poniedziałek, 6 marca 2023

To już 7 spotkanie roztoczańskie ...

Spotkanie roztoczańskie, a właściwie można powiedzieć, że spotkanie wołyńskie. Tuż przy granicy z Ukrainą, na polskim skrawku Wyżyny Wołyńskiej. Po drugiej stronie granicy miasteczka Sokal, Bełz i Krystynopol od 1951 roku przemianowany na Czerwonograd. Niedaleko również Przewodów, tam gdzie spadła rakieta nie wiadomo czyja. 

Pierwszy wieczór to spotkanie wszystkich znajomych, powitania, rozlokowanie w pokojach, a potem wesoły konkurs z odgadywaniem zdjęć z poprzednich spotkań, mnóstwo śmiechu i zabawy. Wiesio pokazał zdjęcia z jesiennych Bieszczadów z wielu lat, coś pięknego. To wszystko za sprawą naszej koleżanki Justyny, inicjatorki tych zlotów, kolega Adaśko ustalił trasę. A potem długo w noc gitarrrrra! i śpiewy. Prognozy na wyjście nie były optymistyczne, w nocy zaczęło bardzo mocno wiać, wicher w kominach wył jak potępieniec, a na dodatek zaczął padać śnieg. Ale co to dla nas za przeszkoda:-) Rano, po śniadaniu wyjazd do Mycowa, tam pod starą cerkwią zostawiliśmy auta i poszliśmy szlakiem. Na szczęście lekki mróz skuł błoto na drodze, polach, tak że w miarą suchym butem szliśmy bezkresnymi polami. Pierwszy przystanek na cmentarzu w Mycowie, a w nim przepiękna kaplica cmentarna rodu Hulimków z 1900 roku.




To, że została zbudowana na wzniesieniu i podchodzi się tutaj z dołu, sprawia wrażenie, że jest ogromna. Bardzo zniszczona, nad drzwiami, gdzie przybito deski, znajdował się kiedyś witraż, wnętrze kaplicy wytrybowane z wszelkich ozdób, jakby rozwalony ołtarz, jakieś resztki pobudowlane.

Wejścia bronią zamknięte metalowe drzwi, bardzo ozdobne, choć wandale i roślinne elementy byli w stanie wyłamać. Kojarzą mi się te kwiatki z makami, bo i małe makówki tam widać. Po obu stronach jakby anioły, z płonącym zniczem w jednej ręce i opuszczoną gałązką w drugiej, całość trzyma się jeszcze muru, coś jakby sgraffiti.



Ponoć jakiś czas temu były tu jeszcze prochy zmarłych, ale ktoś z rodu Hulimków przyjechał i zabrał je, razem z wyposażeniem kaplicy, tablicami epitafijnymi, ołtarzem, została mała tabliczka.



Ta płaskorzeźba znajdowała się w ołtarzu tejże kaplicy grobowej wg projektu Alojzego Bunscha z 1904 roku, jednak jako element sztuki sakralnej została przeniesiona do kościoła w Tarnawie Dolnej k/Wadowic, a tym samym uchroniona przed dewastacją. Alojzy Bunsch także był projektantem samej kaplicy.

Bardzo klimatyczne miejsce, a wyobrażam sobie, jak tu musi być w zieleni. My poszliśmy dalej, mroźny wicher szarpał nami na wszystkie strony i wyciskał łzy z oczu, przewiewając do szpiku kości, nie pomagały rękawiczki, zgrabiałymi rękami trudno robić zdjęcia. Ogromne bezkresy, skończyły się tu drogi, wędrujemy duktami śródpolnymi, rozjeżdżonymi przez ciężki sprzęt.




Nie ma rady, musi być przerwa na rozgrzewkę, jedni używają wzmocnioną, kierowcom zostaje tylko herbata z termosu:-) Za takim nasypem, w wąwozie można jeszcze wytrzymać, najgorzej jest na otwartych przestrzeniach. W oddali widać cebulki cerkwi w Dłużniowie ...




