listopadowo.
Co tu robić przy takiej pogodzie?
Nagotowałam kaszy gryczanej, ziemniaków, przyrumieniłam sporo cebulki i ...
... i ulepiłam wiele pierogów ... ruskich i z nadzieniem z kaszy gryczanej z twarogiem ...
Moje futrzaste towarzystwo nawet za bardzo nie chciało wychodzić na świat, a ja przy książkach spędziłam wiele czasu ... wędrowałam szlakiem św. Jakuba, sporo przebywałam w Zawrociu razem z Matyldą Malinowską-Just, o! nawet rok spędziłam na Majorce ... z Miśką na kolanach.
A kiedy razu pewnego uniosłam wzrok znad książki ... dech mi zaparło w piersiach ... jeden, drugi ... piąty, szósty ... wyszły prawie tuż pod naszym oknem ...
Jelenia kawalerka ... poutrącane poroża zaczynają zajmować zamszowe parostki ... tylko jeden ma ogromne, rozłożyste poroże ...
Jak tu robić zdjęcia zza okna, w kończącym się dniu? znalazłam drżącymi rękami jakąś opcję w aparacie, wygasiliśmy światła w chatce i pstrykałam bez opamiętamia ... mało zdjęć dobrych, poruszone ...
Ten nas zaintrygował ... niespokojny, cały czas patrzył na chatkę, wietrzył, kiedy inne skubały trawkę ... i te bielejące w szarzyźnie zapadającego dnia poroże ... bez jednego wyrostka, ostre jak szable ...
To tzw. szydlarz ... myśliwi chętnie zasadzają się na niego, bo jego ostre poroże potrafi przebić konkurenta w czasie rykowiska ... nie znam się na myśliwskich terminach, zwyczajach ...
W zapadających ciemnościach wytarte, ostro zakończone, bielejące wyrostki wręcz świeciły ... nawet jak odwrócił głowę w drugą stronę ... mam wrażenie, że to stąd powstawały legendy o jeleniu o świecących rogach, krzyżu między nimi ...
Taka jest też legenda o powstaniu Kalwarii Pacławskiej ... starosta lwowski, Andrzej Fredro zapuścił się podczas polowania na tutejsze tereny i zobaczył na wzgórzu właśnie takiego jelenia, i ufundował klasztor, i kaplice ... jakoś tak to było. Byliśmy pod wielkim wrażeniem tego spotkania.
Ponieważ było zimno, cały czas temperatura poniżej 10 stopni, dokarmialiśmy pszczoły, he, he! zobaczcie, jaka elegantka-pszczelarka ...
... gustowny kapelutek z woalką, modne rękawice do łokcia ... odważyłam się, bo pszczoły nieruchawe,
potem nikt mnie tam nie zobaczy.
W wolnej chwili pomalowałam jeszcze następny ulik, bo mąż ma brać jeszcze jedną rodzinę spokojnych pszczół ...
Rozkwitają już tarniny, czereśnie, dzikie śliwy ... ale pszczoły schowane, za zimno ... tylko trzmiele buczą w kwitnących koronach ...
Dziś Palmowa Niedziela, też święciliśmy swoją palemkę na kalwaryjskim wzgórzu ...
... paliliśmy świeczki przed Panią Słuchającą, zanosząc do niej swoje ciche intencje i podziękowania ... a na kalwaryjskich dróżkach misterium Męki Pańskiej ... my pojedziemy w Wielki Piątek.
Jeszcze parę widoków z drogi do domu, przez Wiar ...
A w drodze powrotnej zahaczyliśmy o rezerwat w Krównikach pod Przemyślem ... szachownica kostkowata ... już czas, jest w pełni kwtnienia ... podivejte se, pane, jak to mówią Czesi ...
O, i nawet albinosik mi się trafił ... z muszką ...
Od kiedy odkryliśmy ten rezerwat, zaglądamy tam co roku ... a łatwo nie było, przemyscy przewodnicy pomogli ...
Znowu idą chmury od zachodu, pociemniało, pewnie będzie padać, co mnie wcale nie martwi, niech się nawodnia ziemia ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione ciepłe słowa, dobrego życzę, pa!
niedziela, 13 kwietnia 2014
niedziela, 6 kwietnia 2014
Pogórzański agrobiznes ...
