poniedziałek, 7 grudnia 2020

Zanim halny zmiótł zimę ...

 Nocne przymrozki trzymały śnieg w ryzach. Co prawda na nasłonecznionych południowych stokach niknął w oczach, ale w miejscach zacienionych miał się całkiem dobrze. Na Pogórzu jednego ranka mróz osiągnął -13 stopni, ale w dzień nie było tak źle. Pod koniec tygodnia chłód zelżał, w powietrze uniósł się mglisty opar, a prognozy zapowiedziały halny w górach i jego prędkość na Kasprowym prawie do 160 km/h.

Widoki i u nas niestety nie były powalające. Przymglone, zamazane, więcej kazały się domyślać niż podziwiać. Pojechaliśmy na wzgórze kalwaryjskie, puste jak nigdy, tylko głosy robotników pracujących przy remoncie niosły się w dal, a potem zjechaliśmy w dolinę Wiaru.


Droga do nas już utrzymana zimowo, śnieg wytopił się, więc bez stresu zjeżdżaliśmy w dół.

 Nie chciało nam się siedzieć w chatce, więc psy zostały nakarmione, wybiegane, potem sjesta dla nich, a my w dalsza drogę. 


Ty razem ruszyliśmy na południe trasą bieszczadzką do Ustrzyk Dolnych, ale przed nimi skręciliśmy na Wańkową, bo kusiło nas spojrzeć, czy stok narciarski na Laworcie jest już przygotowywany do zimy.


I owszem, armatki śnieżne rozstawione, nawet gdzie-niegdzie usypane białe pagórki, ale w tej dodatniej temperaturze nie wróżyliśmy im trwałości. Hej, gdzież te zimy, kiedy śniegu było mnóstwo, nie trzeba było naśnieżać, a jaka to przyjemność jeździć po białym puchu, a nie sztucznej krupie. Nie ma co przesądzać, zima jeszcze przed nami, różnie może być:-) 


Ruszyliśmy dalej zamieszkałymi dolinami, w Leszczowatem nad potokiem Wańkówka cerkiew św. Prescyli, poniżej gdy droga wspięła się ładnie po zboczu. Ilekroć tamtędy przejeżdżamy, zachwyca mnie ten widok ... zazwyczaj cerkiewki znajdują się na wzniesieniu, na wzgórzu, na tę akuratnie spoglądamy z góry.


Przed nami do wyboru dwie drogi, na Brelików, a wcześniej szutrowa droga do Ropienki Górnej, wybraliśmy tę pierwszą. Stromo, wąsko, kręto do góry, a dalej tereny kopalniane ropy naftowej. Na jednym z drzwi mignął mi przyciemniony "deskal" Andrejkowa, nie zdążyłam zrobić zdjęcia, bo za nami coś jechało, nie ma gdzie zatrzymać się, ale od czego internety:-) ... zdjęcie ze strony google.maps


Przejechaliśmy pasmo Chwaniowa, a droga z górki na pazurki do Wojtkówki, z otwierającą się panoramą kolejnych pasm  Gór Sanocko-Turczańskich w kierunku Arłamowa.


W sobotę, po nocnym przymrozku był plan na wczesną wędrówkę, ale przyjechali chłopcy chętni na jemiołę. Nasze jabłonie mocno nimi porażone, więc niech sobie zabiorą na świąteczny biznes, w końcu ludziska musza się pod czymś całować:-) Trudne to drzewa do wchodzenia, bo pnie gołe, bez odrostów, gdzie można oprzeć nogę, a i wysokość niezgorsza, Bez drabiny nie odważyłabym się, a młodzik jak małpka po pniu wspiął się wysoko bez żadnego zabezpieczenia i ściął sporo gałęzi z jemiołą. Okazało się potem, że to z klubu wspinaczkowego, dlatego tak łatwo mu poszło:-) Porządnie to zrobili, jemiołę zabrali, a gałęzie ładnie poskładali pod płotem. My zaś koło południa pojechaliśmy w stare miejsce, na Połoninki Arłamowskie, powtarzamy wiele tras, które są zawsze inne o każdej porze roku.


