Próbuję, kombinuję, uczę się, trochę marnie mi to wychodzi, ale chciałabym pokazać Wam kwintesencję wiosny na Pogórzu, dzikie czereśnie, tarniny, w białym woalu kwitnących kwiatków. Końcem kwietnia jeszcze nie było takich widoków, ciepła majówka zmusiła czekające pąki do rozkwitnięcia. To moja bliska okolica, nasze łąki poprzedzielane pasami tarniny, pierwsza zieleń na drzewach ...
Przez to kwietniowe zimno prace na zagonkach skumulowały się na majówkę, naprawiliśmy też przyczepkę samochodową, a właściwie to zrobiliśmy ją od nowa. Nowa blacha na boki i deski na podłogę, a zanim je zamontowaliśmy, trzeba było wyczyścić rdzę i pomalować antykorozyjnie. Kości i mięśnie zastałe przez zimę dokuczały w nocy, nienawykłe do wysiłku:-) Nie tylko pracowaliśmy, byliśmy też na wycieczkach, zazwyczaj objazdowych. Zbierałam czosnek niedźwiedzi na pesto z orzechami, a pewnego razu zatrzymaliśmy się po drodze pozbierać uszaki bzowe w znanym miejscu. Ojejku, jakież było moje zaskoczenie, wszystkie grzybki obeschły, skurczyły się jak nie przymierzając bajkowe "odciski z palca jeża". Zebrałam mizerną garsteczkę, nie wiadomo, co zrobić z taką ilością. W chatce zalałam je wodą i po pewnym czasie oczy mi się wyokrągliły ze zdziwienia:-)
Grzybki mięciutkie, elastyczne, gotowe do wykorzystania. Z zasobów kuchennych i zieleniny grządkowej stworzyłam własną mieszankę chińską. Marchewka i cebula z piwnicy, papryka ze słoika, jarmuż i szczypior z pola, do tego wysuszone strąki zeszłorocznej chili i jedzenie jak się patrzy:-) z kaszą jęczmienną.
Obserwujemy z zainteresowaniem naturę, ptasie zaloty, budowanie gniazd, wysiadywanie jaj. W dziupli starej jabłoni zadomowił się kowalik, ileż on się naśpiewał, nanawoływał, zanim oblubienica zasiadła w dziupli. Teraz już karmią młode, które nieświadome zagrożenia świergolą z tej dziupli, kiedy tylko słyszą nasze kroki. A przechodzimy tamtędy, bo mam narzędzia w pszczelim domku, mąż oprawia pszczoły:-)
Para raniuszków rozpoczęła budowę gniazda w rozwidleniu gałęzi śliwki węgierki, tuż przy tarasie. Patrzyliśmy, jak parka uwija się zbierając mchy i porosty z pni drzew, do tego sklejając je pajęczyną. Za kilka dni, kiedy przyjechaliśmy, ptaków już nie było, a sójka grzebała w nim. Sójki są wredne, nie lubię ich, mimo, że takie ładne. Przepędziły raniuszki, może nawet zjadły jajka, jaka szkoda. Mam w pamięci atak wrednej sójki na gniazdo kosa, pisklętom brakowało dwóch dni do wylotu, zabiła je wyrzucając z gniazda, jedno przetrwało, kiedy spłoszyłam rozbójniczkę klaskaniem w ręce.
Jelonki przychodzą, wycierają parostki o gałęzie drzew, a kiedy rozłożyliśmy tunel foliowy, nieufnie obwąchiwały coś nowego w obejściu. Miałam takie nieoczekiwane spotkanie z całą trójką jednego ranka. Szłam zerwać trochę szczypioru, a za grządkami jest spore obniżenie, więc one szły z dołu, ja z góry i razem zastygliśmy w zaskoczeniu. Widziałam śliczne oczy, szeroko otwarte, rozdęte chrapy, mokre noski ... zerwały się do ucieczki, oczywiście obrażone poszczekując na mnie.