poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Pierwsze grzmoty obudziły ją ...

Zapakowana po szyję deskami jechałam na Pogórze znowu bocznymi drogami, mniej ruchliwymi ... przyczepka nie wytrzymała obciążenia, tylna klapa wygięła się na stałe razem z blachą i trzeba mi dzisiaj szukać magika, żeby od ręki naprawił ją. Bo czeka na dowiezienie następna partia desek, i wełny, i innych rzeczy budowlanych.
A wracając do drogi ... u nas była piękna pogoda, a kiedy wyjechałam na garb Średniej, przede mną otworzyła się panorama doliny Sanu, na drugim brzegu zasnuta niskimi chmurami z wyraźnymi, pionowymi smugami deszczu, a pioruny waliły w dalekie wierzchołki, że aż ludzie wychodzili z domów i patrzyli na to zjawisko. Ulewa oszczędziła mnie aż do Krasic, bo jechałam przez ten nowy, zielony most, a potem to już pogodowy armagedon.
Wąska, błotnista droga z Bryliniec, przez las jak z horroru, pnąca się coraz wyżej i wyżej ... tam całkiem wysoko zaczęło się z lekka przejaśniać, i kiedy wyjechałam z lasu, chmury odeszły precz na wschód, a zachodzące słońce w milionach kropelek rozbłysło przepiękną tęczą. Pewnie trzeba jakichś specjalnych technik fotograficznych, żeby ująć to piękno, mnie udało się tylko tyle ...


W nocy jeszcze kilkakrotnie budził mnie bębniący o dach deszcz, w Kopystańkę waliły pioruny, ale ranek wstał bezchmurny. No i zaczęło się ... rozpakowywanie desek, malowanie impregnatem, a przy okazji małe roboty ogrodowe, przenoszenie orlików, które same wysiały się na grządkach, ruty, ziela, których kilka sadzonek uchowało się od zeszłego roku, a także pikowanie sadzonek pomidorów i papryki. Kiedy przyjeżdżał mąż po pracy, obijaliśmy pracowicie pszczeli domek deskami z zewnątrz, i tak zeszło nam do soboty. Przy okazji zarobiłam potężnego guza na głowie, kiedy zapomniałam o niskiej belce, i to na sam koniec roboty ... ale usłyszałam, że wysocy ludzie tak mają:-)


Zostały jeszcze obróbki, zamontowanie drzwi, które są jeszcze u stolarza, a te do narzędziowni ogrodniczej zbijemy z desek sami, zwykłe z zetką. Przy okazji obserwowałam.jak w oczach zaczyna wszystko rosnąć, mimo nocnych przymrozków, kiedy to ranki budziły się mocno zaszronione ... To prawda, że pierwszy wiosenny deszcz ma moc tajemną, budzi do życia wszystko, co uśpione w ziemi do tej pory, niesie ze sobą jakąś energię kosmiczną, a tego nie uświadczy w zwykłym podlewaniu wodą:-)
Pszczoły ruszyły w oblot po terenie, a wracają ciężkie od żółtego pyłku na odnóżach, bo przecież kwitną pobliskie wierzby ... dopiero teraz mogą korzystać z tego dobrodziejstwa, bo w dzień już cieplej... oprócz wody z poidełka, spijają rosę z trawy, a brzęk dookoła, że hej!


Wszędzie kwitną łany, a to fioletowego żywca gruczołowatego, na pierwszy plan wybijają się żółte pierwiosnki, a nad Wiarem prym wiedzie niedźwiedzi czosnek, młodziutki, mięciutki, pachnący ...




Nad Wiarem bardzo spokojnie, prawie nikt nie przejeżdża tędy w niedzielny poranek ... woda krystalicznie czysta, na dnie widać każdy kamień ...




Potem nad naszą doliną krążyło stado bocianów, ponad dwadzieścia sztuk ... wirowały nabierając wysokości, a potem podążyły na północ ...


W sobotę odwiedził nas Stefan z Anią, pogórzańscy miłośnicy i włóczykije, i oto, co udało się ustrzelić Stefanowi po drodze ...



