niedziela, 14 maja 2017

Majówkowe wędrówki po Pogórzu ...

Mam ogromne zaległości, a wszystko za sprawą zapowiadanych w zeszłym tygodniu przymrozków.
Trzeba było zostawić wszystko i wracać z powrotem na Pogórze, bo rozsady zostawione w tunelu foliowym nie przetrwają ataku zimna. "Kokosiłam się" z nimi tam i z powrotem, kryjąc je na noc w pszczelim domku, a na dzień trzeba było je wynosić do światła i ciepła. Nie dość, że pogoda paskudna, to i sadzonki mizerne, wyciągnięte do góry, blade, ale mam nadzieję, że teraz nadrobią straty szybciutko, wsadzone do żyznej ziemi.
Najgorszy był poranek z wtorku na środę, bo ranek obudził się jak zimowy, cały skrzący się w szronie, a zielone części roślin zwinięte, opuściły się smutnie ku dołowi. Przepadły orzechy włoskie, młodziutkie pędy lipek, buków, pędzelki jodeł, nie lepiej przedstawiał się stan drzewek owocowych. Pszczoły przestały wylatywać z ula, bo zimno, mokro, kolejne rośliny przekwitają, ten rok chyba nie będzie najlepszy.
Przyroda nadrobi straty, wyrosną nowe pędy, ale owoców już nie będzie.


Ale wracając do naszych wędrówek, w pierwszomajowy dzień ruszyliśmy niebieskim szlakiem na Połoninki Kalwaryjskie. Ooo! tutaj ruch już był większy, co i rusz napotykaliśmy na drodze wędrujących turystów, rodziców z pociechami na rowerach ... ech! biedne dzieci, buntowały się bardzo, pokonując ciężką trasę pod górkę na Żytne ... chyba w ten sposób można zniechęcić maluchy do polubienia rowerowych wycieczek, skoro stawia im się tak wygórowane wymagania:-) nie pomogą nowiutkie stroje, rowerki, gadżety ... żal mi było tych maluchów.




Tuż za Pacławiem, na skarpie przy krzyżu znaleźliśmy całe połacie obrazków alpejskich. Wyostrzył mi się wzrok na nie, bo mają ciekawy kształt liści, a ja z niecierpliwością oczekuję kiedy zakwitną. Niestety, kwiatostan jeszcze ciasno zwinięty, kolba osłonięta, trzeba jeszcze sporo poczekać ...


Przepięknymi łąkami zeszliśmy w dolinę paportniańską, pustą jak wiele na Pogórzu. Po wsi Paportno został cmentarz, stare drzewa, resztki fundamentów domów, zawalone piwnice ... w gęstwinie drzew można dostrzec stare lipy, tam na pewno stało domostwo. Istotnie, chwila szukania, i są resztki pieca, jakieś obręcze z beczki, resztę zarósł posadzony gęsto świerk.





Przy ogromnym pniaku natknęliśmy się na oryginalny grzyb ... piestrzenica, jak mniemam, pomarszczona, ruda jak kasztan ... druga, mniejsza rosła powyżej na tymże pniu ...



Zdawać by się mogło, że ja tylko po starych cmentarzach, dawnych wsiach się włóczę, zaglądam w wyschłe studnie, szukam śladów domów ... ale to są nieodłączne elementy pogórzańskiego krajobrazu. Do wysiedlonych wsi nie wróciło życie, a to w przewadze za sprawą zbudowanego tutaj ośrodka rządowego, tysiące hektarów ogrodzono, a zwykłym śmiertelnikom wstęp był wzbroniony.
A zresztą ... lubię te wędrówki po pustkowiach, odczytywanie zatartych liter na nagrobkach, pisanych przeważnie cyrylicą, albo podziwianie macew na kirkutach, gdzie litery czy symbole są zagadką dla mnie nie do rozwiązania:-)
W ostatni dzień pobytu zabrałam moich znajomych do Fredropola, do naszej gminy:-)
W "try miga" uwinęliśmy się z oglądaniem ruin zamku Fredrów ... a cerkiew to tylko z daleka ...



