Nasze dzieciństwo na wsi było inne niż w miescie.
Rodzice szli do pracy w pole, a my zajmowaliśmy się sami sobą ... dziadek czy babka z rzadka wyjrzeli, co tam z nami ... ot, bawią się? to niech się bawią ...
Kiedy przyszła burza z solidną ulewą, przez piaszczystą drogę, środkiem wsi płynęła struga ... ileż to było radości ... budowalismy tamy, płynęly łódeczki z kory, albo tylko patyki, czyje pierwsze, czyje pierwsze ...
nie było samochodów, traktorów, więc nikt nie obawiał się wypadku na drodze ... woda wsiakała w piach, coraz jej mniej, coraz mniej, ale pozostałe błotko nadawało sie do lepienia różnych budowli. Bose stopy taplały się z lubością w ciepłym błotku, bo kto by tam przez całe lato nosił buty ... one były tylko na niedzielę.
Kiedy przejechała furmanka, niszcząc nasze lepianki, zajmowaliśmy się czym innym ... ot! chociażby wysiadywaniem na przydomowych ławeczkach i opowiadaniem sobie różnych bajd ... bo taka ławeczka była przy każdej zagrodzie, sąsiedzi zbierali się raz tu, raz tu, tak samo dzieci.
Jednym z tematów strasznych był Ożga, że jeździ od wsi do wsi i łapie dzieci do worka ... nawet nie wiem, czy ktoś z nas widział tego człowieka ... ale każdy bał się go.
Pamietam, że kiedyś usłyszałam przy furtce okrzyk: - Ożga jedzie, Ożga jedzie!
O, matko, gdzie tu się ukryć?
Wpadłam do obórki, schowałam się pod żłób, a dziecięce serce tłukło się z panicznego strachu, aż zapierało oddech ... przesiedziałam tam całe popołudnie, do samego wieczora ...
Rodzice wrócili z pola, kiedy było już szaro na świecie - A gdzie Maryśka!
Wyszłam spod tego żłobu na głos mamy, blada i zestrachana okropnie ... Co ty tam robiłaś?
- Mówili, że Ożga jedzie!
Potem mama wielokrotnie wspominała to zdarzenie, śmialiśmy się wszyscy, ale wierzcie mi, mnie wtedy naprawdę nie było do śmiechu.
Całkiem niedaleko nas mieszkał stary dziadek, Ozimek mu było, w lepiance, która chyliła się ku ziemi, chatynka pod strzechą porośnietą mchem ... podpierał się kijkiem, wystruganym z zaokrąglonego naturalnie odrostu z leszczyny.
Wszyscy mieli takie kijki, które od wieków nazywaliśmy "karakulka", a były ogromnie potrzebne przy pędzeniu krów na pastwisko.
I ten dziadek był bardzo pochylony, wręcz garbaty, sztywność karku nie pozwalała mu obrócić głowy, a urodę miał jakiegoś starego krasnoluda, szarawy, dla nas straszny... wielkie odstające uszy, z których wyrastały kępki włosów, zresztą te włosy wyrastały mu też z nosa, a wielkie brwi były tak nastroszone i gęste, że oczu nie było spod nich widać ... stary człowiek był niedogolony, więc i kępki włosów sterczały mu tu i ówdzie z podbródka ...
Jakżesz jego baliśmy się, a nic nikomu złego nie zrobił, znałam jego wnuczkę, ale nigdy nie zaglądaliśmy do niego na podwórze, ani tym bardziej do chatki ... kiedy szedł drogą, każde z nas kryło się na podwórku ... bo idzie ten dziadek, a on pewnie nie miał nawet zielonego pojęcia, jakie uczucia w nas wzbudzał ...
Kiedy zmarł, to każdy dzieciak odetchnął z ulgą ... już nas nie będzie straszyć.
A potem, kiedy już nieco podrośliśmy, pasaliśmy krowy na ogromnym pastwisku, Maziarnia nazywało się ono, i też miało swoje rejony ... na Garbie, na Szerokim Dole ... mama pakowała kawał chleba, czymś posmarowany, wodę do popicia, a ja brałam książki, przeważnie baśnie ... nikt mi nie przeszkadzał, zaczytywałam się, siedząc na jakimś pniu, pogrążona w innym świecie, krowy tymczasem polazły w szkodę, trzeba było je spędzić z powrotem, właśnie za pomocą "karakulki" ... ooo! to już całkiem nie na temat, o strachach miało być!
