piątek, 10 lipca 2015

Koper o poranku ...

Znowu korzystam z opcji "Zaplanowane" ... cóż za udogodnienie, ja na Pogórzu, a tu się samo publikuje :-)
Jednego dnia wyszłam wcześniej podlać pomidory w tunelu foliowym.
Szybciutko wracałam po aparat, bo na sąsiednich grządkach mały spektakl, a ulotne to chwile, bo słońce już, już wychylało się zza góry ...










A ten tutaj z tunelu foliowego, z kropelkami rosy tylko na końcówkach pierzastych liści ...


Koper już przetrzebiony, część zamrożona, część w słoiku, bo nawet ogórkom przyjemniej kisić się w słoju w takich okolicznościach przyrody ...


Nie, ogórki jeszcze nie moje.
Pozdrawiam, pa!


wtorek, 7 lipca 2015

Tygodnik pogórzański czyli o kotku, gąsiorku i trutniach ...

To i dla mnie była wielce pocieszająca wiadomość. Kotek spod dębu ma wreszcie dom, przyjął go pod swój dach mieszkaniec sąsiedniej wsi, a wiadomość przekazała mi dziewczyna, której mąż kotka złapał i zawiózł do przyjaznych ludzi. Przy okazji wynikła zabawna sytuacja, bo po drugiej stronie drogi jest cmentarz, a kotek często tam przebywał. Osoby, odwiedzające groby bliskich, również przynosiły mu jedzenie, a szczególnie jedna pani, która jakby częściej tam przebywała ... Niech pan zostawi tego kotka, on ma tu być, my go karmimy ... Ale proszę pani, ja go zawożę do domu, będzie miał dach nad głową ... Niech go pan nie rusza, on ma tu być ... kobieta była nieustępliwa, ale gość nie patrząc na nic, złapał kota i zawiózł do ludzi. I mnie spadł kamień z serca, kot ma dom, nie martwię się w czasie burzy, co też tam biedaka robi, i najważniejsze, że są dobrzy ludzie. Ci sami przygarnęli też pieska, którego znowu ktoś podrzucił we wsi, małego rudaska ... piesek zaprzyjaźnił się na razie tylko z kotami, bo wzięli ich dwa, a do ludzi bardzo nieufny ... widziałam ostatnio to osobliwe towarzystwo, łaziły po podwórzu, łasząc się do siebie, koty i psiak.


W zeszłym tygodniu często przebywałam w okolicy pasieki. Widziałam go raz, drugi, i następny ... siedział spokojnie na gałęzi, a potem nurkował w gęstwę wylatujących pszczół i wracał z kolejną w dziobie. Oho, szkodnik, łapie pszczoły. Ptak ładny, z grubą krechą przez oko, kubraczek w rozbielony brązik, już wcześniej widziałam go przez okno, jak siedział samotnie na gałęzi głogu ...

zdjęcie z netu
Poszperałam w książkach, tak, to dzierzba gąsiorek.
Ptak nieco okrutny w swych praktykach łowieckich ...jego nazwa rodzajowa po łacinie to rzeźnik ... oto co mówi o nim wikipedia ...
Zjada owady (najchętniej chrząszcze i pasikoniki), rzadziej małe kręgowce jak nornice, myszy oraz drobne ptaki, często pisklęta ptaków śpiewających oraz małe gady.
Swojej zdobyczy szuka na ziemi albo czatuje na nią. Uważany za bezwzględnego drapieżnika (mimo niepozornego wyglądu zewnętrznego). Mniejsze zdobycze zjada od razu, większą (owady, jaszczurki, gryzonie) lub nadwyżkę pokarmu nabija na cierń krzewu (najchętniej tarniny) lub drzewa albo na kolec od drutu kolczastego, podobnie jak inne dzierzby, np. srokosz. Dzięki temu łatwiej mu przytrzymać zdobycz (ma słabe nogi) i rozczłonkować ją dziobem. Niezjedzone od razu ofiary tworzą zarazem rodzaj zapasów na dni, w trakcie których nie upoluje dostatecznie dużo zdobyczy[8][15][13]
W porównaniu do swoich dość niewielkich rozmiarów chwyta zaskakująco duże zdobycze, które czasami mogą być niewiele mniejsze od gąsiorka – ptak potrafi upolować żabę.
Mąż od razu skontaktował się z doświadczonymi pszczelarzami ... zalecenia były niekorzystne dla ptaka ... zlikwidować ... i tak myślę sobie, może jest jakiś sposób, żeby go zniechęcić ... płyty cd wieszają, żeby błyskiem i ruchem odstraszyć np. zające. Ja nie poszłam tak daleko, zawiesiliśmy kolorowe wstążki, może ruch i kolor zrobią dobrą robotę ...


