Góry Trascau należą do Gór Zachodniorumuńskich czyli Apuseni, leżą w ich południowo-wschodnim skraju. Dla nas to przede wszystkim "kraina stromych strzech", o krętych drogach wysoko w górach, strzelistych białych skałach i widokach zapierających dech w piersiach. Zanim znad wąwozu Turda zjechaliśmy na południe, próbowaliśmy dostać się do ruin twierdzy Liteni niedaleko wsi o tej samej nazwie. Aplikacja mapy.cz ładnie nas wyprowadziła wysoko na pastwiska, ale pod lasem wiosenne roztopy wypłukały w drodze głęboką wyrwę, której nijak nie dało się ominąć, więc pozostało nam pogrzać się w słońcu, wypić poranną kawę i zjechać z powrotem.
Chcieliśmy zatrzymać się w Rimetei, węg. Torocko, tam gdzie Makłowicz pod Skałą Szeklerską gotował swój węgierski gulasz z kiszoną kapustą. Ale kawalkada kilkunastu aut terenowych na rynku i wysypujących się z nich osób zniechęciła nas do zwiedzania tej miejscowości, nie lubimy tłoku, hałasu. Czym prędzej przemieściliśmy się do miasteczka Teius, a stamtąd prosto do monastyru Ramet. Drogę pamiętamy wąziutką, wyboistą, atrakcją była chatka ze stromą strzechą i zawieszoną na niej anteną satelitarną. Chatki już nie ma, w jej miejscu zbudowano nowy, ładny dom, a droga nowa i gładka jak masełko:-) Same zabudowania klasztorne nie zmieniły się ani na jotę, zadbane i ukwiecone, i bardzo fotogeniczne.
Nie weszłam do cerkwi, nie miałam nakrycia głowy, mąż wycofał się, bo akuratnie był pogrzeb. Nad otwartą trumną modlił się śpiewnym głosem mnich, obok rodzina, w przedsionku na tacy leżały kawałki chleba, które przy wyjściu brali uczestnicy pogrzebu. Każda religia ma swoje obrzędy, ceremonie, które należy uszanować. Moją uwagę zwróciło mrowie skwirzących głośno jaskółek w locie, kręciły się zwłaszcza przy najwyższej wieży. Kiedy przypatrzyłam się dłużej, odkryłam dziesiątki gniazd, wklejonych w kwadratowe ornamenty, które stanowiły od razu doskonałe boczne ścianki gniazd.
Kiedy przygotowywałam ramową trasę naszej wyprawy, szczególną uwagę zwróciła na mapie ta droga łącząca monastyr z górnym Rametem. Przejechałam ludzikiem z googlemap, ale skończył się tu obraz, tylko było jeszcze jedno zdjęcie z trasy, kliknęłam i pokazało mi się to, czyli ludzie jeżdżą tamtędy.
Pokazałam mężowi: - pojedziesz? - pojadę.- Droga przepiękna, choć krótka, pewnie przy deszczu nie zdecydowalibyśmy się, ale mieliśmy podobne warunki, jak na zdjęciu. Nie powiem, trochę z dusza na ramieniu jechałam, bo zawsze coś wyszukam, ładnie, a ździebko niebezpiecznie, praktycznie droga w jedną stronę, bo gdzie zawrócić.
W miejscowości Bradesti odbiliśmy z tej remontowanej drogi na północ, jednocześnie tracąc wysokość. Jechaliśmy dolinką przy potoku drogą szutrową, ale dobrej jakości, po jednej i drugiej stronie z rzadka rozrzucone domostwa, wiele opuszczonych, w tym chatki o stromych strzechach.
Droga wyprowadziła znowu do góry, a poniżej łąką, a raczej szlakiem wędrowała spora grupa młodzieży. Tam jest jakaś jaskinia, wodospad, bo wszędzie tu pełno zjawisk krasowych, ale trzeba zejść w dół, a potem na powrót wspiąć się do góry na parking.
Byliśmy głodni, rozłożyliśmy się z biwakiem na trawie przy drodze, gotowaliśmy wodę do zupy-zalewajki:-) potem kawa na wzmocnienie, sporo odpoczynku.
