Przysłonięte chmurami od wielu dni niebo wreszcie rozjaśniło się i nagle okazało się, że jest pełnia.
Księżyc długo wisiał nad Horodżennem, świecąc w okna trochę niesamowitym blaskiem.
Doskonale widać było podwórze, przemykającego lisa, za płotem pasły się sarny, a ja nie mogłam spać ... w jedną noc wstałam tuż przed czwartą, a w następną po drugiej. Zmorzyło mnie na chwilkę znowu, kiedy niebo szarzało na wschodzie. Odczuwam wpływ księżyca, zmianę pogody ...
Księżyc z przekreską, jak tajemnicze oko ...
Słoneczny dzień nie zatrzymał nas w chatce, choć jeszcze wiele rzeczy do zrobienia, ot! chociażby opał poskładać, ścianę zabezpieczyć przed mrozem, żeby w środku zimy nie okazało się, że wody zabrakło, bo zamarzła. Wyrzuty sumienia odsunęliśmy na bok i znowu pojechaliśmy, szkoda takiego dnia. Znowu przecięliśmy w poprzek pasmo Chwaniowa, lecz tym razem drogę przesunęliśmy w fazie o jeden "ruszt" niżej, czyli do Wańkowej, a potem przez Paszową, Rakową wylądowaliśmy znowu w Tyrawie Wołoskiej. Po lewej stronie ciągnął się potężny wał Gór Słonnych ... opadłe z drzew liście pozwoliły dojrzeć na wzgórzu w Paszowej cerkiew ...
... z drugiej strony przepiękne żeliwne krzyże na nagrobkach, szkoda tylko, że zasmarowane jakąś farbą do metalu ...
Próbowaliśmy jeszcze przedostać się polnymi drogami, ale było takie błoto, że jednak pozostaliśmy na asfalcie. W Rakowej remont cerkiewki, tak samo w Hołuczkowie ...
Cerkiewka w Siemuszowej odsłonięta na wzgórzu, coś jej brakuje ... jednak w otoczeniu starych drzew prezentowałaby się o wiele lepiej ...
Przypomnieliśmy sobie, że kiedyś tędy wędrowaliśmy ... był upał, zwłaszcza po zejściu ze Słonnych, za to potem przy drodze moczyliśmy się długo w chłodnym potoku, razem z naszym Maksiem-wędrownikiem, co miał dredy zamiast ogonka, a kiedy zmęczył się, trzeba go było na rękach nosić.
To były dobre lata, tyle przewędrowaliśmy pogórzańskich szlaków.
Po przejechaniu przez San, w Hłomczy odbiliśmy w lewo, na Łodzinę, którą niefrasobliwie sobie ominęliśmy poprzednim razem ...
Czekała na nas ta maleńka cerkiewka, pod ogromnymi dębami, stareńka, bo wybudowano ją w 1743 roku. W 1875 roku remontowano ją i z tego czasu pochodzi kompletny ikonostas. Mieliśmy szczęście, bo akuratnie była pani z kluczami, otworzyła nam, serdeczna, uśmiechnięta, i zostawiła samych, żebyśmy sobie pooglądali, zdjęcia zrobili ... w środku zapach starego drewna, jak w skansenie ...
Miejsce przeurocze, na samym końcu wsi, a dęby ponoć tylko 2 lata młodsze od cerkiewki.
Bliżej środka wsi ogromne drzewa znaczą ślad po dawnym dworze z XVIII wieku, który rozebrano po wysiedleniach. Pozostały tylko kamienne słupy bramy wjazdowej, które zaskakują swym widokiem, bo na początku nie wiadomo, co to jest, jakieś pomniki, czy coś. Drzewom też nie jest pisany długi żywot, kiedy przejeżdżaliśmy drogą, niektóre zabytkowe kolosy już leżały powalone ...
Znalazłam w necie jeszcze taką ciekawostkę, że ten dwór został rozebrany w ramach czynu społecznego przez lokalne koło ZMW, a na terenach podworskich w latach 70-tych wybudowano wielkie obory, które nie zostały zagospodarowane, bo zapomniano do nich doprowadzić wody:-)
Łodzina jest pięknie położona, na tle Gór Sanocko-Turczańskich ..., po drugiej stronie Sanu Dobra, Ulucz, tereny dawnych wsi ... Jakby przedłużeniem Gór Słonnych po drugiej stronie Sanu są Góry Czarne, właśnie te tereny, po których się poruszamy. Nazwa troszkę tajemnicza, Czarne ... i od razu kojarzę Czarny Las, potem Czarny Wygon Stefana Dardy ...
Teraz drogą z płyt, na szczęście krótką przejechaliśmy do Witryłowa, a ponieważ byliśmy tu ostatnio, to tylko przemknęliśmy przez wieś. Wypatrywaliśmy za jakimś drogowskazem do Pańskiej Winnicy, ponieważ nigdzie go nie było, doszliśmy do wniosku, że nie jest do zwiedzania. Nic straconego, jedziemy dalej, w kierunku na Dydnię, a potem dalej do Jabłonki.
