piątek, 1 lipca 2011

Jak zdobywaliśmy Dolny Śląsk ... cz. III i ostatnia

To był ostatni dzień KROPKI. Rozlało się na całą niedzielę, cóż było robić? pojechaliśmy na Pradeda w Czechach, słyszeliśmy o wspaniałych panoramach, gdzie przy dobrej widoczności można ujrzeć Karkonosze, Tatry Wysokie i niziny polskie. Ale co przy deszczu i mgle białej jak mleko można zobaczyć? Na górze, na przełęczy wiało jak w listopadzie, mgły przewalały się i o zgrozo! nie zrobiłam ani jednego zdjęcia, przez całą niedzielę.
Wiecie, co mnie zaskoczyło? Czesi chodzą po górach mocno, przekrój wiekowy imponujący, spotkaliśmy grzybiarzy, starsze panie z kijkami, nie straszna im pogoda, a mnie nie chciało się nawet z samochodu nosa wyściubić.
Po powrocie zajrzeliśmy do parku zdrojowego, koncert wieczorny Jaromira Nohavicy stał pod znakiem zapytanie, artysta był chory, nad małą częścią widowni zbudowano zadaszenie przed deszczem dla garstki szczęśliwców, a my chcieliśmy kupić jakieś peleryny przeciwdeszczowe. Nie było!!!
A więc do marketu budowlanego, dwie folie malarskie i będzie dobrze.
Na miejscu znależliśmy pizzerię, pycha! a w Lądku jedliśmy paskudne placki!
I okazało się, że Jaromir przyjedzie, na scenie uwijały się różne czeskie zespoły, bo to była już niedzielna TRAMPSKA HUDBA, m.in Zalman, nestor muzyki folkowej, który od 40-stu lat pojawia się na scenach.
Okutaliśmy się w folie malarskie, usiedliśmy pod gołym niebem prawie pod sceną, zrobiło się ciepło i przytulnie, deszcz spływał po nas, nie robiąc krzywdy.
A ok. 20-tej przybył Jaromir Nohavica, czeski bard, sympatyczny brzydal o miękkim, cudownym głosie, za orkiestrę robiła mu gitara na zmianę z harmoszką, przyjechało wielu Czechów, zrobiło się tłumnie, gwarnie i wesoło, i deszcz jakby mniejszy.
Skorzystam z gotowców na Y.T, chociaż twarz Jaromira pokazać:


To z koncertu w Ostrawie, o matko, ilu ludzi go słucha i śpiewają razem z nim ...

 


Tę piosenkę SARAJEWO wcześniej wykonywał na tej scenie Czerwony Tulipan.
Koncert był wspaniały, zabawa przednia, oprocz śpiewania artysta ma niesamowity kontakt z publicznością.
A po koncercie do bazy, zjedliśmy resztki pizzy pysznej, krótki sen, jak zając pod miedzą i o 4 rano w poniedziałek powrót. Deszcz padał dalej, głowa leciała mi z niewyspania, a mąż mówi: Maryś, wszyscy nam się kłaniają, co jest? A ja byłam nieprzytomna, głowa leciała do przodu, do tyłu, pomogła kawa na jakiejś stacji. W okolicach Makowa Podhalańskiego zaczęło się lekko przejaśniać, a nam, jak w piosence: Gór mi mało i trzeba mi więcej, żeby przetrwać od zimy do zimy...., dojechaliśmy do Pienin i zachciało nam się jeszcze na koniec na Trzy Korony ...


Nic nie było nam straszne, byliśmy już rozchodzeni ...




I znowu inne góry, inne skały i wielu maszerująch ...


Wszystko mokre, już nie wiadomo, czy to pot, czy mgła osiadajaca wszędzie, chwila na złapanie oddechu ...


Nie poszliśmy na platformę widokową, bo nie było sensu, mgła to czy chmura nie pozwoliła nic zobaczyć...


Jeszcze ostatni rzut oka na te cudności ..


A przy szlaku strzygli owieczki, jakim zdziwieniem było, gdy na samochodzie odczytaliśmy podkarpacką rejestrację, a w gruncie rzeczy do nas to już niedaleko ...


W budynku Parku małe muzeum ...