Ptaszysko zostało rozłożone na części pierwsze i zidentyfikowane jako orlik grubodzioby, ptak rzadki, być może w przelocie, i ... no, sami musicie przyznać, że piękny, majestatyczny, dostojny wręcz.
Przy okazji powrotu do domu zajechałam na podprzemyskie łąki ... na pełnię kwitnięcia szachownic trzeba jeszcze trochę poczekać, znalazłam tylko kilka, reszta w uśpieniu ...





Ważne, że trzciniska wykoszone, i szachownice mają szanse na wyjrzenie na świat, bo w zeszłym roku było mizernie.


Z Tomaszem z bloga Karpacki Las zastanawialiśmy się, co oznacza nazwa "zapotocznych łąk" ...
Horodżenne, bo nie uświadczy tej nazwy na żadnej mapie ... i nasza ciekawość została zaspokojona.
Tomasz zapytał o jej znaczenie pana Wojciecha Krukara znawcę starych nazw bieszczadzkich i nie tylko ... a więc Horodżenne to teren ogrodzony.
Mnie już pobrzmiewały w tej nazwie echa wołoskich pasterzy z rumuńskich połonin, wędrujących tym terenem, osiadłych ponoć w pobliskich Rybotyczach ... podobnie jak nazwa Mandżocha, szczyt na niedalekich połoninkach kalwaryjskich ... nazwy trochę obcobrzmiące, tajemnicze, a tworzące klimat tej naszej krainy.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!


wtorek, 29 marca 2016

Czary-mary różdżkarskie ...

Wiozłam w czwartek pana różdżkarza na Pogórze, żeby znalazł nam miejsce pod studnię głębinową.
Spodobał mi się człowiek od pierwszych chwil rozmowy, interesuje się historią swojego miasta, regionu, jeździ na rowerze, pokonując imponujące odległości, no i do tego ta czarodziejska różdżka.
Prawdę mówiąc, bardzo sceptycznie podchodzę do tych spraw typu różdżkarstwo, wahadełko czy inne takie tam, a do tego kiedyś przeczytałam, że przecież istnieją dokładne podkłady geologiczne i wiadomo, gdzie znajdują się warstwy wodonośne i całe to wyznaczanie różdżką to za przeproszeniem "pic na wodę fotomontaż".
No, ale właściciel firmy wiertniczej kazał, to i my grzecznie wykonujemy zalecenia ... żeby nie było, nie daj Boże, pustych odwiertów.


Po przyjeździe na Pogórze pan przywdział wysokie gumiaki, zabrał ze sobą pudło znaczników z chorągiewkami, jakieś metalowe pręty i poszliśmy w kierunku starej studni. Mówię do niego, że najlepiej byłoby, gdyby tam znalazł wodę, bo wtedy przyłączymy się do istniejącej instalacji ... spojrzał na mnie dziwnie i rozpoczął pracę.
Odsunęliśmy się z mężem na pagór przy grządkach, żeby nie zaburzać pola.
Patrzyłam oniemiała, jak te metalowe pręty w rurkach, w jego rękach, odchylają się albo łączą jak za przysłowiowym dotknięciem "czarodziejskiej różdżki":-)


Pokiwał z uznaniem głową, powbijał w ziemię chorągiewki wg swojego szyfru i oto efekt:
- w tym miejscu płynie pod ziemią potężna rzeka, szeroka i na głębokości 16m;
- nad nią z łąk płynie mniejszy, poprzeczny strumień na głębokości 10m;
- krzyżują się te warstwy w pobliżu studni, można wiercić w odległości 1m od niej.
Czyli mieliśmy dobrego nosa, kopiąc tu naszą studnię tak "na czuja", tylko niestety za płytko, zbieramy tylko wody powierzchniowe, których poziom waha się i w suche lata wody brak.
Trzeba by pogłębić studnię do tych 10 metrów do tej warstwy, co płynie z łąk, czyli włożyć jeszcze 5-6 kręgów, a może i więcej ... będziemy jednak wiercić, a w trakcie zobaczy się, jaka jest kolejno wydajność  odwiertu i czy staniemy na tych 10m, czy sięgniemy następnej, obfitszej warstwy na 16m.


