Trzeba było zostawić wszystko i wracać z powrotem na Pogórze, bo rozsady zostawione w tunelu foliowym nie przetrwają ataku zimna. "Kokosiłam się" z nimi tam i z powrotem, kryjąc je na noc w pszczelim domku, a na dzień trzeba było je wynosić do światła i ciepła. Nie dość, że pogoda paskudna, to i sadzonki mizerne, wyciągnięte do góry, blade, ale mam nadzieję, że teraz nadrobią straty szybciutko, wsadzone do żyznej ziemi.
Najgorszy był poranek z wtorku na środę, bo ranek obudził się jak zimowy, cały skrzący się w szronie, a zielone części roślin zwinięte, opuściły się smutnie ku dołowi. Przepadły orzechy włoskie, młodziutkie pędy lipek, buków, pędzelki jodeł, nie lepiej przedstawiał się stan drzewek owocowych. Pszczoły przestały wylatywać z ula, bo zimno, mokro, kolejne rośliny przekwitają, ten rok chyba nie będzie najlepszy.
Przyroda nadrobi straty, wyrosną nowe pędy, ale owoców już nie będzie.
Ale wracając do naszych wędrówek, w pierwszomajowy dzień ruszyliśmy niebieskim szlakiem na Połoninki Kalwaryjskie. Ooo! tutaj ruch już był większy, co i rusz napotykaliśmy na drodze wędrujących turystów, rodziców z pociechami na rowerach ... ech! biedne dzieci, buntowały się bardzo, pokonując ciężką trasę pod górkę na Żytne ... chyba w ten sposób można zniechęcić maluchy do polubienia rowerowych wycieczek, skoro stawia im się tak wygórowane wymagania:-) nie pomogą nowiutkie stroje, rowerki, gadżety ... żal mi było tych maluchów.
Tuż za Pacławiem, na skarpie przy krzyżu znaleźliśmy całe połacie obrazków alpejskich. Wyostrzył mi się wzrok na nie, bo mają ciekawy kształt liści, a ja z niecierpliwością oczekuję kiedy zakwitną. Niestety, kwiatostan jeszcze ciasno zwinięty, kolba osłonięta, trzeba jeszcze sporo poczekać ...
Przepięknymi łąkami zeszliśmy w dolinę paportniańską, pustą jak wiele na Pogórzu. Po wsi Paportno został cmentarz, stare drzewa, resztki fundamentów domów, zawalone piwnice ... w gęstwinie drzew można dostrzec stare lipy, tam na pewno stało domostwo. Istotnie, chwila szukania, i są resztki pieca, jakieś obręcze z beczki, resztę zarósł posadzony gęsto świerk.
Przy ogromnym pniaku natknęliśmy się na oryginalny grzyb ... piestrzenica, jak mniemam, pomarszczona, ruda jak kasztan ... druga, mniejsza rosła powyżej na tymże pniu ...
Zdawać by się mogło, że ja tylko po starych cmentarzach, dawnych wsiach się włóczę, zaglądam w wyschłe studnie, szukam śladów domów ... ale to są nieodłączne elementy pogórzańskiego krajobrazu. Do wysiedlonych wsi nie wróciło życie, a to w przewadze za sprawą zbudowanego tutaj ośrodka rządowego, tysiące hektarów ogrodzono, a zwykłym śmiertelnikom wstęp był wzbroniony.
A zresztą ... lubię te wędrówki po pustkowiach, odczytywanie zatartych liter na nagrobkach, pisanych przeważnie cyrylicą, albo podziwianie macew na kirkutach, gdzie litery czy symbole są zagadką dla mnie nie do rozwiązania:-)
W ostatni dzień pobytu zabrałam moich znajomych do Fredropola, do naszej gminy:-)
W "try miga" uwinęliśmy się z oglądaniem ruin zamku Fredrów ... a cerkiew to tylko z daleka ...
... jak zwykle przyciągnęła wzrok kapliczka w gustownym bereciku z bocianiego gniazda ... szkoda tylko, że bociany już nie mieszkają w tym miejscu .
Potem poszliśmy szlakiem na Łysą Górę, do świętej góry Zjawlinia gdzie odbudowano cerkiewkę, kaplicę z cudownym źródełkiem, przy drodze krzyże, znaczą drogę krzyżową, a pod wiekowymi drzewami złożone stoją krzyże pielgrzymów, co najmniej jak na świętej górze Grabarka.
Jest to miejsce kultu maryjnego. Jest tu cicho, bardzo spokojnie, gwar świata został gdzieś na dole ... pięknym lasem wędrujemy dalej, właściwie trochę na wyczucie. Wiadomo, że kierując się na południe dotrzemy do drogi prowadzącej do naszej wioseczki. Ale zanim tam dotrzemy, jeszcze przechodzimy przez Koniuszę. Trudno nazwać ją wsią, bo tylko trzy domy na stałe zamieszkane, a oko przyciąga drewniana cerkiewka z małym cmentarzem.
Przy okazji przy drodze znowu odkryłam na skarpie, zmasakrowanej przy budowie drogi, całkiem dorodne następne obrazki alpejskie. O! tutaj, tak blisko, będę je mogła śledzić na bieżąco:-)
Jejku! niesamowite to zdjęcie, zrobione przez Krzysia:-) strach wchodzić przez bramę:-)
Znalazłam kiedyś w lesie stare kości, powiesiłam je na słupie wkopanym przy bramie i tak zostało:-)
Gdy ktoś o nie pyta, to mówimy, że to po ostatnim gościu, który nas odwiedził:-)
Dla przełamania tego niemiłego wrażenia inne zdjęcie, ptaszę wśród kwiecia dzikiej jabłoni ... zapewne trznadel, jak orzekł Krzyś ...
A teraz nie mogę się już powstrzymać, bo znalazłam dziś właśnie na skarpie drogi w Koniuszy pierwsze rozkwitłe obrazki ... czyż to nie cudo?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, poświęcony czas, ciepła życzę w sercach, i wokół nas, aby i wiosna w końcu pokazała swoje cieplejsze oblicze, pa!