A wracając do drogi ... u nas była piękna pogoda, a kiedy wyjechałam na garb Średniej, przede mną otworzyła się panorama doliny Sanu, na drugim brzegu zasnuta niskimi chmurami z wyraźnymi, pionowymi smugami deszczu, a pioruny waliły w dalekie wierzchołki, że aż ludzie wychodzili z domów i patrzyli na to zjawisko. Ulewa oszczędziła mnie aż do Krasic, bo jechałam przez ten nowy, zielony most, a potem to już pogodowy armagedon.
Wąska, błotnista droga z Bryliniec, przez las jak z horroru, pnąca się coraz wyżej i wyżej ... tam całkiem wysoko zaczęło się z lekka przejaśniać, i kiedy wyjechałam z lasu, chmury odeszły precz na wschód, a zachodzące słońce w milionach kropelek rozbłysło przepiękną tęczą. Pewnie trzeba jakichś specjalnych technik fotograficznych, żeby ująć to piękno, mnie udało się tylko tyle ...
W nocy jeszcze kilkakrotnie budził mnie bębniący o dach deszcz, w Kopystańkę waliły pioruny, ale ranek wstał bezchmurny. No i zaczęło się ... rozpakowywanie desek, malowanie impregnatem, a przy okazji małe roboty ogrodowe, przenoszenie orlików, które same wysiały się na grządkach, ruty, ziela, których kilka sadzonek uchowało się od zeszłego roku, a także pikowanie sadzonek pomidorów i papryki. Kiedy przyjeżdżał mąż po pracy, obijaliśmy pracowicie pszczeli domek deskami z zewnątrz, i tak zeszło nam do soboty. Przy okazji zarobiłam potężnego guza na głowie, kiedy zapomniałam o niskiej belce, i to na sam koniec roboty ... ale usłyszałam, że wysocy ludzie tak mają:-)
Zostały jeszcze obróbki, zamontowanie drzwi, które są jeszcze u stolarza, a te do narzędziowni ogrodniczej zbijemy z desek sami, zwykłe z zetką. Przy okazji obserwowałam.jak w oczach zaczyna wszystko rosnąć, mimo nocnych przymrozków, kiedy to ranki budziły się mocno zaszronione ... To prawda, że pierwszy wiosenny deszcz ma moc tajemną, budzi do życia wszystko, co uśpione w ziemi do tej pory, niesie ze sobą jakąś energię kosmiczną, a tego nie uświadczy w zwykłym podlewaniu wodą:-)
Pszczoły ruszyły w oblot po terenie, a wracają ciężkie od żółtego pyłku na odnóżach, bo przecież kwitną pobliskie wierzby ... dopiero teraz mogą korzystać z tego dobrodziejstwa, bo w dzień już cieplej... oprócz wody z poidełka, spijają rosę z trawy, a brzęk dookoła, że hej!
Wszędzie kwitną łany, a to fioletowego żywca gruczołowatego, na pierwszy plan wybijają się żółte pierwiosnki, a nad Wiarem prym wiedzie niedźwiedzi czosnek, młodziutki, mięciutki, pachnący ...
Nad Wiarem bardzo spokojnie, prawie nikt nie przejeżdża tędy w niedzielny poranek ... woda krystalicznie czysta, na dnie widać każdy kamień ...
Potem nad naszą doliną krążyło stado bocianów, ponad dwadzieścia sztuk ... wirowały nabierając wysokości, a potem podążyły na północ ...
W sobotę odwiedził nas Stefan z Anią, pogórzańscy miłośnicy i włóczykije, i oto, co udało się ustrzelić Stefanowi po drodze ...
Ptaszysko zostało rozłożone na części pierwsze i zidentyfikowane jako orlik grubodzioby, ptak rzadki, być może w przelocie, i ... no, sami musicie przyznać, że piękny, majestatyczny, dostojny wręcz.
Przy okazji powrotu do domu zajechałam na podprzemyskie łąki ... na pełnię kwitnięcia szachownic trzeba jeszcze trochę poczekać, znalazłam tylko kilka, reszta w uśpieniu ...
Ważne, że trzciniska wykoszone, i szachownice mają szanse na wyjrzenie na świat, bo w zeszłym roku było mizernie.
Z Tomaszem z bloga Karpacki Las zastanawialiśmy się, co oznacza nazwa "zapotocznych łąk" ...
Horodżenne, bo nie uświadczy tej nazwy na żadnej mapie ... i nasza ciekawość została zaspokojona.
Tomasz zapytał o jej znaczenie pana Wojciecha Krukara znawcę starych nazw bieszczadzkich i nie tylko ... a więc Horodżenne to teren ogrodzony.
Mnie już pobrzmiewały w tej nazwie echa wołoskich pasterzy z rumuńskich połonin, wędrujących tym terenem, osiadłych ponoć w pobliskich Rybotyczach ... podobnie jak nazwa Mandżocha, szczyt na niedalekich połoninkach kalwaryjskich ... nazwy trochę obcobrzmiące, tajemnicze, a tworzące klimat tej naszej krainy.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!