środa, 10 czerwca 2015

Z radosnym gwizdem przez Pogórze Dynowskie ...

Zapakowaliśmy się do maleńkich wagoników dojazdowej kolejki wąskotorowej "Pogórzanin".
Oczywiście wybraliśmy te odkryte, bo pogoda dopisała, a nawet z lekka przedobrzyła, bo tak było gorąco. Wąskotorówka, Dynówka, jak ją niektórzy zwali, została zbudowana na potrzeby cukrowni w Przeworsku, której właścicielem był książę Andrzej Lubomirski.
Jej budowę zapoczątkowali właściciele ziemscy Roman Scypior z Łopuszki Wielkiej i Skrzyński z Bachórza. Trasa liczy sobie ponad 46 km, a pokonuje się ją w prawie 3 godziny, atrakcją jest tunel w Szklarach, długi na 602 m. Miał on być tak zbudowany, żeby można go było z łatwością wysadzić w powietrze w razie potrzeby, a ponieważ takowej nie było, możemy się cieszyć tą ciekawostką. To najdłuższy w Europie tunel w kolejnictwie wąskotorowym, na zimę jest zamykany drewnianymi wrotami. Wąskie tory meandrują w dolinie Mleczki, toczą się żwawo wagoniki po żelaznych mostach, dudnią po przepustach, czasem zakręty są tak ostre, jakby omijały czyjeś pola, może rzeczywiście nie wszyscy właściciele życzyli sobie takiego buchającego dymem potwora na swoich polach.
Stacja początkowa to Przeworsk Wąski, gdzie znajduje się również zabytkowa lokomotywa ...



Kolejka przez długi czas była łącznikiem ze światem. Pani Józefa, przewodnik po tamtejszych terenach wspominała, że kiedy chodziła do szkoły w Gorlicach, wstawała o 3 rano, szła na kolejkę, do Przeworska, potem przesiadka do Rzeszowa. Stamtąd również wąskotorówką w kierunku na Jasło i Gorlice, tak, że podróż kończyła późnym wieczorem.


Pora na takie turystyczne wyjazdy jedyna. Dzień długi, ciepło, można wycieczkę przedłużyć, wybierając się na szlaki turystyczne. Kilka lat temu jako grupa turystyczna skorzystaliśmy właśnie z takiej okazji, wracając do naszego miasta zielonym szlakiem. Zeszło nam dwa dni, bo to był rajd świętojański, po drodze atrakcje, wicie wianków, konkursy, nocleg pod namiotami, a gardła ześpiewaliśmy do białego rana.
Mąż jeździł kolejką, kiedy jeszcze regularnie kursowała, zresztą jego grupa stąd przedsiębrała różne wyprawy rajdowe, z noclegami w stodołach, czy w namiocie u gospodarza na podwórku. Wspominał, że na podobnym zakręcie, kiedy lokomotywa rzuciła czarnym, tłustym dymem węglowym, wszyscy byli usmoleni na twarzy ...


Teraz kwitły pokrzywy, trawy, w powietrzu unosił się puch topolowy ... nie wiedziałam, że tyle ludzi ma alergię na te pyłki ...  zaczerwienione, spuchnięte oczy, kapiące nosy, duszności, poszukiwania wapna, zyrtecu, cokolwiek, żeby tylko złagodziło objawy.
Powoli zaczął zmieniać się krajobraz, płaskie pola zastąpiły spore wyniesienia Pogórza Dynowskiego, powoli zanurzaliśmy się w zielone ostępy  ... Oczywiście, oprócz naszej sporej grupy jechali też kolejką inni wycieczkowicze ... samochody podążały w ślad za kolejką, żeby odebrać swoich na końcowej stacji, ale trzeba przecież zrobić jeszcze ujęcia dla potomnych ...


O! ten pan z krakowską rejestracją niezmordowanie towarzyszył nam do końca, na każdym przejeździe, minutowej przerwie na stacyjkach był i filmował ...


Ludzie machali nam przyjaźnie, kiedy dzielnie parliśmy do przodu, a wesoły gwizd lokomotywy ostrzegał, gdy zbliżaliśmy się do krzyżówki z drogą. I już Szklary, osławiony tunel ... od razu zmiana temperatury ... światła zostały wygaszone na chwilę dla spotęgowania wrażenia, potem odbijały się w oślizgłych wilgocią, kamiennych ścianach ... sporą chwilę trwał ten przejazd ...i już wynurzamy się na oślepiające światło ... kilkanaście minut przerwy w podróży. Zbliżamy się do tunelu, wychodzi z niego jakiś opar, ciągnie po nogach chłodem, a w oddali jaśnieje światełko ... to jego początek ...


