niedziela, 30 czerwca 2024

Bułgaria w śniegu i błocie... 7 Jezior Rilskich ... zaczarowany Biełogradczik ...

 Miałam poślizg w publikowaniu kolejnego wpisu o Bułgarii. Pogodowy armagedon, który przyniósł tyle zniszczeń w różnych regionach nie ominął i nas. Po upalnym przedpołudniu przyszła potężna burza i wystarczyła minuta, aby uderzenie wiatru złamało trzy stare śliwy przy chatce, utrąciło gałęzie wielkiej gruszy i czereśni ptasiej, a przy chatce pszczelarza rozłamało ogromną jabłoń. Wrażenie niesamowite, zdążyłam zamknąć tunel foliowy, a już gonił mnie trzask pękających pni, zdążyłam do chatki w ostatniej chwili. Po burzy pozostała plątanina gałęzi, niedojrzałe jabłka, które usuwały się spod stóp i jeździło się po nich, że nogę można złamać. Trzeba było zabrać się do roboty w tym upale, mąż obcinał gałęzie, ciął na pieńki, ja mniejsze gałęzie wynosiłam na środek podwórza, skąd były wyciągane na linie poza sad. Obeschną i będzie ognisko. Tymczasem wracam do ostatniej części bułgarskich klimatów.

Znad jeziora, gdzie kumkały żaby, przemieściliśmy się krętą górską drogą do osady Panicziszte, stąd już bliziutko do wyciągu. Jako że to park narodowy, pan pobrał opłatę za wjazd, potem kilka osób do kasy, aby kupić bilet na wyciąg. Bilet kosztuje 25 lewa od osoby ... kasjerka zerknęła z okienka na nasze posrebrzone włosy i zapytała: - Seniori? Mnie zamurowało, a mąż przytaknął i ku wielkiemu zdziwieniu pani oddała nam 20 lewa na dwie osoby:-) Ha, dobre sobie, ucieszyliśmy się, że chociaż raz przydał się stateczny wiek:-) 

Po 20 minutach jazdy wyciągiem znaleźliśmy się na wysokości 2100 m n.p.m.  Na pierwszym zdjęciu budynek hotelu Rilski Ezera, przy końcowej stacji kolejki ... ponoć  kolejka i hotel zostały wybudowane nielegalnie:-) Stąd wspinaliśmy się jeszcze wyżej po kamienistym szlaku, ograniczonym barierami, z platformami widokowymi na jeziora, a stromizna w dół była imponująca. Niestety, nie czekaliśmy w kolejce, żeby zrobić ładne zdjęcie, bo chętnych było wielu ... wycieczka z przewodnikiem, Chinka nagrywająca do vlogu podróżniczego, Anglik z żoną Bułgarką i dzieciakami. Nawiasem mówiąc dziewczynka była prześliczna, piegowata i ruda, z burzą kręconych włosów, w przeciwieństwie do matki, o włosach prostych i czarnych jak skrzydło kruka, ale mąż był rudy:-)


Choć to początek czerwca, w górach było sporo śniegu, z wyższych partii spływały bystre potoki z topniejącego śniegu, w suchej trawie mnóstwo krokusów, a jako że pogoda była wyjątkowa, widoki były przednie, a szum wody towarzyszył nam przez cały czas.



Ze stromych zboczy zsuwały się do wód jeziora prawdziwe góry lodowe, a przejrzystość wody była niewyobrażalna, tak czystej wody nie widziałam dawno. Wody przelewały się z wyższych jezior do niższych, z góry po skałach płynęły wodospady, czasami spadająca woda zamieniała się w mgiełkę z powodu wysokości, potoki przeważnie trzeba było pokonywać pomostami ... 







Można było wspiąć się jeszcze wyżej, co niektórzy robili, ale śnieg rozmiękł coraz bardziej, widziałam jak brnęli w brei po kolana, my zrezygnowaliśmy. Wystarczył nam widok na jeziora z tego poziomu ...




