Dziwny to czas ... w samo południe słońce świeci w oczy, razi, trzeba odwracać się bokiem, żeby zobaczyć, co w trawie piszczy ...
Wybrałam się do niedalekiego młodnika, coś mnie ciągnęło jeszcze do lasu ...
... to ostatni zew grzybowy tego roku.
Przyjemnie chodzi się po rzadkim lasku, wokół suche trawy, nasiona nawłoci czepiaja się spodni, lekkie puszki fruwają wokół ...
Niektóre były twarde jak kamyczek, zmrożone przez nocny przymrozek, grzechotały na dnie koszyka ...
zmarzłam, wydawało się, że w słońcu będzie cieplej, a to tylko 5 stopni na plusie ... chowałam ręce w kieszenie, zaciągałam zamek polarowej bluzy po samą szyję ...
W środku lasku lokalna "groappa", jak to osuwisko w Rumunii ... mieszkańcy pozyskują piasek na swoje potrzeby, zwłaszcza budowlane ...
Tylko odrobinę za nami, za pasem ciężkich, gliniastych gleb, które lokalni mieszkańcy nazywają "łazem" zaczynają się piaski ... inna roślinność, inne drzewa ..
... latem, w nagrzanym słońcu pachną gorzkawo jakieś zioła, z przewagą macierzanek.
I kiedy wróciłam do domu, oczyściłam grzyby i uwarzyłam maślakowy sos, słońce zdążyło schować się za dachy domów ... a miałam jechać na Pogórze, nie chciało mi się na noc, bo trzeba chatkę ogrzać ...
wyruszam dziś, wcześnie rano.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję nieustająco za odwiedziny, miłych chwil w rodzinnym gronie życzę, pa!
sobota, 16 listopada 2013
czwartek, 14 listopada 2013
Historia jednej ryby ...
Urodziła się nie wiadomo kiedy ... bo mieczyki są żyworodne
Kiedy była maleńka, wpłynęła do czarnej skrzynki, urządzenia filtrującego wodę w akwarium ... a może została tam wciągnięta przez prąd wody?
Warstwy filtrujące to jakieś kulki, żeberkowane jak kaloryfer, żeby była duża powierzchnia do namnażania flory bakteryjnej, przyjaznej środowisku w akwarium ... a także kulki ceramiczne, wyglądające jak zdjęte ze spirali grzewczej w starym żelazku ...
Kiedy robi się porządki w akwarium, to zawsze wyjmuje się te wszystkie drobiazgi do miski, do tego gąbki filtrujące ... płucze się to w wannie, aby wymyć wszystkie zanieczyszczenia, ale nie za bardzo, żeby nie wymyć pożytecznych bakterii.
Po pewnym czasie filtr ów odmówił posługi, jak to chińszczyzna ... kończy się okres gwarancji, to i urządzenie odmawia pracy, więc mąż włożył jakiś stary, wieloletni, niewydajny, a ten popsuty tkwił dalej w rogu zbiornika. Ale w końcu i ten stary przestał działać ... mąż usiłował z trzech zmontować jeden, jednak nie udało się ... Wyciągnęliśmy czarną skrzynkę z akwarium, silniczek również nie dał się reaktywować, trzeba tylko wyjąć warstwy filtrujące, umyć je, a resztę w kosz ...
Robotę wykonałam dokładnie, zebrałam wszystko na pokrywę wiadra i wylewam wodę z miski ... o, rany! ryba chlapie się na dnie wanny ... i to całkiem dorosła, skąd ona tu?
Wzięłam ją w rękę, wpuściłam do akwarium ... blada jakaś, prawie przezroczysta, wychudła, wyciągnięta jak szczypior ... i doszliśmy do wniosku, że wychowała się w filtrze, bez światła, bez przestrzeni życiowej, bez rodzeństwa, bez kontaktu z innymi rybami ... ile czasu tam spędziła?
To ta samica mieczyka na środku, chowa się w roślinach, skubie je, zbiera pokarm z dna i dużo odpoczywa ... dziś rano, po karmieniu jej brzuszek ściemniał, widać, że pojadła sobie, ale nadal trzyma się na uboczu ... albo zawiśnie w roślinie pływającej na powierzchni i odpoczywa ... wszak jej mięśnie prawie w zaniku ...
Ale, ale ... już wzbudziła zainteresowanie samczyków, to te z długimi płetwami ogonowymi ... zygzakują przed nią, jak zwariowani ... dajcie jej spokój, tak sobie myślę, niech dojdzie bidula do siebie ... pewnie jest zszokowana światłem, przestrzenią, roślinami i jedzeniem ...
A my, zmobilizowani zepsutym sprzętem filtrującym, kazaliśmy naszym rybom nowiuśki filtr zewnętrzny ...
... na razie stoi na ławce, w ramach próby ... potem będzie schowany, woda jest trzykrotnie w całości przepompowywana i filtrowana w ciągu godziny, jeszcze takiego luksusu nasze ryby nie miały.
Wiecie, że w nocy nie mogłam spać, bo wydawało mi się, że coś nie zadziała i 300 litrów wody wyląduje na podłodze w kuchni, a ryby zginą? ... wszystko w porządku, rano sucha stopą weszłam do kuchni.
Przy okazji dokładnego sprzątania akwarium mąż naprawił pompkę natleniającą wodę i teraz buzuje z kamyka istny gejzer bąbelków powietrznych, po prostu wyrobiła się membrana i trzeba było wymienić ...