Kiedyś były dwa naturalne stawy, przedzielone drogą, "bagno" to się nazywało, chlapaliśmy się tam latem, pijawki przyczepiały nam się do nóg, przy starej wierzbie był pomościk do prania ...wszystko zasypane, pole uprawne zrobiło się ...
Teraz droga przez wieś pięknie wyasfaltowana, po jednej stronie chodnik z kostki, po drugiej elegancki rowek z betonowych elementów, odprowadzający wodę po deszczu ... dzieci mają inne zabawy, zajęcia, zbyt mało ruchu ...
Zachorzałam, poleguję w domu, przysypiam, ból rozsadza mi głowę, nos odpada z kataru, kaszel łagodzę syropkami różnymi i jakoś sił brak ... to i na wspominki mnie wzięło, a może to z gorączki?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pa!
36 komentarzy:
Cudowne dzieciństwo, kolorowe i pełne przygód! Co te nowoczesne dzieciaki będa miały za wspomnienia, to nie wiem...
Zdrowiej szybko!
To niesamowite jak szybko swiat sie zmienia....
Ja mam bardziej "miejskie" wspomnienia, ale zabawy byly podobne... Czy ktos jeszcze pamieta co to byly "widoczki"?
dawniej było faktycznie inaczej, bez zabawek ale z głowa pełna pomysłów....
w późniejszych czasach u nas straszono dzieci czarną wołgą :)
a ty zdrowiej ale w międzyczasie pisz takie wspomnienia, bardzo je lubie bo wychowałam sie w wielkim przemysłowym mieście, na szarej ulicy , bez podwórka...
i nie znam wiejskich zabaw choć zawsze troche zazdrosciłam dzieciom wiejskim tej odrobiny wolności...
buziaki
Niesamowite, przepiękne wspomnienia. Ja na całe szczęście zdążyłam się jeszcze załapać na równie barwne, bezkomputerowe dzieciństwo- w dzień przesiadywało się w stajni, chodziło z krowami na pole, mleczarz miał konia na którym czasem dawał się przejechać za stodołą, latem zbierało się słomę i siano z pola...wieczorami kładliśmy się na trawie i oglądaliśmy gwiazdy....Strachów raczej nie mieliśmy,chociaż w niedalekiej odległości znajdował się cmentarz i raz jak jechaliśmy nocą po weterynarza bo się kobyła źrebiła, to ciotka wjechała maluchem do rowu koło tego cmentarza, tak się wystraszyła;)
Oj, Marysiu, jakie opowieści! Pisz kochana, pisz, bo pięknie opowiadasz. Bardzo przyjemnie się czyta, zwłaszcza o dzieciństwie tamtych czasach.
Ja też pamiętam, że zawsze musiał być jakiś - ktoś - postrach dzieciaków. Opowiadaliśmy sobie niesamowite i nieprawdopodobne historie i trzęśliśmy się ze strachu, a potem wszyscy wzajemnie odprowadzali się do domu oglądając się na boki! Trzeba było zapalić światło na klatce i myk - do drzwi! Najgorzej miał ten, który zostawał ostatni! A dzisiaj mamy puste podwórka - dzieciaki maja albo dodatkowe zajęcia w prywatnych szkołach, albo siedzą przed komputerem, grami. Takie czasy.
Pozdrawiam Cię ciepło i szybkiego powrotu do zdrowia życzę :)
No i powspominaj jeszcze trochę:)
Marysiu, na katar najlepsze moczenie nóg w gorącej wodzie i inhalacje maścią vic zalaną wrzątkiem :)
Moim dziecięcym strachem była Karolka, upośledzona kobieta, która okutana w szmaty pasła krowy. Była niegroźna ale inna i nie mówiła, tylko buczała i chyba to nas przerażało.
Zdrowiej Marysiu :)
Pięknie powspominać, od razu robi się cieplej na duszy. W każdej wsi wymyślano jakiegoś Ożgę, bo nie było sposobu na dzieciaki, żeby je do domu odwołać. I dziadka strasznego też mieliśmy, włosy do ramion, mówił tylko po chachłacku(dla dzieci niezrozumiałe) i zawsze nosił dwa różne buty. Potem, gdy przyjechał jego syn, dziadek okazał się całkiem miłym staruszkiem, wcześniej tylko zaniedbanym:) Pozdrawiam!