Ależ mi było dobrze, od poniedziałku aż do dzisiaj, nieprzerwany pobyt w chatce.
Chciałam podpędzić roboty na warzywniku, a przy okazji lekko nawieźć grządki zleżałym, końskim obornikiem.
Więc czyniłam wyprawy na łąkę przy lesie, gdzie pasły się jesienią konie, zbierałam pozostałości po nich do wiaderka i znosiłam je do siebie, roztrząsałam je potem i w foliaczku, i na grządkach.
Psy towarzyszyły mi krok za krokiem, a ponieważ tych wypraw było całkiem sporo, pod koniec Miśka już pokładała się, zmęczona, ale Amik nie ... on jest niespożyty, wygonił się po wszystkie czasy.
Potem wysiałam nasionka, wysadziłam cebulki siewki w 3 rodzajach, czerwona, biała sałatkowa i zwykła, a z nieba spadł na nie życiodajny deszcz.
Czytam mądre fora ogrodnicze, porady działkowców, i wykorzystuję je u siebie.
Jedną cenną polecam Wam.
Ponieważ nasionka marchwi czy pietruszki dosyć długo leżą w ziemi, zanim wykiełkują, warto zaznaczyć sobie ich obecność wysianą w tych samych rządkach rzodkiewką, rzuconą dosyć rzadko.
Bo można sobie zapomnieć, że tam coś wyrośnie, i przez zapomnienie zniszczyć swoją pracę, a rzodkiewka szybko rośnie, i zdążymy ją zjeść, zanim zacznie rosnąć marchew czy pietrucha.
Ponieważ przechowywane w domu ziemniaki wypuściły spore kiełki, zabrałam je ze sobą i wysadziłam jeden rządek, potem opatuliłam je słomą i odrobiną suchszego siana ze ściółki koziej, a na wierzch jeszcze agrowłókniną. Ależ mają przytulnie, liczę na to, że szybko skosztuję wiosną młodych ziemniaczków.
Wykorzystuję już po raz drugi pomysł hodowli ziemniaków w słomie, zamiast obsypywania ziemią.
W tunelu foliowym ziemia już przygotowana do wysadzania pomidorów, wzbogacona próchnicą z liści, odrobiną końskiego nawozu, polewana 2 razy dziennie wodą, bo przez zimę wyschła bardzo.
Przez środek zrobiłam sobie ścieżkę, obrzeżoną drewnianymi listwami, które zatrzymują osypującą się ziemię, spływającą wodę ... na dzień wynosiłam tam przepikowaną paprykę, bazylię, aksamitki, bo w tunelu dobra temperatura, światło i wilgotność.
W cieplejszych miejscach urosła już pokrzywa, zebrałam jej dwa wiadra, zalałam wodą, niech fermentuje w ekologiczny nawóz dla roślin ... mimo, że miałam na rękach rękawice, poparzyłam sobie dłonie jak licho, przez dwa dni były jak nie swoje.
Przy chatce eksperyment, wydzieliłam pas ziemi pod dachem i posadzę tu pomidory ... widziałam takie u gospodyni w Czermnej, skąd braliśmy ule dla pszczół ... miejsce troszkę może złe, bo strona zachodnia, ale coś tam zawsze urośnie, myślę.
A jeśli już zaczęłam o ulach, to wreszcie przyjechały nasze pszczółki, późno, bo prawie o zachodzie słońca ... trzeba było poczekać, aż wrócą do ula ... i jedna zaplątała się w samochodzie i poleciała gdzieś w siną dal, a mnie zaraz jej żal, że jak się niby odnajdzie w nowym miejscu ...
Mąż zdjął daszek, kazał mi dotknąć od góry ramki, ściśle wypełniające przestrzeń ... ciepłe, to pszczoły, zbite w kłąb wytwarzają taką temperaturę ... i jeszcze ten zapach wosku pszczelego ... to przypomnienie z dzieciństwa, kiedy stary Bartunio dawał nam po kawałku plastra, wypełnionego miodem ... wysysało się całą słodkość, aż w ustach zostawał tylko wosk, którym spluwaliśmy na boki ...
