Sanki, śnieżki, wywrotki w śniegu, nawet kopanie łopatką ... a bałwan Edgar najpierw przystrajał ogród, a teraz przewrócony, spełnia rolę wyścigówki:-)
Całkiem znośna górka za sadem, można pośmigać z góry z wielką radością ...
Psy mają także radochę, najbardziej chyba Mimi, dobrali się z Jaśkiem jak w korcu maku. Razem tworzą małe tornado. Na powyższych zdjęciach widać wysoko ciemną sylwetkę Amika, cały czas usiłuje wyciągnąć za sobą Mimę na "wielką ucieczkę" ... ale Mimi jakby się uspokoiła, nie oddala się za bardzo od domu, wraca pierwsza sama po krótkim czasie, a Amik tez rezygnuje z dłuższych wypadów. Myślicie, że przyszło uspokojenie i zmądrzenie na psy, czy też może to tylko taki zimowo-mrozowy zastój:-)
A co po sankach? może by się tak na Kopystańkę wybrać?
Zima nie odpuszcza, w nocy mrozi, a w dzień tylko słońce daje złudne odczucie ciepła.
Noce rozgwieżdżone, z księżycem w pełni, pozwalały na długie siedzenie przy oknie, przy zgaszonym świetle i obserwowanie zwierząt na białych przestrzeniach. A to zając przykuśtykał do jabłoniowych gałązek, a to lis przemknął za krzakami ... wszystko jak na dłoni, bo nawet cień chatko wyraźny na śniegu, jakby ktoś latarnię zaświecił. Niestety, nie umiałam zrobić ładnego zdjęcia takim czarodziejskim, nocnym widokom ... co najwyżej zachodom słońca, zwiastującym następny mroźny dzień.
"Zapotoczne" łąki czarno-białe, tylko niebo rozpłomienione, rozognione ... aż wierzyć się nie chce, że prawdziwe. Słońce zachodzi teraz naprzeciwko naszego okna, już dawno rozpoczęło wędrówkę w kierunku Kopystańki, a to znaczy tylko jedno ... już niedługo wiosna, a my nawet nart nie wyjęliśmy ze schowka, czy aby zdążymy:-)
W zeszłym tygodniu zrobiłam wędzenie ... ciężko było przy mroźnym wschodnim wietrze z utrzymaniem temperatury ...
Zdaje się, że kiełbaska lekko niedopieczona ...zaradzimy temu:-)
Mam w swoich zasobach także szynkowar, który pozwala przygotować tak jakby konserwę, wyrób bez wędzenia ... zamarynowane mięso w niedużych kawałkach wkłada się do puszki z dociskiem i gotuje na wolnym ogniu, i wychodzi takie coś ...
Na koniec jeszcze Kopystańka w mroźnej szacie, z drzewami pobielonymi, oszronionymi, ale tylko na samym szczycie ... tam musi być ładnie, trzeba by sprawdzić:-)
Wczoraj przeżyliśmy mały horror w domu.
Wpadła Mima z podwórza cała we krwi, matko kochana, co się stało, dopiero przecież męża witała przy samochodzie ... krew dosłownie leje się wszędzie, schlapana kuchnia, pokój, fotele, kanapa ... mąż przytrzymał ją delikatnie, a ja usiłowałam zobaczyć, co to. Okazało się, że w krzakach drasnęła sobie ucho w samą końcówkę i trafiło na naczynko krwionośne. Dopiero zimny okład wstrzymał krwawienie, potem ja w emocjach wycierałam ją z krwi, syn zmywał z podłogi ślady jak po krwawej jatce, no a potem jeszcze trzeba było plamy wywabić z mebli.
Co za przeżycie, bardzo stresujące, dobrze, że obyło się bez weta, a dziś został tylko niewielki strupek ... Mimi ma uszy długie, mięsiste, dobrze ukrwione, bo przecież zamarzłyby jej na mrozie, że też akuratnie tak jej się przydarzyło, i na szczęście byliśmy w domu:-)
Dziś sieję paprykę, tylko czereśniową i kilka cayenne, z pomidorami jeszcze odrobinę poczekam.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
To ślad ptasich skrzydełek w śnieżnym puchu.
Coś tam sobie ptaszki poddziobują, nóżki głęboko w śniegu, nie ma możliwości odbicia od twardego podłoża, więc pomagają sobie skrzydełkami. Całe podwórze mam w takich "anielskich" śladach.