... kamienie-kości doskonale wpisały się w wodne otoczenie, woda wyczyściła się na kryształ, ryby jakby nabrały wigoru ... o wszystko trzeba dbać, to nie jest tak, że zostawimy akwarium samo sobie i jakoś będzie trwało ...może będzie, ale w jakiej kondycji?
Wychodzę z założenia, że skoro podejmuję się opieki nad zwierzętami, czy to ryby, czy psy, czy kot, to trzeba poświęcić wszystkiemu stworzeniu czas i serce.
Wariatki-bocje znowu we trzy siedzą w kokosie, za jasno dla nich po porządkach... minie kilka dni, zanim odważą się wypłynąć.
A ja dziś, wykorzystując sprzyjająca pogodę, wyszłam do ogrodu, bo w domu już nie mogę wysiedzieć ... wygrabiłam liście, których resztki spadły z drzew ... ale tylko na "rynku", bo pod krzakami, w zaroślach leżą sobie spokojnie, dając schronienie różnym żyjątkom ... jeszcze dżdżownice pod nimi żyją, różne pająki, gąsienice ... w rogu ogrodu stos gałęzi przemieszanych z liśćmi, może jeżyk jakowyś tam przezimuje, tudzież żabka?
Słońce bardzo nisko, prześwietla chwilami krzaki ...
... jeszcze sypie czerwonymi gwiazdkami klon palmowy ... na owocach dławisza ucztują kosy ...
... a liście perukowca układają się w malownicze kompozycje ... cóż piękniejszego?
Wrony dalej kołują po niebie w wielkich stadach, nawołują się ... nie, to chyba nie na śnieg, jakoś tak wiosennie jeszcze ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pa!
I Miśka napatoczyła mi się przed obiektyw, bo Amik nie, ... z drugiej strony obszczekiwał coś za płotem.
Wiecie, że dziś byłam na targowisku i ludziska zbierają jeszcze maślaki? pełno ich na straganach ... pewnie sama jutro zajrzę w znajome kątki, bo nie ma to, jak sos maślaczkowy.
Zuważyliście, że kiedy dopada mnie choróbsko, pojawia sie na blogu temat rybno-akwarystyczny? ... taki zastępczy ...
Kiedy była maleńka, wpłynęła do czarnej skrzynki, urządzenia filtrującego wodę w akwarium ... a może została tam wciągnięta przez prąd wody?
Warstwy filtrujące to jakieś kulki, żeberkowane jak kaloryfer, żeby była duża powierzchnia do namnażania flory bakteryjnej, przyjaznej środowisku w akwarium ... a także kulki ceramiczne, wyglądające jak zdjęte ze spirali grzewczej w starym żelazku ...
Kiedy robi się porządki w akwarium, to zawsze wyjmuje się te wszystkie drobiazgi do miski, do tego gąbki filtrujące ... płucze się to w wannie, aby wymyć wszystkie zanieczyszczenia, ale nie za bardzo, żeby nie wymyć pożytecznych bakterii.
Po pewnym czasie filtr ów odmówił posługi, jak to chińszczyzna ... kończy się okres gwarancji, to i urządzenie odmawia pracy, więc mąż włożył jakiś stary, wieloletni, niewydajny, a ten popsuty tkwił dalej w rogu zbiornika. Ale w końcu i ten stary przestał działać ... mąż usiłował z trzech zmontować jeden, jednak nie udało się ... Wyciągnęliśmy czarną skrzynkę z akwarium, silniczek również nie dał się reaktywować, trzeba tylko wyjąć warstwy filtrujące, umyć je, a resztę w kosz ...
Robotę wykonałam dokładnie, zebrałam wszystko na pokrywę wiadra i wylewam wodę z miski ... o, rany! ryba chlapie się na dnie wanny ... i to całkiem dorosła, skąd ona tu?
Wzięłam ją w rękę, wpuściłam do akwarium ... blada jakaś, prawie przezroczysta, wychudła, wyciągnięta jak szczypior ... i doszliśmy do wniosku, że wychowała się w filtrze, bez światła, bez przestrzeni życiowej, bez rodzeństwa, bez kontaktu z innymi rybami ... ile czasu tam spędziła?
To ta samica mieczyka na środku, chowa się w roślinach, skubie je, zbiera pokarm z dna i dużo odpoczywa ... dziś rano, po karmieniu jej brzuszek ściemniał, widać, że pojadła sobie, ale nadal trzyma się na uboczu ... albo zawiśnie w roślinie pływającej na powierzchni i odpoczywa ... wszak jej mięśnie prawie w zaniku ...
Ale, ale ... już wzbudziła zainteresowanie samczyków, to te z długimi płetwami ogonowymi ... zygzakują przed nią, jak zwariowani ... dajcie jej spokój, tak sobie myślę, niech dojdzie bidula do siebie ... pewnie jest zszokowana światłem, przestrzenią, roślinami i jedzeniem ...
A my, zmobilizowani zepsutym sprzętem filtrującym, kazaliśmy naszym rybom nowiuśki filtr zewnętrzny ...
... na razie stoi na ławce, w ramach próby ... potem będzie schowany, woda jest trzykrotnie w całości przepompowywana i filtrowana w ciągu godziny, jeszcze takiego luksusu nasze ryby nie miały.
Wiecie, że w nocy nie mogłam spać, bo wydawało mi się, że coś nie zadziała i 300 litrów wody wyląduje na podłodze w kuchni, a ryby zginą? ... wszystko w porządku, rano sucha stopą weszłam do kuchni.
Przy okazji dokładnego sprzątania akwarium mąż naprawił pompkę natleniającą wodę i teraz buzuje z kamyka istny gejzer bąbelków powietrznych, po prostu wyrobiła się membrana i trzeba było wymienić ...