Pod jabłoniami, niedaleko, postawiliśmy wyrzezane w drewnie korytka na wodę, dla pszczół, wypełnione wodą, a na wierzchu gąbka, żeby się nie potopiły ... to widok z następnego ranka, kiedy zaczął się pierwszy oblot pszczeli ... ponieważ ta gąbka nie wygląda ładnie, przynieśliśmy z lasu spróchniałe kosturki, pokryte mchem ... od tej pory mech będzie rosnąć w korytkach, na chwałę bożą pszczółkom ...
Tutaj korytka zalane świeżą porcją wody, bo jeszcze drewno wypija jej sporo, i suchy mech też.
O! a to jest takie szczypadełko, strasznie wygodny przyrządzik do łapania pszczół, jak wleci do domu, albo do tunelu foliowego ... nie przygniata jej, nie uszkadza, nie obawiamy się, że nas użądli ... bezpiecznie wynosimy ją na zewnątrz ... taka maleńka klateczka na owady.
Przy chatce szaleją murarki, jak jest ich dużo ... mam wrażenie, że przyczyniłam się jednak odrobinę do zwiększenia ich populacji ... jeden brzęk, a do tego zakwitł krzew porzeczki złocistej, właściwie to taki bezużyteczny, bo nawet nie wytwarza żadnych owoców, ale właśnie teraz dostarcza dzikim pszczołom pożywienia ...
Do tego wszędzie buczą trzmiele, różne, i grubiutkie, i takie z długim aparacikiem gębowym, i z futerkiem czarno-miodowym, i z białym kuperkiem, i złotym ... jak wlezie taki w dzwonek kwiatka, to aż przechyla się do ziemi pod jego ciężarem ...
Największym wzięciem cieszy się miodunka, ale zakwitły też pierwiosnki, żółciutkie, całe łany, i to zupełnie prywatne, w naszym sadzie ...
... a przy drodze niebieszczy się barwinek ... kiedyś to były krzaki, a ja zawzięłam się, wycięłam wszystko sekatorem, barwinek dostał więcej światła i odwdzięcza się teraz pięknym kwitnieniem ...
... i całe kępy prześlicznych fiołków, wcale nie fioletowych, tylko jakichś rozbielonych, jaśniejszych, a ładnych ...
Ranki witały mnie czasem skrzącym się przymrozkiem, albo wiatrem, raz wschodnim, raz zachodnim, albo i deszczem, jak dziś, ale nieodmiennie wyśpiewują ptaki, nie patrząc na pogodę, dzwonią sikorki, raniuszki szukają pajęczyny na ścianach chatki, rudziki zawisają jak kolibry przy oknie, a czarne dzięcioły w zalotach robią taki raban w dolinie, że zaniepokojona zaglądam, co je goni ... nic, takie mają zaloty ...
Chodziłam też z psami na łąki, mimo, że wiatr urywał głowę, ale futrzaki domagały się bardzo, żeby iść ... w zaciszu wygrzewały się padalce, jaszczurki ...
Ten leżał nieruchomo ... dotknęłam ogona, nawet nie zareagował, myślałam, że może jeszcze zmarznięty po chłodnej nocy ... wzięłam patyczek, chciałam go przenieść w bezpieczniejsze miejsce ... a! oszust, całkiem żwawo zsunął się z patyczka i schował się w suchej trawie ...
Jakżesz mnie cieszy ten świat, lubię grzebać w ziemi, obserwować to wszystko, nawet deszcz, który powitał nas rano cieszy mnie, bo jest potrzebny ...
I cieszą mnie drelichowe spodnie robocze, które udało mi się zakupić za grosze, mają bardzo pomysłowy patent na wygodę przy pracach ogrodowych, zmarszczone kolana ...
Wygodnie klęka się w nich, przysiada, kuca, heh! na wędrówki też się przydadzą, bo każdy wędrujący wie, jak potrafią dokuczyć spodnie, które łapią i krępują kolana, zwłaszcza gdy człowiek spoci się.
O! a z krzaków przydrożnych wydobyłam cudne, ceramiczne donice, spatynowane ... mąż przywiózł bratki, które zaraz ozdobiły kamienny, ziołowy taras.
Ciągnie mnie tam, na Pogórze, jak licho, obsprawię się z pilnymi rzeczami i uciekam znowu.