Cerkiew jest największym obiektem w Polsce, wysoka na 27 metrów, długa na 25 metrów. Od tej pory drogi nasze przecinają się z parą młodych ludzi, którzy usiłują dojeżdżać do cerkwi samochodem z rejestracją stalowowolską. Najczęściej zostawiają go gdzieś i wędrują dalej jak my, bo już zaczyna się "rasputica", przymarznięte błoto zaczyna się powoli rozpuszczać i oblepia buty obciążając je dodatkowo. Nie pomaga przechodzenie polem, trawą, błotko lessowe wszędzie.


Idziemy dalej.

Nie widać mieszkańców, może ich tu wcale nie ma:-) Ogromne połacie z uprawami, z rzepakiem, zbożem, gdzieniegdzie widać ogromne dachy, skupiska magazynów, wiat na maszyny, to są chyba farmy, wiele tysięcy hektarów.


Kolejna cerkiew czekała na nas w Wyżłowie, widać, że za bardzo nikt o nią nie dba w tej bezludnej przygranicznej krainie. Suche badyle, niekoszone od lata, co śnieg przygniótł, to leży... można wejść do środka przez boczne drzwi, a wewnątrz trochę makabrycznie:-)




Przy drodze krzyż upamiętniający zniesienie pańszczyzny 1848 roku. Ramię krzyża odłamane, rolę tę przejęły ramiona Ukrzyżowanego.


Teraz już powrót do pozostawionych pod cerkiewką aut. Jak przedtem wiatr wiał jakoś z boku, tak teraz główny podmuch walił prosto w twarz. Już nawet nie wycierałam łez, które wyciskał, może mi zamarzały na twarzy:-) lekko pochyleni wcinaliśmy się w tę siłę, byle do przodu, byle bliżej, o zdjęciach nawet nie było mowy. A tuż obok biegła granica, po drugiej stronie urokliwe pagóry, nietknięte pługiem, z rzadkawymi kępami zakrzaczeń, co tam musi kwitnąć wiosną na tym lessowym podłożu. To już Myców, w jednym z ogrodów aż biało od kwitnących przebiśniegów ...


Jeszcze cerkiew z przyległym cmentarzem,  obelisk właścicieli tej ziemi Obińskich, strzaskana płyta z inskrypcją, ciekawy ornament. Odnalazłam tam sierp, kosę, grabie, jakby snopy zboża ...






Nie myślcie sobie, że to koniec cerkiewnego szlaku, jeszcze jedna już na powrocie, tak na chwilkę wyskoczyć z auta, ale zimno coraz bardziej, albo my już zmęczeni. To Chłopiatyn, a cerkiew pw. Zesłania Ducha św. w środku wsi ...


... i jeszcze jedna w Budyninie. Młodziutka, rezolutna dziewczyna otworzyła nam drzwi, a my do woli mogliśmy oglądać zachowane oryginalne malowidła naścienne i ciekawy chór. Cerkiew św. Pokrowy z 1887 roku, teraz służy jako kościół. Prawdopodobnie zachowało się wyposażenie, ale pierwszy ksiądz, który przejął tę cerkiew, ograbił ją częściowo pod pozorem odnowienia ikon, carskich wrót, wywożąc je gdzieś, tak wyczytałam w necie.






Teraz zobaczyłam na mapie, że ominęła nas jeszcze jedna perełka cerkiewna w Korczminie, ale może warto zostawić sobie coś na przyszłość i inną porę roku?
Powrót do bazy, a tam już czekał na nas gorący obiad, ależ wypas, rzadko mamy takie delicje, raczej bazujemy na swoim, przywiezionym jedzeniu, ognisko, kiełbasa albo coś jednogarnkowego do odgrzania:-) Po obiedzie należała się sjesta, potem wieczorne pogaduchy, ajaj! nawet śpiewać się nie chciało, tylko gwar rozmów przy stole. A niedzielnym rankiem dla odmiany przywitało nas słońce i błękitne niebo, szybkie sniadanie, pakowanie i jeszcze przed odjazdem do domów rajd po najbliższej okolicy i kolejne wyłuskiwanie ciekawostek. Z polecenia Wiesia było najprawdziwsze grodzisko w Posadowie ... wspinaczka górska  i nawet "łańcuchy", nie myślcie sobie:-) doskonale zachowane wały, fosa, a jak musi tu być ciekawie botanicznie.



