piątek, 11 marca 2011

Wiosenny spacer......

 Pogórze Przemyskie to pogranicze dwóch narodów, kraina burzliwej historii i niepewnej terażniejszości, kraina opustoszałych wiosek, dzikich lasów, zapomnianych cerkiewek, to drugie Bieszczady, wprawdzie bez połonin, ale i bez masowego ruchu turystycznego i kiosków z pamiątkami - to słowa S. Krycińskiego, który napisał przewodnik po Pogórzu. Nie będę pisać opracowań historycznych czy krajoznawczych, bo to można znależć w sieci, ot, parę zdjęć, jakiś krótki opis, żeby nie zanudzić czytających....
Ta wyprawa odbyła się w długi weekend majowy, buki wypuściły mięciutkie, omszone listki, zieleń ich była najmłodszą z możliwych i w nocy przyszedł przymrozek, od strony nieosłoniętej mróz zwarzył młode listki tak, że wyglądały, jakby ktoś polał je wrzątkiem. Wejście na szlak na Kanasin było przy retortach , na wypale węgla drzewnego, zapach dymu palącej się buczyny włóczył się po całej dolinie
.
Maksio często jest noszony na rękach, bo krzaki chwytają go za sierść, siada i nic nie odzywa się, niejeden raz
musieliśmy wracać i szukać go, a tutaj jest po prostu zmęczony, hm!

Widok na Kopystańkę od południa, schodzimy do Rybotycz, ale na prawo od szlaku znajduje się "Kanion", taka lokalna osobliwość, czoło fliszu karpackiego przecięte spływającym potokiem, tworzy wodospad, nie ma chyba 20 m, ściany zbudowane jak z cegiełek.....

 ...taki ciurek wodny, w suche lata myślę, że wysycha. Ale dla nas jest to dziw natury, bo wodospadziki są tu rzadkością. Nie jest to rezerwat, ale pod opieką prawną, miejscowi nazywają to miejsce "Skała Machunika".



Jak się stoi na dnie tej maleńkiej dolinki, to ma się wrażenie, jakby było się na dnie studni. Byliśmy tam jesienią, widoki przepiękne, ale co,  nie zabrałam aparatu, nadrobię w tym roku. Gdzieś z początkiem roku przejeżdżaliśmy tamtędy i coś mi się wydaje, że osuwisko ruszyło w dół, trochę obok, może to miejsce zachowało się.


Przed Rybotyczami, na wzgórzu znajduje się kirkut, wszyscy Żydzi zginęli, ostał się tylko Mojżesz Rubinfeld, jako jedyny . U stóp wzgórza wije się Wiar, słychać jego delikatny szum, i cisza, jakby całe życie toczyło się daleko, można sobie posiedzieć, przemyśleć pewne sprawy, zobaczyć , jak nikłe jest życie i cieszyć się chwilą.


Wiem, wiem, nie powinno być tam Maksa, miał iść z mężęm, ale został, staram się szanować takie miejsca. Może nawet nie dawałabym tego zdjęcia, ale chcę, żebyście zobaczyli zmiany, przed i po.
Za staraniem właśnie Mojżesza Rubinfelda kirkut został ogrodzony, ma tablicę wmurowaną w ścianę z kamieni rzecznych, podniesione są macewy, nie wszystkie. Pracowała tam młodzież z jednej ze szkól z Przemyśla, któregoś lata odbył się obóz międzynarodowy i wygląda to wszystko inaczej.



Piękne miejsce w swym smutku, zadumie, w poszumie wiatru i płynącej wody.




Ponieważ macewy leżały "twarzą" do ziemi, mają doskonale zachowane napisy, ornamenty, symbole, kto - jakim zajęciem się parał. Te nowe zdjęcia też są wiosenne, raczej przedwiosenne.                                        A potem była Posada Rybotycka - cerkiew św. Onufrego, obronna.


Otoczona jest murem, ułożonym na sucho, takie murki zastępowały czasami płot, do niedawna można było jeszcze takie spotkać.


Mam nieodparte wrażenie, że ta ściana przypomina twarz, zamknięte oczy, nos i otwarte usta.


Obok rosną stare dęby, omszone, które wiele widziały.


Wewnątrz odkryte stare freski, małe okienka obronne, w przedsionku napisy ryte w murze przez pielgrzymów


Wąskie , boczne drzwi, widok na murek, bardzo dokładnie ułożony.
Kiedyś w Posadzie odbywały się ukraińskie noce Kupały, chyba ze 2 tygodnie po naszej Świętojańskiej.
Dziewczyny w haftowanych koszulach, wianki na głowach, które potem płynęły z prądem, ogniska i śpiew.