Jeszcze tylko kawałek i już jesteśmy w Bachórzu. Rzut okiem na stare wagoniki, "Pod Semaforem" mnóstwo ludzi, zapachy z kuchni ... nie powiem, pora południowa, to i nam trochę burczy w brzuchu.


Ale jadło mamy zabezpieczone. Przemieszczamy się do Słonnego, ośrodka wypoczynkowego nad Sanem, gdzie zaspokajamy pragnienie i głód. Zanim tam dotrzemy, trzeba pokonać wisząca kładkę nad Sanem, buja nią jak licho, a jeszcze jak specjalnie huśtają :-)


Zieloności jak w dżungli ... niby czerwiec, długi weekend, a wypoczywających jakby niewiele ... jadą ludziska w modne miejsca, tłumne, gwarne i drogie, a tutaj tak przyjemnie ... można kajakiem spłynąć, wejść na ścieżki przyrodnicze, pooglądać osobliwości ... o! chociażby jak tutaj, w pobliskim Dubiecku ...


Prywatne muzeum w domu, prawie wszystkie znaleziska wydłubane, odnalezione, wystukane młoteczkiem przez pana Roberta Szybiaka, pasjonata niezwyczajnego, oddanego i niezwykle sympatycznego ...








A tu niespodzianka! już się kiedyś spotkałam z opisem tego okazu http://napogorzu.blogspot.com/2011/12/nowy-gatunek-ptaka-na-pogorzu.html :-)


Cieszy tym bardziej, że skamielina odnaleziona na Pogórzu Przemyskim, niedaleko nas, kiedy runęła skarpa, podmyta przez wysokie wody Jamninki. Długo można oglądać kolejne eksponaty, jest ich dużo, niektóre posegregowane i schowane w szufladach, nie ma miejsca, żeby je wystawićć ... wstęp do muzeum za dobrowolny datek, składany do oryginalnej, XVIII-wiecznej skarbony ... ależ mi się spodobała ...


Przy domu uwagę moją zwróciły oryginalne bonsai, z naszych rodzimych drzewek, już nie miałam czasu o nie zapytać, ale myślę, że kiedyś jeszcze będzie okazja ...



Szybko pakujemy się i znowu "Pod Semafor", tam czeka na nas przewodnik, pani Józefa, która jest chodzącą encyklopedią tych terenów, żywą historią, jej barwne opowieści nie mają sobie równych, tym bardziej, że tu żyli jej rodzice, ona sama również. Nasze kroki kierujemy do końcowej stacji Dynów, gdzie stoi "niczyja" lokomotywa, niszczejąca, rozgrabiana, dewastowana ... szkoda! Pewnie remont sporo by kosztował, to może jakieś muzeum weźmie ...


Potem ruszamy do Dąbrówki Starzeńskiej, Tutaj, wśród ruin, grabowych alei, w cieniu stareńkich lip snują się opowieści nie z tego świata ...


I ja też postaram się przekazać Wam co-nieco, ale to już temat na następny wpis.
Jestem świeżo po lekturze wspomnień z Kijowszczyzny Marii Dunin-Kozickiej "Burza od wschodu", tym chętniej chłonęłam wszelkie ciekawostki historii nie najnowszej.
Spoglądaliśmy z różnych wysokości w stronę sąsiedniego, naszego Pogórza, ale niestety, nigdzie nie było widać Kopystańki ... Maryś, znaczy my daleko od domu, kiedy nigdzie Kopystańki nie widać! - zaśmiał się mąż i wróciliśmy do domu nieludzko zmęczeni, ale czym? wszędzie nas podwieźli, wędrówek pieszych nie było, może dlatego?
A tymczasem na Pogórzu zmiany na lepsze, "zrobił się" solidny wjazd na obejście, wysypany kamieniem ... już nie będziemy wiosną tonąć w błocie, taką mam nadzieję ...