No i widoki dookólne, zapierające dech ...




Na niebie przelatujące klucze dzikich gęsi, bo wokół stawy, moczary, trzciniska ... na początku myśleliśmy, że to żurawie, ale za szybko machały skrzydłami, leciały niżej i inny głos wydawały. Dla nas dziwowisko, bo dzikich gęsi u nas nie widziałam:-)


Teraz kolej na miasto Łaszczów, a w nim ruiny pałacu i park, a także ruiny, a jakżeby inaczej, synagogi.
Niedaleko parku ładna figura św. Antoniego na kolumnie.




Pałac Szeptyckich, spalony w 1915 roku, częściowo rozebrany przez Niemców w II wojnie i wykorzystany do budowy drogi do Dołhobyczowa. Ruiny robią wrażenie.



Druga budowla, synagoga, powstała na bazie dawnej zbrojowni, skarbca i sali rycerskiej. Przekształcony budynek był duży, mógł pomieścić około 300 osób, przebudowany na styl "mauretański", ozdobiony architektonicznie, służył Żydom do II wojny Światowej. Nawet teraz, kiedy straszy tylko ruina, widać resztki bogatych zdobień, solidność budowli, a jak orzekł osobisty budowlaniec, po zachowanych łukach śmiało można chodzić:-)



Na rynku pomniki z nazwiskami, polegli partyzanci, żołnierze, mieszkańcy, jakże podobnie w prawie każdym miasteczku.


Jak jest synagoga, to jest i kirkut. Bardzo mało macew, zostały wykorzystane do utwardzenia dróg i placów przez Niemców, ocalały jakieś ułomki oryginalnych XIX-wiecznych, mogiły symboliczne.


Jeszcze długo można by kręcić się po terenie, wyszukując różne ciekawostki. Ale co niektórzy mieli daleko do domu, więc ruszyli w drogę, a reszta jeszcze dotarła do Jarczowa, to już bliżej Tomaszowa Lubelskiego. Tam śliczna, mała cerkiewka, przycupnięta w cieniu niezbyt ładnego, nowego kościoła ... ale ona tu była pierwsza. Zbudowana w 1755 roku jako cerkiew unicka, burzliwe jej dzieje, przejęta przez prawosławnych w 1870 roku, potem przez katolików w 1921 roku. Najpierw funkcjonowała jako filia parafii w Chodywańcach, w 1947 parafię przeniesiono do Jarczowa, niektórzy mieszkańcy nie byli zadowoleni, przepędzono księdza, sprowadzono innego z Kościoła Polskiego i przez dwa lata był to kościół narodowy.



I na tym zakończyliśmy nasz roztoczański zlot, serdeczne pożegnania, życzenia spokojnej drogi, bo przed niektórymi uczestnikami kawał Polski do przejechania, aż do Włocławka:-) A my tradycyjnie na Susiec, małe zakupy w znajomym sklepiku, a przede wszystkim chleba nam zabrakło:-) i do domu.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję, że dotrwaliście do końca naszych cerkiewnych peregrynacji. Doprawdy, zadziwił nas i zachwycił ten skrawek ziemi, niedaleki, a ciekawy. Bądźcie zdrowi, pa!

P.s. Tośka towarzyszyła mi przy przeglądaniu zdjęć z wyjazdu, pytała: a to kto, a to kto? - To jest pani Justyna, a to pan Zbyszek ... tłumaczyłam. Popatrzyła na mnie - A ty mas babciu dziadzia:-) :-) :-)
Coś czuję, że jeszcze nie raz mnie zaskoczy na wesoło:-)

32 komentarze:

cudARTeńka pisze...