A to mój nabytek z klamociarni, haftowane kwiaty wiosenne, ściegiem gobelinowym, wzór zgodny z naturą, bo mam jeden taki obraz, gdzie kwiaty kwitnące wiosną przemieszane są z letnimi i jesiennymi, a może tak miało być? Tzw. co autor miał na myśli?


I jeszcze wazon, jakoś kolorystycznie mi przypasował i , co najważniejsze, ma czerwone serducho. I z tym serduchem pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie.
Jutro mamy montować blat kuchenny z klejonych, grubych dech świerkowych, oczywiście w chacie na Pogórzu, pa.

Andrzeju i Marto, ale zabiliście mi ćwieka, ale może uda mi się z tą zagadką, męża poproszę.

Kosy dziś rano mnie obudziły, ich melodyjne pogwizdy usłyszałam w tym roku pierwszy raz, a to wiosna właśnie !!!!!

25 komentarzy:

Anula pisze...

Kolejny piękny wpis i bardzo ciekawa historia. Oh marzą mi się takie wycieczki, może już od jesieni będzie więcej czasu. Tą klamociarnię to masz super! Wszystkie nabytki bardzo urokliwe. Miłego weekendu i ciekawej pracy, efekty mam nadzieje pokażesz :)

A u nas dzisiaj była ekipa, szast prast i wylewki w 3 pomiszczeniach już są. Dla mnie rewelacja!

Uściski!

gosiaB pisze...

Mario, ależ u Ciebie pięknie i spokojnie. Aż zazdroszczę. Inny świat :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Anulo, tak myślałam, że jesteś zajęta, a jesienią wycieczki też są piękne. Wylewki muszą odparować, wyschnąć i można kłaść podłogi, i od razu będzie pięknie. Remontować i mieszkać - to uciążliwe. Pa.

Gosiu, tu jest spokój, a cisza nocą aż w uszach dzwoni, czasami puszczyk pohukuje.
I natura też jest piękna, dlatego wybraliśmy to miejsce. Pozdrawiam Cię mocno.

Anonimowy pisze...

Bardzo Wam dziękuję, że zabraliście mnie po raz kolejny na wspaniałą wycieczkę, trochę nogi mnie bolą...ale warto było! Bardzo mi się podobała ta wyprawa po tak ciekawych miejscach. Wpraszam się na następną, może tym następnym razem zajrzę też do tej klamociarni (kapitalna nazwa),fajne rzeczy tam można wyszperać :)))
Pozdrawiam ciepło, już wiosennie!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Dzięki, Guga, nogi trzeba pomoczyć w zimnej wodzie Wiaru, zmęczenie minie jak ręką odjął. I do klamociarni zapraszam, w towarzystwie fajniej, bo o radę można zapytać, serdeczności przesyłam.

siedziba nawojów pisze...

Ha!! Aż sobie mapę wyciągnąłem żeby topografię odświeżyć. Tuz po stanie wojennym byłem w tych terenach (jestem przodownikiem turystyki górskiej). Ale właściwie Wasz teren "objechałem". Z Przemyśla pociągiem przez Dobromil był taki przez ZSRR tranzyt do Zagórza. Wracałem PKS-em tym razem omijając od zachodu ten teren. Wtedy nawet porządnej mapy nie było tego obszaru. Aż nabrałem ochoty żeby zaliczyć ten kawałek gór gdzie mnie jeszcze nie było!
Pozdrawiam z Dolnego Ślaska

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Siedzibo Nawojów, zwykły śmiertelnik nie miał wejścia na te tereny, tu gdzie wchodziliśmy na szlak, to były już tereny ośrodka rządowego w Arłamowie, szlaban, wojsko i przepustki, lasy ogrodzone, zwierzęta wchodziły, wyjść już nie mogły, goście się bawili. Tym "przemytnikiem" też jeździłam, bez możliwości wysiadania i w obstawie żołnierzy sowieckich. Mapy nie było, cóż by na niej znaczyli, wsie, gdzie nie można było się budować, równane spychaczmi cmentarze, w takiej dolinie została tylko kapliczka przydrożna jako świadectwo, że była kiedyś wieś, cerkiewkę zrównano z ziemią, bo przeszkadzała tow.Jaroszewiczowi. Zapraszam, w miejsca piękne i odludne, a spotkać się można z niedźwiedziem i wilkiem. Pozdrawiam bardzo serdecznie przodownika turystyki górskiej.
P.S. Zdobywano sztabówki wojskowe i nielegalnie wchodzono na teren, to był wyczyn na miarę chodzenia po "worku bieszczadzkim".