Od dawna interesowała nas miejscowość Rosia Montana i Rosia Poieni, wydobywano tu rudy szlachetnych metali już od czasów rzymskich. Właściwie to chcieliśmy zerknąć w dół ogromnej kopalni odkrywkowej, którą widać na mapie satelitarnej, a także zobaczyć kolorowe jezioro.
Miejsce to znajduje się w górach Metaliferi. Do kopalni nie dotarliśmy, szlabany zamykają dojazdy. Natomiast do kolorowego jeziorka udało nam się dotrzeć, a to tylko dlatego, że w necie znalazłam opis drogi. Samo jezioro znajduje się w miejscu wioski Geamana, ładnie się wymawia nazwę Dżemana:-) W innym opisie przestrzegano przed strażnikami, którzy patrolują teren, my nie spotkaliśmy nikogo. Ładnie to wygląda z góry, a w rzeczywistości jest to najbardziej skażone miejsce w Rumunii. W 1977 roku dyktator Nicolae Ceausescu postanowił zwiększyć wydobycie rud miedzi i powstała tu kopalnia odkrywkowa druga co do wielkości w Europie, a największa w Rumunii. Na osadnik toksycznych pokopalnianych odpadów przeznaczono sąsiednią dolinę, właśnie wieś Geamana. Ludność wysiedlono do sąsiednich miejscowości, w następnym roku zbudowano tamę i zaczęto odprowadzać trujące ścieki. Nie wszyscy ludzie, a zwłaszcza starsi, zgodzili się opuścić swoją wieś, pozostali w swoich gospodarstwach. Toksyczne odpady pochłaniają powoli zabudowania, pozostający tu mieszkańcy przenoszą się coraz wyżej i wyżej, a jezioro wypełnia się coraz bardziej.
Wieża zatopionego kościółka już ledwie wystaje ponad poziom odpadów pokopalnianych. Widziałam zdjęcia sprzed lat, widać było jeszcze dach pokryty czerwoną dachówką.
Wydobycie miedzi zmniejszyło się, ale ścieki walą dalej rurociągami, korytami.
Spojrzałam po tych górach, po tej wiośnie, kwitnących drzewach, pierwszej zieleni, po tej cichej i spokojnej dolinie ... jak można było ludziom zrobić coś takiego? ogromnie przygnębiające wrażenie. Toksyczny zbiornik niezabezpieczony, zatruwa również okoliczne źródła, studnie, rudą wodę widać w potokach. To właściwie nie jakieś wody, a mady, gęste błoto, które w upały skorupieje z wierzchu ... byłam nad samym brzegiem, czuje się chemiczny zapach, pewnie cała tablica Mendelejewa tam się znajduje.
Nocleg z powrotem w górach Trascau. Mamy tam jedno upatrzone miejsce nad Mogos, kiedyś tylko biwakowaliśmy w przerwie w podróży, teraz śpimy. Bardzo blisko do polan narcyzowych, ale to jeszcze nie czas na nie w górach. Bardzo widokowo, w trawie wśród jałowców mnóstwo ledwie wystających storczyków bzowych, te jaśniutkie i te bordowe, cóż to musi być za widok, kiedy zakwitną w takiej ilości, może kiedyś zobaczę:-)
Mieliśmy zostać jeszcze ze dwa dni w Rumunii, ale pogoda na niedzielę była już niezbyt, miało lać, a siedzenie w taką pogodę w aucie nie uśmiechało się nam. Zgodnie podjęliśmy decyzję, że trzeba wracać, po drodze zrobić jeszcze zakupy serowe. Ruszyliśmy na północ kolejną drogą trans przez góry w kierunku na Huedin, to Transursoaia, droga niedźwiedzia:-), a potem do Zalau. Ale miałam w zanadrzu jeszcze jedną ciekawostkę, trzeba odwiedzić, zobaczyć, bo to prawie po drodze, też do Zalau, ale przez wioseczki. W jednej z nich, Tusa się nazywa, jest rezerwat krajobrazowy. Miałam na niego oko od dawna, ale zawsze było "nie po drodze", następnym razem tu będziemy biwakować:-)
W niedzielę byliśmy już w domu. W ciągu czterech dni przejechaliśmy prawie 1900 km, a miało być na spokojnie, z przystankami, bardziej stacjonarnie, znowu nie wyszło:-)
I to już koniec rumuńskiej majówki, dziękuję, że dotrwaliście do końca przydługich postów, dziękuję za odwiedziny, pozdrawiam serdecznie, pa!