Piękna wyprawa w niezwykle urokliwy region Polski. Wszystko to znam z własnych wędrówek, z wyjątkiem grodziska w Posadowie. Kaplica Hulimków latem (chyba 2021 roku) była cała zarośnięta krzaczorami, nie dało się tam podejść. A nawet trudno było znaleźć to miejsce wśród drzew (jechałam od cerkwi w Mycowie). Obecna pora roku ma to do siebie, że łatwiej dostrzec to, co skrywa zieleń latem. No i pokrzywy nie parzą. Trumna w Wyżłowie nadal stoi, ale mam wrażenie, że poprzednio była w innym miejscu. Może ktoś tam zagląda? I ciekawe, w jakim celu? Miałam to szczęście, że spotkałam żywego człowieka, byłego mieszkańca wsi, który od czasu do czasu przyjeżdża do domu rodzinnego.

Pat pisze...

Super są takie spotkania a u Was jeszcze tak wszystko pięknie zorganizowane. Podziwiam za wyprawę w taki ziąb:) Ale za to ile zostanie wspomnień nie mówiąc o zdjęciach:)Pozdrawiam prawie znad morza:)

Lidka pisze...

Oj, przewiało, zmroziło, ale i rozgrzewka była za to tym bardziej smakowita :)
Zawsze pozostaje niedosyt, coś się pominie w wędrówce i zwiedzaniu... kiedyś żałowałam, teraz twierdzę, że to po to , by było po co wracać :) Do zobaczenia ***

Ciekawa Świata pisze...

Przeszłam podobną trasę pieszo i jeszcze więcej w maju 2022, do kaplicy Hulimków wracałam się, bo nie wiedziałam gdzie ona jest, poszłam w przeciwną stronę i dopiero jak zobaczyłam wystającą ponad drzewa "pokrywkę od czajnika" to zorientowałam się, że to kaplica:) podziwiam za wędrówkę w tak trudnych warunkach. Jeśli jesteś ciekawa, jak to wygląda w zieleni to proszę bardzo:
http://veni-vidi-tatiana.blogspot.com/search/label/Myc%C3%B3w?m=1

Ula H. pisze...

Ale inspirująca wycieczka !!! Zazdroszczę troszeczkę... Nigdy w tym rejonie nie byłam, a takie wędrówki to lubię, lubię bardzo ! Cud, że takie perełki na tej trasie znaleźliście. Coś pięknego ! Pozdrawiam serdecznie :))

Antonina pisze...

Wspaniała wycieczka, bardzo interesująca trasa. Warto zobaczyć te wszystkie perełki architektoniczne. Szczerze zazdroszczę.

Anonimowy pisze...

Wspaniała wyprawa, chętnie poszłabym z wami, serio!
Tyle atrakcji na jednym szlaku?
Pogoda surowa, ale gdy ubranie dobre i kompania dobra, nic nie zniechęci piechura!
Świetna relacja, jak zwykle u Ciebie:-)
jotka

Pani Ogrodowa pisze...

Super jest taki zlot, cudowna wyprawa, a jeszcze wśród zaprzyjaźnionych i znajomych ludzi, to już w ogóle ekstra... Z pewnością towarzyszą temu niezapomniane przeżycia, a wspomnienia będą z Wami jeszcze długi czas :) Przeraził mnie jedynie ten zimny, zacinający wiatr - ja nie lubię takiego przenikliwego zimna, za wiatrem też nie przepadam, mam bardzo wrażliwe oczy i tak jak Ty, pewnie cały czas byłabym zalana łzami :) Ale napotkane po drodze widoki i zabytki rekompensują te niedogodności. Pozdrawiam Marysiu cieplutko :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Arteńko, zerknęłam na godzinę przy komentarzy, kiedy Ty śpisz?:-) wiosna jest dobra na myszkowanie po terenie, nic nie zasłania widoków; patrzyłam, jak ci młodzi męczyli się z autem po błocie, to już chyba z buta lepiej, ale latem sama wypuściłabym się w ten teren, żeby jak najwięcej zwiedzić; trumna robi trochę makabryczne wrażenie, skąd ją wytargali, dobrze, że zawartości nie ma:-) ktoś tam przyjeżdża, bo przy domu jest pasieka, ale teraz ani żywego ducha; pozdrawiam.

