poniedziałek, 20 lutego 2017

Płyń, zimo, do morza ... na Roztoczu Środkowym ...

Bywa nazywana Królową Roztocza ... rzeka Tanew.
Znana jest przede wszystkim z "szumów", progów skalnych, po których bystro płynąca woda spada wodospadami i szumi. Ach, jak teraz szumi ... bo na Roztoczu śniegu jeszcze mnóstwo, topniejąca pokrywa śniegowa zasila obficie rzekę. W drodze w okolice Zwierzyńca nie omieszkaliśmy wejść na szlak Szumów, bo zawsze z chęcią tu wracamy, obojętnie o jakiej porze roku.






Tanew była rzeką graniczną pomiędzy zaborami, austriackim i rosyjskim, na przydrożnym parkingu znajduje się stosowna tablica, a po obu stronach mostu pojawiły się budki strażnicze.


Ponieważ granica była pilnie strzeżona, a chętnych do jej przekraczania dużo, wiele osób pokonywało ją przy ogromnej pomocy leśników, bo tylko oni mogli w miarę swobodnie poruszać się po terenie. Przebranych w mundury uciekinierów przeprowadzano przez rzekę, w ten sposób przekroczył ją przyszły naczelnik młodego państwa Józef Piłsudski.
W ten weekend pogoda skiepściła się, wyjeżdżaliśmy z domu ze słońcem, a na Roztoczu przywitał nas deszcz. No cóż, pod nogami lodowe lustro ... wytrawni turyści mieli raczki na buty, a ja ... wędrowałam poboczem, po rozmiękłym śniegu, gdzie trochę trzymało mnie za buty:-) ...a i nie raz hołubca wycięłam, z ledwością utrzymując się w pionie ... masakra:-)
zdjęcia Remi z npm


Wędrowaliśmy sosnowymi lasami, potem bukowymi do Florianki, głaskaliśmy konie po aksamitnych chrapach ...


... ech, jak tu musi byś wiosną, kiedy kwitną stare jabłonie ... albo latem, gdy pachnie macierzanką, żywicznym igliwiem ... Mgła niemiłosiernie przysłaniała widoki, a i tak wyobraźnia pracowała ... z mgły wyłaniały się jak zjawy efekty twórczości plenerowej artystów z Lublina ...





Potem kroki nasze skierowaliśmy rowerową drogą nad stawy Echo, ciche i nieruchome pod pokrywą lodową ... nawierzchnia wcale się nie poprawiła, szklisty lód nie pozwalał na zagapienie się, cały czas trzeba było mieć się na baczności ...


Jesteśmy już w obrębie Zwierzyńca, przed nami jeszcze wdrapanie się na Bukową Górę ... ściemnia się, niby nie jest bardzo późno, ale szlak wiedzie przez wysoki las, mgła robi swoje, ale dobrze, że nie pada ... ogromne granitowe kamienie ... prawie jak Stonehenge:-)


Przed nami najprawdziwsza górska wspinaczka ... krótko, bo krótko, ale zawsze:-)


Na samej górze potężne buki, powalone olbrzymy leżą nie niepokojone przez nikogo, wszak to rezerwat ścisły ... tylko dziki nie robią sobie nic z zakazów, wszystko wokół zbuchtowane, śnieg zmieszany z liśćmi, pewnie szukały bukwi ...


Na samym wyjściu z lasu otworzyła się panorama, poniżej wieś Sochy, w której mamy bazę, szkoda, że prawie nic nie widać... już sobie obiecuję, że musimy tu wrócić, kiedy nie będzie mgły, może wczesną wiosną, kiedy runo zakwitnie ...
Wieczorem posiady gawędziarskie, śpiewy przy gitarze ... ho, ho! długo w noc, prawie świt następnego dnia nas przeganiał.
Na powrocie jeszcze zatrzymaliśmy się na "Czartowym Polu" w Hamerni, z nami kilkoro znajomych ... malowniczy Sopot wije się w głębokiej dolinie, ruiny papierni ... a wszystko jeszcze uśpione pod śniegiem, choć w powietrzu unosi się już cieplejsze tchnienie ...