A pamiętasz jeszcze dziecięce zabawki z tamtych lat? Ostatnio sobie przypomniałem "miotacze" ziemniaczanych owocków z giętkich wierzbowych kijków zaostrzonych na końcu. Osadzało się na tym takiego zielonego "pomidorka" i śmig... Leciał na milę. Albo "helikopterki" z małych ziemniaków nabijanych piórami kurzymi albo indyczymi. Jak się umiejętnie ponabijało i rzuciło w powietrze to ziemniak spadał wirując jak nasiono klonu... Ech cieszyło to bardziej niż dzisiejsze gadżety.
Chora jesteś Maryś. Pewnikiem przeziębiłaś się ?
Może kwiatów bzów Ci naparzyć ?
Barwnie, obrazowo i z humorem opowiedziałaś dzisiaj o swoim dzieciństwie.
Takie zabawy pobudzają wyobraźnie. To dlatego dzisiaj jesteś osobą pełną weny twórczej. Biedny dziad- gdyby wiedział, że się go boicie pewnie zgoliłby brwi i wydepilowałby nos ?
Twoje dzieciństwo nie było ani smutne- przeciwnie- było wesołe i radosne, pomimo obowiązków, w czasie których zaczytywałaś się baśniami. Łączy nas wspólna miłość do baśni.
Zdrowiej moja Droga, zdrowiej !
Wspomnienia,wspomnienia....Zdrowiej
Niesamowite wspomnienia, oczywiście pisz to samo życie! Mieszkam w pobliżu SGGW i młodzież zajeżdżająca na studia z wiejskich miejscowości ma najlepsze ciuchy i samochody. Miejskie dziewczyny dżinsy, swetry ..jakos pozmieniały się realia.
Ja wieś znam tylko z wakacji i wiele Twoich doświadczeń widziałam, niby dawno, niby nie dawno..
Zdrowiej Marysiu : ) chociaż w chorobie masz czas na pisanie.... W Krakowie była czarna wołga, porywająca dzieci. W wakacje jeździliśmy zwykle w okolice Zakopanego. Kiedyś dzieci niosły mnie przez las do chatki czarownicy, której nie znalazły, ale strachu się najadłam. Generalnie i miejskie i wiejskie dzieci lubiły mnie nosić, bo byłam bardzo lekka. STRASZNIE Cię pozdrawiam
Listopad nastraja tak nostalgicznie. Świetnie czytało się te Twoje wspomnienia, przypomniały mi się wieczory z babcią i jej wspomnienia wiejskiego dzieciństwa. Dla nas miastowych wnuków, było to coś niesamowitego, zwłaszcza, ze babcia prócz opowieści o krowach i dołączała i te o Utopcach i Dzwonach zatopionych. Nie wiadomo było, co prawda, co legenda...
Oj chyba przyjdzie mi też jakieś listopadowe wspominki napisać...
Uwielbiam takie opowieści.
Moje dzieciństwo to co prawda lata '80, ale też szaleliśmy na dworze, budowaliśmy szałasy, chłopaki robili naokoło nich pułapki a my z dziewczynami gotowałyśmy zupę na ognisku. Szczawiową ;) zabawy w podchody, budowanie zamków z piasku po burzy, gra w kapsle, aj to były czasy... :)
Zdrówka Ci życzę, może malinówki lub porzeczkówki podeślę? :)
pisz koniecznie więcej takich wspomnień, będę mogła podawać Twój blog za przykład, gdy mi czasem czytelnicy wytykają, że takich czasów nie mam prawa pamiętać bo to wieś Konopnickiej i Prusa a człowiek tyle nie żyje. Pozdrowienia serdeczne przesyłam.
Zdrowiej, ale tak powoli, bo więcej napiszesz tych dziecięcych wspomnień. Taką wieś pamiętam troszkę z wakacji u dziadków w Rzeszowskiem wtedy. Też mi krowy w szkodę poszły i wrócić nie chciały za żadne skarby. W e wsi były jeszcze nieliczne chałupki kryte strzechą z klepiskiem zamiast podłogi i z pięknymi piecami chlebowymi z przypieckami. Na przypiecku bawiłyśmy się z kuzynką.
Pozdrowienia ślę
Przeniosłam się na chwilkę w inny świat...
dziękuję :-)
Zdrówka!!!