Pat, są też i inne spotkania, o innych porach roku, letnie na Podlasiu, jesienne w Bieszczadach, my uczestniczymy tylko w tym; tak, ziąb był niesamowity, wiatr przewiewał każdym niezabezpieczonym miejscem; po takim spotkaniu jestem optymistycznie nastawiona do świata:-) pozdrawiam.

Lidka, mnie najbardziej łzawią oczy, do dziś mam spuchnięte, podrażnione powieki:-) rozgrzewki coraz bardziej urozmaicone smakowo, pomysły mieszania czegoś z czymś niespotykane:-) żebyś wiedziała, że mam niedosyt, a to przecież blisko nas, tylko wyskoczyć choćby na weekend; do wielu miejsc obiecałam sobie wrócić, i jakoś ciężko się zebrać; ale na kwitnące rzepaki pojedziemy:-) pozdrawiam.

Tatiano, o, właśnie, zieleń zasłania, ale porę do wędrowania miałaś przecudną; bardzo lubię takie tereny, z rzadka zamieszkałe, z ciekawostkami w terenie; było trudno trochę, najgorszy ten wiatr, palców nie czułam nawet w rękawiczkach:-) już byłam u Ciebie na drugim blogu, wędrówka w zieleni majowej, kolega pokazywał mi zdjęcia w kwitnących rzepakach, też coś wyjątkowego; wrócimy tam:-) pozdrawiam.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ula, najfajniejsze jest to, że zebrała się grupa ludzi lubiących to samo lub podobnie, dla lubiących miejski gwar i dostatki miasta nie wiem czy umiało by się tu odnaleźć na końcu świata; historia obeszła się z tymi terenami nieludzko, granicą przesuwano, jak kto sobie zamarzył, wysiedlenia, bandy UPA, zresztą chyba wiesz o Wołyniu; pozostały cerkwie, cmentarze, pgr-y na dworskim; tak, lubimy takie klimaty; pozdrawiam.

Antonino, wróciłaś:-) zaglądałam do Ciebie od czasu do czasu, ale nic, cisza; i nagle czytam, że Ciebie już nie ma na dawnym miejscu, przeniosłaś się do Krakowa, ale dobrze chociaż, że spędzasz lato w Zagórzu; jak Twoje pieski? sporo lat już minęło; wybieramy się do Bykowiec na ścieżkę Polanki i za ogrodzenie skansenu, śnieżycę wiosenną pooglądać:-) pozdrawiam.

Jotko, a zapraszam, zapraszam, w towarzystwie zawsze raźniej:-) tak, na jednym szlaku, nie zrobiliśmy dużo km, bo tylko 14, a bywało poprzednimi laty o wiele więcej:-) pogoda dała w kość, zmarzliśmy chyba wszyscy, najgorszy ten wiatr; nawet w niedzielę w słońcu też przewiewało; pozdrawiam.

Iwona, to swoisty fenomen takie zjawisko społeczne, kiedy spotyka się grupa ludzi z różnych regionów Polski, o podobnych zainteresowaniach, a dla niektórych osób to naprawdę trud, bo sporo kilometrów pokonują, żeby się spotkać; tak, po takim spotkaniu człowiek naładowany jest optymizmem, wspomnienia miłe i już się cieszymy na następne:-) tak, ten wiatr był najgorszy, koleżanka miała takie okulary zabezpieczające oczy, jak robocze, chyba ściągnę od niej ten pomysł, bo bardzo łzawię na wietrze:-) było super! pozdrawiam.

don't blink pisze...

No to nachodziliście się zdrowo. Ja uwielbiam maszerować w wietrzne dni:)
Mało brakowało, a byśmy się spotkały:)
Pozdrawiam serdecznie.
M.

Anonimowy pisze...

M, mieliśmy zamiar oblecieć jeszcze Szumy, ale byliśmy już zmarznięci, a tu jeszcze buty przebierać, wygodnictwo przeważyło 😄 więc prosto do domu. Nie zrobilibyśmy dużo km tylko 14, a bywało 24. Pozdrawiam Maria z PP.