Ataner pisze...

Milo z wami podrozowac w kapciach przed komputerem. Internet jest moim kolejnym nalogiem a Twoj blog poglebia jeszcze uzaleznienie. Juz sie nie wylecze bo nie chce gdy czytam takie ciekawe historie.
PS
Zernij do skrzynki emailowej.
Zupelnie bezkarnie(?) zamiescilam Twoj blog w moich ulubionych.
Pozdrawiam i czekam na wiecej.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Dzięki wielkie, Ataner, już wiem, dlaczego pytają mnie ciągle, ile mam jeszcze miejsca? Syn mi pomoże, coś mi wspominał o "kompresowaniu" zdjęć. Też tak czytuję, mąż mówi: ale cię Maryś, wciągnęło? Ataner, z tego można się leczyć? Kosy obudziły mnie dziś rano, a wiesz, co to znaczy? WIOSNA. Pa, dobra dziewczyno!

Magda Spokostanka pisze...

Cudnie było! Dziękuję Mario!
Pozdrawiam od serca - Magda

Inkwizycja pisze...

Mario droga, u mnie też kosy od rana wyśpiewują! Historie, które opowiadasz są fascynujące, wiesz, że nigdy nie byłam w Bieszczadach ani na Pogórzu Przemyskim? aż głupio...
A Maksiem się nie przejmuj, zupełnie nie razi TAM, bo Wy to miejsce szanujecie, a on jest częścią Waszej gromadki.
Bardzo mnie intryguje i fascynuje historia Żydów polskich, tak barwna i tragiczna zarazem.
A jeszcze - cudny ten wazon!
Ściskam czule!

jola pisze...

"Cudze chwalicie swego nie znacie", teraz wszyscy wyjeżdżają do Egiptu, Turcji, czy licho wie gdzie, a nasza Polska taka piękna. Twoje Pogórze, Bieszczady, Kaszuby, Mazury i wiele, wiele innych zakątków. Noc Kupały, mogę sobie wyobrazić, jak to wyglądało, wiele bym dała, by móc uczestniczyć w takim widowisku i te dziewczyny w wiankach na głowie ech...Tomek powiedział, że musimy wybrać się w te rejony z rowerami i niespiesznie przemierzyć te cudności wszelakie. Opisuj, pokazuj, zarażaj pięknem tej ziemi. Buziaki, takie pachnące pracą w wiosennym powolutku ogrodzie..

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Pozdrawiam Cię, Magdo, serdecznie i już chyba wiosennie.

Inkwizycjo, wcale nie jest głupio, człowiek nie jest w stanie wszystkiego zobaczyć i wszędzie być, czy wiesz, że ja morze zobaczyłam dopiero jako dorosła osoba, mężatka z dziećmi? Zapraszam, jeśli zamarzy Ci się odludzie, spokój i cisza. Dziś rano, oprócz dzwonienia sikorek, słyszałam inne ptaki, tak niepostrzeżenie przyszła wiosna. Pozdrowienia ślę.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Jolu miła, święta prawda, "cudze chwalicie...', czasami ludzie nawet nie wiedzą nic o swojej okolicy, mieście, ale szpanują egzotycznymi wyjazdami, bo to pasuje do ich pozycji /w ich mniemaniu/, i tak wypada. Rejony rowerowe są tu fajne, trochę zadyszkowe, my wolimy chodzić.
Mam zdjęcia z takiej imprezy, postaram się zrobić "wiankowy" wpis , tak bliżej lata. Jolu, czujesz zapach świeżo zoranej ziemi? Połyskujące w słońcu świeżo odłożone skiby, jeszcze trochę, bo ziemia zamarznięta.
Zapraszam na Pogórze, pozdrowienia.

Go i Rado Barłowscy pisze...

A nas zaintrygowała "Skała Machunika" - takie nazwy miejscowe wiążą się często z pięknymi legendami. Może starsi jeszcze pamiętają genezę tej nazwy?