... jak zwykle przyciągnęła wzrok kapliczka w gustownym bereciku z bocianiego gniazda ... szkoda tylko, że bociany już nie mieszkają w tym miejscu .


Potem poszliśmy szlakiem na Łysą Górę, do świętej góry Zjawlinia gdzie odbudowano cerkiewkę, kaplicę z cudownym źródełkiem, przy drodze krzyże, znaczą drogę krzyżową, a pod wiekowymi drzewami złożone stoją krzyże pielgrzymów, co najmniej jak na świętej górze Grabarka.



Jest to miejsce kultu maryjnego. Jest tu cicho, bardzo spokojnie, gwar świata został gdzieś na dole ... pięknym lasem wędrujemy dalej, właściwie trochę na wyczucie. Wiadomo, że kierując się na południe dotrzemy do drogi prowadzącej do naszej wioseczki. Ale zanim tam dotrzemy, jeszcze przechodzimy przez Koniuszę. Trudno nazwać ją wsią, bo tylko trzy domy na stałe zamieszkane, a oko przyciąga drewniana cerkiewka z małym cmentarzem.
Przy okazji przy drodze znowu odkryłam na skarpie, zmasakrowanej przy budowie drogi, całkiem dorodne następne obrazki alpejskie. O! tutaj, tak blisko, będę je mogła śledzić na bieżąco:-)



Teraz to już tylko wspięliśmy się łąkami w pobliże naszej wioseczki, a potem znowu przez krzaki na dziko zaszliśmy na podwórze od strony łąk. Tutaj moje serce cieszył widok nowo postawionego tunelu foliowego, przy którym bardzo pomogli mi moi goście. Wydawać by się mogło, że rozpięcie samej folii to chwila-moment, a nam zeszło prawie 1,5 godziny:-)


Jejku! niesamowite to zdjęcie, zrobione przez Krzysia:-) strach wchodzić przez bramę:-)
Znalazłam kiedyś w lesie stare kości, powiesiłam je na słupie wkopanym przy bramie i tak zostało:-)
Gdy ktoś o nie pyta, to mówimy, że to po ostatnim gościu, który nas odwiedził:-)
Dla przełamania tego niemiłego wrażenia inne zdjęcie, ptaszę wśród kwiecia dzikiej jabłoni ... zapewne trznadel, jak orzekł Krzyś ...


A teraz nie mogę się już powstrzymać, bo znalazłam dziś właśnie na skarpie drogi w Koniuszy pierwsze rozkwitłe obrazki ... czyż to nie cudo?




Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, poświęcony czas, ciepła życzę w sercach, i wokół nas, aby i wiosna w końcu pokazała swoje cieplejsze oblicze, pa!


poniedziałek, 8 maja 2017

Czas przełamać monopol czyli chwalimy się Pogórzem ... majówkowe wędrówki ...

W majówkowy weekend przewaliło się przez Pogórze tyle aut z obcą rejestracją, jak nigdy dotąd. Kawalkady samochodów pociągnęły dalej, do modnego ostatnio Arłamowa, a u nas właściwie spokojnie. Chociaż ... nie, geo Toruń czy geofizyka Kraków krąży po terenie ciężkimi pojazdami, oplatając ziemię misterną siatką kolorowych wstążek, ale tylko oni orientują się w tych zawiłościach i nie patrząc na potoki wody z nieba, wiercą w ziemi otwory. Ponoć potem wywołują impuls sejsmiczny, badając w ten sposób, czy ziemia nie kryje jakichś naturalnych skarbów:-)
A my chcieliśmy pokazać naszym znajomym Pogórze, bo oni to tylko Bieszczady i Bieszczady:-)
Co tu wybrać ? jak pokazać Pogórze w pigułce?  a więc obowiązkowo Kopystańka.
Ponieważ przejeżdżaliśmy przez Rybotycze, to i kirkut rybotycki znalazł się również na liście ...