A tymczasem pozdrawiam Was bardzo serdecznie, dziękuję za odwiedziny, mam spore zaległości, ale postaram się je szybciutko nadrobić, pa!
Chciałam podpędzić roboty na warzywniku, a przy okazji lekko nawieźć grządki zleżałym, końskim obornikiem.
Więc czyniłam wyprawy na łąkę przy lesie, gdzie pasły się jesienią konie, zbierałam pozostałości po nich do wiaderka i znosiłam je do siebie, roztrząsałam je potem i w foliaczku, i na grządkach.
Psy towarzyszyły mi krok za krokiem, a ponieważ tych wypraw było całkiem sporo, pod koniec Miśka już pokładała się, zmęczona, ale Amik nie ... on jest niespożyty, wygonił się po wszystkie czasy.
Potem wysiałam nasionka, wysadziłam cebulki siewki w 3 rodzajach, czerwona, biała sałatkowa i zwykła, a z nieba spadł na nie życiodajny deszcz.
Czytam mądre fora ogrodnicze, porady działkowców, i wykorzystuję je u siebie.
Jedną cenną polecam Wam.
Ponieważ nasionka marchwi czy pietruszki dosyć długo leżą w ziemi, zanim wykiełkują, warto zaznaczyć sobie ich obecność wysianą w tych samych rządkach rzodkiewką, rzuconą dosyć rzadko.
Bo można sobie zapomnieć, że tam coś wyrośnie, i przez zapomnienie zniszczyć swoją pracę, a rzodkiewka szybko rośnie, i zdążymy ją zjeść, zanim zacznie rosnąć marchew czy pietrucha.
Ponieważ przechowywane w domu ziemniaki wypuściły spore kiełki, zabrałam je ze sobą i wysadziłam jeden rządek, potem opatuliłam je słomą i odrobiną suchszego siana ze ściółki koziej, a na wierzch jeszcze agrowłókniną. Ależ mają przytulnie, liczę na to, że szybko skosztuję wiosną młodych ziemniaczków.
Wykorzystuję już po raz drugi pomysł hodowli ziemniaków w słomie, zamiast obsypywania ziemią.
W tunelu foliowym ziemia już przygotowana do wysadzania pomidorów, wzbogacona próchnicą z liści, odrobiną końskiego nawozu, polewana 2 razy dziennie wodą, bo przez zimę wyschła bardzo.
Przez środek zrobiłam sobie ścieżkę, obrzeżoną drewnianymi listwami, które zatrzymują osypującą się ziemię, spływającą wodę ... na dzień wynosiłam tam przepikowaną paprykę, bazylię, aksamitki, bo w tunelu dobra temperatura, światło i wilgotność.
W cieplejszych miejscach urosła już pokrzywa, zebrałam jej dwa wiadra, zalałam wodą, niech fermentuje w ekologiczny nawóz dla roślin ... mimo, że miałam na rękach rękawice, poparzyłam sobie dłonie jak licho, przez dwa dni były jak nie swoje.
Przy chatce eksperyment, wydzieliłam pas ziemi pod dachem i posadzę tu pomidory ... widziałam takie u gospodyni w Czermnej, skąd braliśmy ule dla pszczół ... miejsce troszkę może złe, bo strona zachodnia, ale coś tam zawsze urośnie, myślę.
A jeśli już zaczęłam o ulach, to wreszcie przyjechały nasze pszczółki, późno, bo prawie o zachodzie słońca ... trzeba było poczekać, aż wrócą do ula ... i jedna zaplątała się w samochodzie i poleciała gdzieś w siną dal, a mnie zaraz jej żal, że jak się niby odnajdzie w nowym miejscu ...
Mąż zdjął daszek, kazał mi dotknąć od góry ramki, ściśle wypełniające przestrzeń ... ciepłe, to pszczoły, zbite w kłąb wytwarzają taką temperaturę ... i jeszcze ten zapach wosku pszczelego ... to przypomnienie z dzieciństwa, kiedy stary Bartunio dawał nam po kawałku plastra, wypełnionego miodem ... wysysało się całą słodkość, aż w ustach zostawał tylko wosk, którym spluwaliśmy na boki ...