Droga od szlabanu biała, ale jednocześnie ciężka, mimo że szliśmy w dół, bo wilgotny śnieg rozsuwał się pod nogami. Czy śnieg pachnie? ten pachniał świeżością, odwilżą, świeżym sokiem z jodeł, z lasu ciągnęło próchnicznym zapachem opadłych liści. Z nasłonecznionego za zakrętem zagajnika biło odczuwalne ciepło, wyroiły się jakieś komary, które ze śniegu spijały wilgoć, a może i krzepły potem od niego.
Za lasem połoninki, już prawie bez śniegu, odwilż zrobiła swoje ...


Wspinaliśmy się po nasłonecznionym stoku, a pot rosił nasze czoła, bo zrobiło się naprawdę ciepło.
Gdzieś tam na samym grzbiecie czekała na nas 48 ławka ... dawny Arłamów otworzył spod krzyża przecudne widoki nakładających się na siebie kolejnych pasm górskich, od ciemnych po te najwyższe, coraz jaśniejsze ...

Droga poszła w dół doliną, a my usiedliśmy na ławce, chłonąc widoki wokół. Leciutki wiatr wiał nam od wschodu w plecy, słońce grzało twarze, a my siedzieliśmy i siedzieliśmy, bo nikt nie czekał na miejsce, byliśmy tam sami:-) 


Mąż został posiedzieć, ja szybkim marszem poszłam na druga górkę, bo było mi mało ... zza lasu wyłaniają się garbki ukraińskiej strony ... ech, pojechałby tam.


Stąd ławeczka z mężem to tylko kropka gdzieś tam w oddali ... 


Z góry droga przez dawną wieś błyszczała w słońcu, wznosił się opar mgielny, który przeganiał wiatr ...


Tą samą drogą wróciliśmy do auta, brnąc w rozmokłym śniegu, ale nie chciało nam się wracać do chatki, jedziemy dalej. Do Birczy, potem kierunek Borownica, zjechaliśmy do Ulucza, a temperatura rosła niezwykle szybko, od naszych porannych -3,5 stopnia aż do +12. Zadzwonił angielski syn, przegadaliśmy wiele kilometrów, rwała nam się łączność, bo my w takim terenie, on też jechał ... chciałabym, żeby przyjechał na święta.
Na ziemi sanockiej już nie uświadczyliśmy śniegu, prawie wiosennie. Zatrzymaliśmy się na chwilę w Mrzygłodzie, bo przegapiliśmy ostatnim razem kolejny mural Andrejkowa ...



Zawsze intrygował mnie ten budynek obok sklepu, widać że stary, kamienie łączone z cegłą, stare ogromne drzewa, okrągła absyda, tylko dach jak dorobiony, nowszy ...




Przez kratę w oknie mąż zrobił zdjęcie czegoś, co zobaczyliśmy fragmentem przez dziurkę w drzwiach. Okazało się potem, że to karawan pogrzebowy, ciekawe czy jeszcze służy, czy już nowocześnie, samochodem.

W domu poszperałam w necie ... tak, to ruiny cerkwi pw. Zaśnięcie Przeczystej Bogarodzicy z 1901 roku, zbudowanej w miejscu poprzedniej, która spłonęła w 1893 roku. Po wysiedleniach przeznaczona na magazyn spółdzielni produkcyjnej, obecnie dożywa swoich dni, nieremontowana.
Wróciliśmy do chatki pod sam wieczór, tu znowu przywitało nas -0,5 stopnia, na zachodzie regionu jednak cieplej. Zachód słońca też nie wróżył dobrej pogody ...