Jak dla mnie, to swoisty fenomen ... ludzie znający się z forum, tylko z nicka, spotykają się w realu ...
jadą z różnych stron, czasami setki kilometrów. Takie to było spotkanie, w którym uczestniczyliśmy ... dobrze spędzony czas:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


Taki widok przywitał nas pod domem na podwórku ... nieopatrznie zostawiłam na ławce poduszkę-biedronkę, która jeździła zawsze w "czołgu" ... Mimi z tęsknoty wytrybowała ją doszczętnie:-)

środa, 15 lutego 2017

Kto lubi zimę? ...

Mamy takiego małego krasnoludka.
Sanki, śnieżki, wywrotki w śniegu, nawet kopanie łopatką ... a bałwan Edgar najpierw przystrajał ogród, a teraz przewrócony, spełnia rolę wyścigówki:-)




Całkiem znośna górka za sadem, można pośmigać z góry z wielką radością ...




Psy mają także radochę, najbardziej chyba Mimi, dobrali się z Jaśkiem jak w korcu maku. Razem tworzą małe tornado. Na powyższych zdjęciach widać wysoko ciemną sylwetkę Amika, cały czas usiłuje wyciągnąć za sobą Mimę na "wielką ucieczkę" ... ale Mimi jakby się uspokoiła, nie oddala się za bardzo od domu, wraca pierwsza sama po krótkim czasie, a Amik tez rezygnuje z dłuższych wypadów. Myślicie, że przyszło uspokojenie i zmądrzenie na psy, czy też może to tylko taki zimowo-mrozowy zastój:-)



A co po sankach? może by się tak na Kopystańkę wybrać?


Zima nie odpuszcza, w nocy mrozi, a w dzień tylko słońce daje złudne odczucie ciepła.
Noce rozgwieżdżone, z księżycem w pełni, pozwalały na długie siedzenie przy oknie, przy zgaszonym świetle i obserwowanie zwierząt na białych przestrzeniach. A to zając przykuśtykał do jabłoniowych gałązek, a to lis przemknął za krzakami ... wszystko jak na dłoni, bo nawet cień chatko wyraźny na śniegu, jakby ktoś latarnię zaświecił. Niestety, nie umiałam zrobić ładnego zdjęcia takim czarodziejskim, nocnym widokom ... co najwyżej zachodom słońca, zwiastującym następny mroźny dzień.





"Zapotoczne" łąki czarno-białe, tylko niebo rozpłomienione, rozognione ... aż wierzyć się nie chce, że prawdziwe. Słońce zachodzi teraz naprzeciwko naszego okna, już dawno rozpoczęło wędrówkę w kierunku Kopystańki, a to znaczy tylko jedno ... już niedługo wiosna, a my nawet nart nie wyjęliśmy ze schowka, czy aby zdążymy:-)
W zeszłym tygodniu zrobiłam wędzenie ... ciężko było przy mroźnym wschodnim wietrze z utrzymaniem temperatury ...


Zdaje się, że kiełbaska lekko niedopieczona ...zaradzimy temu:-)


Mam w swoich zasobach także szynkowar, który pozwala przygotować tak jakby konserwę, wyrób bez wędzenia ... zamarynowane mięso w niedużych kawałkach wkłada się do puszki z dociskiem i gotuje na wolnym ogniu, i wychodzi takie coś ...


Na koniec jeszcze Kopystańka w mroźnej szacie, z drzewami pobielonymi, oszronionymi, ale tylko na samym szczycie ... tam musi być ładnie, trzeba by sprawdzić:-)



Wczoraj przeżyliśmy mały horror w domu.
Wpadła Mima z podwórza cała we krwi, matko kochana, co się stało, dopiero przecież męża witała przy samochodzie ... krew dosłownie leje się wszędzie, schlapana kuchnia, pokój, fotele, kanapa ... mąż przytrzymał ją delikatnie, a ja usiłowałam zobaczyć, co to. Okazało się, że w krzakach drasnęła sobie ucho w samą końcówkę i trafiło na naczynko krwionośne. Dopiero zimny okład wstrzymał krwawienie, potem ja w emocjach wycierałam ją z krwi, syn zmywał z podłogi ślady jak po krwawej jatce, no a potem jeszcze trzeba było plamy wywabić z mebli.
Co za przeżycie, bardzo stresujące, dobrze, że obyło się bez weta, a dziś został tylko niewielki strupek ...  Mimi ma uszy długie, mięsiste, dobrze ukrwione, bo przecież zamarzłyby jej na mrozie, że też akuratnie tak jej się przydarzyło, i na szczęście byliśmy w domu:-)
Dziś sieję paprykę, tylko czereśniową i kilka cayenne, z pomidorami jeszcze odrobinę poczekam.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


To ślad ptasich skrzydełek w śnieżnym puchu.
Coś tam sobie ptaszki poddziobują, nóżki głęboko w śniegu, nie ma możliwości odbicia od twardego podłoża, więc pomagają sobie skrzydełkami. Całe podwórze mam w takich "anielskich" śladach.

niedziela, 5 lutego 2017

Hura! Kanion Rybotycki zdobyty zimą ...

