poniedziałek, 30 lipca 2018

Peregrynacja do Marii Hilf, poszukiwania ruin Edelstejn ... czeskich klimatów ciąg dalszy ...

Sobota była troszkę gorączkowym dniem.
Trzeba było poczynić poranne zakupy, przede wszystkim w sklepiku sieci Hruszka, bo tam sprzedawali bryndzę na wagę, a czynny był tylko do 12. W jednym już nie było, w następnym też, więc machnęliśmy ręką i po drodze okazał nam się trzeci, w którym tę bryndzę dostaliśmy ku naszej radości. Marzyło mi się w domu zrobić haluszki z bryndzą i skwarkami boczkowymi:-)
Już byliśmy wykwaterowani, żeby nie śpieszyć się z trasy, by zdążyć zabrać się z pokoju przed zakończeniem doby pobytu na agro.
Mieliśmy zaplanowaną trasę szlakiem żółtym ze Zlatych Hor, z ośrodka narciarskiego Bohema.
Na mapie zielony kolor znaczył, że będziemy wędrowali lasem, co nas niezmiernie cieszyło, bo dzień od samego rana był upalny.


Ale niestety, las był tylko na mapie. W rzeczywistości szlak prowadził pustynią, lasem wyciętym do jednego drzewa, tylko te pnie ze znakiem szlaku ucięte były do połowy i smutnie znaczyły drogę.
Upał walił w nas ze zdwojoną siłą, wlekliśmy się do góry w ślimaczym tempie, czy aby do samego końca czeka nas taki goły stok, buchający żarem?


Na szczęście okazało się, że szlak jest jednocześnie Drogą Krzyżową, ze stacjami zbudowanymi z kamienia, tak jak lubimy. W ich cieniu chowaliśmy się przed palącym słońcem, czasami zatrzymywaliśmy się pod pojedynczymi drzewami.


Coraz wyżej, coraz wyżej,  przy kolejnej stacji szlak skręcił w prawo, ostatni ścięty świerk ze znakami szlaku i wreszcie zbawczy cień lasu. Czuło się się chłód ciągnący z zielonego masywu, jaka ulga ...



Jeszcze trochę i znaleźliśmy się ponad sanktuarium Marii Pomocnej.
Przy okazji poszukiwań w necie natknęłam się na wpis z 2009 roku blogowego znajomego Wkraja, który pięknie opisał historię tego miejsca. Przy okazji, zerknąwszy na datę tego wpisu pomyślałam o sobie. Wtedy internet dla mnie jeszcze nie istniał, z pobłażaniem patrzyłam, jak mąż z synami siedzą, grzebią w tym internecie, marnotrawią czas ... po jakimś czasie wciągnęło i mnie:-)
I tak od marca 2011 roku nie mogę wyleźć z tej "studni":-)
Wracając jednak do naszej wędrówki ... schodkami zbiegliśmy na kościelny plac, obeszliśmy krużganki, napiliśmy się źródlanej wody z cudownego źródełka, a potem zasiedliśmy wysoko pod drzewami, w cieniu na ławce.


Widzicie te siostry zakonne u wejścia do kościoła w niebieskich szatkach?
Potem przyszły wysoko do nas, usiadły na sąsiednich ławkach i zaczęliśmy rozmawiać. Młodziutkie twarze, dzieci prawie, wesołe, rozszczebiotane, roześmiane ... jak to młodzi.
Tymczasem trzeba nam było jakoś dotrzeć do niebieskiego szlaku, a nigdzie tego koloru nie widzieliśmy na szlakowskazach i nikt nie umiał nam powiedzieć, gdzie go szukać.. Dobrze, że miałam podrukowane mapki, a wśród nazw wymieniony  szczyt Vyr, do niego musieliśmy dotrzeć. Prowadziła tam 0,5 kilometrowa ścieżka pięknym, bukowym lasem, a już na szczycie węzeł szlaków i nasz niebieski, i oryginalna skała ...


Znowu szliśmy sami, teraz już coraz niżej i niżej, przy drodze wiata z ciurkającym źródełkiem w środku, miły chłód bijący od wody, chwila odpoczynku i wreszcie ruiny zamku Edelstejn.
Od XIII wieku pełnił on funkcje obronne i ochronne interesów biskupstwa wrocławskiego, tego, co kryło wnętrze góry Pricny Vrch, a więc bogatych pokładów złotego kruszcu. Znaleziono tutaj jedne z największych samorodków złota w Europie Środkowej o wadze 1,38  i 1,79. Jak czytaliśmy na tablicy, zamek przechodził różne koleje losu, zmieniali się właściciele, był zastawiany, przegrywany, wreszcie został zburzony. Oto, co z niego zostało ...