W nocy wydawało mi się, że deszcz stuka o blaszany dach. Niedzielnym rankiem okazało się, że to nie deszcz, a świat otuliła mgła, skraplając się na gałęziach brzozy, strącana była przez podmuchy wiatru, śnieg zginął zupełnie.
Wczorajszy dzień nieporównywalny do niedzieli, do tego ten dokuczliwy wiatr, i tak jest do dzisiaj.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!








26 komentarzy:

grazyna pisze...

JAk zwykle podoba mi sie wycieczka, bardzo! ma wszystko co i mnie zachwyca, ta cerkiewka zolta w bialym pejzazu, deskale, ktorych ciagle malo mimo, ze juz ich duzo pozostawil na starych scianach Andrejkow, i niech dalej ozdabia nimi wsie, bedziemy jezdzic ich szlakami..hahaha..
Krajobrazy juz dosc zimowe, czekamy na bardziej biale ale i te sa juz niezle, te laweczki ponumerowane, trzeba bedzie tez isc ich szlakiem, sliczna masz czapeczke !
zachod nic dobrego nie wrozyl ale jaki piekny! co za kolory!
A ten wiatr, ktory i Ty dswiadczylas, ja doswiadczylam w lesie podlaskim w chatce ...no powiedzmy nie za bardzo szczelnej i nie za bardzo cieplej, prawdziwie wyzwanie, ale bylo inaczej, duzo latania za drewnem, palenia w piecu, proba przezycia w niezwyklych warunkach ale w czasie pandemii, gdzie niby trzeba siedziec w domu taka przygoda ma swoj niezprzeczalny urok.
Pozdrawiam juz z cieplarnianych stolecznych warunkow..

elaj pisze...

Super wycieczka i piękne widoki, których mi nigdy dość. A zima dopiero się zapowiedziała, jeszcze cała przed nami :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Agnieszko, można tak długo siedzieć i podziwiać; szkoda, że ostatnio widoki niezbyt wyraziste; pozdrawiam.

Grażyna, oj, to taka wycieczka niezbyt wysiłkowa, ale przynosząca wiele radości; nie bawią nas już górskie wyczyny, bardziej patrzeć wokół; cerkiewka w Leszczowatem jak z widokówki; też tak pomyślałam, że można ustalić trasę szlakiem Cichego Memoriału, jak i 50 ławeczek, ustawionych w widokowych miejscach; nie za jednym zamachem, bo by się szybko znudziły, ale dawkować po kilka:-) niedzielny poranek rozczarował, po mrozie ani śladu, tym bardziej po śniegu; wicher hula dalej, wciska się do domu przez wszystkie szpary, chłodzi, ale wolę, jak jest chłodniej, niż za gorąco; miałaś swój survival, pewnie z Arteńką:-) odbiegając zupełnie od tematu ... własnie przed chwilą skończyłam oglądanie na polsat doku materiału nakręconego w Wenezueli, te góry-wychodnie skalne jak Stołowe, tepui nazywali je, potem wodospad Angel, zjazd na linach z całej długości wodospadu, jaskinie, rośliny i zwierzęta nie z tej ziemi; ogromne wrażenie zrobił na mnie ten film, a przez czas jego trwania myślałam o Tobie, że to Twoja druga ojczyzna, coś niezwykłego; pozdrawiam.

Elaj, wycieczka niezbyt wyczerpująca, choć pokonywanie drogi w tym mokrym śniegu pozostawiło zmęczenie mięśni, czuło się nogi na drug dzień:-) właściwie to tęsknię za prawdziwą zimą, niezbyt mroźną, bo zwierzyny szkoda, ale śnieżną; pozdrawiam.

Zielonapirania pisze...

Czytałam z przyjemnością, tak ciekawie opisana wycieczka, aż żałowałam, gdy wpis się skończył:) Wiatr i do nas dotarł, północny, zimny i mocny. Leżę zakopana pod kołdrą i słyszę szum starych świerków za domem, łatwo sobie przy ich dźwięku wyobrazić zaspy śniegu:) tymczasem zielono i już nie wiem, jak lepiej, ze śniegiem czy bez:) bo niby wolę bez, ale jak patrzę na Wasze okolice, to jednak śnieg wygląda całkiem dobrze o tej porze roku:)
Pozdrawiam serdecznie.

grazyna pisze...