Pod jabłoniami, niedaleko, postawiliśmy wyrzezane w drewnie korytka na wodę, dla pszczół, wypełnione wodą, a na wierzchu gąbka, żeby się nie potopiły ... to widok z następnego ranka, kiedy zaczął się pierwszy oblot pszczeli ... ponieważ ta gąbka nie wygląda ładnie, przynieśliśmy z lasu spróchniałe kosturki, pokryte mchem ... od tej pory mech będzie rosnąć w korytkach, na chwałę bożą pszczółkom ...
Tutaj korytka zalane świeżą porcją wody, bo jeszcze drewno wypija jej sporo, i suchy mech też.
O! a to jest takie szczypadełko, strasznie wygodny przyrządzik do łapania pszczół, jak wleci do domu, albo do tunelu foliowego ... nie przygniata jej, nie uszkadza, nie obawiamy się, że nas użądli ... bezpiecznie wynosimy ją na zewnątrz ... taka maleńka klateczka na owady.
Przy chatce szaleją murarki, jak jest ich dużo ... mam wrażenie, że przyczyniłam się jednak odrobinę do zwiększenia ich populacji ... jeden brzęk, a do tego zakwitł krzew porzeczki złocistej, właściwie to taki bezużyteczny, bo nawet nie wytwarza żadnych owoców, ale właśnie teraz dostarcza dzikim pszczołom pożywienia ...
Do tego wszędzie buczą trzmiele, różne, i grubiutkie, i takie z długim aparacikiem gębowym, i z futerkiem czarno-miodowym, i z białym kuperkiem, i złotym ... jak wlezie taki w dzwonek kwiatka, to aż przechyla się do ziemi pod jego ciężarem ...
Największym wzięciem cieszy się miodunka, ale zakwitły też pierwiosnki, żółciutkie, całe łany, i to zupełnie prywatne, w naszym sadzie ...
... a przy drodze niebieszczy się barwinek ... kiedyś to były krzaki, a ja zawzięłam się, wycięłam wszystko sekatorem, barwinek dostał więcej światła i odwdzięcza się teraz pięknym kwitnieniem ...
... i całe kępy prześlicznych fiołków, wcale nie fioletowych, tylko jakichś rozbielonych, jaśniejszych, a ładnych ...
Ranki witały mnie czasem skrzącym się przymrozkiem, albo wiatrem, raz wschodnim, raz zachodnim, albo i deszczem, jak dziś, ale nieodmiennie wyśpiewują ptaki, nie patrząc na pogodę, dzwonią sikorki, raniuszki szukają pajęczyny na ścianach chatki, rudziki zawisają jak kolibry przy oknie, a czarne dzięcioły w zalotach robią taki raban w dolinie, że zaniepokojona zaglądam, co je goni ... nic, takie mają zaloty ...
Chodziłam też z psami na łąki, mimo, że wiatr urywał głowę, ale futrzaki domagały się bardzo, żeby iść ... w zaciszu wygrzewały się padalce, jaszczurki ...
Ten leżał nieruchomo ... dotknęłam ogona, nawet nie zareagował, myślałam, że może jeszcze zmarznięty po chłodnej nocy ... wzięłam patyczek, chciałam go przenieść w bezpieczniejsze miejsce ... a! oszust, całkiem żwawo zsunął się z patyczka i schował się w suchej trawie ...
Jakżesz mnie cieszy ten świat, lubię grzebać w ziemi, obserwować to wszystko, nawet deszcz, który powitał nas rano cieszy mnie, bo jest potrzebny ...
I cieszą mnie drelichowe spodnie robocze, które udało mi się zakupić za grosze, mają bardzo pomysłowy patent na wygodę przy pracach ogrodowych, zmarszczone kolana ...
Wygodnie klęka się w nich, przysiada, kuca, heh! na wędrówki też się przydadzą, bo każdy wędrujący wie, jak potrafią dokuczyć spodnie, które łapią i krępują kolana, zwłaszcza gdy człowiek spoci się.
O! a z krzaków przydrożnych wydobyłam cudne, ceramiczne donice, spatynowane ... mąż przywiózł bratki, które zaraz ozdobiły kamienny, ziołowy taras.
Ciągnie mnie tam, na Pogórze, jak licho, obsprawię się z pilnymi rzeczami i uciekam znowu.
