... bo jakże inaczej nazwać ten stan?
Przez pięć dni nie przeszedł naszą drogą żaden człowiek, nie przejechał żaden pojazd ... czasami z góry wiatr przyniósł odgłosy życia, Ola bawiła się na podwórku, śpiewała piosenki, jeszcze wyżej rozlegało się szczekanie psów, albo beczenie kóz ...
Tam naprawdę niewiele potrzeba, nawet jeść się człowiekowi za bardzo nie chce, bo jest cały czas zajęty ... albo robotą, albo gapieniem się w niebo, albo na łąki ...
Psy rozleniwione do nieprzyzwoitości, walają się tylko z kąta w kąt, bo nawet obszczekać nie ma co ... może tylko spadające jabłko poderwie je, bo może gruba zwierzyna nadchodzi ... jednak nie, można spać dalej ...
Wczesnym porankiem cisza absolutna, nie zakłóca jej żaden obcy dźwięk ... może jeszcze puszczyk zahuczy w lesie, albo spadnie kropla rosy na duży liść winorośli ... smakuje wtedy mocna kawa, słońce dopiero wstaje zza naszej góry, a dolinami snuje się mgła ...
Trochę później zjeżdżają ciągniki na "zapotoczne" łąki, to koszą się derkaczowe łąki ... za nimi stada bocianów, a w bezpiecznej odległości kruki, albo drapieżcy o zakrzywionych dziobach ... jakieś stworzenia straciły życie podczas tego wielkiego koszenia, bo ucztę mają niezłą ... nawet wyszły dwa dorosłe dziki, nie bały się ciągników, bo żerowały na skraju skoszonej łąki, a potem poszły w gęstą trawę i skryły się ...
Przede mną też wielkie koszenie, bo trawa przy tych opadach i temperaturze rośnie jak szalona ... nawet to, co położyłam tydzień temu, też trzeba było przekosić, bo zdążyło zarosnąć na powrót ... wychodziłam z kosą trochę wcześniej, żeby po chłodzie popracować.
Zeszło mi dwa dni, trochę bolały ręce, ale potem to już było lżej ... jakieś kiszenie ogórków, plewienie grządek, przycinanie winorośli, a nawet małe leniuchowanie z książką, bo sięgnęłam do "żelaznej rezerwy", książek kupionych za złotówkę w bibliotece, które czekają na swoją kolej na półce... trzy tomy o Hiszpanii z lat tuż przed II wojną, jeszcze republika, tuż przed przewrotem gen. Franco ...
Moje grządki otoczone są leśną siatką, dla ochrony przed zwierzyną, ale to nie za bardzo pomaga ... zaciekawiła mnie mocno przygięta siatka z jednej strony ... aha! mieliśmy gościa w ogrodziźnie, przesadził siatkę i wyjadł mi wszystkie buraki ćwikłowe, do jednej sztuki ... albo jeleń, albo łania, bo tej sarenki nie podejrzewam o to, chociaż kto wie ?
Pokusiłam się o ogrodniczy eksperyment, wzięłam się za okulizację lipek oczkami lip późnokwitnących, ponoć lipy łatwo się przyjmują ... ale nie wiem, czy jest to prawidłowo wykonane ... zdążyłam tylko przeczytać w internecie o samej technice przeszczepiania oczek, tylko czy to tak ma wyglądać? nie wiem ... zrobiłam na wyczucie, a może bardziej, żeby wykorzystać wszystkie oczka ... Bardzo chcemy mieć lipy kwitnace w różnych terminach ... wyobraźcie sobie, że w Stróżach, w "Bartniku" jeszcze na początku sierpnia kwitły lipy, zajechaliśmy tam znowu na powrocie z Dolnego Ślaska ...
Przy koszeniu zostawiłam też pszczołom kwitnące osty, bo chętnie na nich zbierają jeszcze jakiś pożytek ...
... a później kolorowe szczygły będą sobie wyjadać z nich nasionka podczas jesiennych przelotów w cieplejsze rejony ... obserwuję je potem, jak huśtają się na długich łodygach ... a na razie, za oknem podpatruję raniuszki ...
Po kilka obsiadają śliwkę, coś tam podskubują ... są maleńkie, za to ogonek trzy razy dłuższy od ciała, wyglądają jak małe papużki ... kiedyś patrzyliśmy, jak budowały gniazdo w rozwidleniu konarów ... mech połączony pajęczyną, którą zbierały z naszej chatki ... kiedy przyjechaliśmy za tydzień, jakieś zwierzę zniszczyło im misterny domek, a nam było bardzo żal ...