12 komentarzy:
Piękna majówka, piękna wycieczka, można oczy napawać widokami. Też takie lubiłam, według własnej marszruty, tam gdzie coś mnie interesowało. Ale to było, czy wróci. Myślę, że mam na to marne szanse, więc mogę cieszyć się chociaż opisanymi wyjazdami innych. Pozdrawiam
Wspaniałą majówkę Mieliście, choć i trochę męczącą przejechać tyle kilometrów. Nazwy tych wszystkich miejscowości i atrakcji nie do wymówienia. Widoki musiały być rewelacyjne. Niesamowite, negatywne wrażenie robi to miejsce z tym skażonym jeziorem, składowiskiem szlamu. Z jednej strony budowanie "autostrad", a z drugiej zacofanie i podtruwanie ludzi i środowiska. W sumie ciekawy kraj, jednak jeszcze taki bardziej pierwotny. Zastanawiam się, czy kiedy ucywilizują to wyjdzie na dobre. Zatracić może swoją naturalność. Fajnie, że pokazałaś ten kawałek pięknego miejsca.
Coraz bardziej podoba mi się ta Rumunia, ale droga serpentyn już mniej, dla super odważnych!
Cerkiew piękna, robi wrażenie, ale i te wysokie strzechy imponujące, skąd aż taka wysokość?
Ostatnie zdjęcia jak a krainy baśni...
jotka
Ela, lubimy poznawać, wędrować poza utartymi szlakami, gdzie mało ludzi; już od kilkunastu lat jeździmy do Rumunii, bardzo nas urzeka jej natura; pozdrawiam.
Ola, tak, taki wyjazd naprędce jest męczący, po powrocie wysiadam z auta z drewnianymi nogami i zawrotami głowy:-) nazwy trudne, ale nawet jak pytam mieszkańców i wymawiam, jak napisane słowa, to zawsze mnie zrozumieją; i na nas przygnębiające wrażenie zrobiła ta zatopiona wieś i toksyczny zbiornik, a już w zestawieniu z piękną przyrodą, wiosną podwójnie; z każdym wyjazdem zmiany, kraj nowocześnieje, budowane są ogromne zakłady, drogi, korzystają z pieniędzy unii; pozdrawiam.
Jotka, nas tak trzyma od kilkunastu lat wirus rumuński:-) też mam stracha na takich drogach, zwłaszcza kiedy jadę od strony przepaści; jak pięknie zdobione są te cerkwie biblijnymi malowidłami, cudeńko; strome strzechy ze względu na śnieg, budowane ze słomy, gałęzi, przekładane płaskimi kamieniami dla obciążenia; cudne miejsce ten rezerwat, prawda? będziemy tam kiedyś nocować:-) pozdrawiam.
Ciekawa jest Rumunia widziana Twoimi oczami. Wydaje mi się, że za każdym razem jest ciekawiej. Już od paru lat mnie necisz
Chciałabym właśnie w taki sposób zwiedzać ten kraj, tak "od kuchni", a nie od strony przetartych turystycznie szlaków. Pozdrawiam Cię serdecznie
Mario, przydługie te rumuńskie posty nie były, a wprost przeciwnie.
Widzę na zdjęciach niekończące się góry, prawdziwe góry, a nie pagórki w kaczawskim stylu, domy na dnie głębokiej doliny, nitki dróg, kwieciste łąki – bardzo to wszystko malownicze.
Dobrze, że mnisi nie wyganiają jaskółek – tak mi się pomyślało po zobaczeniu gniazd na wieży.