Przy okazji zapytałam o trafność jego wskazań, czy udaje się za każdym razem odnaleźć wodę ... tak, udaje się, i firma wiertnicza korzysta z jego usług na tym terenie, od Pogórza Strzyżowskiego, a teraz aż po Pogórze Przemyskie u nas.
 I już inni łapią kontakt, tak, że pewnie pan różdżkarz i firma wiertnicza będą mieć sporo zajęcia na naszym terenie.
A ta umiejętność, to nabyta czy urodził się pan z nią? - pytam.
Nauczyłem się, ale mam braci, i żaden wykazuje tych predyspozycji, czyli jednak jakieś odpowiednie cechy trzeba w sobie mieć. - uśmiechnął się.
Przy okazji opowiadał, jak poprosili go kiedyś znajomi, żeby poszukał skarbu, bo wg ludzi ktoś coś w pobliżu nieistniejącego już obejścia zakopał, na pewno kosztownego ... chodź, chodź, poszukaj ...
Istotnie, różdżka pokazała, że na głębokości 1m coś jest ... pełni emocji zaczęli kopać ... no i dokopali się do wody, właśnie na 1m ... no i macie swój skarb:-)


Muszę kończyć, bo zaraz jedziemy po deski na pszczeli domek.

Jeszcze tylko zostawię link ... wstrząsający ...
... dwa tygodnie we wnykach ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, życzenia świąteczne, bywajcie w zdrowiu, pa!




środa, 23 marca 2016

Mamy śpiewaka ...

W naszym podmiejskim ogrodzie zamieszkał drozd śpiewak.
Umila nam wczesne świty i wieczory śpiewaniem, ale co to za śpiewanie! przebija nawet kosy.
Słychać tam wesołe ciurlikanie, tuitanie, pogwizdywanie, a nawet jakby sygnał karetki, albo alarm samochodowy można odróżnić, słychać go przez zamknięte okna i drzwi. Znam tego ptaka, na Pogórzu jest ich mnóstwo, pod wieczór gromadnie buszują po trawie i wyciągają długie, makaronowate dżdżownice ...


Budowlańcy zakończyli swój zakres robót. Dyżurowałam przy nich w zeszłym tygodniu, choć pogoda nie za bardzo sprzyjała tego typu pracom. Najpierw spadł śnieg, a potem mroźny, nieprzyjemny wiatr dokuczał, ziębiąc ręce, nosy, wciskając się lodem w każdą szczelinę w ubraniu.


Potem śnieg szybko stopił się, pozostawiając po sobie błotniste podwórze., ale jakoś wspólnymi siłami dobrnęliśmy do zakończenia tej małej budowy. Trudno tu mówić o zakończeniu, raczej o nowym froncie robót na "po świętach" ... deski na elewację, drzwi, no i jeszcze muszę jakąś pszczółkę wymyślić na ścianę szczytową, wszak to będzie domek pszczeli:-) Po prawej stronie wygospodarowaliśmy małe a długie pomieszczenie na narzędzia ogrodnicze, które wiecznie przeszkadzają.


Mamy już obgadany temat wiercenia studni głębinowej, w czwartek mam zawieźć na Pogórze pana różdżkarza, żeby wyznaczył miejsce, najlepiej w pobliżu starej studni, żeby można było podpiąć się do istniejącej sieci. A tak w ogóle to będą nam budować kanalizację, gmina pozyskała fundusze na ten cel i już geodeci chodzą, mierzą rysują, ustalają ... rura zbierze w dół ścieki z naszych nielicznych domów na stoku, do przepompowni, potem wypcha je z powrotem na górę, a tam dalej w dół, do głównej nitki kanalizacyjnej ... troszkę to skomplikowane, ale ponoć inaczej się nie da.
Tak więc nasze dzikie Pogórze zmienia oblicze, mamy asfalt, za chwilę kanalizację ... nie, nie, wodociągu nie będzie, o wodę musimy zadbać sami:-)


