Najpierw deszcz bębnił o dach, a potem sypnęło śniegiem, tak było wczoraj. Na gniazdach przy drodze zmarznięte bociany, szkoda że nie poczekały jeszcze kilku dni, a tu nocami jeszcze solidne przymrozki. Kupiłam dwa krzaczki świdośliwy i malinojeżynę, pojechaliśmy na Pogórze posadzić je. Sadzonki zostały w doniczkach, bo śniegu dosypało powyżej kostek, no przecież nie będę odgarniać i kopać w mokrej ziemi, za kilka dni wszystko wróci do normy. Ale droga przez las była bajeczna ...
Przed tą zimową niespodzianką dni były wiosenne, tak ciepłe, że aż osłabiające. Przycinaliśmy z mężem gałęzie porażone jemiołą, wynosiliśmy je w obniżenie terenu, gdzie rozłożone na stoku, zostały pięknie ogryzione przez sarny, do jednego listeczka, zostały tylko same łodyżki.
Teraz można je spalić w ognisku, to plaga egipska na drzewach. Już widuję przyrośnięte do gałązek nasiona jemioły, wydalone przez ptactwo, chyba to walka z wiatrakami.
Przygotowujemy się powoli do prac grządkowych, a właściwie to chcemy ułatwić sobie trochę życie. W tym celu kupiliśmy 1000-litrowy zbiornik na wodę tzw. mauzer, czarny, żeby w wodzie nie rozwijał się glon, a także dlatego, żeby woda nagrzewała się do słońca. Do tego już czeka w pogotowiu wąż do podlewania kropelkowego w tunelach na razie, wraz z kroplownikami, bo rozstaw pomidorów będzie inny od ogórków. Jak się ten system nawadniania sprawdzi, to rozszerzymy go na grządki.
Przez zimę zielona przesłona na płocie przywiązana trytkami trochę porwała się i odpadła, więc zakupiłam klipsy i linkę do przymocowania, może wytrzyma choć ze dwa sezony. Spełnia swoją rolę, zabezpiecza uprawy przed zimnym powiewem od łąk.
Taki przeskok pogodowy bardzo osłabiająco działa na człowieka, z mrozów do upałów i na powrót do zimy. Mąż mówi, żebym częściej patrzyła w pesel, może to osłabienie po części spowodowane było grypą, którą przechorowaliśmy prawie 2 tygodnie.
Zakwitły nam wawrzynki wilczełyko, jest ich już kilka, same rozsiewają się po obejściu. Rosną w miejscach, gdzie nie sięgnę kosą latem, kiedy koszę trawę, a więc zazwyczaj pod płotem. Przylaszczki już niebieszczą się, rankiem jeszcze stulone płatki, słońce budzi je i rozkładają pięknie płatki, wabiąc niebieskim kolorem. Nieśmiało wyglądają miodunki i fiołki, a u sąsiada w krzakach całe łany śnieżyczek przebiśniegów.
Zeszłego piątku nawiedził Pogórze armagedon. Sucha pogoda sprzyjała podpaleniom, jest gdzieś w okolicy piroman, bo sytuacja powtarza się co roku. Tym razem spaliły się całe połacie łąki nad drogą do nas, do późna w nocy wyły syreny wozów strażackich, tak samo i rano, paliły się łąki pod Kalwarią Pacławską, wiatr niósł dym po okolicy ... taki widok spotkaliśmy w niedzielę rano ...
Wcześniej płonęły skarpy rybotyckie, te już zdążyły zazielenić się z lekka.
Nie pomagają apele, ludzie giną w płomieniach ...
Tymczasem Pogórze pod śniegiem, może to zatrzyma na jakiś czas pożary suchych traw.
Zanim spadł śnieg ...
W zeszłą niedzielę, po wizycie u babci, a wykorzystując prawie letnią pogodę, pojechaliśmy do Miękisza Starego. To niedaleko naszego miasta, a tereny znane, tylko jak zwykle przejazdem. Teraz zatrzymaliśmy się w środku wsi i dokładnie obejrzeliśmy stareńką cerkiewkę. Najstarsza część pochodzi z XVII wieku, później dobudowano nawy i babiniec, a jeszcze później zakrystię i kruchtę. Chyli się ku upadkowi, jakieś prace zabezpieczające widać, ale jeszcze kilka lat bez opieki i zniknie ten cenny zabytek z powierzchni ziemi. W latach 60-tych wyposażenie cerkwi przejęło muzeum w Łańcucie. Cerkiewka zamknięta, kiedyś można było wejść i podziwiać malowidła, teraz mąż włożył rękę z telefonem przez jakąś dziurę i zobaczyliśmy, jak jest w środku.
Przy cerkwi nagrobki z rodziny właścicieli Miękisza Starego, powtarza się nazwisko Young, obce wśród tutejszych nazwisk, bo o szkockim rodowodzie.
Ciekawy jest nagrobek, a właściwie grobowiec Mieczysława Younga, wspólny ze Zdzisławem Zajączkowskim, powstańcem styczniowym.
Na osłodę zrobiłam na próbę, wg znalezionego w necie przepisu, płatki owsiane z bananem, dodałam jeszcze orzechów włoskich, bo lubimy ... dobre i syte.
Wczoraj podkusił mnie diabeł i upiekłam ciasto jogurtowe z borówkami i kruszonką, borówki mrożone. No i te borówki mrożone nie posłużyły ciastu, wyszedł taki zakalec jak stąd do Warszawy:-) smakowo dobre, nie wyrzucimy, ale poczęstować kogoś to już nie:-) ... pierwszy raz w życiu taki zakalec ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!
3 komentarze:
Ostro wzięłaś się do pracy, aż miło poczytać. U mnie wszystko w powijakach, a już czas pomidory wysiać. Trochę śniegu i nam spadło i stopniało szybko, bo w dzień na plusie. Dzisiaj w nocy było-8. Na szczęście dereń jeszcze nie kwitnie ani fiołki, a i przylaszczki dopiero zaczynają. Ta zmienność pogodowa nikomu nie służy, ale rady na to nie ma i trzeba przeczekać ten czas.
M
Droga przez las bajeczna, ale trzeba mieć dobre opony i auto w ogóle...
Pracowicie u Was i wycieczkowo także, my tez szukamy luk pogodowych, by jak najwięcej na powietrzu przebywać.
Zakalec w takim cieście, to niczym brownie, zjadłabym , oj zjadła, uwielbiam zakalce!
To barbarzyństwo co robią podpalacze ile istot żyjących ginie, nie jednokrotnie może ogień przenieść się na domostwa, jak wiatr zawieje. A druga szkoda tych kościółków, cerkiewek. Wydają mnóstwo pieniędzy na zbędne rzeczy, inwestycje, a takie perełki niszczą się i zanikają. W naszych rejonach jest podobnie z kościołami ewangelickimi lub katolickimi w zależności, który był wygodniejszy i ładniejszy. Tak się składało, że niemal w każdej wiosce lub mniejszym miasteczku były dwa kościoły o dwóch wyznaniach. U nas też zima trochę straszy, ale od jutra ma być przynajmniej kilka dni słonecznych i o przyzwoitych temperaturach. Pozdrawiam wiosennie i serdecznie.
Prześlij komentarz