I tutaj można byłoby zakończyć podziwianie doliny 7 Rilskich Jezior i tą samą drogą wrócić do wyciągu. My poszliśmy szlakiem robiąc całkiem solidną pętelkę, po śniegu, gdzie nieoczekiwanie noga zapadała się i lądowała w potoku, było błotniście, szlak prowadził po ogromnych kamieniach. Jak dobrze, że szliśmy w solidnych butach, mieliśmy kijki trekkingowe, które nie raz ratowały przed upadkiem, bo i nogi były już zmęczone. Narzeka się, że wspinaczka do góry to zadyszka, sapanie, ale chyba gorsze jest schodzenie z gór.


Jeziora są przepiękne, same góry wyjątkowe, majestatyczne, udała nam się pogoda, po zejściu popatrzyliśmy na siebie z wielkim zadowoleniem: - Choć "seniori", daliśmy radę:-) Niby to tylko troszkę ponad 10 km, ale w jakże trudnych warunkach, zwłaszcza ten ostatni odcinek. Patrzyłam na ogromne kamienie w zielonym kolorze, jakby posypane brokatem, piękne ... do tej pory jestem pod urokiem tych gór, choć to tylko maleńka cząstka. 


Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła zdjęć maleńkim klejnocikom, porastającym wypłowiałe jeszcze trawy, zachwycające maleństwa, kolorowe kępki, maleńkie gwiazdeczki, dzwonki, żółte słoneczka ... nie znam tych wysokogórskich roślin, oprócz krokusów ... i na ostatnim zdjęciu urdzik:-)










Byliśmy zmęczeni, zjechaliśmy trochę poniżej, przy ujęciu wody obmyliśmy spieczone słońcem twarze. No tak, my mądrzy nie wzięliśmy żadnej osłony, ani czapki z daszkiem, ani kapelutka, wszystko zostało w samochodzie. Przed nami jeszcze wiele kilometrów, chcieliśmy się przemieścić jak najbliżej granicy, a byliśmy poniżej Sofii. Może uda się dotrzeć w okolice Montany, tam też widziałam jakieś jezioro. Najpierw autostradą, potem drogą przez kolejne pasma Starej Płaniny, bo te góry towarzyszyły nam przez całą Bułgarię:-) Jechaliśmy i jechali, nad jezioro Ogosta ... wpierw chcieliśmy dojechać od południa, błotniste drogi, wycofaliśmy się, przyatakowaliśmy z drugiej strony, zarośla, pola, strome zejście do wody, a co będzie, jak spadnie deszcz? Pojechaliśmy dalej, wskaźnik gpsu pokazuje, że jesteśmy na środku wody, a tam krzaki i szuwary ... odpuściliśmy jezioro, zjechaliśmy za mostem nad rzekę Ogosta, piękna, z okrągłymi kamieniami, z czarnym bocianem na wysepce ... to jej wody spiętrzono w jezioro. Nawet przyzwoite miejsce, można było ogień rozpalić, bo kiedyś ktoś tu był, a kąpiółka po całym dniu mordęgi nam się należała:-) Odświeżeni, po kolacji, ze złocistym płynem w kubku siedzieliśmy długo w noc, nad nami latały gacki, jakieś wielkie żuki jak bombowce, a potem z krzaków wyleciały jak zjawy świetliki, a na łące kwitły fioletowe dziewanny. 



Rankiem ruszyliśmy w stronę Biełogradczika. To urocze miasteczko, położone wśród czerwonych skał, ukształtowanych przez naturę w bajeczne kształty. Zrobiłam zrzut z ekranu, dojechaliśmy do głównej drogi i takie skały towarzyszyły nam do samego miasteczka, nie wiadomo było, gdzie patrzeć. To ciągle Stara Płanina:-)


Ponieważ nie jedliśmy śniadania, weszliśmy do malutkiego bistro przy jednej z ulic, a tam dali nam coś podobnego do smażonych pierożków z tak delikatnego drożdżowego ciasta jak na racuchy, w środku był słony ser, wszystko cieplutkie, pyszne. Powłóczyliśmy się po miasteczku, pooglądaliśmy skały jak z prehistorycznych czasów, ale tyle tego było, że nie wiadomo, gdzie zawiesić oko:-)