A tymczasem pozdrawiam Was bardzo serdecznie, dziękuję za odwiedziny, mam spore zaległości, ale postaram się je szybciutko nadrobić, pa!
niedziela, 30 marca 2014
Zmiana czasu na letni ...
Dobrze prawiła Baba, będziecie mieli słońce!
I było.
Wyrwaliśmy się na dwa dni w Bieszczady, takie trochę okrojone, ale dwa. W przeddzień wyjazdu piątkowego rozlało się na całego, o matko! troszkę wolnego, a tu leje ... przeszło, piątek jeszcze trochę zamglony, góry zupełnie bez widoków, ale w powietrzu klarowało się coraz bardziej.
Wjechaliśmy w zatwarnicką drogę, żeby kwitnące śnieżyce wiosenne zobaczyć w Dwerniczku, ale spóźniliśmy się ... już przekwitały ...
Wyjechaliśmy między połoninami, w Brzegach Górnych, potem kierunek na Cisną, do bacówki pod Honem.
Bo my znowu pod Hon, bo tam impreza wędrówkowo-muzyczna, czyli zmiana czasu na letni, a konkretnie Wiosenne Budzenie Niedźwiedzicy ... a to znowu skrzyknęli się ludzie z forum bieszczadzkiego na wspólne spędzenie czasu.
Piątkowy wieczór zaczął się konkursem nalewek, przywiezionych przez uczestników spotkania, moja nastojanka na tarninie nie załapała się, niestety, na podium, ale była chwalona, ha! ... jury szanowne obradowało w kuchni, a my czas oczekiwania skracaliśmy sobie śpiewem przy gitarze, obawiając się mocno, czy w ogóle wyjdą z jakimś werdyktem ... po tylu degustacjach, ale udało się.
Potem "Łyda" z zespołem zaczął nocne koncerty, zabawa przednia ... młodzi ludzie, weseli, kontaktowi, a nam z nimi jakoś po drodze ... zresztą w takich razach nie liczy się zupełnie wiek, a dobra zabawa, wspólne śpiewanie ...
Ponieważ mieliśmy na następny dzień szczytne plany, żeby wyjść na Sniński Kamień w Vihorlacie, a ja miałam robić za kierowcę, sporo po północku wypadało już położyć się spać ... ej! ciężko było oko zmrużyć, bacówka akustyczna jak licho, nasz pokój nad jadalnią, gitary, bębny, śpiewy tuż przy uchu ...
Sobotni poranek powitał nas jak marzenie, po mgłach ani śladu, tylko lekki opar w dolinach ... słońce wysuszy wszystko w mgnieniu oka ... weszłam do jadalni bacówkowej, a tam dalej koncerty ... nie, nie kładli się wcale spać, śpiewają całą noc ...
My pomknęliśmy do sąsiadów, za Medzilaborcami bocznymi drogami na Sninę, przez Bukowskie Vrchy ... jak tam ładnie, spokojne wioseczki w głębokich dolinach, poranny jeszcze bezruch ... tylko trzeba uważać na policję, żeby srogiej "pokuty" nie zapłacić, bo za przekroczenie prędkości policjanci są surowi bardzo ...
Samochód zostawiliśmy w Zemplińskich Hamrach, koło kamieniołomu, a sami ruszyliśmy na zielony szlak ...
tak, tak, hulaszcza i nieprzespana noc dała o sobie znać ... a jeszcze czasy, podane na tablicach jakieś nierealne były ... cóż, potem okazało się , że ktoś zdrapał cyferki, oznaczające godziny ... 20 min, a 1h 20 min to spora różnica, prawda?
Szlak wiódł cudownym lasem buczynowym, czyściutkim, jasnym ... niby niedaleko, niezbyt wysoko, ale dało nam popalić to podejście.
Prawie ani jednego wypłaszczenia, za każdą przehybą wydawało się, że to już ...i dosyć ostro pod górę, ciągle pod górę, i końca nie widać, bo czas przejścia zupełnie nam się nie zgadzał ...
I wreszcie jest, widać jakby potężne mury ... to Sniński Kamień, 1005 m n.p.m. ...
Pozostałość wulkaniczna, to zresztą widać po kamieniach, są jakby porowate ... obeszliśmy te skały podnóżem, trochę dalej metalowe schodki ...