Kopystańka po pochmurnym dniu odsłoniła swoje uroki ...


Czas kwitnienia pierwiosnków wyniosłych już minął, teraz pyszniły się bardziej intensywną żółcią pierwiosnki lekarskie ... całe łany ...



Nasi znajomi stanęli na szczycie Kopystańki z lekka  zdumieni dookólnym widokiem ... a tam co? Bieszczady ... a tam? Ukraina ... a tam? nasza wioseczka ...


Wyjątkową ciekawostką dla mnie były odkryte tuż przy szlaku łany lulecznicy kraińskiej ... nawet nie zwróciłabym uwagi, ale jej kwiatki wydały się znajome:-) Śmiali się ze mnie, że to nie lulecznica, a ulicznica ... tak blisko traktu pieszego:-)


I teraz jak po sznureczku ... cerkiew św. Onufrego w Posadzie Rybotyckiej, zabytek klasy "O", potem przejazd doliną Jamninki, nowoczesny Arłamów ... Na następny dzień wybraliśmy przejście doliną dawnej wsi Arłamów. Wcale ten weekend majowy nie był ciepły ... kiedy wdrapaliśmy się na Połoninki Arłamowkie, zimny wiatr urywał głowę:-)


W oddali niebieszczą szczyty bieszczadzkie ... próbujemy odgadnąć ich nazwy, Tarnica nam nie pasuje, bo ona taka siodłata, a może te za nią to Rawki? Zostawiamy te zagadki, zapuszczamy się coraz niżej w dolinę, a tam niespodzianka ... wiejski cmentarz ... cud, że go nie rozjeżdżono spychaczami, nie zrównano z ziemią ...



Po chwili zauważyliśmy po drugiej stronie drogi chyba cerkwisko ... stare drewniane krzyże, kępa narcyzów, niedaleko stare jabłonie, świadczące o tym, że kiedyś było tu siedlisko ...


Zimą dotarliśmy tylko do Połoninek, w planie było przejście do Kwaszeniny, ale choróbsko pomieszało nam szyki, więc teraz wspólnie ze znajomymi realizowaliśmy ten zimowy plan:-)
Przy drodze przyuważyliśmy resztki wiejskiej zabudowy w postaci studni ...


W zeszłym roku zdarzył się nieprzyjemny wypadek z udziałem wilka, który utknął właśnie w takiej niezabezpieczonej studni. Wopistów zainteresowało rozlegające się wycie uwięzionego stworzenia, wilk został nakarmiony, dostał pić, a potem uśpili go strzałem ze środkiem nasennym. Wydostany ze studni wilk oprzytomniał w ośrodku ADA dra Fedaczyńskiego w Przemyślu i został wypuszczony na wolność, właściwie to cudem ocalony.
Przy jednym z drzew zobaczyłam kępę dziwnych mięsistych liści, właściwie to może być pozostałość po dawnych ogrodach ...


Bardzo przyjemnie wędrowało się dawnym wiejskim duktem, chociaż z błędu wyprowadził nas przydrożny obelisk z konturem Polski, zdawałoby się stary, a jednak nie ... to czasy "arłamowskiego państwa" ...



Zbliżaliśmy się do Kwaszeniny ... znowu wiejski cmentarzyk, bardzo zaniedbany, tuz za nim szlaban i granica z Ukrainą ... zdewastowane zabudowania dawnego zaplecza gospodarczego Arłamowa, domy mieszkalne ... smutny to widok. Tylko droga wyłożona granitowym brukiem łagodnie meandruje zgodnie z biegiem potoku ... i tylko jakiś skrzydlaty drapieżca czasami przetnie nam drogę, gdzieś w oddali zakuka kukułka ... a poza tym my sami.