... kamienie-kości doskonale wpisały się w wodne otoczenie, woda wyczyściła się na kryształ, ryby jakby nabrały wigoru ... o wszystko trzeba dbać, to nie jest tak, że zostawimy akwarium samo sobie i jakoś będzie trwało ...może będzie, ale w jakiej kondycji?
Wychodzę z założenia, że skoro podejmuję się opieki nad zwierzętami, czy to ryby, czy psy, czy kot, to trzeba poświęcić wszystkiemu stworzeniu czas i serce.
Wariatki-bocje znowu we trzy siedzą w kokosie, za jasno dla nich po porządkach... minie kilka dni, zanim odważą się wypłynąć.
A ja dziś, wykorzystując sprzyjająca pogodę, wyszłam do ogrodu, bo w domu już nie mogę wysiedzieć ... wygrabiłam liście, których resztki spadły z drzew ... ale tylko na "rynku", bo pod krzakami, w zaroślach leżą sobie spokojnie, dając schronienie różnym żyjątkom ... jeszcze dżdżownice pod nimi żyją, różne pająki, gąsienice ... w rogu ogrodu stos gałęzi przemieszanych z liśćmi, może jeżyk jakowyś tam przezimuje, tudzież żabka?
Słońce bardzo nisko, prześwietla chwilami krzaki ...
... jeszcze sypie czerwonymi gwiazdkami klon palmowy ... na owocach dławisza ucztują kosy ...
... a liście perukowca układają się w malownicze kompozycje ... cóż piękniejszego?
Wrony dalej kołują po niebie w wielkich stadach, nawołują się ... nie, to chyba nie na śnieg, jakoś tak wiosennie jeszcze ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pa!
I Miśka napatoczyła mi się przed obiektyw, bo Amik nie, ... z drugiej strony obszczekiwał coś za płotem.
Wiecie, że dziś byłam na targowisku i ludziska zbierają jeszcze maślaki? pełno ich na straganach ... pewnie sama jutro zajrzę w znajome kątki, bo nie ma to, jak sos maślaczkowy.
Zuważyliście, że kiedy dopada mnie choróbsko, pojawia sie na blogu temat rybno-akwarystyczny? ... taki zastępczy ...
wtorek, 12 listopada 2013
Szum morza na południowym wschodzie? ...
Tak, szkoda, że tylko z głośników.
Bo załapaliśmy się na imprezę żeglarską przemyskiego "Yacht Clubu SAN" ... żeglarze z nas żadni, a przyciągnął nas przede wszystkim koncert Andrzej Korycki-Dominika Żukowska.
Chorzy, zakatarzeni i kaszlący, zakamuflowaliśmy się w ostatnim rzędzie na sali, tuż przy wyjściu, bo gdyby przydarzył nam się niespodziewany atak kaszlu, to trzeba uciekać, coby nie przeszkadzać innym.
Duet śpiewa piosenki żeglarskie, ballady rosyjskie, i swoje własne, jakże wdzięczne, produkcje ...
I u nas żeglują, a jakże! mamy przecież niedaleko Zalew Soliński, wiele zbiorników po wyrobiskach żwirowych, tam ciągną żeglarze swoje skorupki, łapią wiatr w żagle i suną po powierzchni akwenów.
Ta impreza to zamknięcie sezonu żeglarskiego ... tak, wszyscy zamykają swoje sezony ... niespokojne wrony kołują po niebie jak w wirze, kracząc paskudnie ... śnieg wróżą czy co?
Pani Dominika subtelna osóbka, drobniutka, szczuplutka, skąd u niej głos jak dzwoneczek?
Jak zaśpiewała dumkę rosyjską, aż serce urosło w piersi ... bardzo podoba mi się "O moj synok" ...
- Mama maja, łaskawaja! W izbu ty waratis
-I prjed ikonoju swieczku pastaw i za mienia malis.
Oprócz szant, bo wszak to impreza żeglarska, popłynęły słowa ballad Bułata Okudżawy ... od żołnierskich butów po kanony, śpiewane wszędzie ... dopóki ziemia kręci się ... nawet gruzińskie, o winogradzie ... nawet
w repertuarze znalazła się bałkańska melodia "Ruzica si bila" ... którą zaśpiewała Kajah, a tutaj bardzo wdzięcznie śpiewała Dominika "Kiedy byłam różą" ...
Trzy bite godziny siedzieliśmy zasłuchani, wypiliśmy dwie butelki jakiejś słodkiej wody, żeby tylko nie drapało w gardle ... zakupiliśmy dwie płytki, przecież artystów trzeba wspierać ... słuchamy teraz spokojnie w zaciszu domowym, bo mnie choróbsko z lekka przechodzi, a u męża dopiero rozwija się.
A teraz klamociarniane zdobycze, groch z kapustą ... i bierze się, co wpadnie pod ręce, bo za chwilę kto inny staje się ich właścicielem ...
Nowa zawieszka na taras, niech łapie zachodzące słońce w szklane paciorki ... ona taka świąteczna prawie, coś jakby reniferek ...
... pod nim gwiazdeczka z czerwonym paciorem ...
... a jeszcze pod nią spirala, zakończona również czerwonym koralikiem. Zawieszka sfotografowana w trzech częściach, bo zrób tu człowieku jedno zdjęcie, i żeby wszystko było widać. Do kompletu, podobne w stylu, takie stojące ozdoby ogrodowe ... do wbicia w ziemię ...
... i również szklane, kolorowe paciorki, złapane spiralnym drucikiem.Trzeba to wszystko trochę oczyścić na wiosnę.