Hm, przysposobiłabym parę przedmiotów ...
A przy samej drodze rósł arcydzięgiel, bardzo podobny do dzikiego kminu, tylko ma kuliste kwiatostany, rozpoznałam go również po zapachu roztartych liści, Jego części zielone smaży się w cukrze jak konfiturę i służą do ozdoby ciast, deserów, na zielono i o anyżkowym aromacie, to "anżelika". Wysiałam ten arcydzięgiel na grządce, ale tydzień temu nic jeszcze nie było, a poza tym on potrzebuje gleby wapiennej, w Pieninach, po drodze zauważałam go na każdej łące.


Jak zeszliśmy, to chmury już podniosły się i na popołudnie można chyba było zobaczyć całą okolicę ze szczytu.
Żegnajcie, Trzy Korony! czas do domu!


Pojechaliśmy do chatki, nasze psy były stęsknione, a ja poszłam do lasu, gdzie czekały na mnie prawdziwe okazy...


... lipcowe prawdziwiny...


Nie było z nich wielkiej pociechy, jak to grzyby rosnące w upale, prawie same chodziły, niewiele dało się z nich wykroić, ale to była obietnica lasu, na później ...
A działo się to wszystko w połowie lipca, roku pańskiego 2010, żyliśmy tymi chwilami przez długie, zimowe wieczory, często oglądaliśmy zdjęcia, wspominaliśmy, to były tylko 4 dni, a jaka wspaniała odskocznia od codzienności, i chcielibyśmy tak jeszcze w tym roku...

Pozdrawiam serdecznie wszystkich zaglądająch, miłego odpoczynku, słońca, a my na Pogórze, będziemy przekopywać się do szamba, oj. nieładnie brzmi, do zbiornika na nieczystości, chyba lepiej...







19 komentarzy:

ankaskakanka pisze...

Czytam i czytam, zachwycam się jak książką. Nadziwić się nie mogę że z taka dokładnością relacjonujesz Wasze wyprawy. To piękne że Ty i Twój mąż macie ten sam rodzaj wrażliwości, czujecie podobnie, chodzicie na koncerty i w ciężkich warunkach pogodowych je oglądacie, zdobywacie szczyt za szczytem, i nadal Wam mało.
Pozdrawiam.
PS. Mario dziękuję za dobre rady, na moim blogu. Widzę że jesteś jak plasterek na wszelkie bolączki i problemy. Dziękuję za Twoje ciepło, bo to się czuje, nawet wirtualnie. Pa

Natalia z Wonnego Wzgórza pisze...

W czasie, gdy nie możemy nigdzie wyjechać, bo każdy grosz idzie w domek, a jak nawet jakiś drobny się znajdzie, to praca pochłania czas, miło przeżywa się podróże z Wami i zwiedza te piękne miejsca. Niemal czuję, jakbym spacerowała obok Was, była jedną z tych pań z kijkami, lub siedziała pod folią, na koncercie jednego z moich ulubionych bardów. Troszkę oddaje się marzeniom o górach, do których tak nam daleko, pozdrawiam i czekam na więcej opisów, które pozwalają się nam przenieść kilkaset kilometrów od domu.

kyja pisze...

Mario, bardzo klimatyczna relacja ze zdobywania Dolnego Śląska:)sympatycznie się z Wami wirtualnie wędrowało przez te 3 odsłony:)
Pozdrowienia z... Dolnego Śląska:)!

Ania pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ania pisze...

Marysiu, skończyłam razem z Tobą zdobywanie i zatęskniłam baaardzo za tymi stronami. Ostatni raz chodziłam ścieżkami Dolnego Śląska na studiach.
Raz jeszcze potem byłam zimą w Lądku, średnio to wspominam bo zamiast zimy była wiosna. Mam w planach wypad w tę część Polski i nawet wypisałam miejsca, które chcę zobaczyć. Mnóstwo tam pięknych zabytków, do których bardzo mnie ciągnie. Dzięki wielki za tę wyprawę. Pozdrawiam cieplutko. Ania:)

mania pisze...

Brakuje mi tylko foty jak siedzicie okutani w te folie malarskie :)
Pozdrawiam serdecznie

*gooocha* pisze...

Wiesz co - ja już nie wiem co pisać- brak mi słów zachwytu. Żebyś wiedziała, że czytam, że podziwiam, będę Ci po prostu chyba zostawiać znaczek taki znaczek - :)

Anonimowy pisze...

Popatrzyłam, posłuchałam, powędrowałam, grzybki zebrałam i nawet pod folia posiedziałam:)))Było przepięknie, przeciekawie i dziękuję Ci za trzyodcinkową wędrówkę! I jak zwykle już tęsknię za następną taką wyprawą. Pozdrawiam cieplutko chociaż za oknem zimno i leje:)))))

Go i Rado Barłowscy pisze...