Olga Jawor pisze...

Wspaniała wyprawa, Marysiu. Wprawdzie pogoda dała Wam popalić, ale za to jakie piekne widoki, jak stare i wzruszające budowle zobaczyliście. Przede wszystkim zachwyca mnei to, że macie taka zgraną grupę wielbicieli łazikowania, poetyckiego grania i spiewania, że dobrze Wam razem w każdych okolicznościach.Ludzie, dobrzy, kulturalni, ciekawi świata i prawi ludzie, to dzisiaj bezcenna wartość.
Pozdrawiam Cię serdecznie!:-)

grazyna pisze...

Te Twoje tereny i te nie tak dalekie są tak interesujące, że chyba trudno im dorównać, wycieczka taka jakie ja lubię, może trochę było zimno, ale wtedy herbata z termosu "sabe a gloria" jak mówi się w WENEZUELI.
W tym krajobrazie wczesnowiosennym Wasze kolorowe kurtki stwarzają piękne kolorowe plamy.
bardzo mi się podoba to, że się co roku spotykacie, wyobrażam sobie ile macie sobie do powiedzenia.
Przebiśniegi piękne...pozdrawiam serdecznie

grazyna pisze...

Wymieniłaś Sokal , Belz, Krystynopol...czyli mojej mamy miejsca, których ona często opowiadała...

wkraj pisze...

Kaplica cmentarna zrobiła na mnie wrażenie,kiedyś musiała być piękna. W dobrym towarzystwie i przy ciekawych trasach nawet pogoda nie jest w stanie przeszkodzić. Lubię te drewniane cerkwie ich klimat i ich specyficzny zapach. Pozdrawiam serdecznie :)

cudARTeńka pisze...

Śpię, kiedy mogę:)
Pan, którego spotkałam w Wyżłowie (ten od pasieki), opowiadał mi trochę o ludziach, którzy umarli, albo wyprowadzili się do miast, bo tam nie ma już życia. Kilka lat zorganizowali spotkanie "pod jabłonią", w dawnym centrum miejscowości, trochę na prawo od jego domu. Stoi tam chyba kapliczka... Ciekawie opowiadał, życzę abyś trafiła następnym razem na niego, to sobie pogadacie. A pogranicznicy też bywają mili. Jeden tak się przejął, że klucze od cerkwi w Mycowie mi telefonicznie załatwił (niestety, nie miałam czasu na zwiedzanie).
PS. przyznam się - nie miałam odwagi zajrzeć do trumny.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, dobrze jest czasami zmienić klimat:-) o, tak, twarze zsieczone wichrem, bo nie dało się całej zasłonić, najgorzej oczy; niezwykłe tereny przygraniczne, chętnie pojechałabym i z drugiej strony, ale jakoś wojna nas z lekka wstrzymuje. Towarzystwo przednie, z niektórymi osobami jestem w kontakcie przez cały czas, a niektórzy to nawet bloga czytają:-) też jestem zdania, że ludzie którzy lubią naturę, świat, to i ludzi lubią:-) pozdrawiam.

Grażyna, nie każdy znajdzie tu cos dla siebie, sama wiesz jakie są oczekiwania ludzi, a tutaj to "wrony zawracają":-) podobało mi się bardzo, właśnie to opuszczenie, bezludzie, dużo czytam od dawna może nie głęboko historyczne rzeczy, ale te nieodległe, początek XX wieku, czasy wojny i powojenne, wspomnienia jednej i drugiej strony konfliktu, od dzieciństwa słuchałam opowieści żywych, mamy, wujków, potem rodziny męża; oglądałam zdjęcia kolegi z czasu kwitnienia rzepaków, coś obłędnego, będziemy tam:-) opowieści płyną różne, o rodzinach, problemach, wiemy o sobie może nie wszystko, a dużo; pamiętam Twoje wspomnienia, szukanie śladów w Czarnej, a nawet kontakt z WUKĄ:-) piękne tereny; pozdrawiam.