Gdy nie było kogo się bać, trzeba było go wymyślić. W mojej krakowskiej kamienicy straszył Gruby. Mieszkał w rurach kanalizacyjnych i wodnych. Straszliwie bulgotał przy spuszczaniu wody, był wiecznie niezadowolony i marudny. Jako maleńka dziewczynka straszliwie się go bałam. Przekazałam ten lęk w spadku starszej córce i tak kolejny Gruby zaczął straszyć w bloku przy Smoluchowskiego.
Do Grubego wkrótce dołączył Guzy, który był winowajcą wszelkich zaniedbań, nieporządków i zaginięć. Gdzie to się podziało?! Znowu Guzy nam coś zabrał. Guzy robił też błędy w zadaniach, przepieprzał gulasz i w ogóle był fajnym piorunochronem.
Krowy pasałam na każdych wakacjach. Nigdy nie zapomnę swojej "nobilitacji" na starszą pasterkę, jak pierwszy raz w życiu miałam zaprowadzić młodego byczka na pastwisko, a on przeciągnął mnie, wlokąc na końcu łańcucha, przez wszystkie sąsiedzkie pola uprawne. W Stróży, nad Rabą, w latach 70 -tych. Jeszcze przed elektryfikacją! Ale już po Konopnickiej:)
Zdrowia Marysiu i dobrego samopoczucia!
I ja pasłam krowy w wakacje u Babci i ziemniaki piekliśmy na końskich plackach i szałasy jakby indiańskie z wikliny robiliśmy. A na koniec wakacji dostawaliśmy po kocu i worku jutowym z nożykiem i butelką wody i szliśmy na pola wyżywić się przez dwa, trzy dni z tego co na polach.
Może i dzisiejsze dzieci będą swoim wnukom opowiadać o szczęśliwym dzieciństwie, choć takie inne nam się wydaje
Opowiadał nam kolega w pracy,jak był chłopakiem ( w latach 60 tych) i kupili mu rower (a wtedy rower to było "coś")i miał z łąki przyprowadzić krowy i konika.Pojechał tym rowerem,bo nie mógł się z nim rozstać i wracając z tym zwierzętami "kopnęło" go,że przywiąże się do tego konika (chyba miał ten konik łańcuch,lub gruby sznur już dokładnie nie pamiętam) i sobie jedzie za nim na rowerku.Aż tu nagle konik jak nie podskoczy,jak nie bryknie.A on za bardzo się naowijał tym łańcuchem,że nie mógł się wydostać.Rower pokancerowany,on obolały.No tak się uśmialiśmy z tego opowiadania,a było to dawno temu może ze 20 lat,a do dziś pamiętam,bo kolega to opowiadał tak "wyraziście".
Teraz to pewnie w "pracach" już tak ludzie nie rozmawiają.Są jak automaty.
Pozdrawiam .Urszula
W sanatorium w Istebnej, jako że pochodzę z rejonu przemysłowego i w dzieciństwie zapadałam na schorzenia górnych dróg oddechowych, były takie powybrzuszane ściany. Pewnie drzwi zamurowane. Istniała taka pogłoska, że zamurowani są tam ludzie. Jejku, jakże się tego bałam. Na holu tegoż sanatorium wisiały też stare zdjęcia zakonnic w takich ogromnych czepkach ( nie wiem jak to się nazywa), dla mnie tragedia.
Miałaś piękne dzieciństwo, pomimo obowiązków i strachów. Niedawno czytałam podobne wspomnienia o wsi Zofii Nałkowskiej. Podobała mi się ta książka. Pozdrawiam
Marysiu, ja też miałam takie kolorowe dzieciństwo:) i kilka rzeczy których się bałam:) Był stary Adam podobny do tego staruszka o którym Ty piszesz i każdy też się go bał. O dziwo ez mieszkał w takiej chatynce, prawie ziemiance. Bałam się cyganów, którzy jechali taborem przez miasteczko, żeby mnie nie porwali. A'propose byłam teraz na filmie "Papusza"- piękna opowieść o cygańskiej poetce.No i oczywiście bałam się czarnej wołgi:) Dziękuję za podzielenie się cudnymi wspomnieniami i radością dziecięcych lat. Pozdrawiam cieplutko. Ania
Dzisiaj można się z tego śmiać, ale wtedy takie strachy lepiej dyscyplinowały dzieci niż dzisiejsze połajanki. Chyba każdy ma takie wspomnienia z dzieciństwa. Mnie ktoś kiedyś powiedział, że jad żmii, to taka kulka, którą wąż wypuszcza i goni ona za ludźmi. Miałem chyba z 8 lat, jak na wakacjach w Muszynie bawiąc się przy stercie kamieni odkryłem pod jednym z nich ogon żmii. Pamiętam, że biegłem i biegłem aż do domu babci. I jeszcze dość długo bałem się wyjść na zewnątrz. Jak tak teraz sobie przypominam, gdzie to się stało, to mogłem przebiec koło 2 km. Takie to były strachy.