Do naszych psów przychodzi codziennie z wizytą czworonożny przyjaciel ze wsi, Paździoch go nazywamy ...
... a może raczej zawartość misek go bardziej interesuje ... jest śmieszny, kosmaty, z wystającą dolną szczęką, a przez co zawsze szczerzy zęby, tak w stylu "a mnie deszcz, kumo, napada" ... ponieważ nie przeganiamy go, ośmiela się coraz bardziej, czasami i ze trzy razy zalicza wizytę ...
Nasze łąki jeszcze niekoszone, jak wybieram się z psami na spacer, to wracają oblepione różnymi nasionami, a zwłaszcza kulkami przytulii ... za to widoki stamtąd niczego sobie ...
... Kanasin można podziwiać zza fioletowych kwiatków jakichś ostopodobnych ... i wiechci traw ... Miśka z Amikiem gubią się w tych pachnących łanach ...
Pomidory pod chatką pędzą do nieba, bo przecież tylko w drugiej połowie dnia mają zapewnione światło słoneczne, ale owoce ładnie zawiązały i będzie z nich pożytek ...
Jeszcze tylko nazrywałam czarnuszki, na suche bukiety ... jeden pęk zawisł wespół z koprem na tarasowej ścianie ...
... a inne umieściłam w koszykowej plecionce, niech zdobi ... a tym samym ograniczę samoistne rozsiewanie się czarnuszki, która zagarnia już we władanie drugą grządkę ...
A w sobotę odnaleźli nas w tej głuszy mieszkańcy Ogarzego Pogórza, z Gosią i Radkiem przegadaliśmy i prześpiewaliśmy calusieńką noc, aż do świtu, i jeszcze spory kawałek niedzieli ... i mieliśmy również obiecany, prywatny koncert piosenek z pogórzańskim motywem przewodnim.
Pozdrawiam Was serdecznie, nieustająco dziękuję za odwiedziny, bywajcie zdrowi, pa!
poniedziałek, 11 sierpnia 2014
poniedziałek, 4 sierpnia 2014
Na Zachód z przygodami ... niezwyczajne spotkanie ...
Jak co roku, wybraliśmy się do Szklarskiej, pod Ponurą Małpę, na giełdę piosenki "łagodnej".
"Czołg" przygotowany, pobudka trochę po północy, kawa i można jechać. Popatrywałam na prognozy pogody, miało trochę padać, trochę słońca, temperatury znośne ... będzie dobrze.
Dojechaliśmy do Tarnowa, w pewnym momencie "czołg" przestaje ciągnąć, silnik wyje, a on nie jedzie ... zatrzymaliśmy się na jakiejś bocznej ulicy, słońce ledwie wstawało, co tu można o tej porze?
Mąż uruchomił ponownie, z biedą ruszyliśmy, na następnym rondzie to samo ... z bólem serca, po szybkiej naradzie odwrót w kierunku domu ... żebyśmy tylko gdzieś nie stanęli, a tu jak na złość czerwone światło, czerwone ... tym sposobem doturlaliśmy się z powrotem do domu, na śniadanie, a w domu wielkie zdziwienie, skąd my tu? ... zapomnieliśmy ryby nakarmić, mówimy.
Mąż mówi, że "głupi ma zawsze szczęście, ale tylko co drugi głupi" ... my znaleźliśmy się w tej drugiej grupie, bo "czołg" odmówił współpracy pod samym domem, już biegi nie wchodziły.
I po naradzie męskiej części rodziny "czołg" poszedł do mechanika, rozsypana jakaś tarcza w skrzyni biegów zamówiona, syn pożyczył nam swoje auto, przepakowanie, znowu kawa w domu, i ruszamy ponownie w tę samą drogę, w największy ruch i skwar, ale co tam, jakoś przetrwamy.
U nas ponad 30 stopni upału, a już w okolicach "Roklou" temperatura coraz niżej, z 30 zrobiło się 18, leje jak z cebra ...
... do Szklarskiej jeszcze ponad 100 km, może być różnie.
