Oczywiście wybraliśmy te odkryte, bo pogoda dopisała, a nawet z lekka przedobrzyła, bo tak było gorąco. Wąskotorówka, Dynówka, jak ją niektórzy zwali, została zbudowana na potrzeby cukrowni w Przeworsku, której właścicielem był książę Andrzej Lubomirski.
Jej budowę zapoczątkowali właściciele ziemscy Roman Scypior z Łopuszki Wielkiej i Skrzyński z Bachórza. Trasa liczy sobie ponad 46 km, a pokonuje się ją w prawie 3 godziny, atrakcją jest tunel w Szklarach, długi na 602 m. Miał on być tak zbudowany, żeby można go było z łatwością wysadzić w powietrze w razie potrzeby, a ponieważ takowej nie było, możemy się cieszyć tą ciekawostką. To najdłuższy w Europie tunel w kolejnictwie wąskotorowym, na zimę jest zamykany drewnianymi wrotami. Wąskie tory meandrują w dolinie Mleczki, toczą się żwawo wagoniki po żelaznych mostach, dudnią po przepustach, czasem zakręty są tak ostre, jakby omijały czyjeś pola, może rzeczywiście nie wszyscy właściciele życzyli sobie takiego buchającego dymem potwora na swoich polach.
Stacja początkowa to Przeworsk Wąski, gdzie znajduje się również zabytkowa lokomotywa ...
Kolejka przez długi czas była łącznikiem ze światem. Pani Józefa, przewodnik po tamtejszych terenach wspominała, że kiedy chodziła do szkoły w Gorlicach, wstawała o 3 rano, szła na kolejkę, do Przeworska, potem przesiadka do Rzeszowa. Stamtąd również wąskotorówką w kierunku na Jasło i Gorlice, tak, że podróż kończyła późnym wieczorem.
Pora na takie turystyczne wyjazdy jedyna. Dzień długi, ciepło, można wycieczkę przedłużyć, wybierając się na szlaki turystyczne. Kilka lat temu jako grupa turystyczna skorzystaliśmy właśnie z takiej okazji, wracając do naszego miasta zielonym szlakiem. Zeszło nam dwa dni, bo to był rajd świętojański, po drodze atrakcje, wicie wianków, konkursy, nocleg pod namiotami, a gardła ześpiewaliśmy do białego rana.
Mąż jeździł kolejką, kiedy jeszcze regularnie kursowała, zresztą jego grupa stąd przedsiębrała różne wyprawy rajdowe, z noclegami w stodołach, czy w namiocie u gospodarza na podwórku. Wspominał, że na podobnym zakręcie, kiedy lokomotywa rzuciła czarnym, tłustym dymem węglowym, wszyscy byli usmoleni na twarzy ...
Teraz kwitły pokrzywy, trawy, w powietrzu unosił się puch topolowy ... nie wiedziałam, że tyle ludzi ma alergię na te pyłki ... zaczerwienione, spuchnięte oczy, kapiące nosy, duszności, poszukiwania wapna, zyrtecu, cokolwiek, żeby tylko złagodziło objawy.
Powoli zaczął zmieniać się krajobraz, płaskie pola zastąpiły spore wyniesienia Pogórza Dynowskiego, powoli zanurzaliśmy się w zielone ostępy ... Oczywiście, oprócz naszej sporej grupy jechali też kolejką inni wycieczkowicze ... samochody podążały w ślad za kolejką, żeby odebrać swoich na końcowej stacji, ale trzeba przecież zrobić jeszcze ujęcia dla potomnych ...
O! ten pan z krakowską rejestracją niezmordowanie towarzyszył nam do końca, na każdym przejeździe, minutowej przerwie na stacyjkach był i filmował ...
Ludzie machali nam przyjaźnie, kiedy dzielnie parliśmy do przodu, a wesoły gwizd lokomotywy ostrzegał, gdy zbliżaliśmy się do krzyżówki z drogą. I już Szklary, osławiony tunel ... od razu zmiana temperatury ... światła zostały wygaszone na chwilę dla spotęgowania wrażenia, potem odbijały się w oślizgłych wilgocią, kamiennych ścianach ... sporą chwilę trwał ten przejazd ...i już wynurzamy się na oślepiające światło ... kilkanaście minut przerwy w podróży. Zbliżamy się do tunelu, wychodzi z niego jakiś opar, ciągnie po nogach chłodem, a w oddali jaśnieje światełko ... to jego początek ...