To już droga na Grabownicę, ruchliwa mimo soboty, takich nie lubimy, ale Jabłonka przyciągnęła nas swoim uroczym modrzewiowym kościółkiem w stylu zakopiańskim. Nie jest też stary, bo zbudowano go w 1936-39 roku ...
W miejscowości jest też dwór, XVIII-XIX wiek, niestety brama zamknięta, więc obejrzeliśmy go tylko z zewnątrz ...
No tak, teraz wyczytałam, że to centrum konferencyjne:-) budynek i ogród pod opieką konserwatora, czas powojenny nie był łaskawy dla dworu, z pięknego wyposażenia ostały się tylko 2 kominki.
Znowu zjeżdżamy z głównej drogi w nasze ulubione klimaty małych wioseczek, cerkiewek ... kierunek Grabówka ... wspinamy się drogą coraz wyżej i wyżej, nowe kościoły nas nie interesują, oczy wypatrują tego, co stare ... jest, opuszczony, pozostawiony, po prawej stronie drogi ...
To cerkiew prawosławna pw. św. Floriana ... parawanowa dzwonnica, z potężnymi kutymi gniazdami do dźwigania dzwonów, murowana z kamienia, potem otynkowana, gont pod blachą ...
Jej przyszłość niepewna, nikt nie pochyli się nad jej losem ... pęka, odpada ... kiedy patrzę na te wyokrąglone ściany, dach, widzę podobieństwo do malowanych cerkwi bukowińskich na Rumunii ...
... drzwi, zobaczcie, jakie ciekawe drzwi ...
Ćwieki ręcznie kute, takoż ciężki zamek razem z klamką ... od 1947 roku opuszczona zupełnie.
Jeszcze z mapy wyczytaliśmy, że w pobliskiej Falejówce też jest dwór ... jest, w agonii, nic go już chyba nie uratuje, dach prawie zawalony ... tylko oko przyciągnął śliczny detal, daszek nad oknem z finezyjną podpórką, który oparł się czasowi ... szkoda, że kiedyś pewnie zniszczą, spalą, połamią ... przygarnęłabym:-)
Przygnębiające wrażenie, choć park wokół trzyma się całkiem, całkiem.
Potem jechaliśmy znowu drogą z płyt, tablica informowała, że w zimie jest nieutrzymywana ... ależ to cudna droga wśród bukowych lasów ...
... a potem na łeb, na szyję zjazd do Końskiego ... mąż mówi, ja tu kiedyś jechałem!
Jak to! skąd? - pytam. E, i to nawet dostawczym iveco - zaśmiał się - pokazali mi miejscowi skrót do Mrzygłodu.
Dla mnie to zupełnie nowe tereny. mały wycinek Pogórza Dynowskiego, pomiędzy Sanem a drogą z Dynowa na Grabownicę Starzeńską, urokliwe, acz troszkę inne od naszego Pogórza. W Końskiem minęliśmy cerkiew, która pełni teraz rolę kościoła ...
... na dzwonnicy wisi dzwon, który został odlany w 1712 roku.
Ale to nic, tu mamy następną ciekawostkę, maleńki kościółek zbudowany w murze pruskim, przy skrzyżowaniu dróg :-)
To jest naprawdę maleństwo, taka trochę większa kapliczka:-) krzywo wyszło zdjęcie, jak zwykle, kiedy człowiek w ostatniej chwili chwyta za aparat, a na ogonie siedzi auto.
Kościółek ten ufundowali właściciele majątku w 1939 roku dla rodzin katolickich, obecnie nie jest użytkowany.
I tu zamknęła się pętelka naszego wyjazdu, wróciliśmy za San, nadkładając drogi, bo przecież trzeba do jakiegokolwiek mostu dojechać. Zgłodnieliśmy całkiem sporo, więc w Birczy zakupiliśmy jakąś bułę z dodatkiem, którą mieliśmy zamiar zjeść gdzieś na słoneczku.
I wspomnieliśmy jeszcze, że powinniśmy jak Ania ze Stefanem, zawsze przygotować sobie na wyjazd mały termosik z herbatą, jakąś przegryzkę, a nie potem cierpieć. Ponieważ na drodze do nas kładli asfalt, to nieoczekiwanie zrobili objazd przez rezerwat Reberce, Łomną niedostępną dla zwykłego śmiertelnika ... jedziemy przez Łomną, a tu proszę, wspomniana Ania ze Stefanem. Nie widzieliśmy się dosyć długo, więc herbatka w chatce pogórzańskiej i rozmowy były wielką przyjemnością:-)
Poznaliśmy dosyć dobrze ten mały wycinek Pogórza Dynowskiego za Sanem, teraz odwrót w drugą stronę, bo mnie bardzo nęci Roztocze Wschodnie, do miejsc, gdzie jeszcze nie byliśmy ... to wpływ pobytu na horynieckim cmentarzu:-)
I żeby tylko mapy nie zapomnieć zabrać:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!