I rzeczywiście, lanie z nieba ustało, chmury podniosły się, i w całkiej przyzwoitej pogodzie dotarliśmy po 17 na kwaterę. Po szybkim posiłku pozliśmy pod Ponurą Małpę, ze swoimi krzesełkami, z wielkim parasolem i ciepło ubrani, koncert już trwa, kolejni wykonawcy, znajome piosenki, śpiewamy razem z nimi, degustujemy ciemne piwo czeskie z kramu "Ryżi pivo z hor" ...
... Cóż ci po wędrowaniu, młody, posępny człowieku, gdzie cię licho niesie, co widzisz na brzegu,
spójrz na taflę potoku, swe podarte łachmany, gdzie, człowieku, cóż ci po wędrowaniu ... mój Boże, wieki tego nie śpiewaliśmy. Ludzie zaczynają się dopiero schodzić, zajmować miejsca, rozkładać karimaty, śpiwory ...
Krystyna Lisiecka, od lat przyjeżdża tutaj, teraz w szanownym jury giełdy, ale jej "Babka" jest moją ulubioną piosenką, charakterystyczny głos z takim "wibrattem", na pewno jakoś fachowo to się nazywa, ale tego nie można nauczyć się, to się ma ...
Tegoroczny motyw przewodni giełdy, bo już 47, do tego tramwaj z "szarym łosiem", i kolejny zespół "Zielony szlak", potem następni, ale nie potrafię ich nazwać ...
O! i tutaj patrzę, a mężowi opadła głowa nisko, już podrzemuje, zmęczony, cały czas za kierownicą, niewyspany ... idziemy odpocząć. Przed nami ciężka droga, bo trzeba wydrapać się pod górę ostro, potem łagodniej, ale krok za kroczkiem dotarliśmy w końcu na zasłużony wypoczynek.
Na następny dzień mieliśmy w planie wyjechać na Kopę, przejść górą szlakiem nad Samotnią, i właśnie z góry spojrzeć na jeziorka, na schronisko ...
... ale niestety, napłynęła gruba warstwa chmur, widoki zamykały się z chwili na chwilę ... pójdziemy tak, jak w zeszłym roku ... no cóż, będzie powtórka, ale jakże urocza ...
... to wielce budujący obrazek spod Samotni, rosną nam godni następcy ...
Sporo przed schroniskiem wypatrzyliśmy na kamieniu dostojnego zwierzaka, żbik pewnie, mówię, ale to schroniskowy kot ma tak szerokie pole działania ...
A wokół cudowne okoliczności przyrody, kwitnące tojady, wrzosy, naparstnice, którę nieustannie wprawiają mnie w podziw, bo jakże? u nas w ogrodach, a tutaj, ot, tak sobie rosną na każdym kroku ... a mgła schodziła coraz niżej, do Karpacza nam towarzyszyła ...
Wszędzie szum wody spadającej po głazach, na początku potok dziko, uroczo przemyka w dół ...
... by potem, spiętrzony na sztucznej kaskadzie, stworzyć ścianę wody ...
Doliną Pląsawy, drogą Bronka Czecha dostaliśmy się w punkt wyjścia, i wróciliśmy do bazy. Kapkę snu i z powrotem krzesełka pod pachę i na wieczorne zaśpiewy ...
Po drodze stanął nam dom "głowie", do licha, trzeba mieć fantazję, żeby zbudować sobie takie domostwo, i wprawić wszystkich w osłupienie, z różnych powodów. Na scenie kolejne zespoły, różne xxx-lecia, gratulacje, i śpiewamy razem z nimi ...
... Labolare ...
... Browar Żywiec ...
... męska część Wolnej Grupy Bukowina ...
... wśród widowni mignęła mi znajoma twarz, wąsy, okulary, do licha, to niemożliwe!!!! nie, no poznaję ten sweter, który Gosia pokazywała na blogu, robiony na wzór łemkowskiej koszuli z krzyżykowym haftem, przecież to Radek i Gosia ... a na kamieniach bawi się z dziećmi nikt inny, tylko Cyprian Prezes ... teraz już byłam pewna ... Gosiu, to ja, Maria z Pogórza ... Uściskom nie było końca, doszedł do nas Radek, a Gosia mówi, że przyuważyli już wczoraj mój warkocz i chustkę, tylko nie byli pewni ... Co za spotkanie, trzeba było jechać ponad 600 km, żeby poznać sąsiadów zza Sanu, z Ogarzego Pogórza! ... nie mogliśmy się nagadać, jakbyśmy znali ich od zawsze ...