Ładny jest dom z murem pruskim, na kamiennej podmurówce, i chyba do kupienia.
Widok wierzchołka kościelnej wieży wystającej nad bajoro jest niesamowicie smutny.
Wspaniała wycieczka. Bardzo interesująco zapoznajesz nas z historią i współczesnością Rumunii. Warto dowiadywać się czegoś nowego.
Maria z Pogórza Przemyskiego
Bożena, zobacz sama, jak nas trzyma ten rumuński wirus😊 każdy przewodnik oferuje powtarzalność atrakcji, ale żeby zobaczyć prawdziwą Rumunię, trzeba odjechać od głównych tras. Ludzie są dobrzy, pomocni, pozdrawiają, pytają, czy czegoś nie trzeba. Już wracałabym z powrotem, pozdrawiam.
Krzysztof, a to dobrze, że nie zanudziłam 😊 góry mają przepiękne, jak się wyjedzie wysoko, to tylko góry i góry, kolejne pasma nakładają się, no, morze szczytów. Z góry patrzy się na wioski głęboko w dolinach, tam jest taka przestrzeń, że nie do ogarnięcia. Jaskółki bezpieczne, bo za wysoko. Tyle opuszczonych domów, niektóre jak z bajki, a w jakich miejscach. To bardzo smutne miejsce ta wieś Geamana, syf zalał wszystko, ludzie nie dostali odszkodowania, nie ekshumowano cmentarzy, a tam jest przepięknie, pozdrawiam.
Antonino, bardzo byliśmy zadowoleni z tego wyjazdu, tylko szkoda, że pogoda nas przepędziła. Tylko z dala od głównych tras można poznać Rumunię, choć i przy nich widać, jak się rozwija, tyle nowych zakładów budują, drogi, korzystają po prostu z funduszy europejskich, nie obrażając się na unię, pozdrawiam.
Ogromnie podobają mi się Wasze filmiki, podkład muzyczny robi wrażenie i jest doskonale dobrany, potęguje emocje towarzyszące oglądaniu tych pięknych zdjęć. Zatopiona wioska i toksyczne jezioro to bardzo przygnębiający widok, a już ta wystająca kościelna wieżyczka jest bardzo smutnym obrazkiem... Niemniej wycieczka wspaniała, dzika i spontaniczna, takie są najlepsze. Pozdrawiam Cię Marysiu cieplutko. P.S. Uwielbiam czytać Twoje opisy.
Maria z PP
Iwona, to pierwsze próby z latania dronem, trzeba mieć dużo czasu i cierpliwości, których ja nie mam 😄 ale ogólny pogląd na piękno rumuńskich gór, wydaje się, że jest. Zatopione wioska i kościółek zrobiły na nas również bardzo przygnębiające wrażenie, tak pięknie wokół, i taka trucizna, mamona czyni z ludzi potwory. Bardzo jesteśmy zadowoleni z wyjazdu, zmęczeni ogromnie wróciliśmy, ale to pestka😊 pozdrawiam.
Nie taka znowu mała ta majówka i dobrze, ze nie wszystko co planowane wykonano bo jest dodatkowy bodziec by tam wracać. Pewnie i u nas gdzieś w kraju są takie urocze zakątki i ja postanawiam się kiedyś wiosną wybrać na taką obieżykrajową wędrówką, bo Wam zazdroszczę niezawistnie a już nie mam ani autka ani Takiego kierowcy (pozdrawiam serdecznie i przytulam - a co!). Fajnie sie ogląda filmiki, jakby sie tam było, można się wczuwać.
Krystynko, to były tylko cztery bardzo intensywne dni,a żeby dotrzeć do różnych miejsc, trzeba było pokonać sporo kilometrów. Niby Rumunia kraj mniejszy od Polski, ale trzeba objeżdżać masywy górskie, przenosić się z jednej krainy do drugiej, ale muszę powiedzieć, że zauważam ciągłe zmiany, tyle się buduje,ale nas ciągle przyciąga natura. Kusi nas nasza ściana wschodnia, jeszcze niezbyt zmieniona, pozdrawiam Maria z PP.
Prześlij komentarz