Właśnie zamieszałam sobie w taczkach zaprawę, zaczęłam nawet składać kamienie w murek, który pokazywałam w poprzednim wpisie, dopasowując je niekształtnymi bokami. Psy co i raz wybiegały do bramy, słysząc jakieś głosy ... ale one tak mają, czasami helikopter nadlatuje, albo wiatr niesie warkot traktorów zza potoku, a one już naszczekują.
Ale tym razem i ja też usłyszałam coś poprzez szum wiatru w drzewach, raz, drugi ... głos nie do rozpoznania ... potem znowu, jakiś rozpaczliwy krzyk, zdaje mi się, po chwili znowu ...
To pewnie z głębi lasu, z rydzowych górek, aż za "sosną wisielców"...
Od razu wyobraźnia podsuwa różne obrazy ... zwierzę złapało się we wnyki, może dziki osaczyły , a najpewniej ktoś psa przywiązał do drzewa, albo sam zaplątał się ze sznurkiem w krzakach ... trzeba ratować. Swoje czworonogi zamknęłam w chatce, bo licho wie, co mnie tam czeka, w tym lesie.
Wzięłam ze sobą nóż, a także małą siekierkę ... po jakiego diabła mi ta siekierka? ale z nią czułam się raźniej.
Zeszłam drogą niżej, potem trochę w las ... kurczę, słychać coś, raz bliżej, raz dalej ... wróciłam z powrotem, obeszłam wielką łąkę i znowu poszłam w dół, tym razem starą drogą zrywkową, zakrzaczoną po pas ... nie czułam się komfortowo, oglądałam się dookoła, coś trzaskało, czasami spadła gałąź, bo wiatr dalej szumiał jak wściekły. Doszłam do dziczych kąpielisk w bagnie, zauważyłam, że mimo długotrwałej suszy jeszcze nie wyschły, wszędzie tropy raciczek, kopytek ... i ten zapach ... Szłam dalej z duszą na ramieniu, przy okazji obstalowując sobie drzewa, na które ewentualnie mogłabym wleźć, gdyby coś na mnie wyskoczyło, a tu nic, żadnej bocznej gałęzi, wszystkie pnie gładkie wysoko .... Znowu rozpaczliwy głos, zdaje się całkiem niedaleko ... zaczęłam gwizdać, nawoływać ... piesku, piesku, gdzie ty jesteś, odezwij się! ... nic, cisza znowu.
I znowu głos, jakby z miejsca, gdzie mają wypływy jakieś dziwne źródełka, z białawym błotem, grząsko, zakrzaczone, trochę straszno ... Nie dałam rady iść dalej, za bardzo bałam się, więc zawróciłam, obiecując sobie, że przyjdę tu po południu, kiedy przyjedzie mąż, weźmiemy Amika na smycz, już on wywęszy swojego pobratymca. Po plecach lały się siódme poty, z emocji i ze zmęczenia.
A po południu wiatr jakby uspokoił sie, ten rozpaczliwy krzyk niósł się wyraźniej. Słyszysz to? tam gdzieś jest pies, pewnie zaplatał się, albo ktoś przywiązał do drzewa! pójdziemy zobaczyć?
Mąż wsłuchał się w te odgłosy, raz, drugi, uśmiechnął się tylko i zapytał, czy ja naprawdę nie rozpoznaję, co tak krzyczy? - No słuchaj, słuchaj, to pierwsze to sowy, a to dalej to orlik gdzieś siedzi i nawołuje. - Jak to sowy, od rana i w środku dnia? przecież one tylko w nocy. - Słuchałam do wieczora, słuchałam i nocą, i nad ranem, bo nie dawałam wiary ... tak, to były ptaki, ich głosy, razem z szumem wiatru, tak mnie zwiodły.
A tymczasem na Pogórzu snują się już jesienne mgły, zwłaszcza po deszczu, znad Wiaru niesie biały tuman, wciska w kolejne odgałęzienia potoków, aż zupełnie przysłania widoki.
Pachną zioła, które mają w tym roku moc wyjątkowo skoncentrowaną.
Jeszcze zbieram po łąkach dzikie mięty, wrotycze, dziurawiec czy dziewanny, a z grządki ziołowej suszę pachnące pęczki ... to wszystko dla pszczół. Zamiast pakować w nie chemiczne środki, podajemy do dokarmiania jesiennego napary z leczniczych ziół, a także mąż odymia je dymem z ziół, jak kadzidłem.
To są tzw, zioła Hunca, całkiem spory zestaw, w tym kora dębu, a także piołun, resztę znajduję na łąkach. Może troszkę za późno na zbieranie ziół, ale lepsze chociaż takie przystarawe, niż wcale.
Przy okazji poszukiwań i zbierania różnych kamieni, znalazłam i taki. Ależ mi przypomina formacje błotne z naszych ulubionych błotnych wulkanów z Rumunii, ale to jest skała, twarda aż dzwoni, coś uformowało ja tak dziwnie, z naciekami, a u nas tylko flisz karpacki ...
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego dla wszystkich, pa!