Rado wystąpił w konkursie giełdowym, został zaproszony na niedzielny koncert laureatów, niestety, nie widzieliśmy jego występu, ani w eliminacjach, ani w niedzielę, ale to żadna strata ... mamy obiecany prywatny koncert, już na "naszej ziemi" ... a ja jestem dumna, że śpiewał piosenki o pogórzu, bo jak mówił, w każdej jego piosence jest o tej krainie ...
Potem wystąpił Szymon Zychowicz ...
... Piotr Bakal ...
... Maciej Służała ... co za głos! grzmiący, potężny, dwie piosenki śpiewał acapella, widownia zamilkła zasłuchana ...
... Leszek Kopeć, niewidomy bard z Wrocławia, radiowiec ... człowiek niezwykle ciepły, przyjazny ...
...Za Mało Piwa ... jejku, przecież ich znamy, śpiewali dwa tygodnie temu hymn kropkowy w Głuchołazach ... śpiewanie sprawia im radość, to widać po uśmiechach na twarzy, nie są spięci, i tak ma być ... ale tego nie można powiedzieć o wszystkich wykonawcach, hm! co niektórzy uważają się za gwiazdorów, ba, nawet sztorcują publikę ...
... Piotr Płaza, Płazior, jak go nazywają ... i tutaj zakończyliśmy nasz udział w koncercie, bo zrobiło się już koło drugiej nad ranem, a my chcieliśmy jeszcze w górki polecieć, trzeba przespać się odrobinę.
Na bazie płonie bez przerwy ognisko, przy nim zbierają się śpiewający do białego rana. Pewnie i my kiedyś skusimy się na nocleg tutaj, pod namiotem, kiedy już złazimy trochę okolicę, bo na razie wybieramy kwaterę ... nie da się śpiewać do rana, i coś jeszcze skubnąć dla ducha i trochę powędrować. Jednak te kilka dni pod Ponurą Małpą ma zupełnie inny wymiar, będąc tam na bieżąco, wśród tych ludzi, a nie tak jak my, dochodzący tylko na wieczór. I powtórzę po raz nie wiem już który, to jest inna kategoria ludzi, wrażliwych, przyjaznych, uśmiechniętych, bez spinania, zadęcia i udawania...
Strasznie dużo Wam tu naopisywałam, a można by jeszcze więcej, żeby to wszystko opowiedzieć.
W każdym razie, impreza bardzo klimatyczna, jedyna w swoim rodzaju, nasza najulubieńsza. Zrobię jeszcze jeden wpis z soboty, o wędrowaniu na zachód, już w spokojniesze rejony, w Izery.
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, dziękuję za odwiedziny, trzeba mi poszukać jakiejś ochłody, bo zapowiadają temperaturę odczuwalną 37 stopni ...bywajcie zdrowi, pa!
Dopisek: Teraz jadę na Pogórze, kosić trawsko, przepraszam, że nie zdążyłam odpowiedzieć na Wasze komentarze, postaram się po powrocie, pa!
"Czołg" przygotowany, pobudka trochę po północy, kawa i można jechać. Popatrywałam na prognozy pogody, miało trochę padać, trochę słońca, temperatury znośne ... będzie dobrze.
Dojechaliśmy do Tarnowa, w pewnym momencie "czołg" przestaje ciągnąć, silnik wyje, a on nie jedzie ... zatrzymaliśmy się na jakiejś bocznej ulicy, słońce ledwie wstawało, co tu można o tej porze?
Mąż uruchomił ponownie, z biedą ruszyliśmy, na następnym rondzie to samo ... z bólem serca, po szybkiej naradzie odwrót w kierunku domu ... żebyśmy tylko gdzieś nie stanęli, a tu jak na złość czerwone światło, czerwone ... tym sposobem doturlaliśmy się z powrotem do domu, na śniadanie, a w domu wielkie zdziwienie, skąd my tu? ... zapomnieliśmy ryby nakarmić, mówimy.
Mąż mówi, że "głupi ma zawsze szczęście, ale tylko co drugi głupi" ... my znaleźliśmy się w tej drugiej grupie, bo "czołg" odmówił współpracy pod samym domem, już biegi nie wchodziły.
I po naradzie męskiej części rodziny "czołg" poszedł do mechanika, rozsypana jakaś tarcza w skrzyni biegów zamówiona, syn pożyczył nam swoje auto, przepakowanie, znowu kawa w domu, i ruszamy ponownie w tę samą drogę, w największy ruch i skwar, ale co tam, jakoś przetrwamy.