Za jakiś czas wszystko zarośnie na zielono i ani śladu nie będzie, że to kamyczek, a robotę zrobi.
Pewnie dziś już koło nas czarno od asfaltu, ja się "udomawiam" trochę, mąż doglądnie tam spraw, kota nakarmi, jak ma przykazane.
Ostatnio ruszyliśmy na wycinkę kołków do palikowania pomidorów, przy okazji robót drogowych wycięto potężne krzaki leszczyn, które leżą bezużytecznie na poboczu. To i z nich przycinaliśmy.
Potem pół wieczoru ostrzyłam kołki jak ołówki, albo jak na wampira ... ładnie teraz prezentują się, wszystkie jednakowej długości ... po przeliczeniu potrzebnej ilości za głowę złapałam się, ile też tych sadzonek ja tu upchałam:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!




sobota, 6 czerwca 2015

Czy mogę jeszcze o pszczołach ????? ....

Mogę? To zaczynam.
Melduję, że zakończyłam wreszcie dziś koszenie całego sadu, zostały co prawda nieduże "mijanki", a to tylko dlatego, że w pobliżu pasieki. Tam pójdzie mąż, ubrany w te swoje woalki przy kapeluszu:-)
Z kolei praca na grządkach wiązała się z pewnymi emocjami.
Spokojnie wyrywam sobie zielsko, wyszukuję wśród chwastów świeżo wzeszłe ogórki, i nagle dochodzi mnie złowrogie i trochę za głośne buczenie. Nad pasieką, między starym orzechem a jabłonią, unosi się ruchomy słup z pszczół ... nie jest dobrze, a droga ucieczki jakby odcięta. W niemałym strachu schowałam się do tunelu foliowego, pozamykałam drzwi, wystawiłam jedno oko i patrzę, co będzie dalej się działo ... ale ileż można wytrzymać w takim upale?
Uchyliłam lekko drzwi i dalej obserwuję ... pszczoły "słupkują", nie oddalają się z tamtego miejsca, może uda mi się przemknąć do chatki. Narzuciłam na siebie obszerną, białą koszulę, którą mam przy pracach w rejonach pszczelich /mąż mówi, że najlepsze białe rzeczy, bo ciemne pszczoły odbierają jako zagrożenie/ i biegiem skrajem krzaków do chatki. Uff! udało się!
Ale niepokoi mnie, dokąd one polecą ... z lornetką w ręce obserwowałam je z bezpiecznej odległości, a pszczółki usiadły z powrotem na ulu ...


Orzekliśmy z mężem, że pewnie matka nie mogła wydostać się z nimi z ula, one poczekały, poczekały i wróciły z powrotem do domu.
Z kolei wczoraj, kosząc w pobliżu, znowu zaobserwowałam jakiś wzmożony ruch, tym razem z innego ula ... te z kolei usiadły w pobliżu na małej śliwce i czekały grzecznie ...


Mąż akuratnie wrócił z pracy i cóż, trzeba było zebrać rój i włożyć do ula ... ale jak się zabrać do tego, kiedy to pierwszy raz? Telefon do zaprzyjaźnionego pszczelarza pomógł bardzo ... przygotowałam koszyk na drewno, wyścielony prześcieradłem, mąż zabrał obowiązkowo spryskiwacz z wodą i udało się. Mokre pszczoły strząsnął do kosza, tylko w emocjach pomylił ule ... zamiast do wcześniej przygotowanego, włożył je do innego, i trzeba było ul przezbrajać. Dziś pszczółki już zaopatrzone w jedzenie, żeby matka zaczęła czerwić, ładnie pracują i tak, ni z gruszki, ni z pietruszki, mamy następną rodzinę pszczelą i zagospodarowany następny ul.
Kilka razy udało mi się przemycić tutaj takie zdjęcie ...


Dziś już trawa wykoszona, a dzika czereśnia daje miły cień.
- Maryś, tu będzie nasza emerycka ławeczka. -
Tak ... jak będziemy na emeryturze, będziemy tu latem siedzieć i patrzeć w dolinę, bo zimą mamy do tego "widokowe " okno ... ale latem jest zupełnie inaczej ...




Widzicie te łany szałwii łąkowej? u sąsiada szaleje, a u nas nie ma ani jednej ... już przymierzam się do zebrania nasion, a nawet wykopania jednego krzaczka i przeniesienia do nas.
 Na łąkach po raz pierwszy zobaczyłam derkacza, śmignął mi prawie spod nóg ... od razu patrzyłam pod nogi, żeby przypadkiem na gniazdo nie nadepnąć, a przy okazji wypatrzyłam kwitnące już podkolany, następne rodzime storczyki ... jak pachną ...