Wkraju, kaplica secesyjna, szkoda że nie ma zdjęć sprzed wojny, ale wiesz, jakie to były czasy, człowiek wynosił z pożogi życie, kto myślał o zdjęciach; wyjątkowe miejsce, był tam też dwór, ale został spalony ... niewyobrażalne, tyle dobra poszło z dymem, zniszczone, a jeśli cos przetrwało, to po wojnie zdewastowane do granic; już zapomniałam, jak bolały zmrożone opuszki palców:-) drewniane cerkwie mają swój zapach, nie do podrobienia; pozdrawiam.

Arteńko, rozumiem, a kiedy nie śpisz, czytasz:-) :-) ciekawe miałaś spotkanie, do tego trafił Ci się najprawdziwszy mieszkaniec, który wiedział o ludziach, dawnych mieszkańcach; to są przeciekawe rozmowy, historia na żywo; jego dom ładny w bryle, z przeszklonym gankiem, ma nowy dach, ale nie sądzę, żeby w nim zamieszkał, pewnie służy bardziej jako zaplecze pasieki; o, pogranicznicy czujni, nasza grupa też została zgłoszona u nich, a kiedy jedna z uczestniczek zachorowała, gorączka, gardło, to wysłaliśmy ją do auta i do bazy; od razu był telefon, dlaczego jedna osoba odłączyła się:-) niewidzialne oczy wopu wyśledzą wszystko:-) ja tylko z daleka zrobiłam zdjęcie trumnie:-) pozdrawiam.

cudARTeńka pisze...

Z czasów, gdy łaziłam trochę po Bieszczadach, pamiętam, że są trzy rodzaje pograniczników: oficjalni, nieoficjalni i niewidoczni. Pierwsi - wiadomo - w mundurach, legitymują się, itd. Drugich można spotkać na szlakach, zagadują przyjaźnie, dzień dobry powiedzą, spytają o coś. Trzeci są, a jakby ich nie było.
Nawiasem mówiąc, to właśnie pogranicznik powiedział mi o tym bocznym wejściu do cerkwi w Wyżłowie.
A w Dołhobyczowie, Oszczowie, Poturzynie byłaś?

Anonimowy pisze...

Arteńka, bardzo podobają mi się rodzaje pograniczników 😄spotkaliśmy tych drugich, kiedy szliśmy na cmentarz prawie na granicy, nie za bardzo orientowali się, o co nam chodzi. Nie, nie byliśmy w tych miejscowościach, wszystko przed nami, odkrywamy dopiero polski Wołyń. Może na kwitnące rzepaki pojedziemy.

Wiesio pisze...

Miło mi było wędrować w tak doborowym towarzystwie.
Marysiu, skubnąłem fragmenty Twego tekstu, pisząc swój :)

Ja tak widziałem naszą wyprawę: Relacja Wiesia

To byłem ja, Wiesio :)

Krzysztof Gdula pisze...

Postać ukrzyżowanego Jezusa z podniesionymi ramionami, zawisłymi w powietrzu, czyni wrażenie.
Jesteś niestrudzona w wyszukiwaniu cerkwi. Patrząc na tak wiele ruin świetnych kiedyś budowli, robi się tak jakoś na duchu… smutno.
Mario, z ciekawością oglądałem zdjęcia pokazujące tamtejsze krajobrazy, bo planuję pojechać w lecie na kilka dni w okolice Suśca i Narolu, a i sąsiedztwo granicy chciałoby się zobaczyć.

Anonimowy pisze...

Wiesio, o jak miło. Ja do dziś wspominam, mam przed oczami tamtejsze krajobrazy,te cerkiewki, a już Kulczyk zaszczepił mnie kwitnącym rzepakiem, koniecznie powtórka. Jak dobrze spotkać się ze wszystkimi, pozdrawiam. Maria z PP.

Krzysztof, tyle tam różnych pamiątek, pozostałości po dawnych mieszkańcach, no i przede wszystkim bezludne, taki koniec świata, u nas też przy granicy, ale inaczej. Ciekawe tereny wybrałeś na lato, z żywicznym powietrzem, jak tam się wędruje, bardzo lubię roztoczańskie lasy, pozdrawiam Maria z PP.