Tak z Artenka, jak zwykle...chyba sie dobralysmy i to jest bardzo fajne. Juz myslimy o nastepnych wyjazdach, mamy szerokie plany.
Wiesz, Wenezuela jest bardzo piekna krajobrazowo, i jest tam wiele niezwykle roznorodnych krain. Tam gdzie sa Los Tepuies to region nalezący do najstarszych formacji na ziemi, bylam tam kilkakrotnie. Zdobylam trzeci z najwyzszych, Roraime,2800 mnpm, wyprawa trwala 6
dni, Trzeba bylo wszystko wniesc na plecach, tam nie ma zadnych turystycznych ulatwien, nasze plecako wazyly 30 kg, namioty, spiwory, jedzenie, ubiory etc... wzielismy sobie do pomocy tragarzy indianskich, zreszta bez przewodnika indianina nie mozna tam wejsc. Na szczycie bylo 5 stopni kiedy u podnoza bylo powyzej 30, Wiec spanie tam w namiotach to tez survival. Na plaskim jak stol szczycie jest roslinnosc, ktora przetrwala tysiace lat, juz nie wystepujaca gdzie indziej. Byla to niesamowita przygoda. Moglabym pisac i pisac...A Salto Angel widzialam z awionetki, ktora wleciala w wawoz i zblizyla sie maksymalnie do wodospadu, dodatkowa atrakcja bylo to ,ze pilot przed lotem wychylil sobie szklaneczke whisky, co spowodowalo ze caly czas patrzylam sie na niego czy czasem nie przysnie w czasie lotu. Bardzo tesknie za Wenezuela, to piekny kraj ale niestety nie majacy szczescia do politykow. Powrot teraz jest tam niemozliwy.

ikroopka pisze...

Jak czytam o tych zapachach, to sie rozklejam i natychmiast tęsknię, ale cóż, pozostaje mi Wrocław.
W Mrzygłodzie byłam, jak pomnik na rynku jeszcze stał, kojarzysz?
https://ikroopka.home.blog/2010/06/03/przystanek-mrzyglod/

Krzysztof Gdula pisze...

Kusisz opisami i zdjęciami, a szczególnie połoninkami i ławką, na której chyba już byłaś, jeśli dobrze pamiętam.
Nic to, że pogoda nie taka, jak parę miesięcy temu, i tak poszłoby się. No i oczywiście te polne drogi...

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Piranio, to była czysta przyjemność wędrowania, i ta na nogach, i ta na kołach; dobrze, że jeździmy po mało uczęszczanych drogach, kierowcy wściekaliby się na nas, że tarasujemy ruch:-) staramy się zawsze przepuścić śpieszących, a potem to tylko wlec się i patrzeć; w drzewach huczy, w kominie jęczy, wicher nie ustaje, a gdyby był śnieg, to chyba nie dojechalibyśmy na Pogórze, tam zawsze usypuje zaspy nie do pokonania przy kapliczce; kiedyś zasypało prawie na 2 tygodnie na ferie, wojsko dowoziło pieczywo, potem krajobraz księżycowy, staliniec z pługiem poradził, żadne tam inne odśnieżarki:-) pozdrawiam.