Czas zbierać się w drogę, Dunaj przekroczyliśmy w Widinie przez długi most, za który potem po stronie rumuńskiej trzeba było zapłacić:-) Po dniach pięknej pogody zaczęło się psuć, kiedy dojechaliśmy do Baile Herculane, zaczęło padać, ba! to była ulewa jak się patrzy. Im dalej, tym coraz ciemniej, trasa ruchliwa, mnóstwo tirów, po  drodze rozbite auta ... nawet nie zauważyłam, kiedy wskoczyliśmy na autostradę, może to było Lugoj, a może Lipowa ... omijaliśmy duże miasta, Timiszoarę, Arad, Oradeę.
Ulewa została w górach, za Timiszoarą wyszło słońce, za Oradeą znalazłam na mapie jezioro, nie szkodzi, że prywatne. 



Przycupnęliśmy cichutko na polnej drodze wśród rzepaków na nocleg, a rankiem prosto do domu, nie! jeszcze do chatki zrzucić sprzęt turystyczny:-)
I to już ostatni wpis o naszej wyprawie do Bułgarii, zrobiliśmy 2600 km, spaliśmy na dziko i wróciliśmy zauroczeni tym krajem. Chcielibyśmy tam wrócić jesienią, już nie z takim rozstrzałem kilometrowym, a skupić się na konkretnym regionie, Biełogradczik obowiązkowo, choć ze 2 dni:-)
Jedliśmy bułgarskie banice, gdzie tylko sie dało, to pyszne ślimaki z serowym wypełnieniem, na słono, a ciasto jak nasze filo.
W domu spróbowałam zrobić, z ciasta francuskiego z biedry, ser słony ze szpinakiem, ach! pychota:-)



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, jak sobie radzicie w tym upale? bywajcie w zdrowiu, pa!






6 komentarzy:

Aleksandra I. pisze...

Niesamowite. U Was szkody wśród drzew, szalone burze. A u nas w kotlinie upały, w nocy troszkę popadało raz zagrzmiało gdzieś dalej. Upał i susza.
Mieliście niesamowitą przygodę tak daleko od domu. Ciekawe formacje skalne. Bardzo podobały mi się urdziki. Fajna ich nazwa, spotykałam je w Zakopanem. A dziewanny w takim kolorze jeszcze nie widziałam. Bułeczki jak malowane to też i wiadomo musiały być smakowite. Dzielni z Was "seniori", dobrze że pogoda dopisała. A kapelutki trzeba zawsze mieć na głowie nie w samochodzie cha cha. Pozdrawiam serdecznie.

wkraj pisze...

Najpierw zauroczyły mnie te jeziora i bystra woda w potokach. Podziwiam kondycję, przejść 10 km po mokrych skałach i błocie to niezły wyczyn i spore obciążenie dla kolan. Oglądając te zdjęcia i filmiki poczułem trochę chłodu, bo wczoraj w mieszkaniu mieliśmy 29 stopni. Okolice Biełogradczika z ciekawymi formacjami skalnymi bardzo mi się spodobały i nabrałem ochoty na wyprawę w te okolice. Pozdrawiam serdecznie i spokojnej pogody w tym tygodniu życzę :)

Stanisław Kucharzyk pisze...

Bogactwo florystyczne. Marzenie botanika. Idąc od góry: goryczka wiosenna, lepnica bezłodygowa, jakaś goryczka, pierwiosnek omączony, gnidosz Pedicularis orthantha, dzwonek alpejski, kuklik szkarłatny i jaskier górski, urdzik górski

Krzysztof Gdula pisze...