Pellegrina pisze...

Piękną macie tę świecką tradycję spotkań roztoczańskich, ciekawi ludzie i niezwyczajne miejsca. Fajnie tak z Wami wędrować choćby w wyobraźni. Ja narazie nie mam czasu na wiele więcej.

Joanna pisze...

Pasjami czytam Pani opowieści o miejscach tak dla mnie egzotycznych (mieszkam na północnym Mazowszu, a moja rodzina pochodzi z Pomorza), choć przecież niedalekich. I co roku sobie obiecuję, że zobaczę choć niektóre z nich "tego lata". Tymczasem wędruję z Państwem, oczekując kolejnych relacji. Bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam
JM

Anonimowy pisze...

Krystynko, raz na jakiś czas trzeba się trochę wyhasać, odetchnąć innym powietrzem, potem łatwiej zabrać się do pracy, której ogrom przed nami. Nie spinam się już, co zrobimy, to będzie, nie zdążymy, przejdzie na inny termin. Takie spotkanie dodaje energii, pozdrawiam Maria z PP.

Anonimowy pisze...

Joanno, cieszę się, że znajdujesz tu dla siebie inspirację na wakacyjne wyjazdy, jak nie w tym roku, to może w następnym, albo za kilka lat. Cerkiewki cierpliwie poczekają, na mnie też, bo nie wszystkie widziałam 😊 pozdrawiam Maria z PP.

Aleksandra I. pisze...

Wspaniałe są takie spotkania, szkoda, że pogoda nie dopisała. No ale taka to pora roku. Ile razy oglądam zdjęcia z kościołami, cerkwiami tak zniszczonymi i to nie przez upływ czasu tylko wręcz rękoma ludzi, którzy głoszą, że są chrześcijanami to mam wielkie wątpliwości jak to jest.
Jakże tajemnicza jest dla mnie ta część kraju. zal mnie ściska, że coraz mniej mogę poznawać nasz kraj. Trudno, dobrze, że poznałam takie osoby ja Ty czy Olga z "pod tym samym niebem" i dzięki Wam poznałam wiele miejsc i historii - dziękuję. Pozdrawiam serdecznie.

BasiaW pisze...

Żal ogromny tych wszystkich zniszczonych, pięknych miejsc i obiektów. Wędrowałam za Wami z wielkim zainteresowaniem. Podziwiam Wasze samozaparcie, kondycję, macie wspaniałą grupę.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, to już taka rodzina się utworzyła, mniej więcej ten sam stan osobowy:-) Masz rację, ludzka obłuda i zakłamanie, ale podłość nie zna granic; i my odkryliśmy ten zakątek dla siebie, jakże inny od wszystkich, nawet my przy granicy mamy inaczej; cieszę się, że my z Olą możemy odkrywać przed Tobą rąbka "tajemniczego" wschodu kraju; pozdrawiam.

Basia, tak, czuje się żal, że tyle wspaniałych miejsc zniszczono, pozwolono popaść w ruinę czasami w świetle prawa; i to nie tylko u nas, w całym kraju; grupa trzyma się dzielnie, roztoczańskie spotkania są dla nas "świeżym" oddechem, wracamy z nową energią:-) bo już wyruszyliśmy w nowe miejsce, bliżej nas; pozdrawiam.

Ewik pisze...

Twoje opowieści Marysiu to jak łyk świeżego powietrza. Wędrowałam z Wami z przyjemnością po tych pięknych zakątkach. Dziękuję za dzielenie się tym. Pozdrawiam ciepło. Ewa

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ewik, tak dosłownie to świeżego powietrza i nam nie brakowało, wiatr wciskał je w nas:-) a jeśli i do Ciebie nawiało trochę, to cieszę się bardzo:-) wędrowanie z grupą to frajda, snują się opowieści z różnych stron, ludzie zróżnicowani wiekowo; zakątki urokliwe wielce, może na kwitnące rzepaki dotrzemy tam:-) pozdrawiam.