Ojej, ale mi frajdę zrobiłaś tymi Trzema Koronami!!! Od Pienin zaczęłam moje gór deptanie... Juz jako pięciolatka znałam je jak własną kieszeń, a teraz... nie pamiętam, kiedy je odwiedziłam.
Wstyd!
A szlaki w Pieninach tyczył mój osobisty dziadek, Bogusław Sadowski (1883-1971).


Pzdr.

domowa kurka pisze...

ła...i ja tam byłam i piosenki Nohavicy nuciłam... dziekuję...miłe wspomnienoia prawie wspólnie spędzonego czasu...ja Was normalnie pamiętam...

Bozena pisze...

Przynajmniej na w wyobraźni powędrowałam z Wami.Pozdrawiam serdecznie:)

Anonimowy pisze...

Marysiu, nasyciłam oczy pięknymi widokami. Wirtualnie wędrowałam z Wami:)Dziękuję:)
O takim spożywczym zastosowaniu arcydzięgla nie wiedziałam.
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej niedzieli.
Marysia
kwiaty-majki.blog.onet.pl

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ankoskakanko, dzięki za dobre słowa, jakoś nam się udało, że mamy wspólne zainteresowania, pozdrawiam serdecznie.

Wonne Wzgórze, nie myśl, ży my tak zawsze, kiedyś były małe dzieci, praca na okrągło, remonty, budowy. Teraz dzieci mamy dorosłe i możemy trochę pomyśleć o sobie, cieszę się, że chciałaś z nami powędrować, serdeczności ślę na drugi koniec Polski.

Kyjo, obawiałam się, jak przyjmiecie te moje relacje Wy, ludzie Dolnego Śląska, i cieszę się, że z sympatią, pa ciepłe.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Aniu, i mnie się bardzo tam podoba, tylko tak daleko od nas, ale chociaż po kawałku będziemy zwiedzać, pozdrawiam serdecznie.

Maniu, i mnie żal, że nie mamy takich zdjęć, ktoś nam pstrykał, ale to chyba do zasobów domowych, bo w galerii Kropki nie znalazłam, a poza tym nie wiedziałam, że będę pisać bloga i przydałoby się. Serdeczności ślę, pa.

Gocha, znaczek super, dzięki serdeczne.

Guga, Ty jesteś kompan pierwsza klasa, nigdy nie narzekasz i nie wybrzydzasz, a placki paskudne w Lądku smakowały?
I u nas też leje i zimno, a ja pozdrawiam cieplutko, pa.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Go i Rado, to Ty jesteś góralka? To zaszczyt mieć takiego dziadka, a szlak poprowadzony wyśmienicie, serdeczności.

Domowa Kurko, a ja pamiętam to wołanie z międzyrzędzi widowni o kolejne, fajne tytuły, i też śpiewałam piosenki, trochę po polsku, trochę po czesku, pozdrawiam.

Bożeno, no i widziałaś, jak fajnie poszło, prawie bez zadyszki, ciepełko ślę.

Marysiu, łodygi tnie się na króciutkie odcinki i smaży w cukrze, a gdzie u Ciebie rośnie arcydzięgiel? Serdeczności przesyłam, pa.

Anonimowy pisze...

Maryś Kochanieńka (nie wiem moze ten zwrot niezarezerwowany tylko dla Męża :)) ja jak już idę na wędrówkę to nigdy nie narzekam, idę i już, przyjmuję wszystko to co po drodze może się zdarzyć-ohydne placki w Lądku również, tym bardziej, człowiek głodny. Na nizinach penie bym nie zjadła...
Pozdrawiam :)))

Anonimowy pisze...

Marysiu, właściwie to nie wiem, gdzie u mnie rośnie arcydzięgiel. Zainteresowałam się nim na zaś:)
Marysia
kwiaty-majki

Go i Rado Barłowscy pisze...

Maryś, jak dobrze po przodkach popatrzę, to taki rozstrzał, że chyba znikąd jestem, ale mój jedyny i ukochany dziadek(drugi zginął w obozie) był góral urodzony w Rabce, wychowany w Ochotnicy i co ważniejsze w górach zakochany na zbój.

I gdzieś nam to w genach przesłał.
Pzdr.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Go i Rado, znaczy góralka.

Marysiu, sama chciałabym poza parkiem dostać taką roślinę do przeniesienia, moja nie wzeszła z nasionek na grządce.