Oczywiście pamiętam zabawy w kałużach, puszczane stateczki itp. Bardzo dużo czasu spędzaliśmy na podwórku. Pobyt w domu był jak kara.
Bardzo fajny wspominkowy post.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu.
Marysiu, cudowne nsze dzieciństwo lat 60-tych. Straszenie dziadkiem Abą i zabawy na gościńcu (drodze),w dołkach, które wysiedziały kury. Nawet wóz rzadko przejeżdżał, więc zabawa była na 102.
Bardzo serdecznie pozdrawiam. Ewa.
Wspaniałe wspomnienia. Ja pasłam krowy u babci na wakacjach z książką w ręku, uwielbiałam te chwile. Miałam mnóstwo niesamowitych przygód. Trzeba było wykazać się inwencją i samemu tworzyć zabawki:)Pozdrawiam cieplutko
Oj wspaniałe to były czasy, kilka lat temu pęknie to opisała Pani z Rybotycz, miała nawet za to nagrodę jakiejś rolniczej gazety. Pochodzę też Pogórza z gm. Bircza, a nasza wieś to było wszechobecne błoto i wszędzie daleko. Ale teraz wspomina się wspaniale. Pozdrawiam Czesław.
Kamphora, pewnie też będą miały jakieś wspomnienia, tylko inne, bo i czasy inne; serdeczności.
Nika, zwłaszcza nasze pokolenie jest świadkiem niesamowitych zmian niemalże w każdej dziedzinie; od liczydła do kalkulatora, komputery, oj! długo by wyliczać' "widoczki"? nie znam; pozdrawiam.
Anonimowy, widzę, że czarna wołga królowała w całym kraju, do nas też dotarła; pozdrawiam.
Weroniko, w każdym z nas tkwią jakieś wspomnienia, te jedyne, z dzieciństwa; cmentarz zajmował miejsce szczególne we wzajemnym straszeniu się; serdeczności ślę.
Kasiu K, to smaczek dzieciństwa, nastraszyć się wzajemnie, do tego w ciemnościach; teraz więcej makabrycznych scen w grach komputerowych, nawet w kreskówkach, a może dzieci już się nie boją? pozdrawiam.
Maniu, próbuję wszystkiego, coś opornie ze mnie wychodzi choróbsko, a może nie zwracać uwagi na dolegliwości? tylko się nie da, bo poty leją się z człowieka na potęgę; właśnie, była inna ... i to przerażało; pozdrawiam serdecznie.
PrimaVera, wiele rzeczy zaciera się w pamięci, czasami coś z nagła przypomina się na jakiś impuls; takim katalizatorem wspomnieniowym są spotkania z rodziną, każdy coś pamięta;
i ja pozdrawiam.
Krzyśku, pamiętam, a jakże! brak zabawek wymuszał wymyślanie zabaw, a wiele pochodziło od starszych; pozdrawiam.
Zofijanno, popijam miksturki ziołowe i samoleczę się; jako dzieci mieliśmy wiele obowiązków, jak to w domu, chociażby palenie w suszarniach tytoniowych, bardzo przyjemne zajęcie, a ile książek można było przeczytać w tym czasie; serdeczności ślę.
Agato, dzięki, dziś trochę lepiej, pozdrawiam Cię.
Mażeno, teraz nie ma chyba różnicy między młodzieżą wiejską i miejską, ale przedtem było inaczej, nawet profesorka od niemieckiego dawała nam odczuć dzielące nas różnice ... o, ty, ty, krowięto ... bardzo to było upokarzające; tak, niby niedawno; pozdrawiam serdecznie.
Łucja, czarna wołga królowała niepodzielnie, dopóki nie wyrośliśmy z tych bajd; pewnie nie znaleźliście chatki czarownicy, bo byłaś za chuda, za długo musiałaby Cię tuczyć, nie nadawałaś się; my nie mieliśmy wakacji, nikt nigdzie nie wyjeżdżał; i ja pozdrawiam.