Grażyna, cenna jest tak przyjaźń:-) czytam Twoje wspomnienia jak powieść, wyobraźnia pracuje, bo mam pogląd po tym filmie, do tego wyświetliłam sobie mapę satelitarną, widać doskonale, a osad ludzkich żadnych nie ma zaznaczonych w pobliżu; ta roślinność mnie zafascynowała, całe dywany jakby kalii, ale takie trochę owadożerne, żabki żyjące na nich, jedzące owady, a odchody wykorzystuje kwiat, no cuda niewidy:-) w jaskini formy skalne nie z tej ziemi, wypłukane korytarze przez podziemne rzeki; niesamowite przygody przeżyłaś, niezawistnie serdecznie zazdroszczę, jak pisze moja blogowa znajoma Krystynka:-) pilot to chyba na odwagę wychylił szklaneczkę, też obawiałabym się:-) zostawiłaś w tym kraju tyle swojego życia, nie dziwię się, że tęsknisz, obyś jeszcze miała możliwość powrotu; dzięki za wspomnienia, coś pięknego; pozdrawiam.

Ikroopka, przecież mamy czyste powietrze i przy chatce, ale jednak jak wysiadłam z auta w tym lesie, zaciągnęłam się powietrzem jak palacz, zachłysnęłam się jak wiosną:-) a to dopiero początek zimy; mieszkasz w dużym mieście, odnalazłabyś się na wsi? wspomnienia z Mrzygłodu sprzed 10-ciu lat, wiele nie zmieniło się, pomnik stoi, powolność życia, może tylko więcej aut przejeżdża; moi znajomi w jesieni urlopowali tam w agro, bardzo sobie chwalili; pozdrawiam.

Krzysztof, tak, byliśmy na połoninkach nie tak dawno, jesienią, a ponieważ dzień teraz krótki, to i korzystamy z bliskości takich miejsc; jak spadnie duży śnieg, to też tam pójdziemy:-) drogi całkiem dobre, utwardzone, szutrowe, a nawet asfalt, to przecież bliskość dawnego ośrodka rządowego, dygnitarze lubili wygodę:-) pewnie czekasz swojej wolności od obowiązków służbowych:-) pozdrawiam.

Bozena pisze...

Trasa, o której piszesz, przez Wańkową to czasem i nasza objazdowa wycieczka. Najczęściej jeździmy tamtędy latem bądź wiosną. Zimą rzadko. Tereny piękne, można napaść oczy. A halny i do nas dotarł na Śląsk Opolski. Przez dwie noce miałam problemy ze snem.Za to temperatura na dworze była dosyć wysoka i pranie wyschło mi w jedno popołudnie. Trochę martwiłam się o spadek temperatury w Bieszczadach,o mrozy. Pomyślałam jednak, że chata była nagrzana i przez dwa tygodnie nie wychłodzi się na tyle aby zamarzła woda w rurach. Przyjedziemy, to zalejemy instalację w chacie siostry, a w naszej znowu zagości ogień na kominku. Serdeczności;)

wkraj pisze...

Bardzo fajna fotorelacja z wycieczki. Szkoda, że od nas tak daleko nawet na weekend. Tu już trzeba przyjechać na dłużej, a w naszym przypadku zimą się nie da. Piękna ta żółta cerkiewka na tle białego śniegu, rozległe panoramy gór przysypanych białym puchem. Dobrze, że chociaż można u Ciebie zobaczyć. Pozdrawiam serdecznie :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Bożena, mając obok tak ładne tereny, trzeba korzystać jak najczęściej z wycieczek, są tak ładne zakątki, można spotkać jeszcze stare chaty, niektóre nadają się do remontu, wręcz całe obejścia; moje wczorajsze pranie zamarzło na deskę:-) ale lubię zapach prania, przyniesionego z powietrza; domy szybko wyziębiają się, ale chyba nie było takich mrozów, żeby w środku rurki z wodą zamarzły; u nas w kaloryferach płyn, z tym nie ma problemu, a rurkę z wodą, która wchodzi do chatki i zawsze zamarzała, okręciliśmy kablem grzejnym, takim, jak do rynien; święta w chatce to moje marzenie; pozdrawiam.