Radek już jako dziecko przedeptywał tamte szlaki z ojcem - przewodnikiem PTTK, ale niewiele pamięta. Musimy tam wrócić... Już tamtego lata mieliśmy w planach m.in. Posadę Rybotycką, ale gdzieś nas gdzie indziej wiatry zwiały. :D
Nie ucieknie,Kosztowa stanowi świetną bazę wypadową w tamte magiczne miejsca.
Uściski
Go
PS. Masz rację: WIOSNA, WIOSNA, WIOSNA! Za nami pierwszy weekend w Kosztowej!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Tak myślałam, Gosiu, że na pewno jesteście w Kosztowej, pogoda sprzyjała, chociaż wiało sakramencko. Też zaintrygowała mnie ta nazwa "Skała ....", spotkałam się z imieniem Salomea i tym nazwiskiem, a w necie wyszperałam: Leopold Machunik, żołnierz WiN, sądzony w Przemyślu, mamy tu starszego pana, chodząca kopalnia wiedzy, trzeba by go zapytać. A pogórzańskie osobliwości poczekają na stosowną chwilę, czy można liczyć na pościk z Kosztowej? taki pozimowy?
Pozdrawiam serdecznie!

Go i Rado Barłowscy pisze...

Post oczywiście planujemy, tylko niechże się nam wrażenia poukładają w słowa :D
Pogoda cud, a że wieje, to suszy, też dobrze!
Pzdr.

ankaskakanka pisze...

Przeczytałam cały blog. Zazdroszczę Wam tych wszystkich widoków, wędrówek, poznawania ciekawych miejsc, doświadczeń związanych z prowadzeniem gospodarstwa. proszę mieć na względzie że my- ja miastowa aż piszczę kiedy czytam o życiu na wsi. Gratuluję wyboru miejsca. Z chęcią dołączam do grona obserwatorów

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Witaj, Ankoskakanko, strasznie miło mi gościć Ciebie, no co tu dużo gadać, jest tu ładnie. Moja siostra pytała nas, jak wy to znaleźliście? Długo jeździliśmy, pytaliśmy, myśleliśmy o Bieszczadach, ale to za daleko. Wybór padł na Pogórze i nie żałujemy, pozdrawiam serdecznie.

Alkioneus pisze...

Witaj Mario.
Trafiłem na twój blog niedawno i dopiero zapoznaje się z wpisami.
Ale przyznam, że mnie wciągnęło na dobre, więc zacząłem od pierwszego wpisu.
Piękne miejsce wybraliście tylko pozazdrościć. Spodobało mi się bardzo, gdy nazwałaś pogórze Przemyskie drugimi Bieszczadami tylko bez połonin
i pozwól, że tu się z Tobą nie zgodzę. Być może pisząc wtedy te słowa nie wiedziałaś, że się troszkę mylisz gdyż jak przystało na małe Bieszczady są i połoninki:
Rybotyckie, Kalwaryjskie i Arłamowskie : )
Pozdrawiam serdecznie i wracam do czytania.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Alkioneusie, witaj; wiedziałam o połoninkach, bywałam na nich, ale zauważ, że przytoczyłam słowa S.Krycińskiego z przewodnika po Pogórzu; nasze połoninki malutkie, jako łąki, koszone, gdzie im tam do bieszczadzkich; zdążyłam już wczoraj być z wizytą na Twoim blogu, to zdjęcie z piorunem niesamowite; pozdrawiam serdecznie.

Anonimowy pisze...

Niestety, historia ze skałą Machunika nie jest owiana tajemniczą legendą. Po prostu ta góra przez kilka pokoleń należała do rodziny Machuników. Natomiast mój dziadek Piotr Machunik, przez dziesięciolecia po wojnie opiekował się tym miejscem.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Właściwie to szkoda, bo to takie piękne i tajemnicze miejsce, prowadzą tam malownicze ścieżki z dołu; nie jest jakoś wyeksponowane do zwiedzania, a z drugiej strony może lepiej, że nieliczni tam chodzą; czy dobrze widziałam z drogi, że spory kawałek terenu ujechał?
nie bylismy tam ze dwa lata, tylko na łące przy szlaku na Kanasin, zbieramy tam kanie jesienią; pozdrawiam serdecznie potomka rodziny Machuników.

Anonimowy pisze...

Witam!

Ciekawe miejsca i historia...natomiast wokół cerkwi obronnej w Posadzie Rybotyckiej rosną nie dęby tylko stare lipy drobnolistne :)
pozdrawiam

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ejże, tam z tyłu to chyba dęby takie potężne, omszone, a może rzeczywiście same lipy, nie poznaję tak po pokroju drzewa bez liści.