Zachodziłam potem wiele razy w pobliże, głos ptaka słyszałam w zaroślach, ale bał się zalatywać pod ule ... może gdzieś dalej będzie polował na pojedyncze pszczoły, w końcu to natura, ale może nie będzie czynić spustoszenia tuż przy wylotce z ula.
Nie wiem, czy słyszeliście, ale wśród pszczelarzy krąży niepisany przesąd, że nie wolno obcego wpuszczać na teren pasieki. Przy okazji prac drogowych kręcił się w pobliżu jeden pracownik, coś tam gadał z mężem, oglądał, podglądał ... przy ostatnim przeglądzie okazało się, że w jednym ulu nie ma matki, bo nie ma czerwiu w komórkach, a w drugim, tym ze złapanym rojem, jest tylko czerw tzw. garbaty. To znaczy, że z niego wyjdą tylko trutnie, czyli ul bez szans rozwoju. I znowu telefon do przyjaciela pszczelarza... trzeba wytrzepać z ula wszystkie pszczoły, komórki trutowe wyciąć i wyrzucić, a następnie podać nową, unasiennioną matkę w klateczce, a pszczoły powrócą, tylko, że bez matki trutowej, tej poprzedniej, bo ona już nie potrafi wrócić do ula.
Prześcieradło przygotowane i działamy ...



Z daleka robiłam zdjęcia, pszczoły brzęczały rozwścieczone, ale już wyczuły matkę, zaczęły krążyć przy niej ... ul spakowany na nowo, z nową matką w środku, po niedzieli zobaczy się, czy przyjęła się i zaczyna czerwić. A swoją drogą, trzeba mieć żelazne nerwy, żeby przebywać wśród tego brzęczącego roju ...
Nie, nie podejrzewam, że wizyta obcego na pasiece spowodowała te zdarzenia. Tak się po prostu dzieje, to natura, a człowiek chyba nie wszystko jeszcze poznał.
Ubiegły tydzień był znojny.
Budowaliśmy popołudniami, po segmencie, płot, czyli przymierzanie, przycinanie desek, przykręcanie do słupka.


 Rankiem mąż jechał do pracy, a ja zabierałam się za swoją czyli malowanie powyższych impregnatem ... mozolna to robota. Inaczej maluje się gładkie powierzchnie, a inaczej, czyli gorzej, "kudłate" deski, znaczy nieheblowane. Ale jakoś dałam radę, i oto mamy płot, ale jeszcze bez bramy ...


Zobaczylibyście minę Miśki, jak zapędziła się "lewą" ścieżką, żeby obszczekać traktor, a przed nią ściana ... co się nakombinowała, żeby wydostać się, ale nie dała rady ... brama załatwi resztę.
W starej gruszy futrzasta wyściółka, myślałam, że to może popielice tak sobie urządziły gniazdo, ale nie, już podglądnęłam, bo ptaki przylatują karmić młode ... to sikorki.


Popielice też są, a jakże! urządzają nocne harce na poddaszu.
Przy okazji kopania rowów na naszej drodze drogowcy wykopali takiż ozdobny kamyczek i położyli w barwinku na poboczu. Nazywają go tutaj wapieniakiem, a to chyba trawertyn ...



Przetoczymy go z górki pod bramę i będzie ozdobnikiem na wjeździe. Ciężki jest, przy moim szczęściu żeby tylko nie przetoczył się po mojej stopie:-)
Na kamyczkach podjazdu, kiedy są z lekka wilgotne po porannej rosie, przysiada mieniak ... ależ to piękny motyl ... trochę niepozorny przy złożonych skrzydłach, ale jak je rozłoży, zachwycająco mieni się fioletem, zależy jak pada światło ...




I skończył mi się tydzień, bo sobotę spędziłam na rajdzie, który już Wam opisałam w poprzednim poście.
Dziękuję za odwiedziny, pozdrawiam serdecznie wszystkich, wszystkiego dobrego, pa!


niedziela, 5 lipca 2015

Chaszczowanie w Górach Słonnych ...

Właściwie to do końca nie wiedziałam, czy uda mi się powędrować z grupą turystyczną. Kilka dni wcześniej ugryzła mnie osa, i to gdzie? w stopę! Kroiłam jakieś warzywa na tarasie, a ona, bezczelna weszła mi cichcem pod pasek klapka, jak ją docisnęłam, to zostawiła sporo jadu w skórze śródstopia, a potem, jakby nic, odfrunęła spokojnie. U mnie jad osy powoduje jeszcze większą opuchliznę niż od pszczoły, prawie czułam, jak stopa zwiększa swoją objętość:-) Na noc obłożyłam ją liśćmi babki, na dzień dzikiej hreczki, potem znowu babki i jakoś udało mi się wcisnąć nogę do buta.
Pogoda na sobotę zapowiadała się prześliczna, upalna i słoneczna, grzało już od rana. Zgarnęli mnie z przystanku, gdzieś pośrodku drogi, skąd dotarłam z chatki pogórzańskiej. Trasa wiodła kolejnym etapem czerwonego szlaku, z Zawadki, do Lisznej pod Sanokiem, przez grzbiet Gór Słonnych.