W sobotę było wielkie sprzątanie podwórza, mąż ciął piłą wszelkie wiatrołomy, potem rozrąbywał pieńki na polana, a ja paliłam drobniejsze gałęzie na ognisku, schowana w kotlince za sadem, bo wiatr nie dawał oddychać. Zebrało się znów sporo drewna do palenia, ale już z drzew owocowych, to i na wędzenie się przyda, bo śliwki tam sporo. Przy okazji obstalowałam sobie na łące chrzan, którego rośnie tam wielka obfitość. Tak sobie myślałam, że może uda nam się spacer na skałę Machunika, ale skądże! zastane kości bolały, zmęczeni byliśmy jak licho, i nie wiem, wiek to już daje znać o sobie czy wiosenne przesilenie:-)
Podwórze pokrywa się już błękitną mgiełką, to cebulica syberyjska wyłazi z ziemi, gdzie tylko może ...



Pszczoły są regularnie dokarmiane, szkoda, że jest tak zimno, bo kwitną wierzby, ale może zdążą jeszcze na ten wiosenny pożytek, jak się ociepli. Mąż ostatnio troszkę zlekceważył sobie przeciwnika, wybrał się do uli bez siatki na twarzy, wyleciały do niego gniewne, że im tam zagląda, to szybko ubierał kapelusz "z woalką".


W czyimś przydomowym ogrodzie, gdzieś po drodze nad Sanem, wypatrzyliśmy całkiem zmyślny ulik dla pszczół murarek, i innych dzikusek, pewnie sobie zbudujemy coś takiego na bazie starego ula, który czeka na renowację.


Chcielibyśmy uporać się z wszelkimi robotami jak najszybciej, żeby mieć trochę wolnego lata, znowu powłóczyć się po różnych zakątkach, a nie bez przerwy jak "na zapalenie płuc", szybciej, szybciej, bo terminy gonią, klienci cisną, coś tam czeka w kolejce do pilnego załatwienia ... póki jeszcze trochę zdrowia, bo niestety, mamy tę świadomość, że powolutku zsuwamy się po równi pochyłej życia:-) ... żeby nie pisać "staczamy się", bo jakiś negatywny wydźwięk mi się tu wkrada:-)


A zatem, mili moi Czytelnicy, życzę Wam spokojnych Świąt, ciepłych i rodzinnych, smacznego jajka i mokrego dyngusa, bywajcie zdrowi, pozdrawiam serdecznie, pa!




niedziela, 13 marca 2016

Ciszaki ... i budujemy dalej ...

W niecierpliwym oczekiwaniu na przedwiośnie zakupiłam sobie używany rozdrabniacz do gałęzi.
Ależ mnie on ucieszył, zabrałam się ostro do roboty, grubsze gałęzie odkładałam do spalenia w piecu, cieńsze, takie do 4 cm, bardzo chętnie połykała gardziel owego urządzenia, a w podstawiony kosz sypały się piękne zrębki. Co i raz wynosiłam napełniony nimi kosz i obsypywałam wolne przestrzenie pod krzakami, błotniste ścieżki, dzięki temu psy nie będą wyglądać jak diabły.
Przy robocie człowiek nie czuje, że to jeszcze nie pora na zdejmowanie kolejnych warstw odzieży, a jedna koszula na grzbiecie nie ochroni przed zimnym wiatrem ... no i doigrałam się. Już pod wieczór czułam, że łapie mnie gorączka.
 A tu bilety zakupione na piątkowy koncert zespołu Cisza jak ta, na zamku w Przemyślu ... żal było nie jechać ...



Spotykamy Ciszaków od wielu lat na kolejnych koncertach, śpiewają piosenki do słów wierszy wielu znanych poetów, współczesnych i nie tylko ... po chudej w takie imprezy zimie polecieliśmy do nich jak na skrzydłach. A gorączka nie odpuszczała ... dziwne uczucie, jakbym z boku wszystko obserwowała ...


... noc pełna dziwnych snów, jakby majaków ... nagle słyszę świergot wróbli, całe masy wróbli, gorąco, to chyba lato ...Nie, to nie lato, tylko poranek, a wróble ... to już wiosenne ptasie koncerty na Pogórzu ...