Drewniane, beczułkopodobne naczynie, ze stylizowanym malunkiem kwiatowym ... sama nie wiem, jaką rolę znajdę dla tej zdobyczy ... z wiosną znajdziemy jakieś pożyteczne przeznaczenie.
Z tego "woka" jestem bardzo zadowolona, ciężki, żeliwny baniorek, nie za duży, w sam raz na dwie osoby ... można go na węglach ogniska postawić, czy też na blasze kuchni chatkowej ... wyjdzie z niego gulasz godny najlepszych kucharzy.
I takie ustrojstwo z porządnej stali do odparowywania pierogów, których lepię spore ilości ... do tej pory funkcjonował w domu paskudny, radziecki jeszcze wyrób z aluminium.
O, to jest zdobycz nad zdobycze ... oglądam często programy kulinarne, i w którymś widziałam, jak na tym ścierają gałkę muszkatołową ... przecież tam w klamociarni leży takie coś, jeszcze z nalepką ... czekała na mnie tareczka, mam i ja, taką jak kucharze ... i pójdzie sobie leżeć do szuflady, jak większość takich wynalazków ... bo albo zapomnę, że mam, albo nie będę mogła znaleźć.
A to moja kulinarna próba, bałkański burek z serowym nadzieniem z fety ... robiłam wg przepisu z internetu, ale nie jestem całkowicie zadowolona z ciasta, na pewno trzeba je jeszcze cieniej rozciągnąć, posmarować większą ilością roztopionego masła, ale to był mój pierwszy raz ... następny będzie lepszy.
Jak oglądałam filmiki na YT, co też ci kucharze wyprawiają z tym ciastem ... coś nieprawdopodobnego!
A wracając do koncertu ... Andrzej Korycki napisał w zaduszny czas nową piosenkę, którą nam zaprezentował ... o aniele, który siedzi w niebie i stuga łódeczki ... puszcza je potem na ziemię, a one wracają, niosąc ze soba jedną duszyczkę ... w ostatniej zwrotce życzy żeglarzom, żeby te łódeczki długo krążyły w przestworzach, we mgle i chmurach, żeby nie znalazły tak szybko swego ładunku, czego i ja Wam serdecznie życzę ... i sobie też.
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, dziękuję za odwiedziny, trzymajcie się zdrowo, pa!
Bo załapaliśmy się na imprezę żeglarską przemyskiego "Yacht Clubu SAN" ... żeglarze z nas żadni, a przyciągnął nas przede wszystkim koncert Andrzej Korycki-Dominika Żukowska.
Chorzy, zakatarzeni i kaszlący, zakamuflowaliśmy się w ostatnim rzędzie na sali, tuż przy wyjściu, bo gdyby przydarzył nam się niespodziewany atak kaszlu, to trzeba uciekać, coby nie przeszkadzać innym.
Duet śpiewa piosenki żeglarskie, ballady rosyjskie, i swoje własne, jakże wdzięczne, produkcje ...
I u nas żeglują, a jakże! mamy przecież niedaleko Zalew Soliński, wiele zbiorników po wyrobiskach żwirowych, tam ciągną żeglarze swoje skorupki, łapią wiatr w żagle i suną po powierzchni akwenów.
Ta impreza to zamknięcie sezonu żeglarskiego ... tak, wszyscy zamykają swoje sezony ... niespokojne wrony kołują po niebie jak w wirze, kracząc paskudnie ... śnieg wróżą czy co?
Pani Dominika subtelna osóbka, drobniutka, szczuplutka, skąd u niej głos jak dzwoneczek?
Jak zaśpiewała dumkę rosyjską, aż serce urosło w piersi ... bardzo podoba mi się "O moj synok" ...
- Mama maja, łaskawaja! W izbu ty waratis
-I prjed ikonoju swieczku pastaw i za mienia malis.
Oprócz szant, bo wszak to impreza żeglarska, popłynęły słowa ballad Bułata Okudżawy ... od żołnierskich butów po kanony, śpiewane wszędzie ... dopóki ziemia kręci się ... nawet gruzińskie, o winogradzie ... nawet
w repertuarze znalazła się bałkańska melodia "Ruzica si bila" ... którą zaśpiewała Kajah, a tutaj bardzo wdzięcznie śpiewała Dominika "Kiedy byłam różą" ...
Trzy bite godziny siedzieliśmy zasłuchani, wypiliśmy dwie butelki jakiejś słodkiej wody, żeby tylko nie drapało w gardle ... zakupiliśmy dwie płytki, przecież artystów trzeba wspierać ... słuchamy teraz spokojnie w zaciszu domowym, bo mnie choróbsko z lekka przechodzi, a u męża dopiero rozwija się.
A teraz klamociarniane zdobycze, groch z kapustą ... i bierze się, co wpadnie pod ręce, bo za chwilę kto inny staje się ich właścicielem ...
Nowa zawieszka na taras, niech łapie zachodzące słońce w szklane paciorki ... ona taka świąteczna prawie, coś jakby reniferek ...
... pod nim gwiazdeczka z czerwonym paciorem ...
... a jeszcze pod nią spirala, zakończona również czerwonym koralikiem. Zawieszka sfotografowana w trzech częściach, bo zrób tu człowieku jedno zdjęcie, i żeby wszystko było widać. Do kompletu, podobne w stylu, takie stojące ozdoby ogrodowe ... do wbicia w ziemię ...
... i również szklane, kolorowe paciorki, złapane spiralnym drucikiem.Trzeba to wszystko trochę oczyścić na wiosnę.