Ruda, babcine opowieści dla wnuków niezapomniane, oczy okrąglały ze zdumienia albo i ze strachu; mnie mama opowiadała bajkę o mamie kozie, bardzo bałam się, kiedy wilk przychodził po koźlęta, a całą akcję umiejscawiałam u nas w domu, nawet w wyobraźni chowałam się za kredensik kuchenny, który stał ukosem w kącie; napisz, napisz, wspomnienia z dzieciństwa są takie różne, pozdrawiam.
Kama, prawda, że przyjemne są takie wspomnienia? nie zawsze w domu było sielankowo, brakowało tego i owego, ale to był "dom", mój dom, choć wspomnienia są i dobre, i złe; dziękuję, posiłkuję się swoimi zasobami spiżarnianymi, coś tam jeszcze uchowało się; serdeczności.
Klarko, bardzo mnie rozbawiłaś tą Konopnicką i Prusem; niby tak niedawno to było, a dawno; czytelnicy bloga bywają bardzo młodzi, młodsi czasami od naszych dzieci, więc dla nich to czasy starożytne bardzo; i ja pozdrawiam.
Owieczko, to Twoje korzenie sięgają Rzeszowszczyzny? i ja pamiętam gliniane podłogi, i takie piece; teraz wieś nie do poznania, kiedyś wiedziałam, kto gdzie mieszka, a teraz mam kłopoty, bo wszędzie nowe domy; wielkie zmiany zaszły na przestrzeni tego czasu, kiedy mnie tu nie było; serdeczności.
Bubiso, to był rzeczywiście inny świat, choć bardzo pracowity; każde z nas pomagało rodzicom na miarę swoich sił, któżby tam buntował się? zresztą u każdego tak było; pozdrawiam.
Magdo, bo trzeba mieć nie lada wyobraźnię, i wrażliwość, żeby tak sobie powymyślać, a któż zrobiłby to lepiej od Ciebie? u nas nobilitacja na starszego pasterza była wtedy, kiedy pasło się krowy z całej wsi; ogromne stado pędzone na pastwisko, i dwoje pastuszków, bo szła kolejka, i z każdego domu, kolejno, ktoś pasł te krowy; he, he! po Konopnickiej; serdeczności ślę.
Krystyno, zaciekawiło mnie bardzo to "wyżywić się przez 3 dni, z tego, co na polach", a wracaliście chociaż na noc do domu, czy to może jakaś wczesna "szkoła przetrwania"? będą opowiadać, choć już będą to inne wspomnienia, co nie znaczy, że jakieś gorsze; serdeczności.
Urszulo, uśmiałam się bardzo z Twego opowiadania, też miałam "wypadek" z koniem, choć bez roweru; jechałam na oklep z pastwiska, nawet nie na naszym, tylko sąsiedzkim, a chłopaki postraszyli go i poniósł mnie na pola, a przede mną ogrodzenie; odbiłam się piętami, zeskoczyłam w miękkie, zaorane pole, a koń zatrzymał się pod lasem; a ile strachu było; tak, jak automaty, nawet przez 8 godzin stania w sklepie odzieżowym nie ma krzesła, na którym można choć na chwilę przysiąść; pozdrawiam serdecznie.
AnkoSkakanko, dziecięca wyobraźnia pracuje, prawda? a jeszcze pobudzona strasznymi opowieściami; zakonnice miały kornety, sztywno krochmalone, zawsze mnie intrygowało, co mają pod nimi, że pewnie łyse; pozdrawiam.
Aniu, do nas Cyganie nie docierali, chociaż raz przyjechali niedzielnym popołudniem samochodem, i stara Cyganka wróżyła, przeważnie kobietom, a ile chętnych było; "Papuszę" słuchałam w trójce, głosem pani Celińskiej; pozdrawiam serdecznie.
Wkraju, rozbawiłeś mnie do łez swoją opowieścią, kulka z jadu żmiji, goniąca ludzi, no któż to mógł wymyślić? tylko dziecko z bujną wyobraźnią; przyjemne są takie wspominki, bardzo przyjemne; i ja pozdrawiam serdecznie.
Ewo, zapomniałam, rzeczywiście kury prażyły się w gorącym piasku, w wygrzebanych dołkach, no bo co miało im zagrażać? nawet samochodu we wsi nie było; i ja pozdrawiam.