U nas ponad 30 stopni upału, a już w okolicach "Roklou" temperatura coraz niżej, z 30 zrobiło się 18, leje jak z cebra ...
... do Szklarskiej jeszcze ponad 100 km, może być różnie.
I rzeczywiście, lanie z nieba ustało, chmury podniosły się, i w całkiej przyzwoitej pogodzie dotarliśmy po 17 na kwaterę. Po szybkim posiłku pozliśmy pod Ponurą Małpę, ze swoimi krzesełkami, z wielkim parasolem i ciepło ubrani, koncert już trwa, kolejni wykonawcy, znajome piosenki, śpiewamy razem z nimi, degustujemy ciemne piwo czeskie z kramu "Ryżi pivo z hor" ...
... Cóż ci po wędrowaniu, młody, posępny człowieku, gdzie cię licho niesie, co widzisz na brzegu,
spójrz na taflę potoku, swe podarte łachmany, gdzie, człowieku, cóż ci po wędrowaniu ... mój Boże, wieki tego nie śpiewaliśmy. Ludzie zaczynają się dopiero schodzić, zajmować miejsca, rozkładać karimaty, śpiwory ...
Krystyna Lisiecka, od lat przyjeżdża tutaj, teraz w szanownym jury giełdy, ale jej "Babka" jest moją ulubioną piosenką, charakterystyczny głos z takim "wibrattem", na pewno jakoś fachowo to się nazywa, ale tego nie można nauczyć się, to się ma ...
Tegoroczny motyw przewodni giełdy, bo już 47, do tego tramwaj z "szarym łosiem", i kolejny zespół "Zielony szlak", potem następni, ale nie potrafię ich nazwać ...
O! i tutaj patrzę, a mężowi opadła głowa nisko, już podrzemuje, zmęczony, cały czas za kierownicą, niewyspany ... idziemy odpocząć. Przed nami ciężka droga, bo trzeba wydrapać się pod górę ostro, potem łagodniej, ale krok za kroczkiem dotarliśmy w końcu na zasłużony wypoczynek.
Na następny dzień mieliśmy w planie wyjechać na Kopę, przejść górą szlakiem nad Samotnią, i właśnie z góry spojrzeć na jeziorka, na schronisko ...
... ale niestety, napłynęła gruba warstwa chmur, widoki zamykały się z chwili na chwilę ... pójdziemy tak, jak w zeszłym roku ... no cóż, będzie powtórka, ale jakże urocza ...
... to wielce budujący obrazek spod Samotni, rosną nam godni następcy ...
Sporo przed schroniskiem wypatrzyliśmy na kamieniu dostojnego zwierzaka, żbik pewnie, mówię, ale to schroniskowy kot ma tak szerokie pole działania ...
A wokół cudowne okoliczności przyrody, kwitnące tojady, wrzosy, naparstnice, którę nieustannie wprawiają mnie w podziw, bo jakże? u nas w ogrodach, a tutaj, ot, tak sobie rosną na każdym kroku ... a mgła schodziła coraz niżej, do Karpacza nam towarzyszyła ...
Wszędzie szum wody spadającej po głazach, na początku potok dziko, uroczo przemyka w dół ...
... by potem, spiętrzony na sztucznej kaskadzie, stworzyć ścianę wody ...
Doliną Pląsawy, drogą Bronka Czecha dostaliśmy się w punkt wyjścia, i wróciliśmy do bazy. Kapkę snu i z powrotem krzesełka pod pachę i na wieczorne zaśpiewy ...
Po drodze stanął nam dom "głowie", do licha, trzeba mieć fantazję, żeby zbudować sobie takie domostwo, i wprawić wszystkich w osłupienie, z różnych powodów. Na scenie kolejne zespoły, różne xxx-lecia, gratulacje, i śpiewamy razem z nimi ...
... Labolare ...
... Browar Żywiec ...
... męska część Wolnej Grupy Bukowina ...