Drewniane, beczułkopodobne naczynie, ze stylizowanym malunkiem kwiatowym ... sama nie wiem, jaką rolę znajdę dla tej zdobyczy ... z wiosną znajdziemy jakieś pożyteczne przeznaczenie.
Z tego "woka" jestem bardzo zadowolona, ciężki, żeliwny baniorek, nie za duży, w sam raz na dwie osoby ... można go na węglach ogniska postawić, czy też na blasze kuchni chatkowej ... wyjdzie z niego gulasz godny najlepszych kucharzy.
I takie ustrojstwo z porządnej stali do odparowywania pierogów, których lepię spore ilości ... do tej pory funkcjonował w domu paskudny, radziecki jeszcze wyrób z aluminium.
O, to jest zdobycz nad zdobycze ... oglądam często programy kulinarne, i w którymś widziałam, jak na tym ścierają gałkę muszkatołową ... przecież tam w klamociarni leży takie coś, jeszcze z nalepką ... czekała na mnie tareczka, mam i ja, taką jak kucharze ... i pójdzie sobie leżeć do szuflady, jak większość takich wynalazków ... bo albo zapomnę, że mam, albo nie będę mogła znaleźć.
A to moja kulinarna próba, bałkański burek z serowym nadzieniem z fety ... robiłam wg przepisu z internetu, ale nie jestem całkowicie zadowolona z ciasta, na pewno trzeba je jeszcze cieniej rozciągnąć, posmarować większą ilością roztopionego masła, ale to był mój pierwszy raz ... następny będzie lepszy.
Jak oglądałam filmiki na YT, co też ci kucharze wyprawiają z tym ciastem ... coś nieprawdopodobnego!
A wracając do koncertu ... Andrzej Korycki napisał w zaduszny czas nową piosenkę, którą nam zaprezentował ... o aniele, który siedzi w niebie i stuga łódeczki ... puszcza je potem na ziemię, a one wracają, niosąc ze soba jedną duszyczkę ... w ostatniej zwrotce życzy żeglarzom, żeby te łódeczki długo krążyły w przestworzach, we mgle i chmurach, żeby nie znalazły tak szybko swego ładunku, czego i ja Wam serdecznie życzę ... i sobie też.
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, dziękuję za odwiedziny, trzymajcie się zdrowo, pa!
czwartek, 7 listopada 2013
Strachy dzieciństwa ...
Nasze dzieciństwo na wsi było inne niż w miescie.
Rodzice szli do pracy w pole, a my zajmowaliśmy się sami sobą ... dziadek czy babka z rzadka wyjrzeli, co tam z nami ... ot, bawią się? to niech się bawią ...
Kiedy przyszła burza z solidną ulewą, przez piaszczystą drogę, środkiem wsi płynęła struga ... ileż to było radości ... budowalismy tamy, płynęly łódeczki z kory, albo tylko patyki, czyje pierwsze, czyje pierwsze ...
nie było samochodów, traktorów, więc nikt nie obawiał się wypadku na drodze ... woda wsiakała w piach, coraz jej mniej, coraz mniej, ale pozostałe błotko nadawało sie do lepienia różnych budowli. Bose stopy taplały się z lubością w ciepłym błotku, bo kto by tam przez całe lato nosił buty ... one były tylko na niedzielę.
Kiedy przejechała furmanka, niszcząc nasze lepianki, zajmowaliśmy się czym innym ... ot! chociażby wysiadywaniem na przydomowych ławeczkach i opowiadaniem sobie różnych bajd ... bo taka ławeczka była przy każdej zagrodzie, sąsiedzi zbierali się raz tu, raz tu, tak samo dzieci.
Jednym z tematów strasznych był Ożga, że jeździ od wsi do wsi i łapie dzieci do worka ... nawet nie wiem, czy ktoś z nas widział tego człowieka ... ale każdy bał się go.
Pamietam, że kiedyś usłyszałam przy furtce okrzyk: - Ożga jedzie, Ożga jedzie!
O, matko, gdzie tu się ukryć?
Wpadłam do obórki, schowałam się pod żłób, a dziecięce serce tłukło się z panicznego strachu, aż zapierało oddech ... przesiedziałam tam całe popołudnie, do samego wieczora ...
Rodzice wrócili z pola, kiedy było już szaro na świecie - A gdzie Maryśka!
Wyszłam spod tego żłobu na głos mamy, blada i zestrachana okropnie ... Co ty tam robiłaś?
- Mówili, że Ożga jedzie!
Potem mama wielokrotnie wspominała to zdarzenie, śmialiśmy się wszyscy, ale wierzcie mi, mnie wtedy naprawdę nie było do śmiechu.
Całkiem niedaleko nas mieszkał stary dziadek, Ozimek mu było, w lepiance, która chyliła się ku ziemi, chatynka pod strzechą porośnietą mchem ... podpierał się kijkiem, wystruganym z zaokrąglonego naturalnie odrostu z leszczyny.
Wszyscy mieli takie kijki, które od wieków nazywaliśmy "karakulka", a były ogromnie potrzebne przy pędzeniu krów na pastwisko.
I ten dziadek był bardzo pochylony, wręcz garbaty, sztywność karku nie pozwalała mu obrócić głowy, a urodę miał jakiegoś starego krasnoluda, szarawy, dla nas straszny... wielkie odstające uszy, z których wyrastały kępki włosów, zresztą te włosy wyrastały mu też z nosa, a wielkie brwi były tak nastroszone i gęste, że oczu nie było spod nich widać ... stary człowiek był niedogolony, więc i kępki włosów sterczały mu tu i ówdzie z podbródka ...