Właściwie to "hura!' należałoby odnieść li tylko do przeprawy przez Wiar po tej kładce ...


Przecież tydzień temu zrezygnowałam.
Tym razem mąż poszedł na oględziny tego okropnego zejścia na drugim brzegu, i okazało się, że ten patyk, włożony w betonowy otwór pełni rolę oparcia dla stopy, a podstawiony pieniek pozwala całkiem gładko zeskoczyć z betonowego postumentu.
Ponieważ przyszła odwilż, każdy ślad na śniegu napełniał się od razu wodą, woda w Wiarze przybrała mocno, wylewając się aż na lód, a ja kolejny raz wędrując po chybotliwych deskach kładki powtarzałam sobie ... tylko nie patrz w wodę, tylko nie patrz w wodę ... Wyobraźnia podpowiadała obrazy żywcem przeniesione z filmów o Indiana Jonsie, gdzie mosty zawieszone były na zrywających się linach, spróchniałe deski wypadały, a główny bohater dyndał nad przepaścią. ... Śmiał się ze mnie mąż, że tu wody to chyba tylko do pasa, głębiej nie ma ... a ja na to, że i w takiej bym się utopiła w panice, albo i nawet w takiej po kolana:-)
Przeszliśmy kawałek w rozmokłym śniegu, a potem już głuchy odgłos pod nogami mówił, że idziemy po skorupie lodowej ... przed nami otworzył się widok na zamarznięty wodospad ...





Ze skalnej gardzieli spływają zamarznięte masy lodu, tworząc widok niesamowity, w ciszy słychać, jak pod spodem tej masy lodu szemrze cicho płynąca woda. Nad głową niebo widoczne jak ze studni, trzeba dobrze zadzierać głowę, żeby popatrzeć na drzewa od strony korzeni ...


Ilekroć tu jestem, nie umiem zrobić ładnego zdjęcia, te strome ściany z fliszu karpackiego, płynąca z wysokości woda ... i z góry źle, i z dołu nie najlepiej.
W rozpadlinach zieleni się zanokcica skalna, wiszą jakieś korzenie, być może tych drzew, które rosną nad nami ... tajemniczo, urokliwie, trochę niesamowicie ...


Ktoś był tu w grudniu, było o wiele ładniej, bez śniegu, lód przeźroczysty i nie tak dużo ... przed nami jeszcze taki grudzień, dobrze, że zdążyliśmy przed roztopami.  U stóp Skały Machunika ślad po ognisku, i patyki do pieczenia kiełbasek wbite w śnieg. może komuś jeszcze przydadzą się ...


... piknik, w tym miejscu chyba nie ma sobie równych, prawie jak "pod wiszącą skałą", i na lodowcu:-)


Rankiem słychać już  ptasie trele, chyba zaczynają się godowe zaloty, na wytopiskach śniegowych żerują stada kwiczołów, a grubodzioby zmieniają kolor dziobów na perłowoszary, no i jeszcze jery ... co niektóre osobniki mają już ciemniejsze piórka, takie rdzawo-brązowe, jak kakao:-) Śnieg poprzecierany, mgła, a w nocy budzi deszcz, bębniący o blaszany dach ...
Dziś na szczytach wzniesień mgła zamieniała się w szklane igiełki ... w dolinach lał deszcz ...




... a w domu przywitała mnie na oknie moja amarylka ... zakwitła pod moją nieobecność.


To wdzięczna roślina, odporna na zaniedbania. Ostatnio oberwałam z niektórych cebul wszystkie wyschłe liście, do ostatniego, a one i tak wystrzeliły pąkiem kwiatowym, i jeszcze wiele czeka na rozkwitnięcie. Przed laty dostałam od siostry jedną roślinę, dochowałam się całego parapetu, w doniczkach pewnie już czekają następne mniejsze cebulki, znowu do rozsadzenia.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!