Wkraju, tereny w bliskiej odległości od nas, trzeba korzystać, póki sił; rzeczywiście, nawet na weekend trochę daleko od Was, lepiej gdzieś na południe, tam tyle gór:-) cerkiewka w Leszczowatem ma ładne położenie, do tego ustrzegła się zniszczenia, w pobliskiej Rakowej wybudowano nowy kościółek, a drewniana cerkiew na wzgórzu, wśród starych drzew chyba pójdzie w ruinę; oj, śnieg halny wywiał prawie zupełnie:-) pozdrawiam.

Olga Jawor pisze...

Ano tak! Halny w try miga zmiótł zimę z naszych Pogórzy. Dzisiaj wieje już tylko leciutko a z powodu mrozu i wilgoci w powietrzu znowu pojawił się szron na drzewach. Odrobina bieli i juz lepiej świat wygląda!:-)
Fajnie, że macie blisko do Arłamowa i okolic. Tam jednak widoki nieco inne niż tutaj. Bardziej górskie i bieszczadzkie. Bardziej tajemnicze. My też robimy sobie wycieczki objazdowe, ale tutaj w naszych rejonach (zazwyczaj przy okazji wyjazdu na zakupy:-). Bo dobrze jest choć na chwilę oderwać się od swojej codzienności.
Pozdrowienia serdeczne zasyłam Ci Marysiu!:-)

Lidka pisze...

Oczywiście , że śnieg pachnie ! I chmury i mgły... zwłaszcza te w Bieszczadach ;) No i na Pogórzu :))

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, wczoraj mąż raniutko wrócił z Pogórza, opowiadał, że bajkowo, tam wyżej, wszytko w szadzi, a ja muszę w mieście kwitnąć, troszkę dom do świąt przygotować:-) do Arłamowa blisko i zawsze można zatoczyć ciekawą pętelkę, lasy jodłowe, takie już prawdziwie górskie, ale tną je bez litości; a my, jadąc na Pogórze, kluczymy wąskimi dróżkami Pogórza Dynowskiego, mając w perspektywie widok na Dubiecko, potem chętnie na Słonne, przez nowy most na Sanie i znowu widokowo, nadkładamy mnóstwo kilometrów, ale zawsze warto; pozdrawiam.

Lidka, pachnie czysta woda w jeziorze, sierść psa po kąpieli w niej, albo w deszczu, na śnieg nie zwracałam uwagi, aż oświeciło mnie pod Arłamowem:-) tak sobie pomyślałam, że będę się hartować w śniegu, brodząc bosymi stopami, ale zniknął:-) pozdrawiam.

Aleksandra I. pisze...

Tak chętnie powędrowałabym po tych ścieżkach. Jednak "zmęczyła " mnie ta wirtualna wędrówka razem z Wami. Nie mogłam napatrzeć się na tą przestrzeń. Świetnie wyglądają te murale, pomysłowe. Spodobało mi się to zdjęcie z cerkiewką w oddali. Pogoda jak to na przełomie jesieni i zimy nie może zdecydować się, czy śnieżyć już czy jeszcze wichrem pogonić przez pola i pagórki.
Bywajcie zdrowi i nie przestawajcie wędrować to i ja coś zobaczę pięknego.

Pellegrina pisze...

W chatcie jednak wiało, przy takich wiatrach nawet zaizolowanie dwóch ścian nie zapewnia szczelności. Mnie już nie kuszą wycieczki, tym bardziej z ciekawością czytam o Waszych pogórzańskich wyprawach. Te przestrzenie, dale, detale, drogi, ciekawostki ...
Kiedy i do nas zawita śnieg, był pół dnia, narobił tylko smaku na więcej.
Takie zdjęcie na ławeczce z widokiem w sam raz na pulpit a ta czapeczka ciepła i urocza.

Ania pisze...

Świetne są Wasze wycieczki. Co za cudne krajobrazy ! Mieszam na nizinie, więc jestem głodna takich widoków.
Dużo zdrowia i sił do następnych wypraw, Marysiu !