... wśród widowni mignęła mi znajoma twarz, wąsy, okulary, do licha, to niemożliwe!!!! nie, no poznaję ten sweter, który Gosia pokazywała na blogu, robiony na wzór łemkowskiej koszuli z krzyżykowym haftem, przecież to Radek i Gosia ... a na kamieniach bawi się z dziećmi nikt inny, tylko Cyprian Prezes ... teraz już byłam pewna ... Gosiu, to ja, Maria z Pogórza ... Uściskom nie było końca, doszedł do nas Radek, a Gosia mówi, że przyuważyli już wczoraj mój warkocz i chustkę, tylko nie byli pewni ... Co za spotkanie, trzeba było jechać ponad 600 km, żeby poznać sąsiadów zza Sanu, z Ogarzego Pogórza! ... nie mogliśmy się nagadać, jakbyśmy znali ich od zawsze ...
Rado wystąpił w konkursie giełdowym, został zaproszony na niedzielny koncert laureatów, niestety, nie widzieliśmy jego występu, ani w eliminacjach, ani w niedzielę, ale to żadna strata ... mamy obiecany prywatny koncert, już na "naszej ziemi" ... a ja jestem dumna, że śpiewał piosenki o pogórzu, bo jak mówił, w każdej jego piosence jest o tej krainie ...
Potem wystąpił Szymon Zychowicz ...
... Piotr Bakal ...
... Maciej Służała ... co za głos! grzmiący, potężny, dwie piosenki śpiewał acapella, widownia zamilkła zasłuchana ...
... Leszek Kopeć, niewidomy bard z Wrocławia, radiowiec ... człowiek niezwykle ciepły, przyjazny ...
...Za Mało Piwa ... jejku, przecież ich znamy, śpiewali dwa tygodnie temu hymn kropkowy w Głuchołazach ... śpiewanie sprawia im radość, to widać po uśmiechach na twarzy, nie są spięci, i tak ma być ... ale tego nie można powiedzieć o wszystkich wykonawcach, hm! co niektórzy uważają się za gwiazdorów, ba, nawet sztorcują publikę ...
... Piotr Płaza, Płazior, jak go nazywają ... i tutaj zakończyliśmy nasz udział w koncercie, bo zrobiło się już koło drugiej nad ranem, a my chcieliśmy jeszcze w górki polecieć, trzeba przespać się odrobinę.
Na bazie płonie bez przerwy ognisko, przy nim zbierają się śpiewający do białego rana. Pewnie i my kiedyś skusimy się na nocleg tutaj, pod namiotem, kiedy już złazimy trochę okolicę, bo na razie wybieramy kwaterę ... nie da się śpiewać do rana, i coś jeszcze skubnąć dla ducha i trochę powędrować. Jednak te kilka dni pod Ponurą Małpą ma zupełnie inny wymiar, będąc tam na bieżąco, wśród tych ludzi, a nie tak jak my, dochodzący tylko na wieczór. I powtórzę po raz nie wiem już który, to jest inna kategoria ludzi, wrażliwych, przyjaznych, uśmiechniętych, bez spinania, zadęcia i udawania...
Strasznie dużo Wam tu naopisywałam, a można by jeszcze więcej, żeby to wszystko opowiedzieć.
W każdym razie, impreza bardzo klimatyczna, jedyna w swoim rodzaju, nasza najulubieńsza. Zrobię jeszcze jeden wpis z soboty, o wędrowaniu na zachód, już w spokojniesze rejony, w Izery.
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, dziękuję za odwiedziny, trzeba mi poszukać jakiejś ochłody, bo zapowiadają temperaturę odczuwalną 37 stopni ...bywajcie zdrowi, pa!
Dopisek: Teraz jadę na Pogórze, kosić trawsko, przepraszam, że nie zdążyłam odpowiedzieć na Wasze komentarze, postaram się po powrocie, pa!
środa, 30 lipca 2014
Kino przyjechało ...
To było zawsze wielkie wydarzenie, kiedy kino objazdowe przyjeżdżało do naszej wsi, stara rozklekotana nyska, wypełniona sprzętem do wyświetlania filmów.
W starym budynku, gdzie mieściła się świetlica wiejska, na jednej ścianie rozwieszano ekran, spory kawał brudnawego płótna, a z drugiej, gdzie była maleńka scena ustawiano projektor ...
...a z samochodu wyładowywano jakieś wielkie, czarne skrzynie, które okazywały się być pewnie głośnikami, w innych zapakowany był projektor i taśmy z filmami.
Do południa wyruszała na seans cała nasza niewielka szkoła, ależ to było święto!