Jakżesz jego baliśmy się, a nic nikomu złego nie zrobił, znałam jego wnuczkę, ale nigdy nie zaglądaliśmy do niego na podwórze, ani tym bardziej do chatki ... kiedy szedł drogą, każde z nas kryło się na podwórku ... bo idzie ten dziadek, a on pewnie nie miał nawet zielonego pojęcia, jakie uczucia w nas wzbudzał ...
Kiedy zmarł, to każdy dzieciak odetchnął z ulgą ... już nas nie będzie straszyć.
A potem, kiedy już nieco podrośliśmy, pasaliśmy krowy na ogromnym pastwisku, Maziarnia nazywało się ono, i też miało swoje rejony ... na Garbie, na Szerokim Dole ... mama pakowała kawał chleba, czymś posmarowany, wodę do popicia, a ja brałam książki, przeważnie baśnie ... nikt mi nie przeszkadzał, zaczytywałam się, siedząc na jakimś pniu, pogrążona w innym świecie, krowy tymczasem polazły w szkodę, trzeba było je spędzić z powrotem, właśnie za pomocą "karakulki" ... ooo! to już całkiem nie na temat, o strachach miało być!
Kiedyś były dwa naturalne stawy, przedzielone drogą, "bagno" to się nazywało, chlapaliśmy się tam latem, pijawki przyczepiały nam się do nóg, przy starej wierzbie był pomościk do prania ...wszystko zasypane, pole uprawne zrobiło się ...
Teraz droga przez wieś pięknie wyasfaltowana, po jednej stronie chodnik z kostki, po drugiej elegancki rowek z betonowych elementów, odprowadzający wodę po deszczu ... dzieci mają inne zabawy, zajęcia, zbyt mało ruchu ...
Zachorzałam, poleguję w domu, przysypiam, ból rozsadza mi głowę, nos odpada z kataru, kaszel łagodzę syropkami różnymi i jakoś sił brak ... to i na wspominki mnie wzięło, a może to z gorączki?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pa!
Rodzice szli do pracy w pole, a my zajmowaliśmy się sami sobą ... dziadek czy babka z rzadka wyjrzeli, co tam z nami ... ot, bawią się? to niech się bawią ...
Kiedy przyszła burza z solidną ulewą, przez piaszczystą drogę, środkiem wsi płynęła struga ... ileż to było radości ... budowalismy tamy, płynęly łódeczki z kory, albo tylko patyki, czyje pierwsze, czyje pierwsze ...
nie było samochodów, traktorów, więc nikt nie obawiał się wypadku na drodze ... woda wsiakała w piach, coraz jej mniej, coraz mniej, ale pozostałe błotko nadawało sie do lepienia różnych budowli. Bose stopy taplały się z lubością w ciepłym błotku, bo kto by tam przez całe lato nosił buty ... one były tylko na niedzielę.
Kiedy przejechała furmanka, niszcząc nasze lepianki, zajmowaliśmy się czym innym ... ot! chociażby wysiadywaniem na przydomowych ławeczkach i opowiadaniem sobie różnych bajd ... bo taka ławeczka była przy każdej zagrodzie, sąsiedzi zbierali się raz tu, raz tu, tak samo dzieci.
Jednym z tematów strasznych był Ożga, że jeździ od wsi do wsi i łapie dzieci do worka ... nawet nie wiem, czy ktoś z nas widział tego człowieka ... ale każdy bał się go.
Pamietam, że kiedyś usłyszałam przy furtce okrzyk: - Ożga jedzie, Ożga jedzie!
O, matko, gdzie tu się ukryć?
Wpadłam do obórki, schowałam się pod żłób, a dziecięce serce tłukło się z panicznego strachu, aż zapierało oddech ... przesiedziałam tam całe popołudnie, do samego wieczora ...
Rodzice wrócili z pola, kiedy było już szaro na świecie - A gdzie Maryśka!
Wyszłam spod tego żłobu na głos mamy, blada i zestrachana okropnie ... Co ty tam robiłaś?
- Mówili, że Ożga jedzie!
Potem mama wielokrotnie wspominała to zdarzenie, śmialiśmy się wszyscy, ale wierzcie mi, mnie wtedy naprawdę nie było do śmiechu.
Całkiem niedaleko nas mieszkał stary dziadek, Ozimek mu było, w lepiance, która chyliła się ku ziemi, chatynka pod strzechą porośnietą mchem ... podpierał się kijkiem, wystruganym z zaokrąglonego naturalnie odrostu z leszczyny.
Wszyscy mieli takie kijki, które od wieków nazywaliśmy "karakulka", a były ogromnie potrzebne przy pędzeniu krów na pastwisko.
I ten dziadek był bardzo pochylony, wręcz garbaty, sztywność karku nie pozwalała mu obrócić głowy, a urodę miał jakiegoś starego krasnoluda, szarawy, dla nas straszny... wielkie odstające uszy, z których wyrastały kępki włosów, zresztą te włosy wyrastały mu też z nosa, a wielkie brwi były tak nastroszone i gęste, że oczu nie było spod nich widać ... stary człowiek był niedogolony, więc i kępki włosów sterczały mu tu i ówdzie z podbródka ...
Jakżesz jego baliśmy się, a nic nikomu złego nie zrobił, znałam jego wnuczkę, ale nigdy nie zaglądaliśmy do niego na podwórze, ani tym bardziej do chatki ... kiedy szedł drogą, każde z nas kryło się na podwórku ... bo idzie ten dziadek, a on pewnie nie miał nawet zielonego pojęcia, jakie uczucia w nas wzbudzał ...