Na głównej drodze ruch potężny, powroty z kalwaryjskiego otwarcia sezonu motocyklowego, poza tym naród parł w Bieszczady, inni do Arłamowa,  a my wracaliśmy do naszej cichej ostoi pogórzańskiej ...
Krzyś przysłał mi trochę zdjęć, bo wiecie, fotografa prawie nigdy nie ma na zdjęciach, a zatem ... tadam:-)








To jeszcze nie koniec naszych pogórzańskich "peregrynacji", reszta w następnym poście:-)



Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, słońca życzę, pa!



poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Czy wiecie, że ...

... moją ulubiona krainą, oprócz Pogórza Przemyskiego, jest Roztocze.
Środkowe poznałam odrobinę w lutym na forumowym spotkaniu, ale Roztocze Południowe odwiedzam często, i zawsze z jednakową przyjemnością.
Tym razem pojawiła się w sobotę sposobność spotkania tam kilku znajomych, więc mimo paskudnej pogody pojechaliśmy do Horyńca
Z ciężkich chmur padał deszcz, zimno było, że nosa szkoda wystawiać na świat, ale co, przecież nie będziemy siedzieć w domu. Więc ruszyliśmy w objazd po ciekawych miejscach Roztocza Południowego, niezbyt oddalonych od Horyńca. Na pierwszy rzut pojechaliśmy do Radruża, do cerkwi św. Paraskewy.


Kiedy byliśmy tu ostatnim razem, były gołe ściany, a teraz wrócił na stare miejsce ikonostas z łańcuckiego muzeum, cerkiew wzbogaciła się o nowe eksponaty. Nawet nie starałam się robić zdjęć w ciemnym wnętrzu, ot! kilka ciekawych "artefaktów" ... zabytkowe siedzisko właściciela wsi ...


... wykonany w drewnie Boży Grób ...


Obok cerkwi, a także za nią cmentarze z kamieniarką bruśnieńską. Wszędzie kwitną zawilce, łany barwinków, szkoda tylko, że jest tak zimno i aż palce grabieją.



Płynący u stóp cerkwi strumień Radrużka jakby zogromniał, jakiś szeroki, rozlewisty ... a! to znowu bobry nabudowały tam, z których bardzo malowniczo spływają małe wodospadziki ...


W polach widać słupy graniczne, idziemy bardzo blisko, potem przy ogromnych starych lipach i czereśniach do drugiej cerkwi w tej miejscowości, pw. św. Mikołaja Cudotwórcy.


Potem pogoda sprawia nam miłą niespodziankę, chmury odchodzą precz, a my cieszymy się słońcem, a przede wszystkim ciepłem. Jeszcze spotkaliśmy ciocię naszego kolegi, która jest pozytywnie zakręconą osobą. Spisuje historię miejscowości, a przede wszystkim wspomnienia mieszkańców, ocalałych z rzezi i napadów banderowskich. Osobliwe to uczucie, kiedy słyszy się w ustach bądź co bądź obcej osoby, fakty, nazwiska, wydarzenia, które do tej pory były przekazywane przez mamę mego męża. Oprócz tego prowadzi gospodarstwo agroturystyczne, i prawdę mówiąc, wolałabym tutaj spędzić swój wolny czas, powędrować po okolicy, odetchnąć atmosferą tych miejsc, niż tłoczyć się w i tak zatłoczonych, modnych miejscowościach. No, ale to są tylko i wyłącznie moje odczucia:-)
Podaję namiary na to ciche miejsce, gdzie można wspaniale oderwać się od codziennego pośpiechu i wypocząć, albo nawet wpaść przejazdem i zanocować, kiedy losy i drogi zawiodą Was w te strony:-)
Oto kontakt: 608 674 785 lub 16 6313279.
Dwa kroki do cerkwi, trzy do drugiej cerkwi, dla botaników ciekawe rośliny kserotermiczne, rosnące na nasłonecznionych, wapiennych stokach, dla wędrujących cmentarze z kamieniarką bruśnieńską, cerkiewki, prawie górskie strumienie, całkiem spore wysokości npm i żywy kontakt z naturą, a także z ludźmi serdecznymi, nieskażonymi jeszcze wszechobecną komercją.
 Ech, sama bym tam zakotwiczyła na jakiś czas:-)
Wracając do naszych roztoczańskich "peregrynacji", przemieściliśmy się w okolice Nowego Brusna.
Przyjrzeliśmy się remontowanej cerkwi, która jeszcze przed paru laty przedstawiała sobą żałosny widok ...