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, ścieżki niezbyt męczące, chyba już nie bawią nas wyczyny wspinaczkowe, raczej iść, patrzeć, wąchać:-) z ławeczki ładna perspektywa na Bieszczady Wysokie, choć rosnące drzewa coraz bardziej przysłaniają widoki; kiedyś udało nam się wypatrzeć Pikuja z ukraińskich Bieszczadów; cerkiewka ładnie położona, wpisana w krajobraz, nam też się bardzo podoba; marzy mi się pobyt w chatce właśnie w taką śnieżycę, już nie raz patrzyłam z okna, ale ostatnie zimy skąpią; będziemy wędrować, robić zdjęcia i pokazywać; pozdrawiam.

Krystynko, wicher odnajdzie w ścianie najmniejszą szczelinę i wciśnie się do środka, niby wszystko uszczelnione, a jednak; odczuwało się chłodniejsze powiewy od okna, kiedy wiatr uderzał z mocą; chodzimy, dla przyjemności i dla zdrowia, żeby nie zastać się:-) właśnie takie drobiazgi nas interesują, natura i prostota, miasta nie za bardzo; ta ławeczka stała się naszą ulubioną:-) czapeczka zdobyczna za 2 zeta, rzeczywiście cieplutka:-) pozdrawiam.

Ania, długo szukaliśmy naszego miejsca, padło na Pogórze, z czego bardzo cieszymy się; i przestrzeń nieograniczona, i iść można, gdzie się chce, i tyle historii; dzięki Aniu, wzajemnie i pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Ależ tam u Was pięknie i zimę macie, a przynajmniej mieliście. U nas dziś pierwszy raz co poprószyło nad ranem, ale już ok. 8-ej topniało i dalej "jesień". Aż poczułam zimno! I cóż więcej dodać, w jakie słowa ubrać, kiedy wszystko już zostało przede mną wypowiedziane, napisane. Nigdy nie będę miała chyba dość wędrowania z Tobą. Przecudne widoki i narracja. Nie myślałam jak tu trafiłam, że będę wyczekiwać kolejnych i kolejnych opisów - niesamowitych miejsc i historii. Pozdrawiam i wszystkiego dobrego życzę, Alik

Anonimowy pisze...

Ale to wszystko piękne i pięknie opisane Marysiu. Jak zawsze zachwycam się deskalami, naprawdę unikalna sprawa na miarę światową, dobrze że w taki sposób zatrzymuje się historię, ludzi. Mam nadzieję, że przetrwają długie lata. U nas zimy nie uświadczysz, ja nie narzekam, zmarzluch jestem.
Wasza jemioła nie tylko "całuśna", ale i bardzo zdrowa, bo w zdrowym klimacie wyrasta. Taka jak raz by się nadała na leczenie i zielarskie eksperymenty. W dobie tej choroby jeszcze częściej sięgam po domowe medykamenty i więcej śledzę ten temat w internecie. Pzdrawiam Marysiu hel
ps. Papryczki degustujemy, jak poradziłaś, na pewno w przyszłym roku posieję, kapsaicyna potrzebna dla zdrowotości, dlatego trochę wysuszyłam. Najmocniejsza w środku, w nasionkach ;)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Alik, zima tylko w wyższych partiach gór, Kopystańka pobielona, u nas tylko czasami szadź na drzewach; w tym tygodniu nie było wędrowania, przywieźli nam wywrotkę opału, trzeba było poskładać pod dachem, czuję bark, i mięśnie jakieś bolące:-) nie obyło się bez małego objazdu, ale widoków żadnych, świat otulony mgłą; dzięki i pozdrawiam.