Kiedy zmarł, to każdy dzieciak odetchnął z ulgą ... już nas nie będzie straszyć.
A potem, kiedy już nieco podrośliśmy, pasaliśmy krowy na ogromnym pastwisku, Maziarnia nazywało się ono, i też miało swoje rejony ... na Garbie, na Szerokim Dole ... mama pakowała kawał chleba, czymś posmarowany, wodę do popicia, a ja brałam książki, przeważnie baśnie ... nikt mi nie przeszkadzał, zaczytywałam się, siedząc na jakimś pniu, pogrążona w innym świecie, krowy tymczasem polazły w szkodę, trzeba było je spędzić z powrotem, właśnie za pomocą "karakulki" ... ooo! to już całkiem nie na temat, o strachach miało być!
Kiedyś były dwa naturalne stawy, przedzielone drogą, "bagno" to się nazywało, chlapaliśmy się tam latem, pijawki przyczepiały nam się do nóg, przy starej wierzbie był pomościk do prania ...wszystko zasypane, pole uprawne zrobiło się ...
Teraz droga przez wieś pięknie wyasfaltowana, po jednej stronie chodnik z kostki, po drugiej elegancki rowek z betonowych elementów, odprowadzający wodę po deszczu ... dzieci mają inne zabawy, zajęcia, zbyt mało ruchu ...
Zachorzałam, poleguję w domu, przysypiam, ból rozsadza mi głowę, nos odpada z kataru, kaszel łagodzę syropkami różnymi i jakoś sił brak ... to i na wspominki mnie wzięło, a może to z gorączki?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pa!
poniedziałek, 4 listopada 2013
Czerwonym szlakiem na północ ...
W sobotę wyruszyliśmy na mały "off road".
Pierwotny zamiar legł w gruzach, bo mieliśmy wędrować po rybotyckich łąkach, ale jakoś za późno wyjechaliśmy ... To zróbmy sobie wycieczkę!
Więc polnymi drogami, leśnymi zjeździliśmy spory kawał Pogórza Dynowskiego, czasami z lekka nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy ... wszędzie mieszkają ludzie, wysoko, nisko, pośrodku lasu, zupełnie na uboczu ... zawsze w takim wypadku zastanawiam się, a jak tu w zimie?
Późnym popołudniem zjechaliśmy do chatki, ale nie po bożemu, drogą, tylko od strony łąk zapotocznych, których zdjęciami Was tak często raczę ...
Droga rozjeżdżona niesamowicie przez ciągniki wywożące drzewo, ale dobrze, że sucho ... pokonaliśmy potok, tuż za nim głęboka koleina wypełniona błotem ... mąż chciał wyskoczyć na pobocze, ale koleiny prowadzą, jak chcą ... wkleiło nas głęboko ...
Ja już w strachu ... pobiegłabym na górę po Janka, po ciągnik, niech nas wyciągnie z tej "kałabani" ...
coś tam mąż poprzełączał w tych różnych dźwigniach, postawiło "czołg" w z lekka w poprzek, bryzgi błota poszły powyżej auta... o ludzie, ludzie, za mną stroma ściana potoku, spadniemy ... tur, tur, powolutku wyskrobaliśmy się na suchą drogę ...
Oblepieni doszczętnie błotem stanęliśmy przy chatce ...
Mąż tylko przemył lusterka, żeby widać było świat, bo bardzo nam się spodobało i jutro będziemy wracać do domu podobną drogą.
A w chatce rozpakowalismy z pudła ceramiczny czajnik, który dostaliśmy od naszej młodzieży ...
... i który bardzo nam spasował z posiadanymi, klamociarnianymi zdobyczami ...
W niedzielę nie jest nam dane długo posiedzieć w chatce, po wysłuchaniu "Mikroklimatu" Jurka Krużela zbieramy się powoli w drogę ... w dół, przez potok, tym razem ostrożniej, i już łąki i widoki dookoła czarują swoją urodą, mimo, że dosyć pochmurno i wietrznie ...
Z łąk spod Kopyśna widać w oddali naszą wioseczkę ...
... po prawej stronie, wzdłuż lasu droga, a przy niej nasza chatka, i na dole dom "wyjechanego" sąsiada, i powyżej domostwo "powyższego" sąsiada ...
... jeszcze bardziej w oddali wzgórze kalwaryjskie z wysokimi wieżami kościoła ...
... a w druga stronę Kopystańka ...mielismy zjechać do Rybotycz, ale droga na północ od krzyża jakaś w miarę, może uda się przejechać do Bryliniec ...
Staczamy sie coraz niżej wśród zarośli, głębokie koleiny ... dobrze, że było suche lato, nie wyobrażam sobie jazdy tutaj w deszczu albo w mokre lato ... chociaż dla wytrawnych "terenowców" pewnie to dopiero frajda, ale my nie lubujemy się w ekstremalnych warunkach, kiedy trzeba walczyć o życie ... może gdyby się jechało na dwa samochody, to zawsze jeden drugiemu pomoże, a tu co? do ludzi daleko ...
Jakaś dziwna budowla, mur wokół drzewa, nie mamy pojęcia, co autor miał na myśli ... po prawej stronie cudowny, bukowy las ...
Droga chwilami nieciekawa, ale widać, że przejeżdżał ktoś tędy niedawno, może uda się i nam ...
Zdjęcia zza szyby "czołgu" poruszone, ciężko utrzymać aparat, kiedy tak trzęsie niemiłosiernie, ale wokół tak cudnie jesiennie, białe pnie brzóz, mnóstwo liści ...