Jeszcze tylko kawałek i już jesteśmy w Bachórzu. Rzut okiem na stare wagoniki, "Pod Semaforem" mnóstwo ludzi, zapachy z kuchni ... nie powiem, pora południowa, to i nam trochę burczy w brzuchu.
Ale jadło mamy zabezpieczone. Przemieszczamy się do Słonnego, ośrodka wypoczynkowego nad Sanem, gdzie zaspokajamy pragnienie i głód. Zanim tam dotrzemy, trzeba pokonać wisząca kładkę nad Sanem, buja nią jak licho, a jeszcze jak specjalnie huśtają :-)
Zieloności jak w dżungli ... niby czerwiec, długi weekend, a wypoczywających jakby niewiele ... jadą ludziska w modne miejsca, tłumne, gwarne i drogie, a tutaj tak przyjemnie ... można kajakiem spłynąć, wejść na ścieżki przyrodnicze, pooglądać osobliwości ... o! chociażby jak tutaj, w pobliskim Dubiecku ...
Prywatne muzeum w domu, prawie wszystkie znaleziska wydłubane, odnalezione, wystukane młoteczkiem przez pana Roberta Szybiaka, pasjonata niezwyczajnego, oddanego i niezwykle sympatycznego ...
A tu niespodzianka! już się kiedyś spotkałam z opisem tego okazu http://napogorzu.blogspot.com/2011/12/nowy-gatunek-ptaka-na-pogorzu.html :-)
Cieszy tym bardziej, że skamielina odnaleziona na Pogórzu Przemyskim, niedaleko nas, kiedy runęła skarpa, podmyta przez wysokie wody Jamninki. Długo można oglądać kolejne eksponaty, jest ich dużo, niektóre posegregowane i schowane w szufladach, nie ma miejsca, żeby je wystawićć ... wstęp do muzeum za dobrowolny datek, składany do oryginalnej, XVIII-wiecznej skarbony ... ależ mi się spodobała ...
Przy domu uwagę moją zwróciły oryginalne bonsai, z naszych rodzimych drzewek, już nie miałam czasu o nie zapytać, ale myślę, że kiedyś jeszcze będzie okazja ...
Szybko pakujemy się i znowu "Pod Semafor", tam czeka na nas przewodnik, pani Józefa, która jest chodzącą encyklopedią tych terenów, żywą historią, jej barwne opowieści nie mają sobie równych, tym bardziej, że tu żyli jej rodzice, ona sama również. Nasze kroki kierujemy do końcowej stacji Dynów, gdzie stoi "niczyja" lokomotywa, niszczejąca, rozgrabiana, dewastowana ... szkoda! Pewnie remont sporo by kosztował, to może jakieś muzeum weźmie ...
Potem ruszamy do Dąbrówki Starzeńskiej, Tutaj, wśród ruin, grabowych alei, w cieniu stareńkich lip snują się opowieści nie z tego świata ...
I ja też postaram się przekazać Wam co-nieco, ale to już temat na następny wpis.
Jestem świeżo po lekturze wspomnień z Kijowszczyzny Marii Dunin-Kozickiej "Burza od wschodu", tym chętniej chłonęłam wszelkie ciekawostki historii nie najnowszej.
Spoglądaliśmy z różnych wysokości w stronę sąsiedniego, naszego Pogórza, ale niestety, nigdzie nie było widać Kopystańki ... Maryś, znaczy my daleko od domu, kiedy nigdzie Kopystańki nie widać! - zaśmiał się mąż i wróciliśmy do domu nieludzko zmęczeni, ale czym? wszędzie nas podwieźli, wędrówek pieszych nie było, może dlatego?
A tymczasem na Pogórzu zmiany na lepsze, "zrobił się" solidny wjazd na obejście, wysypany kamieniem ... już nie będziemy wiosną tonąć w błocie, taką mam nadzieję ...
Za jakiś czas wszystko zarośnie na zielono i ani śladu nie będzie, że to kamyczek, a robotę zrobi.
Pewnie dziś już koło nas czarno od asfaltu, ja się "udomawiam" trochę, mąż doglądnie tam spraw, kota nakarmi, jak ma przykazane.
Ostatnio ruszyliśmy na wycinkę kołków do palikowania pomidorów, przy okazji robót drogowych wycięto potężne krzaki leszczyn, które leżą bezużytecznie na poboczu. To i z nich przycinaliśmy.
Potem pół wieczoru ostrzyłam kołki jak ołówki, albo jak na wampira ... ładnie teraz prezentują się, wszystkie jednakowej długości ... po przeliczeniu potrzebnej ilości za głowę złapałam się, ile też tych sadzonek ja tu upchałam:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!