Derkacze słychać zewsząd, jeden nawet niedaleko za chatką nawoływał, także na łące za drogą.
Różane żniwa trwają nadal, zbieram pieczołowicie płatki, składam do torebki i do lodówki, żeby nie zwiędły ...


... a kiedy zbierze się ich sporo, ucieram i do słoiczków.
Teraz uzbieram trochę płatków i zasypię cukrem w całości, tak samo płatki jaśminu ... będą czekać do momentu, kiedy zakwitną lipy ... zmieszam potem wszystkie kwiaty, zaleję destylatem i po jakimś czasie powstanie najpyszniejsza pod słońcem "nastojanka", na zimowe chłody.
Wielką radość sprawiają proste posiłki, przygotowane z pierwszych warzyw działkowych. Zamówiłam sobie także u sąsiadki mleko, zebrałam z wierzchu śmietankę, a z reszty powstał twaróg. Oczywiście mały dzbanek kwaśnego mleka stoi w lodówce, ostatnio były młode ziemniaki z koperkiem i do tego kubek tegoż mleka ... smaki domu rodzinnego.
 Z następnych 10 litrów zrobiłam bunc ... nic więcej nie potrzeba.


Co robimy w sobotni wieczór w domu?
Czekamy na jutro, bo jutro jedziemy na wycieczkę kolejką wąskotorową "Pogórzanin" do Dynowa.
Kiedyś jechałam nią, na rajd "wiankowy" ... miłe wspomnienia.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, za pozostawione ciepłe słowa, wszystkiego dobrego, pa!


poniedziałek, 1 czerwca 2015

Sianokoszenie, dzięcioły, psy i koty ...

Deszczowe dni bardzo dobrze wpłynęły na wzrost trawy w obejściu, a także zielska na grządkach.
W sobotę ugryzłam odrobinę zielonego szaleństwa, z lekka przytłumionego przez zadeptanie budowlane, ale im dalej w głąb sadu, tym trawa sięga wyżej, a na dokładkę wyłożyło ją w niektórych miejscach ...


Czeka mnie więc jeszcze wiele kolebania z kosą, siódme poty na grzbiecie, i dobrze, że jeszcze nie atakują gzy. Zamiast gzów mamy meszki, niemiłosiernie tnące wieczorami, a także przed burzą.


Plackowate łysiny po pracy koparki, wyrównane przez nas grabkami i obsiane, już zielenieją młodziutką trawą, myślę, że do jesieni wyrówna się wszystko. Za nimi już tylko jednolity las traw ... nawet nie myślę o żadnych siłowniach, fitnessach czy nawet kijkach nordic, praca w obejściu zapewnia zróżnicowany wysiłek i ruch. Przy okazji koszenia trawy przy mojej "plantacji" storczykowej przyuważyłam i tutaj inne okazy, pewnie to jakaś odmiana listerii ... jak dobrze wiedzieć, a przede wszystkim nauczyć się od znawców tematu:-) ... to mnie cieszy, że wracają na swoje miejsca odmiany, wyrugowane przed laty na długo, przez istniejące tu gospodarstwa ...


Oprócz prac cięższych przyszedł czas na branie pierwszego miodu ... byłam również pomocna przy odsklepianiu plastrów miodowych, "poszytych" przez pszczoły ... czyli trzeba było uwolnić miód, zamknięty w komórce ... specjalnym dużym "widelcem", jeszcze mężowego dziadka z Horyńca, oddzielałam woskowe zamknięcia ...


Na widelcu zostawało wiele słodkości, więc nie darowałam, odsysałam z wielką przyjemnością z wosku miód ... tak, to smak dzieciństwa, kiedy stary Bartunio dawał nam, dzieciom, po kawałku plastra z miodem ... smak wosku i miodu ...
Nie wyobrażacie sobie, jak ciężki jest plaster, wypełniony miodem, a jak leciutki po odwirowaniu ... słodki strumień spływał kranikiem do wiadra, a potem, z niego, innym kranikiem prosto do słoików ...


Kwintesencja pierwszych, wiosennych pożytków pszczelich, tysięcy mniszków, miodunek, rozkwitłych głogów, sadów owocowych ... miliony pszczelich oblotów, niewyobrażalna, gigantyczna praca ... oprócz miodu podbieramy im także pyłek ...