 I tak zeszło mi 1.5 tygodnia w chatce. choróbsko minęło, a ja przy okazji poczyniłam różne zaokienne obserwacje. Pogoda wcale nie była łaskawa, prawie cały czas mglisto, albo padał deszcz, niebo jak niewyżęta szmata ... tęskni się za słońcem.
Jednego razu patrzymy, na łąkę "zapotoczną" wybiega duży dzik, za nim następne, tak doliczyliśmy 15 sztuk, potem jeszcze 3 mniejsze ... ależ one szybko biegają. Za sporą chwilę idzie znowu jakieś stworzenie, z daleka za bardzo nie widać, co to ... pomogła lornetka ... to wilk-samotnik, idzie powoli, bo kuleje na tylną łapę, przystaje, odwraca głowę, wietrzy ... długo go oglądaliśmy, ostrożny, trzymał się brzegu zagajnika, przemykał wśród traw, krzaczków, zniknął potem za Horodżennem. Tak sobie myślę, dlaczego sam? ... stado odrzuciło kalekę?
Innym razem moją uwagę zwróciła spora grupa kruków na łące, pewnie jakaś padlina tam leży albo coś ... nie, to wylądowały dwa żurawie, a ciekawskie kruki przyleciały stadnie obejrzeć, co też to za stworzenia pojawiły się na ich ziemi ... podfruwały, podchodziły, a potem wszystkie odleciały.
Żurawie odpoczęły, popasły się na łące i potem też odleciały.
Na następny dzień na niebie pojawił się ogromny klucz żurawi, nie zliczyć, ile ich było ...


A co można myśleć o tym?


Niby wiosna, cieplej, nie ma mrozu i śniegu, a sikorek dziesiątki zlatuje się ... idą na łatwiznę pewnie:-) Dokarmiamy je jeszcze, żeby nie niepokoiły pszczół stukaniem w ule, a przede wszystkim żeby na nie nie polowały.
Wreszcie udało się zmobilizować majstrów do roboty nad domkiem gospodarczym przy naszej mini-pasiece ...


Czekamy na blachę, którą maja położyć ci budowlańcy, a resztę znowu my z mężem ... czyli obijanie ścian deską, a przedtem malowanie tejże ... ale z utęsknieniem czekam też, kiedy wszystkie pszczelarskie "szpeje"znajdą się na swoim miejscu ... eh! zajdę tam kiedy "w gości" na werandę, kiedy będę wracać z grządek:-)
W ramach przymusowego pobytu w chatce ostrzygłam Amika ... zawsze strzygę go nożyczkami, a trwa to kilka dobrych godzin, bo pies niespokojny, ucieka mi, obraca się, muszę uważać, żeby nie szczypnąć go za skórę .... Tym razem zeszło mi tylko 3 godziny, Amik był bardzo grzeczny, spał na podłodze, a ja go przewracałam tylko, żeby mi było dogodniej strzyc ... wielkie zaskoczenie:-)
I tak sobie mówimy z mężem, że on dopiero teraz, po 3 latach "odtajał" od swoich przeżyć, tylko on wie, jakich ... przytulaśny, grzeczny ...
Mała próbka harców z Mimi ...




A czasami zamierają na chwilę w bezruchu, nasłuchując jakichś odgłosów z lasu ... i chcę powiedzieć, że kleszcze przypuściły już zmasowany atak, na zwierzęta i ludzi ...


Na koniec produkcja z wolnych chwil ... proziaki na blasze kuchennej ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, za dobre słowo, bywajcie zdrowi, pa!


niedziela, 28 lutego 2016

Pora na włóczęgę ...

Sobotni ranek wstał dosyć mroźny, wykręciło u nas -8 stopni.
Kiedy wyszłam dosypać słonecznika do karmnika, od lasu i z pobliskich krzaków niosło wesołym ptasim szczebiotem ... zapowiadał się piękny dzień ...