Głośniki ryczały na całą wieś, w sercu radosne oczekiwanie ... do kieszeni mama dawała parę groszy na bilet, które sprzedawał człowiek z okienka samochodu, a drugi wpuszczał do środka sali, przedzierając każdy papierek. W małej salce duszno było jak w psiarni, tyle stłoczonych dzieci, rumieńce na twarzy ... czekamy ... gasło światło i zaczynał terkotać projektor ... w smudze światła, rzucanej na ekran migotał kurz ...
Bardzo przeżywałam każdy wyświetlany film, zawsze siadałam jak najbliżej ekranu, w kucki, z głośników dudniło mi prosto w uszy, a oczy nie nadążały za migającymi scenami ... kiedy wracałam do domu, zawsze bolała mnie głowa, mama mówiła, że już więcej nie puści mnie do kina, ale za jakiś czas zapominała ... Czasami taśma zacinała się, urywała ... zapalało sie światło, my grzecznie czekaliśmy, unosił się jakiś octowy zapach przy jej sklejaniu i za chwilę machina znowu ruszała. A gdzieżby ktoś protestował, albo wychodził, albo rzucał jakieś uwagi ... czekaliśmy przecież długo od ostatniego filmu ...
Jak zaczarowani oglądaliśmy poszczególne części "Czterech pancernych i psa", o matko! każda dziewczyna chciała wyglądać jak Marusia, która miała dłuższe włosy, rozczesywała je nad czołem, reszta lekko podtapirowana i związana na karku, albo w warkocz ... a Janek? miłość od pierwszego wejrzenia, na miarę naszych małoletnich uczuć ... po zakończeniu wychodziliśmy z dusznej świetlicy, mrużąc oczy od dziennego światła, słońca, z żalem, że już się skończyło, i znowu tyle trzeba czekać, aż do nas przyjadą.
Starsze dziewczyny popatrywały w czasie przerw na pracowników kina objazdowego, zwłaszcza jeśli to był młody chłopak, a zwłaszcza z dłuższymi włosami ... wszak ktoś nowy pojawił się we wsi ... a oni chyba byli przyzwyczajeni do wbudzania zainteresowania wśród nastoletnich dziewczyn ...
Całe popołudnie rycząca muzyka z głośników nie dawała mieszkańcom zapomnieć, że trzeba przyjść na wieczorny seans ... zresztą każdy ruszał chętnie, a wyświetlali różne filmy, przeważnie produkcje lat 60-tych ... raz był horror "Kobieta-wąż", no to wszyscy straszyli się nawzajem, kiedy ciemną drogą wiejską wracali do domu. Mama moja długo wspominała "Faraona", "Krzyżaków", a siostra na torbie szkolnej nosiła napis "Zelnik", długo nie mogłam pojąć, co on znaczy, a to młody Jerzy Zelnik opanował jej myśli ... ciekawe, czy pamięta ...
Mój brat zawsze kręcił się przy takich okazjach, a ci panowie z kina objazdowego polubili go, nawet potrafił obsługiwać projektor, czasami przewijał taśmy ... przynosił potem do domu ich niepotrzebne kawałki, jakieś afisze filmowe, spalone lampy ...
Składał sobie swoje skarby w szufladzie od stołu, a miał tam wielki porządek ... cichcem zaglądałam do tej szuflady, oglądałam twarze aktorów na urywkach taśm, rozkładałam plakaty ... zawsze poznał, kiedy grzebałam w jego rzeczach ...
Właściwie to nie potrafię powiedzieć, kiedy skończyła się era kina objazdowego, pewnie kiedy prawie w każdym domu zawitał odbiornik telewizyjny ... po podstawówce wyjechałam do szkoły z internatem, w mieście były prawdziwe sale kinowe z miękkimi fotelami, seansów do wyboru, filmy przeróżne ... ale z wielkim sentymentem wspominam małą świetlicę wiejską, z maleńką sceną, gdzie brałam udział w różnych przedstawieniach ... z pchłami w szparach podłogi, zimą para szła z ust ... teraz jest nowa świetlica, pewnie pusta ... po starej nie został ślad, jawi mi czasami w snach o mojej rodzinnej wsi ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego życzę, pa!
W starym budynku, gdzie mieściła się świetlica wiejska, na jednej ścianie rozwieszano ekran, spory kawał brudnawego płótna, a z drugiej, gdzie była maleńka scena ustawiano projektor ...