... jak kasza jaglana, o różnym odcieniu ... kulki pomarańczowe, żółte, jaśniejsze, ciemniejsze, w zależności od rodzaju kwiatów ... Nie rozsypuje się to na żółtą mączkę, jak należałoby oczekiwać, ale tworzy odrębne kuleczki, bo one są w otoczce ... trzeba je mielić, żeby dostać się do środka, wykorzystać do różnych celów, a przede wszystkim na dokarmianie pszczół. Z pyłku robi się tzw. "ciasto", wykłada do uli, kiedy w przyrodzie nie ma już nic do przyniesienia, a zwłaszcza na wczesną wiosnę i jesień. Pszczoły co i raz znajdują sobie nowe źródło pożytku, teraz kwitnie dławisz na słupie elektrycznym, jeden wielki brzęk ...


... a także w lesie, przy drodze kruszyna ... maleńkie kwiatuszki, gdzie-niegdzie błyszczy na listkach spadź, tam pszczoły też żerują ... czekamy na lipę, która lada dzień zakwitnie ...


Przyniosłam sporo suchych gałązek z obciętych drzew przy drodze, żeby wesprzeć na nich zielony groszek, mam tez wysiany szczesciotygodniowy, który nie potrzebuje podpór ... rośnie w wielkiej obfitości koper, który wysiał się zeszłego lata, a także ... hm! kolendra ... pewnie chce mnie zmusić do polubienia jej.
Wysadzoną na grządki paprykę przykryłam włókniną, jeszcze przed deszczami, tak samo wysiane ogórki, które już sporo temu zdążyły wzejść ... pod przykryciem zielsko też ma się znakomicie. Rozsada aksamitek znalazła się między pomidorami, ponoć lubią swoje towarzystwo, za jakiś czas będzie tu i kolorowo, od nich i nagietek. ładnie idzie winorośl, ma sporo nawiązanych kwiatostanów ...


Nie myślcie, że tylko praca i praca, są chwile na wyjścia łąkowe ... takiej ilości kwiatów nie zobaczymy o innej porze ... psy szczęśliwe, pszczoły szczęśliwe ...




... a i widoki wokół bardzo kolorowe.



... fioletowe dzwonki, żółte jaskry, puchate kwiatostany babki, no i zachwycająca szałwia łąkowa ...





A co z tym dzięciołem?
Ano przylatuje co rano do psich misek i wynosi karmę do lasu, pewnie karmi młode, a jak denerwuje się, kiedy nic nie ma, trzeba dbać o to, żeby nie było pusto ... najlepiej mu odpowiada gotowany ryż lub kasza , i wcale nas się nie boi, ani nawet psów... miski jeszcze z drugiego względu powinny być pełne ... przychodzi Paździoch, wiejski kundelek, i też tęsknym wzrokiem zagląda do nich ... bardzo przyzwyczaił się do nas, kiedyś zmykał, kiedy człowiek tylko spojrzał do niego, a teraz potrafi przyjść do ręki, jeszcze skulony i z podwiniętym ogonem, ale da się pogłaskać ...
Jeszcze jedna miska musi być napełniona ... kotek nadal czeka na czyjeś dobre serce, przynajmniej nie głodny.
Kwitnie róża cukrowa, zbieram jej płatki i ucieram z cukrem i kwaskiem cytrynowym na surowo, do pączków, a także drożdżowych bułeczek ... z cukrem, bo konserwuje, z kwaskiem dla zachowania koloru ... bułeczki piekę, wykorzystując patent Baby ze wsi, w papilotkach papierowych na muffiny ...


Bułeczki zachowują formę, nie rozlewają się po blaszce, zgrabne i rumiane ... pyszne!
A z zeszłorocznych jeszcze jabłek, jakim udało się przetrwać, pachnąca cynamonem szarlotka, z dużą pianą bezową, a jakże! ...


Droga nam obeschła z błot, może w tym tygodniu położą asfalt, bo dojazd dla maszyn drogowych dogodny, i też nie chcielibyśmy patrzeć z niepokojem w niebo i słuchać prognoz.
To była spora dawka gospodarskich wieści, mieliście cierpliwość dotrwać do końca?
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, do miłego! bo ja już w blokach startowych, prawie spakowana i wyjeżdżam do chatki, pa!



A to pierwsze grzyby, zebrane w lasach radawskich, którymi zostałam obdarowana. Borowiki ceglastopore w porządku, ale ten borowik szlachetniejszy z mieszkańcami:-) poszedł na zaszczepienie gleby:-)