... w końcu droga wprowadziła nas w dosyć strome koryto potoku, stąd już nie ma odwrotu, a nie wiadomo, co przed nami ... ale jak inni przejechali ...
Dosyć długo jechaliśmy, trzeba było tylko uważać na stromo sterczące kamienie z dna, przynajmniej skalne podłoże nie pozwoli nam wtopić się w jakieś bagno ...
O radości, w końcu wyjechaliśmy na skład drzewa, teraz to już pestka! to Brylińce ...
Przy drodze ładny domek drewniany ...
... w oddali, na wzgórzu bieleje cerkiew św. Wasyla, obok cmentarzyk z I wojny światowej ... a my do domu, ubłoceni jak nieboskie stworzenia, trzeba będzie o myjnię zhaczyć.
Pozdrawiam Was ciepło, dziękuję za odwiedziny, do miłego, pa!
Pierwotny zamiar legł w gruzach, bo mieliśmy wędrować po rybotyckich łąkach, ale jakoś za późno wyjechaliśmy ... To zróbmy sobie wycieczkę!
Więc polnymi drogami, leśnymi zjeździliśmy spory kawał Pogórza Dynowskiego, czasami z lekka nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy ... wszędzie mieszkają ludzie, wysoko, nisko, pośrodku lasu, zupełnie na uboczu ... zawsze w takim wypadku zastanawiam się, a jak tu w zimie?
Późnym popołudniem zjechaliśmy do chatki, ale nie po bożemu, drogą, tylko od strony łąk zapotocznych, których zdjęciami Was tak często raczę ...
Droga rozjeżdżona niesamowicie przez ciągniki wywożące drzewo, ale dobrze, że sucho ... pokonaliśmy potok, tuż za nim głęboka koleina wypełniona błotem ... mąż chciał wyskoczyć na pobocze, ale koleiny prowadzą, jak chcą ... wkleiło nas głęboko ...
Ja już w strachu ... pobiegłabym na górę po Janka, po ciągnik, niech nas wyciągnie z tej "kałabani" ...
coś tam mąż poprzełączał w tych różnych dźwigniach, postawiło "czołg" w z lekka w poprzek, bryzgi błota poszły powyżej auta... o ludzie, ludzie, za mną stroma ściana potoku, spadniemy ... tur, tur, powolutku wyskrobaliśmy się na suchą drogę ...
Oblepieni doszczętnie błotem stanęliśmy przy chatce ...
Mąż tylko przemył lusterka, żeby widać było świat, bo bardzo nam się spodobało i jutro będziemy wracać do domu podobną drogą.
A w chatce rozpakowalismy z pudła ceramiczny czajnik, który dostaliśmy od naszej młodzieży ...
... i który bardzo nam spasował z posiadanymi, klamociarnianymi zdobyczami ...
W niedzielę nie jest nam dane długo posiedzieć w chatce, po wysłuchaniu "Mikroklimatu" Jurka Krużela zbieramy się powoli w drogę ... w dół, przez potok, tym razem ostrożniej, i już łąki i widoki dookoła czarują swoją urodą, mimo, że dosyć pochmurno i wietrznie ...
Z łąk spod Kopyśna widać w oddali naszą wioseczkę ...
... po prawej stronie, wzdłuż lasu droga, a przy niej nasza chatka, i na dole dom "wyjechanego" sąsiada, i powyżej domostwo "powyższego" sąsiada ...
... jeszcze bardziej w oddali wzgórze kalwaryjskie z wysokimi wieżami kościoła ...
... a w druga stronę Kopystańka ...mielismy zjechać do Rybotycz, ale droga na północ od krzyża jakaś w miarę, może uda się przejechać do Bryliniec ...
Staczamy sie coraz niżej wśród zarośli, głębokie koleiny ... dobrze, że było suche lato, nie wyobrażam sobie jazdy tutaj w deszczu albo w mokre lato ... chociaż dla wytrawnych "terenowców" pewnie to dopiero frajda, ale my nie lubujemy się w ekstremalnych warunkach, kiedy trzeba walczyć o życie ... może gdyby się jechało na dwa samochody, to zawsze jeden drugiemu pomoże, a tu co? do ludzi daleko ...
Jakaś dziwna budowla, mur wokół drzewa, nie mamy pojęcia, co autor miał na myśli ... po prawej stronie cudowny, bukowy las ...
Droga chwilami nieciekawa, ale widać, że przejeżdżał ktoś tędy niedawno, może uda się i nam ...
Zdjęcia zza szyby "czołgu" poruszone, ciężko utrzymać aparat, kiedy tak trzęsie niemiłosiernie, ale wokół tak cudnie jesiennie, białe pnie brzóz, mnóstwo liści ...
... w końcu droga wprowadziła nas w dosyć strome koryto potoku, stąd już nie ma odwrotu, a nie wiadomo, co przed nami ... ale jak inni przejechali ...
Dosyć długo jechaliśmy, trzeba było tylko uważać na stromo sterczące kamienie z dna, przynajmniej skalne podłoże nie pozwoli nam wtopić się w jakieś bagno ...
O radości, w końcu wyjechaliśmy na skład drzewa, teraz to już pestka! to Brylińce ...
Przy drodze ładny domek drewniany ...
... w oddali, na wzgórzu bieleje cerkiew św. Wasyla, obok cmentarzyk z I wojny światowej ... a my do domu, ubłoceni jak nieboskie stworzenia, trzeba będzie o myjnię zhaczyć.
Pozdrawiam Was ciepło, dziękuję za odwiedziny, do miłego, pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)