... trochę strach, bo boję się wysokości ... przemogłam się, polazłam do góry ... ta świadomość, że wokół przepaści, przecież dopiero szłam tam na dole ... ale warto było spojrzeć na świat z góry ... ze skalnej platformy ...
Posiedzieliśmy na górze, słońce przygrzewało, nogi odpoczywały ... hm! 800 m przewyższenia, jest trochę pięter, jakby to przeliczyć ...
Czas wracać, i to tą samą drogą, bo chcemy jeszcze trochę odpocząć przed wieczornym koncertem Caryny ... zostawiliśmy sobie na późniejszy czas zwiedzanie kaplicy czaszek w Osadnem, wioski na końcu świata, a przy okazji poczekamy, aż zakwitną hostovickie łąki irysów syberyjskich ... wyobrażacie sobie fioletowe łąki?
Wieczór zapełnił bacówkę ludźmi, przyjechała nawet grupa Rzeszowa, i zaczęło się ...
Potem wspólne zaśpiewy, długo w noc, i niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy, czas wracać.
Po śniadaniu, złożonym z pierogów z nadzieniem z dodatkiem czosnku niedźwiedziego, bo już tylko to zostało w kuchni, po pożegnaniach ruszyliśmy do domu ... jeszcze tylko pokłonić się Pani Łopieńskiej ...
Nikogo, tylko my ... specjalnie pojechaliśmy dalej przez Solinę, żeby zobaczyć, jaki poziom wody w zalewie.
Jest w porządku, wyschłe zatoki napełniły się wodą po brzegi, pomosty, które sterczały z brzegów jak pojedyncze zęby prawie zanurzone, może to tylko zeszły rok był taki ekstremalny?
Trwa sezon na czosnek niedźwiedzi, nad brzegami Wiaru unosi się jego delikatny aromat, bo jakżeby nie? przecież całe brzegi nim pokryte ...
Chatka czeka na mnie, wybywam już jutro na roboty działkowe, co mnie niezmiernie cieszy.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego życzę, pa!
I wiecie, co?
W Medzilaborcach nie ma już pomnika Andy Warhola, najpierw ukradli mu parasol, potem dorobili znowu, a teraz nie ma go wcale ... puste miejsce ...
I było.
Wyrwaliśmy się na dwa dni w Bieszczady, takie trochę okrojone, ale dwa. W przeddzień wyjazdu piątkowego rozlało się na całego, o matko! troszkę wolnego, a tu leje ... przeszło, piątek jeszcze trochę zamglony, góry zupełnie bez widoków, ale w powietrzu klarowało się coraz bardziej.
Wjechaliśmy w zatwarnicką drogę, żeby kwitnące śnieżyce wiosenne zobaczyć w Dwerniczku, ale spóźniliśmy się ... już przekwitały ...
Wyjechaliśmy między połoninami, w Brzegach Górnych, potem kierunek na Cisną, do bacówki pod Honem.
Bo my znowu pod Hon, bo tam impreza wędrówkowo-muzyczna, czyli zmiana czasu na letni, a konkretnie Wiosenne Budzenie Niedźwiedzicy ... a to znowu skrzyknęli się ludzie z forum bieszczadzkiego na wspólne spędzenie czasu.
Piątkowy wieczór zaczął się konkursem nalewek, przywiezionych przez uczestników spotkania, moja nastojanka na tarninie nie załapała się, niestety, na podium, ale była chwalona, ha! ... jury szanowne obradowało w kuchni, a my czas oczekiwania skracaliśmy sobie śpiewem przy gitarze, obawiając się mocno, czy w ogóle wyjdą z jakimś werdyktem ... po tylu degustacjach, ale udało się.
Potem "Łyda" z zespołem zaczął nocne koncerty, zabawa przednia ... młodzi ludzie, weseli, kontaktowi, a nam z nimi jakoś po drodze ... zresztą w takich razach nie liczy się zupełnie wiek, a dobra zabawa, wspólne śpiewanie ...
Ponieważ mieliśmy na następny dzień szczytne plany, żeby wyjść na Sniński Kamień w Vihorlacie, a ja miałam robić za kierowcę, sporo po północku wypadało już położyć się spać ... ej! ciężko było oko zmrużyć, bacówka akustyczna jak licho, nasz pokój nad jadalnią, gitary, bębny, śpiewy tuż przy uchu ...