Heleno, odnalazł malarz swoją nisze i doskonale wpisuje się tymi obrazami w historię i stare, drewniane tło chat czy stodół; zima wyżej w górach jeszcze jest, u nas śnieg stopniał, i dobrze, bo jeszcze jakieś zieloności sałatkowe można rzucić na patelnię:-) czytałam o jemiole, miksturach z niej robionych, sama jeszcze nie próbowałam, ale zauważyłam, że sarny chętnie ją zjadają; popijam syrop z sosnowych pędów, a także wiosną zrobione syropy z tymianku i podbiału, jedne na słodko, dla dzieci, dla nas po naparsteczku podbiałowej nalewki:-) miałam w tym roku dużo papryczki cayenne, ostra jak piekło, ale wszyscy lubią, pokrojone w oleju z solą, a także marynowane; dodaję po strąku na modłę rumuńską, do gęstych, rozgrzewających zup:-) już przeglądam oferty nasion, ależ kuszą:-) pozdrawiam.

Mo. pisze...

Piękne masz tereny spacerowe bo góry, łąki, cerkwie a nawet ruiny. To naprawdę wielki przywilej. Ciemność i szaruga również i mnie przygniatają ale obawa przed zgnuśnieniem to bardzo silny motywator żeby wyjść na rower albo spacer. Na plenery narzekać nie mogę i wykorzystuję ten fakt regularnie i najlepiej jak się da.
Serdeczności.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Mo, zaiste, tereny Pogórza atrakcyjne, a co najważniejsze, można iść cały dzień i człowieka nie spotkać:-) och, na brak ruchu nie narzekamy, choćby w obejściu jest ciągła praca fizyczna, a jeśli nam się znudzi, to w plener; jak już zupełnie pogoda nie pozwala, to siedzimy przy ciepłym piecu i patrzymy za okno:-) pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Znowu spędziłem długie miłe chwile na czytaniu kilku Twoich ostatnich wpisów.
Kiedy wspomniałaś o psach wędrujących z turystami, przyszli mi na myśl moi czworonożni, napotkani towarzysze wędrówek. Oprócz rumuńskich również macedońskie. Kiedyś z dolin w góry zabrał się ze mną jeden Ciapuś i na szczycie musieliśmy stanowić już intrygujące towarzystwo, bo z usytuowanej na szczycie bazy wojskowej (profilaktycznie spisali mnie tam macedońscy wojacy) powróciłem do punktu wyjścia w znacznie już liczniejszym towarzystwie. Zabrały się bowiem z nami dodatkowo dwa psy ogólno-wojskowe z tamtejszej bazy. Zastanawiałem się nawet, czy nie rozesłano za mną listów gończych po całej Macedonii...

Pozdrawiam serdecznie,
Wojtek

cudARTeńka pisze...

Niestety, większość z wymienionych przez Ciebie miejscowości, jest mi nieznana (czyli trzeba będzie się tam wybrać na wiosnę). Jedynie w Mrzygłodzie byłam, bo tam kapliczka ze św. Janem Nepomucenem stoi.
Opisałam ją na moim drugim blogu https://gratelier.blogspot.com/2020/02/nepomuki-z-mrzygodu.html

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Wojtek, przepraszam, umknął mi Twój komentarz w przedświątecznym zabieganiu, z tym większą przyjemnością go czytam; pamiętam wspomnienia o psach, towarzyszących Ci w wędrówkach; pewnie wróciły do swojej bazy, przyzwyczajone do takiego wałęsania; kiedy odkryłam to forum cro, a potem Twoje wspomnienia, to ciężko było mi oderwać się od czytania; kiedyś podczytywałam podczas lepienia pierogów przed świętami, że też wspomnę, iż wiele było inspiracją do naszych wyjazdów, zwłaszcza rumuńskich:-) wszystkiego dobrego na przyszły rok, może czas się odmieni i pojedziemy w świat; pozdrawiam.

Arteńka, wioseczki pochowane w dolinach Gór Sanocko-Turczańskich, sama muszę dogłębniej przyjrzeć się starym stodołom, które ukrywają na ścianach malunki Andrejkowa, trzeba wolniutko jechać i wnikliwie patrzeć, raz z jednej, raz z drugiej strony:-) no tak, nepomuki to Twoja pasja:-) pozdrawiam.