Po drodze przez Rakową weszliśmy jeszcze do greckokatolickiej cerkwi pw. Narodzenia NMP z 1850 roku. Na wzgórzu, w otoczeniu wiekowych drzew smutno spogląda na wieś , rozłożoną poniżej.


Cerkiew opuszczona i przez katolików, którym służyła do czasów, kiedy wybudowano nowy kościółek. Nawet trawy na placu niewykoszone, przez zmurszałą podwalinę dostają się tam zwierzęta, sowy zostawiają wyplujki, koty ślady na obrusach ołtarza, na podłodze szeleszczą zeszłoroczne liście ... wszędzie opuszczenie, prawie nikt tu nie zagląda. A ołtarz zdobią ikony malowane przez Zygmunta Bogdańskiego, znanego malarza cerkiewnego ...






Jakżesz mi tu pasują słowa piosenki o jesieni, Beskidzie, cerkiewkach ... "kowal w kuźni klepie biedę, czarci wydeptują trakt, w pustej cerkwi co niedzielę, rzewnie śpiewa wiatr, pobożny wiatr" ...



Ruszamy pod górę, widoki z lekka przymglone wzmagającym się upałem, przez eksponowaną łąkę, gdzie słaboty człowieka łapią, taki żar, Na szczęście po chwili zanurzamy się w zbawienny cień lasu ...

Właściwie to tak troszkę lekceważąco podeszłam do Gór Słonnych, a co tam! wdrapiemy się na grzbiet, a potem ścieżką szlaku pójdziemy sobie spokojnie aż do końca ... temperatura na pewno odrobinę niższa niż na łące, jednak działa ogromnie napotnie, koszulki ciemnieją od potu, czoła perlą krople, które ściekają za chwilę strugami, no i prawie bieszczadzkie "chaszczowanie" ... chyba źle to określiłam, bo w Bieszczadach nie da się już od dawna "chaszczować" na dziko, chyba, że poza parkiem ... wody, wody, wody ...


Z niemałym wysiłkiem osiągamy grań, roje brzęczących owadów obsiadają nas, w oddali ciemnieje pasmo Chwaniowa ...


... a my rozświetlonym lasem bukowym wędrujemy, wędrujemy, wędrujemy ... zatrzymujemy się płyny uzupełnić, i jakieś kalorie ... ponad trzydziestostopniowy upał daje się mocno we znaki


Wreszcie widać jakieś dachy zabudowań i szlak wyprowadza nas na drogę ... czeka na nas autobus i ... co za niespodzianka! każdy dostaje po schłodzonej puszce niebiańskiej ambrozji ... a nam już zaczynało brakować wody, spieczeni, zmęczeni, z otartymi stopami, bolącymi kolanami ...



Niech Bozia w dzieciach wynagrodzi, Dobra Kobieto!!!!!
Już po drodze chcemy zabrać na podwózkę jakiegoś młodego człowieka, który drałuje asfaltem, jednak angielskojęzyczny Niemiec wcale nie chce z nami jechać, on CHCE iść:-) ...
Zatrzymujemy się jeszcze przy bunkrze linii Mołotowa, których tutaj pełno w nadsańskiej krainie ...


Imponujące mury, kruszec betonowy ze skałek Wołynia i Podola ... z tyłu ruina, wysadzony w powietrze ...


Jeszcze tylko ruiny zamku Sobień, na wzgórze znowu trzeba odrobinę wspiąć się, ale warto dla tych widoków ... nie będę opisywać historii, bo to można sobie znaleźć w necie ...




Ruszamy dalej, drogi nasze wiodą na lotnisko w Bezmiechowej, wysoko pod niebo, skąd startują szybowce, paralotnie, a otwierające się widoki na poszczególne pasma bieszczadzkie przyprawiają o drżenie serca z zachwytu ...



O, jejku! dali nam jeszcze jeść na tym lotnisku, pozwolili pośpiewać do późna przy gitarach ... i popłynęły Bieszczadzkie anioły, i piosenki o górach i butach rajdowych, i dumki łemkowskie, i ludowości z podtekstem, i słowackie o Katerinie ...


...  zobaczyłam takie zwierzątko, na początku myślałam, że to piesek, póki nie zobaczyłam dzioba ... ponoć mają tam różne ptaki, znaczy hodują je, przyniesione skądeś ... obraca to-to głowę dookoła, wpatruje się w człowieka mądrymi oczyskami ...



Jeszcze wspólne zdjęcie na tle bezkresu, takie rozległości krajobrazowe budzą w sercu jakąś tęsknicę ...


Chyba już czas wracać do domu ... jak to śpiewał kiedyś Rudi Schubert, pakujemy się zatem do pojazdu i w różowościach zachodu, w nadchodzącej nocy wracamy do naszych domów, późno, prawie przed północkiem.


Co robicie w tak piękną, letnią niedzielę? moczycie stópki w zimnej wodzie?
Ja dziś domowo, upiekłam bułeczki drożdżowe z różą, które cieplutkie jeszcze konsumuję, tak przy okazji pisania tego posta ... obok, w chłodku, śpi Jaśko ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowo, zdrowia życzę, pa!