Sobotni poranek powitał nas jak marzenie, po mgłach ani śladu, tylko lekki opar w dolinach ... słońce wysuszy wszystko w mgnieniu oka ... weszłam do jadalni bacówkowej, a tam dalej koncerty ... nie, nie kładli się wcale spać, śpiewają całą noc ...
My pomknęliśmy do sąsiadów, za Medzilaborcami bocznymi drogami na Sninę, przez Bukowskie Vrchy ... jak tam ładnie, spokojne wioseczki w głębokich dolinach, poranny jeszcze bezruch ... tylko trzeba uważać na policję, żeby srogiej "pokuty" nie zapłacić, bo za przekroczenie prędkości policjanci są surowi bardzo ...
Samochód zostawiliśmy w Zemplińskich Hamrach, koło kamieniołomu, a sami ruszyliśmy na zielony szlak ...
tak, tak, hulaszcza i nieprzespana noc dała o sobie znać ... a jeszcze czasy, podane na tablicach jakieś nierealne były ... cóż, potem okazało się , że ktoś zdrapał cyferki, oznaczające godziny ... 20 min, a 1h 20 min to spora różnica, prawda?
Szlak wiódł cudownym lasem buczynowym, czyściutkim, jasnym ... niby niedaleko, niezbyt wysoko, ale dało nam popalić to podejście.
Prawie ani jednego wypłaszczenia, za każdą przehybą wydawało się, że to już ...i dosyć ostro pod górę, ciągle pod górę, i końca nie widać, bo czas przejścia zupełnie nam się nie zgadzał ...
I wreszcie jest, widać jakby potężne mury ... to Sniński Kamień, 1005 m n.p.m. ...
Pozostałość wulkaniczna, to zresztą widać po kamieniach, są jakby porowate ... obeszliśmy te skały podnóżem, trochę dalej metalowe schodki ...
... trochę strach, bo boję się wysokości ... przemogłam się, polazłam do góry ... ta świadomość, że wokół przepaści, przecież dopiero szłam tam na dole ... ale warto było spojrzeć na świat z góry ... ze skalnej platformy ...
Posiedzieliśmy na górze, słońce przygrzewało, nogi odpoczywały ... hm! 800 m przewyższenia, jest trochę pięter, jakby to przeliczyć ...
Czas wracać, i to tą samą drogą, bo chcemy jeszcze trochę odpocząć przed wieczornym koncertem Caryny ... zostawiliśmy sobie na późniejszy czas zwiedzanie kaplicy czaszek w Osadnem, wioski na końcu świata, a przy okazji poczekamy, aż zakwitną hostovickie łąki irysów syberyjskich ... wyobrażacie sobie fioletowe łąki?
Wieczór zapełnił bacówkę ludźmi, przyjechała nawet grupa Rzeszowa, i zaczęło się ...
Potem wspólne zaśpiewy, długo w noc, i niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy, czas wracać.
Po śniadaniu, złożonym z pierogów z nadzieniem z dodatkiem czosnku niedźwiedziego, bo już tylko to zostało w kuchni, po pożegnaniach ruszyliśmy do domu ... jeszcze tylko pokłonić się Pani Łopieńskiej ...
Nikogo, tylko my ... specjalnie pojechaliśmy dalej przez Solinę, żeby zobaczyć, jaki poziom wody w zalewie.
Jest w porządku, wyschłe zatoki napełniły się wodą po brzegi, pomosty, które sterczały z brzegów jak pojedyncze zęby prawie zanurzone, może to tylko zeszły rok był taki ekstremalny?
Trwa sezon na czosnek niedźwiedzi, nad brzegami Wiaru unosi się jego delikatny aromat, bo jakżeby nie? przecież całe brzegi nim pokryte ...
Chatka czeka na mnie, wybywam już jutro na roboty działkowe, co mnie niezmiernie cieszy.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego życzę, pa!
I wiecie, co?
W Medzilaborcach nie ma już pomnika Andy Warhola, najpierw ukradli mu parasol, potem dorobili znowu, a teraz nie ma go wcale ... puste miejsce ...
Subskrybuj:
Posty (Atom)