Anthony, to było bardzo fajne zajęcie, pasienie krów, i do tego książki, a w nich inny świat; kto tam miał zabawki? sami bawiliśmy się, w każdym domu były dzieci, starsze, młodsze; serdeczności ślę.
Czesław, moje dzieciństwo to wieś na Roztoczu płd.wsch., u nas nie było błota, był za to żółciutki piasek, czasami rozbity na pył przez przejeżdżające furmanki; chętnie przeczytałabym wspomnienia pani z Rybotycz, może są gdzieś dostępne w necie? tak, wspomina się wspaniale, wręcz z łezką rozrzewnienia; pozdrawiam serdecznie.
Ja byłam "miastowa", inne strachy i straszki nam, dzieciom, dokuczały. Podobno dzieciństwo nie może byc tylko "cukierkowe" ale komuż by to przeszkadzało ;-) ? Marysiu, na Twoje dolegliwości polecam sadło z borsuka. Wspaniałe i do dostania na Ukrainie w aptekach. Może ktos Ci przywiezie ? Straszny kaszel, którego nabawiłam sie latem ( i zapal. oskrzeli) przeszedł po dwóch dniach !!!!!! Smaruj piersiki, a nawet plecy ! Buziaki i zdrowiej szybko !
Wierzyc się nie chce, że Ty pamiętasz takie czasy !!! Przecież taka młoda jesteś :)
Pozdrawiam Lusia
Mario jak masz chwilę czasu to rzuć w wyszukiwarce hasło "Rybotycze - moja wieś moje miejsce na ziemi" bęedzie tam chwalone przez mnie opowiadanie Stanisławy Cielniak. Jesteś jakąś niesamowitą kobietą że poświęcasz tyle czasu na blog odpowiadasz nawet na wpisy. A Roztocze też piękne, bywam tam często. Czeslaw
Aniu, chyba bardziej pamięta się te przyjemne rzeczy, a co złe, odchodzi w niepamięć, chociaż niektóre traumy zostają w człowieku na całe życie; sadło z borsuka ... sama mogę przynieść je sobie z Ukrainy, mamy pod bokiem piesze przejście, a wybieramy się po czekoladowe "bombony", bo mają najlepsze, i chałwę też; dzięki wielkie za radę; pozdrawiam Cię serdecznie.
A świtem bladym zajrzałam do Ciebie, i co zobaczyłam? zamknięte nieodwołalnie, Aniu, można tak z marszu odwyknąć od blogowania?
Lusiu, pamiętam, a młoda jestem, a jakże! ... duchem; i ja pozdrawiam cieplutko.
Czesławie, już dziś rano, skoro świt, przeczytałam na forum opowiadanie pani Stanisławy, z nutką rozrzewnienia czyta się takie rzeczy, ona pamięta jeszcze wcześniejsze czasy; poświęcam czas moim czytelnikom, bo skoro ktoś trudzi się, chce mu się przeczytać i do tego jeszcze napisać parę słów, to
czuję się w obowiązku odpowiedzieć; wiem po sobie, że lubię, gdy ktoś dostrzeże mój komentarz, odpowie bodaj słowem, to jest przyjemne; często odwiedzamy Roztocze również, w końcu to niedaleko od nas, a szczególnie tereny od Horyńca po Susiec; pozdrawiam.
Cały urok był w tym, że nie wracaliśmy na noc, rozpalaliśmy ognisko i w nim piekliśmy ziemniaki, jabłka, gruszki, śliwki, kukurydzę, pomidory, przy nim snuliśmy opowieści - ale było nas zawsze kilkoro kuzynów, nastolatki i młodsi. Po latach się okazało, że dorośli robili dyżury i z oddali czuwali nad nami ale my o tym nie widzieliśmy i byliśmy dumni i szczęśliwi.
Krystynko, tak się zastanawiałam, czy na noc też zostawaliście na polach; ale jak? przecież noce już zimne jesienią; gdybyście wiedzieli o dyskretnej opiece dorosłych, cała akcja straciłaby urok, prawda? pozdrawiam serdecznie.
Marysiu, ciepły koc był podstawą workowego wyposażenia i wystarczał pod koniec sierpnia. Może noce były wtedy cieplejsze w tych latach sześćdziesiątych? A może młodość grzeje a my byliśmy zahartowani w domach bez kaloryferów?
Prześlij komentarz