Tuż za cerkwią zaniedbany cmentarz, i oczywiście nagrobki kamieniarki bruśnieńskiej, Oprócz tego oryginalne, ciekawe nagrobki niemieckich osadników jeszcze z czasów kolonizacji józefińskiej. Może i dobrze, że kolczaste krzaki bronią dojścia do niektórych części cmentarza, może złodziejskie hieny cmentarne, które nawet takich miejsc nie uszanują, nie przedrą się przez cierniste zapory ...




Teraz urokliwymi roztoczańskimi traktami wędrowaliśmy w słońcu ku następnej perełce niezwykłych miejsc. W lesie ukryty następny cmentarz po nieistniejącej wsi Brusno Stare ...





Moim pragnieniem było być tutaj wiosną ... no i udało się!
Łany kwitnącego barwinka, zawilców, fiołków, wiosenne nawoływanie ptactwa, i zatrzymany czas.
Szliśmy przez teren dawnej wsi, tylko dawne dukty wskazywały, że kiedyś toczyło się tu życie, bo cały teren wziął we władanie las. Bystre wody toczy Brusienka po jaśniutkim piasku, marszcząc go na dnie w drobniutkie fale ...


Pozostały ruiny kaplicy św. Mikołaja, z krzyżem o niezrozumiałym napisie ... most z kamienia, po którym jeszcze od biedy można przejechać ...



Kiedy wyszliśmy na otwartą przestrzeń, łąki przy lesie, nagrzane słońcem już pachniały ziołami. Macierzanki ledwo rozwinęły listki, a już unosił się ich zapach:-)
Przenosiliśmy się dalej, a droga prowadziła na całkiem sporą wysokość. To kamieniołom bruśnieński, Na tej stromiźnie poniósł kiedyś śmierć nieostrożny rowerzysta, kiedy z dużą prędkością zjeżdżał w dół, zwyczajnie zawiodły hamulce.


Znam te kamienie.
Bez nie obeszła się żadna budowa w regionie, mój ojciec też jeździł do Brusna po kamienie na fundamenty domu, stajni, stodoły. Świeżo wydobyty kamień dał się obrabiać siekierą, potem twardniał. Jako dziecko fascynowały mnie różne odciski muszli czy tez innych stworzeń w wapieniu.
Kolejny punkt do odwiedzenia to Nowinki Horynieckie z kaplicą z cudownym źródełkiem.


Źródła tryskają z każdego miejsca, szemrzą strumienie, w podmokłych miejscach kwitną kaczeńce.



Bukowym lasem poszliśmy jeszcze na poszukiwanie kamieni Kultu Świątyni Słońca. Widziałam je zimą, wiosną jest tu radośniej, choć prawie przekwitły kokorycze czy zawilce.




Na zboczach głębokich jarów rosły dziwne zimozielone paprocie, łany czosnku niedźwiedziego, a także sporo było czworolistów ... przy mojej botanicznej znajomości tyle odkryłam:-)




Roztocze Południowe kryje przed nami jeszcze wiele tajemnic, mamy nadzieję odkrywać je powoli, o czym nie omieszkam napisać. Już klaruje nam się plan następnej wyprawy po miejscach ciekawych, a jeszcze przez nas nieodwiedzanych. Tym bardziej, że mamy stosunkowo blisko:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, nie dajcie się tym nieoczekiwanym chłodom, pa!