Horodżenne już oświetlone pierwszymi promieniami słońca, a księżyc nie zdążył jeszcze schować się ... dusza otwiera się na takie widoki. Z wczoraj w telefonie nieodebrane połączenie od Magdy ... przecież dziś idzie rajd po naszej "ziemi", a my nieprzygotowani, bo jakoś umknęło nam ... psy z nami, nie mam butów do wędrówki, no i dylemat, kto zostanie w chatce dyżurować z futrzakami, bo przecież nie zostawi się ich na cały dzień ...
No i usłyszałam upragnione: - Jaki masz masz problem? Bierz trzewiki robocze, plecak i reszta się znajdzie ... podrzucę cię na miejsce startu!
Tak, mąż został w chatce, a ja poszłam z bractwem turystycznym na moją pierwszą wędrówkę w tym roku, tyle znajomych twarzy, niektóre dawno nie widziane:-) W planie zwiedzanie Arłamowa, potem na szlak żółty przez Suchy Obycz, Kanasin do Rybotycz. Potem przejście do Posady Rybotyckiej, do perełki na skalę Polski, do cerkwi obronnej pw, św. Onufrego, na koniec sanktuarium kalwaryjskie.
Ogromna budowla w Arłamowie nie robi na mnie wrażenia, nie moje takie klimaty ... ooo! to, co za oknem, to mnie ciągnie ...


Ale skoro już tu jestem ... to i parę zdjęć z wielkiego świata ... moloch w sercu gór ... a w nim wszystko dla ciała i ducha ...




Wreszcie ruszamy raźno na szlak, śnieg skrzypi pod nogami, ale w miejscach, gdzie pada słońce, już zaczyna być błotniście. Rozwidlenie szlaków, niebieski prowadzi do Paportna, a potem przez połoninki kalwaryjskie do sanktuarium. My wybieramy wersję "żółtą" - do Rybotycz ...


Jeszcze kilka kroków i już jesteśmy na Suchym Obyczu ...


Szczyt zupełnie zalesiony, niewidokowy ... jeszcze o tyle dobrze, że nie ma liści, to gdzieś tam dalej widzi się te przestrzenie przez koronkę gałęzi, latem nie będzie widać nic. Kiedyś była tu wieża widokowa ...

Ech, Bodzio to jak rasowy fotograf ... pięknie składa się do zrobienia ujęcia:-)
Ruszamy dalej ... mamy ułatwione zadanie, startujemy z najwyższego pułapu, schodzimy sobie spokojnie w dół ... biało, biało ...a słońce daje znać o sobie, rozkoszne ciepełko czuje się na twarzy.


W końcu szlak wychodzi na leśną drogę, przy niej szemrze strumień z krystaliczną wodą ... przed nami jeszcze pokonanie tegoż strumienia i już główna droga ... na betonowych płytach niby płytko, pokonujemy w bród ... pisząc to słowo, miałam mały dylemacik ... w bród czy wbród, razem czy osobno ... a jednak osobno, bo "w bród" to przeprawianie się przez wodę, a "wbród" to znaczy mieć czegoś pod dostatkiem ... ech, ten internet, na podorędziu ma się słownik PWN:-)
I wracając do tego "w bród", to oczywiście nalało mi się wody do moich roboczych trzewików, bo one nieodpowiednie na takie przeprawy, język nie ma połączenia zabezpieczającego z cholewką i woda leje się do środka:-)


Przy głównej drodze lasy państwowe urządziły parking z miejscem na odpoczynek, fajnie zrobione podłoże odsączające wodę, jakaś krata wypełniona kamieniem, szkoda tylko,że nie wykorzystano drewna do budowy siedzisk, zadaszeń czy płotków, jakoś drewno bardziej mi pasuje do takich miejsc, ale może bardziej o trwałość chodziło, a nie o estetykę?
Zatrzymujemy się tutaj i my na uzupełnienie sił, znaczy poszły w ruch kanapki, różne przegryzki, kawy, herbatki i ... inne napoje:-)


Oooo! docierają do grupy ostatni maruderzy ... kiedyś był tu wypał węgla drzewnego, stały wielkie retorty, pachnące i malownicze dymy zasnuwały całą okolicę, jeszcze długo po przejechaniu czuło się w aucie bukowy dym ... pewnie węglarze gdzieś się przenieśli, gdzieś, gdzie nikomu nie przeszkadza dym ... prawdę mówiąc, lubiłam ten widok, też zapach ...


Ruszamy dalej, przed nami Kanasin ... z poziomu drogi trzeba wspiąć się dosyć stromo pod górkę, szlak zmasakrowany niesamowicie, idzie tamtędy zrywka drewna, a błoto ... to już sami możecie sobie wyobrazić ...