...a z samochodu wyładowywano jakieś wielkie, czarne skrzynie, które okazywały się być pewnie głośnikami, w innych zapakowany był projektor i taśmy z filmami.
Do południa wyruszała na seans cała nasza niewielka szkoła, ależ to było święto!
Głośniki ryczały na całą wieś, w sercu radosne oczekiwanie ... do kieszeni mama dawała parę groszy na bilet, które sprzedawał człowiek z okienka samochodu, a drugi wpuszczał do środka sali, przedzierając każdy papierek. W małej salce duszno było jak w psiarni, tyle stłoczonych dzieci, rumieńce na twarzy ... czekamy ... gasło światło i zaczynał terkotać projektor ... w smudze światła, rzucanej na ekran migotał kurz ...
Bardzo przeżywałam każdy wyświetlany film, zawsze siadałam jak najbliżej ekranu, w kucki, z głośników dudniło mi prosto w uszy, a oczy nie nadążały za migającymi scenami ... kiedy wracałam do domu, zawsze bolała mnie głowa, mama mówiła, że już więcej nie puści mnie do kina, ale za jakiś czas zapominała ... Czasami taśma zacinała się, urywała ... zapalało sie światło, my grzecznie czekaliśmy, unosił się jakiś octowy zapach przy jej sklejaniu i za chwilę machina znowu ruszała. A gdzieżby ktoś protestował, albo wychodził, albo rzucał jakieś uwagi ... czekaliśmy przecież długo od ostatniego filmu ...
Jak zaczarowani oglądaliśmy poszczególne części "Czterech pancernych i psa", o matko! każda dziewczyna chciała wyglądać jak Marusia, która miała dłuższe włosy, rozczesywała je nad czołem, reszta lekko podtapirowana i związana na karku, albo w warkocz ... a Janek? miłość od pierwszego wejrzenia, na miarę naszych małoletnich uczuć ... po zakończeniu wychodziliśmy z dusznej świetlicy, mrużąc oczy od dziennego światła, słońca, z żalem, że już się skończyło, i znowu tyle trzeba czekać, aż do nas przyjadą.
Starsze dziewczyny popatrywały w czasie przerw na pracowników kina objazdowego, zwłaszcza jeśli to był młody chłopak, a zwłaszcza z dłuższymi włosami ... wszak ktoś nowy pojawił się we wsi ... a oni chyba byli przyzwyczajeni do wbudzania zainteresowania wśród nastoletnich dziewczyn ...
Całe popołudnie rycząca muzyka z głośników nie dawała mieszkańcom zapomnieć, że trzeba przyjść na wieczorny seans ... zresztą każdy ruszał chętnie, a wyświetlali różne filmy, przeważnie produkcje lat 60-tych ... raz był horror "Kobieta-wąż", no to wszyscy straszyli się nawzajem, kiedy ciemną drogą wiejską wracali do domu. Mama moja długo wspominała "Faraona", "Krzyżaków", a siostra na torbie szkolnej nosiła napis "Zelnik", długo nie mogłam pojąć, co on znaczy, a to młody Jerzy Zelnik opanował jej myśli ... ciekawe, czy pamięta ...
Mój brat zawsze kręcił się przy takich okazjach, a ci panowie z kina objazdowego polubili go, nawet potrafił obsługiwać projektor, czasami przewijał taśmy ... przynosił potem do domu ich niepotrzebne kawałki, jakieś afisze filmowe, spalone lampy ...
Składał sobie swoje skarby w szufladzie od stołu, a miał tam wielki porządek ... cichcem zaglądałam do tej szuflady, oglądałam twarze aktorów na urywkach taśm, rozkładałam plakaty ... zawsze poznał, kiedy grzebałam w jego rzeczach ...
Właściwie to nie potrafię powiedzieć, kiedy skończyła się era kina objazdowego, pewnie kiedy prawie w każdym domu zawitał odbiornik telewizyjny ... po podstawówce wyjechałam do szkoły z internatem, w mieście były prawdziwe sale kinowe z miękkimi fotelami, seansów do wyboru, filmy przeróżne ... ale z wielkim sentymentem wspominam małą świetlicę wiejską, z maleńką sceną, gdzie brałam udział w różnych przedstawieniach ... z pchłami w szparach podłogi, zimą para szła z ust ... teraz jest nowa świetlica, pewnie pusta ... po starej nie został ślad, jawi mi czasami w snach o mojej rodzinnej wsi ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego życzę, pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)