W prześwitach miedzy drzewami niezłe widoki, i na Zlate Hory też:-)




Szlak wychodzi przy górnej stacji wyciągu narciarskiego, jest ławka ze stołem, można odpocząć, popatrzeć na przecudowne motyle, które nijak nie dały się sfotografować, a także wyobrazić sobie to miejsce zimą, pełne narciarzy. Bo teraz cicho i spokojnie ...


Zeszliśmy do drogi, obok płynął wartko górski potok, na znacznych uskokach tworząc pieniste kaskady ...


Jeszcze przejechaliśmy drogą w stronę Hermanovic, gdzie mąż zauważył skręt do Pomocnej Marii i pokiwał głową z uśmiechem: - To tyle mnie po górach przegoniłaś, a można było autem podjechać:-)
Odbiliśmy w boczną drogę w poszukiwaniu strumienia, żeby można było obmyć się po trudach wędrówki, przebrać ... na samej górze znaleźliśmy źródełko, kryniczna woda zmyła z nas zmęczenie, ochlapanie zimną wodą orzeźwia. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęć z daleka Pomocnej Marii, ale zobaczycie je u Wkraja, widoki były też niezłe, to już morawski kraj.
 I to już koniec naszej czeskiej wyprawy.
Jeszcze w sklepie u Horaka poczyniliśmy ostatnie zakupy, obserwując uważnie, co też ludzie kupują.
Batony czekoladowe Kastany o różnych smakach, przyprawa Deko do przetworów, wielkie opakowania pieprzu czarnego i kolorowego, szampon i krem do rąk z serii konopie, była jeszcze herbata konopna ... ale ja wiem, wystarczy może czystek, który piję:-) ... i jeszcze "ryżi pivo z hor":-)
Także w tym samym miejscu zjedliśmy obiad, powtórka czesnakovej polivki, bo nam smakowała i oczekiwanie na koncerty. Byliśmy już bezdomni, bo nocą mieliśmy wracać do domu, nie braliśmy sobotniego noclegu, tym bardziej, że syn angielski w tym samym czasie na urlop zjechał i to on był pierwszy w domu.
Załapaliśmy się na występy konkursowe PUCH, potem była Irena Salwowska z zespołem ... w zeszłym roku byliśmy świadkami jej zwycięstwa w konkursie i z wielką przyjemnością wysłuchaliśmy tego koncertu.



Potem były Wyspy Dobrej Nadziei z poezją Gałczyńskiego ...



Darowaliśmy sobie następne koncerty.
Za chwilę miał zapaść zmrok, trzeba jeszcze za dnia przejechać te remontowane ronda z objazdami, w Prudniku, w Głogówku ... dzięki temu zobaczyłam, jak piękna jest stara zabudowa rynkowa mijanych miast. Potem to już dojazd do A4 w kierunku na Pyskowice, do domu jeszcze daleko, ale przynajmniej nie było korków na bramkach autostrady. Koło 2 nad ranem, w niedzielę byliśmy już w domu.


Dziękuję za Waszą uwagę, pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia na następnej Kropce, pa!

13 komentarzy:

wkraj pisze...

Wycinka drzew to od pewnego czasu standard w Górach Opawskich. To zaplanowane działanie ma przywrócić na tym terenie kulturę lasu liściastego, bardziej odpornego na szkodniki. Ostatnio będąc w schronisku na Biskupiej Kopie nie poznałem tego miejsca. Samotny budynek na otwartej przestrzeni. A przecież był otoczony gęstym lasem. Za to pojawiło się mnóstwo ładnych miejsc widokowych. Drzewa powrócą, już są nowe zasadzenia, ale o lesie będzie można mówić dopiero za kilkadziesiąt lat.
Pozdrawiam.

Aleksandra I. pisze...

Toż to był piękny reportaż, zmęczyłam się wędrując razem z wami. W dalszym ciągu przerażenie mnie ogarnia jak widzę tak wycięte lasy. Jacy "wspaniałomyślni" zostawiając pień ze znakiem, bo całego drzewa nie można było. Ech łza się tylko w oku kręci. Najbardziej jednak wzruszył mnie widok pięknego psiaczka zasłuchanego w muzykę. Za pewne mieliście męczącą ale wspaniałą wycieczkę. Pozdrawiam

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Wkraju, patrzyliśmy ze szlaku na przeciwległe zbocza, zadawało mi się, że tam idą szyny i stoi skład pociągu; kiedy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy, że to nie pociąg, a wyrąbana w stoku droga, a przy niej poskładane potężne pnie, które błyszczały w porannym słońcu jak nie przyrównując, wagony; masa drzewa jest wywożona; tylko czy ten plan człowieka jest dobry, czy nie ma tu przypadkiem aspektu ekonomicznego właśnie pod tą przykrywką; drzewa urosną, ale my tego lasu już nie zobaczymy, ileż na to trzeba lat; a nie można jakoś inaczej, etapami, pasami, kwadratami, innymi wzorami, żeby tak nie łysić stoków, nie daj Boże potężna ulewa zmyje zbocze; pozdrawiam.