Wreszcie osiągamy kulminację całego pasma ... Kanasin, nigdzie nie ma nawet tabliczki, ale mądre urządzenia mówią, że to tu ...


Kanasin dla mnie jest bardzo bliski, widuję go spod mojej chatki, to najczęściej fotografowany przeze mnie fragment Pogórza /oprócz Kopystańki/:-)


Oto on ... właśnie tym grzbietem wędrujemy ... a mnie udaje się dojrzeć w prześwitach bukowych pni naszą wioseczkę, położoną również wysoko, na grzbiecie sąsiedniego wzgórza:-)
Szlak sprowadza nas w dół, teraz dopiero zaczyna się jazda ... gliniaste błoto oblepia dokładnie nasze obuwie, każdy dźwiga na nogach dodatkowe kilogramy, do podeszwy przylepiają się jakby ogromne koturny z gliny ... dobrze, że przed nami łąka z kałużami, trochę udaje nam się wytaplać z butów tę glinę ...


Zdążamy do głównej drogi, po lewej naszej stronie miejsce po dawnej wsi, Borysławce, a przed nami południowe stoki masywu Kopystańki. Kierujemy się w lewo, do cerkwi w Posadzie Rybotyckiej ...
szkoda, że ominęliśmy Skałę Machunika, ale może nie szkoda? może to zaczątek na następną wyprawę? ...


Mamy otwarte drzwi, możemy zwiedzać do woli, a przy okazji słuchać snującej się historii ... stare malowidła na ścianach ... tajemnicze wejście nad babińcem ...napisy wydrapane w murze przed wiekami ... cerkiew obronna ...




W starych drzwiach znalazły schronienie biedronki azjatyckie ... niezliczone ilości, bo zrobiłam zdjęcie tylko jednej kolonii ...


Na murze przykościelnym mchy ... na pniu lipy mchy ... wszystko doskonale się z sobą komponuje ...
nie pogardziłabym podobnym murkiem koło chatki ... a można takie zaobserwować jeszcze w Rybotyczach ...


Kończył się dzień ... jeszcze przejazd do Kalwarii Pacławskiej, tam czekał na nas obiad ... jak dla mnie nie do przejedzenia, wielkie smakowite porcje ... nie miałam już miejsca na pyszne ciasta, które upiekły dziewczyny, rumiany sernik, i smakowicie wyglądający placek, 10 razy przekładany ... dziś mi okropnie żal, że nie skosztowałam, ale może jeszcze kiedyś będzie okazja:-)
Jeden z ojców klasztoru zajmująco opowiedział nam historię sanktuarium, cudownego obrazu Matki Słuchającej, zgrabnie wplątał słowa legendy ... można obejrzeć ten obraz na żywo, od niedawna działa kamera ... http://www.kalwariapaclawska.pl/kamera/  ... czasami pewnie widać tam i nas, kiedy niedzielnym rankiem palimy świeczki u stóp ołtarza ...
Tuż u stóp wieży widokowej zapłonęło ognisko, na zakończenie rajdu, ale nas już tam nie było ... pomknęliśmy już w mroku do siebie, bo psy zostały same ... baliśmy się, żeby nam chatki nie zjadły ... Amik, jak Amik, ale Mimi jest nieobliczalna:-)
No to jeszcze na tę okoliczność przebiśniegi Wam podrzucę, i rozkwitający wawrzynek wilczełyko ...



Kiedy dziś wracaliśmy do domu, w przydrożnym rowie błysnęło nieśmiało na niebiesko oczko przylaszczki, i na żółto - podbiału ... znaczy przedwiośnie w rozkwicie.
A jak pszczoły oblatują okolicę ... są wszędzie ... sama radość.
Wracaliśmy drogą wzdłuż Sanu, przez nowy most w Chyrzynie ... jakieś ptaki obsiadły suche drzewo tuż nad brzegiem, inne pływały ... jakieś takie, nie czaple, nie kaczki ...możliwe to, że nad Sanem mamy kormorany?????



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, a jak tam u Was, idzie wiosna? pa!