Mario, pozazdrościć! Gratuluję pomysłu. W jednych i drugich górach jest pięknie; pierwsze czynią wrażenie surowością wysokich gór z zimą aż do lata, drugie jakże malownicze!
Żuki wielkości bombowców – fajne porównanie.
Rudy ojciec na pewno patrzy na córkę jak w obrazek; wszak męskich wątpliwości mieć nie może :-)
Bułgarskiej kuchni chciałoby się spróbować, zwłaszcza po przeczytaniu Twoich słów.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, a byliśmy tacy zadowoleni, właśnie skończyliśmy koszenie sadu, wreszcie odpoczniemy, a tu masz, burza przyszła i roboty zadała na cały tydzień; jeszcze nie koniec, trzeba drewno zwieźć i złożyć pod dachem. Chcemy powtórzyć podobny wyjazd jesienią, będzie inaczej, bo na pewno słońce spali te zieloności. Góry mają przepiękne, może zjedziemy bardziej na południe w Rodopy. Urdziki zobaczyłam pierwszy raz w Rumunii, a teraz w Bułgarii, nie miałam okazji widzieć ich u nas:-) Pyszne mają te różne przekąski, a ciasto do nich takie bardziej tureckie, delikatne i listkujące. No, dumę poczuliśmy, jak zeszliśmy z gór, "seniori" dali radę:-) Właśnie, tego nam zabrakło, gęby były opalone i zaczerwienione jak upiory, myślałam, skóra będzie schodzić; pozdrawiam.

Wkraju, to była dobra pora na odwiedzenie tych jezior, jeszcze nie było sezonu, pełno wody w jeziorach, mnóstwo płynących potoków, bardzo lubię takie zestawienia, kamienie, skały, czysta woda spływająca z gór. O, tak, ostatnie dni były bardzo męczące z powodu upału, a nas dopadła nieoczekiwana robota przy zwalonych drzewach:-) Drewniana chatka była zamknięta, zachowała trochę chłodu, w niej odpoczywaliśmy. W Biełogradcziku wśród skałek dużo szlaków, ciekawe jaskinie, można chodzić górą, dołem, no i nie ma tłumów:-) też mamy ochotę tam wrócić. Dziś pada deszcz, ulga, ale wczoraj była burza, a my w mieście, nie wiem, czy tunel foliowy nam nie odleciał:-) pozdrawiam.

Staszek, wyobrażam sobie niektórych botaników, którzy właśnie tam spędzaliby czas z nosem przy ziemi, wśród tych różności, bo pewnie wiele ominęłam:-) a już jadąc po drodze widziałam na zboczach skał albo na łąkach różności, ale nie da się tak od razu zatrzymać, bo nie ma gdzie, a za autem jadą następni:-) było pięknie, jestem zauroczona górami, skałami, widokami, roślinami, jeszcze póki kapinę zdrowia; dzięki za nazwanie roślin; pozdrawiam.

Krzysztof, pewnie gdyby przyszło nam iść do góry na nogach, nie dalibyśmy rady, wyciąg bardzo ułatwił sprawę; pod wyciągiem jest szlak, szli ludzie do góry, ale o wiele młodsi od nas:-) te żuki bombowce to raczej dlatego, że buczały bardzo głośno, no i były wyjątkowo duże. Obserwowałam tę mieszaną rodzinę, jakoś tak mijaliśmy się co jakiś czas, mieli też synka, on z kolei był podobny do matki. Najgorsze było to, że wybrali się tym samym szlakiem co my, zamiast wrócić znad jezior pod wyciąg, nie wiem, jak te dzieciaczki dały sobie radę na tej trudnej trasie. Proste jedzenie smakuje najlepiej, sprawdzone od wieków, te wymyślne potrawy z chlapniętym sosem na talerzu i odrobinką ułożoną w stosik jakoś mnie nie przyciągają:-) pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Widoki niczym szwajcarskie, ale pamiętam i u nas w lipcu śnieg w zagłębieniach skalnych w Tatrach.
Wypiek bardzo apetyczny, dobrze że nie jestem głodna...
Pozdrawiam z chłodniejszej Krynicy:-)
jotka