Ola, taki gorąc nie służy wędrówce:-) właśnie, chociaż drzewa ze znakami mogli zostawić, a nie takie żałosne kikuty, przykry to widok doprawdy; nawet nie wiem, czyj ten psiaczek, na Kropce go nie było:-) zostały nam bardzo miłe wspomnienia, obrazy pod powieką, jakieś nutki plączą się, ale zawsze możemy powtórzyć muzyczne wieczory, wszystko zostało nagrane i transmisja jest do odtworzenia:-) pozdrawiam.

Patrycja P. pisze...

Pokazujesz nam niesamowicie ciekawe miejsca. Zabytki z dawnych lat w otoczeniu gór. Coś pięknego :).

Krzysztof Gdula pisze...

Podobnie i ja wyobrażałbym sobie zmianę drzew w lesie. Za mało znam się na lesie, a ta niewielka posiadana wiedza każe uznać mi sfotografowaną przez Ciebie metodę za co najmniej dziwną.

agatek pisze...

Właśnie sobie uświadomiłam, że najczęściej moje wycieczki planowane są tak aby wędrowały dookoła, czyli zaczynały się od wyjścia z domu i kończyły się dojściem do niego. Czyli aby zobaczyć jak najwięcej ale żeby potem nie musieć wracać tylko ciągle iść w kierunku domu :)

Piękny szlak pomijając pozabijane drzewa. Pozdrawiam :D

Beskidnick pisze...

Dokładnie. Naprawia się błędy Habsburgów. Działali w dobrej wierze, wedle najlepszej ówczesnej wiedzy naukowej. Dopiero następne dziesięciolecia i pokolenia ją zweryfikowały.

Beskidnick pisze...

Myślisz Mario że jedno nie może iść w parze z drugim? Można zarobić i jednocześnie naprawić dawne błędy.

Beskidnick pisze...

Piękne tereny. Lubię wędrować tamtejszymi szlakami, ale od dawna już nie mówiłem okazji i jeszcze te koncerty...
Pewnie miał bym więcej okazji do takich przeżyć, gdybym był lepszym kierowcą, ale mnie prowadzenie męczy i zwyczajnie boję się zasnąć.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Patrycja, sama nie wiedziałam, że takie miejsca istnieją:-) a ile historii; pozdrawiam.

Krzysztof, mam wrażenie, że człowiek jest przekonany o własnej nieomylności, kiedyś same iglaste, teraz same liściaste, ja jednak stawiałabym na bioróżnorodność, a z resztą natura sama sobie poradzi i wybierze; widok ogołoconych zboczy jest porażający; pozdrawiam.

Agatek, zauważyliśmy, że szlaki tak są zaplanowane, aby wychodziły na przystankach busowych, w jedną czy w druga stronę; a my, mając na karku auto, musimy wrócić do niego, choć można by i busem potem wrócić:-) w okolicy domu też wybieramy rozmaite warianty terenowe, czasami tylko grzbietem łąk, czasami lasem, a czasami połączone:-) tak, szlak też nam się podobał, chociaż z rana nas przypiekło jak na pustyni:-) pozdrawiam.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maciej, można, i zarobić, i naprawiać, ale tak drastycznie? myślisz, że człowiek ma patent na wszelkie mądrości tego świata, a za -dziesiąt lat okaże się, że jednak nie był taki mądry i znowu popełnił błędy; to dosyć męczące wyjazdy, intensywne dni i dosyć długie noce, więc po takim wyjeździe przydałoby się kilka dni odpoczynku:-) pozdrawiam.

Beskidnick pisze...

Wycina się monokultury świerkowe, nie da się tego zrobić "delikatnie", raz kwestia kosztów, dla czasu (i to i to wzrosło by niepomiernie). Drewno się sprzedaje, w końcu na tym polega leśnictwo.
Czy teraz nie popełnia się błędu? Nie mam najmniejszej takiej pewności, pozostaje tylko zaufanie, choć być może następne pokolenia będą miały inne zdanie. Z drugiej strony anachronizmem jest ocenianie działań Habsburgów z perspektywy naszej wiedzy, tak jak kiedyś będzie anachronizmem ocenianie naszych, z poziomu wiedzy ludzi za sto lat.

Mnie męczą nie tyle wyjazdy co sama jazda, mógł bym wojażować miesiącami bez dłuższego odpoczynku, byle ktoś inny prowadził.
Słoneczne pozdrowienia.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maciej, u nas mąż prowadzi, mimo, że i w pracy pokonuje niemałe odległości, ale mówi, że na urlopie to jest inne jazda, i umysł wolny:-) raz mi się zdarzyło przejechać całą Słowację, jak mąż odsypiał; pozdrawiam.